niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 9:Komora


Poluzowali sieć na tyle, byśmy mogły iść o własnych siłach. Wstałyśmy na chwiejących nogach.
— Poczekajcie — powiedziałam. — Mój brat...
— Wszystko w swoim czasie — odparła królowa. — Nie martw się, mała czarodziejko.
Wkrótce do ciebie dołączymy! Ja i on.
Kolczaści pchali nas przed sobą. Najwyraźniej byli odporni na dotyk hydropłomienia, którym
nas skrępowali. Nie miałam pomysłu, jak stawić im opór, ale gdy zdałam sobie sprawę, dokąd nas
prowadzą, natychmiast zapłonęła we mnie nadzieja, przemieszana ze strachem. Grota. Cornelia i
Hay Lin. Czy zdołają nam pomóc? Czy będziemy miały szansę się uwolnić?
Nic z tego. Zastałyśmy obie przyjaciółki związane tak samo jak my.
— Nic wam się nie stało? — spytała Will.
Hay Lin zwiesiła głowę.
— Próbowałyśmy z nią walczyć — powiedziała. — Ale... nic nam nie wychodziło. Może jest
za silna.
— Może przede wszystkim w ogóle nie powinnyśmy się do niej zbliżać — wtrąciła Cornelia.
— Może trzeba było ułożyć sensowny plan.
— Nie chciałaś iść! — wypaliłam.
— To ty nie chciałaś, żebym poszła!
— Nie powiedziałam, że...
— Może i nie powiedziałaś, ale...
— Przestańcie — powiedziała Will zmęczonym głosem.
— Ale ona...
— Ale ja...
— Słuchajcie, po prostu... po prostu przestańcie się kłócić, dobra? Boli mnie od tego głowa.
Cornelia przeszyła mnie wzrokiem, jej twarz pobladła z gniewu i strachu. Wytrzymałam jej
spojrzenie. A potem mój gniew zgasł i runęłam na podłogę. Próbowałam znaleźć pozycję, w której
hydropłomień nie dotykałby mojej skóry. Co się z nami działo? Cały czas skakałyśmy sobie do
gardeł jak wściekłe psy...
I nagle zrozumiałam. Przełom nastąpił dokładnie w określonym momencie - gdy pękło Serce
Kondrakaru.
— Will — szepnęłam. — Pokaż mi na chwilę Serce.
— Po co? — Uniosła znużoną głowę.
— Chcę... chcę tylko coś sprawdzić.
— Wciąż jest pęknięte.
— Mhmm. Pozwól mi tylko na nie spojrzeć Will.
Wzruszyła ramionami i wzięła Serce w rękę. Ze świstem wciągnęła powietrze.
— Jest gorzej! Taranee, jest jeszcze gorzej!
I rzeczywiście. Rysa zrobiła się dłuższa. Wyraźnie dzieliła teraz kryształ na dwie nierówne
części.
— To my — powiedziałam. — Podzieliłyśmy się tak jak Serce. Dlatego ciągle się kłócimy.
Dlatego nic nie wychodzi nam dobrze.
Will wyglądała tak, jakby sama miała się rozpaść.
— To moja wina — szepnęła. — To ja miałam się nim zajmować.
— To wcale nie twoja wina — powiedziała Cornelia. — Głupie świecidełko po prostu pękło.
Taranee coś sobie wymyśliła.
Czułam, że narasta we mnie wściekłość. „Nie chcę cię więcej widzieć” — powiedział mój
wewnętrzny głosik. Tak będzie? Nie. Nie tym razem. Zdusiłam to w sobie. Na pewno nie powiem
czegoś takiego pod adresem Cornelii, jednej z pięciu moich przyjaciółek.
— Dobrze ci życzę — powiedziałam z całego serca.
— Zupełnie ci odbiło? — wypaliła.
— Nie. Pomyśl o tym. Pamiętasz stówa Wyroczni? Życzenia Strażniczek mają wielką moc. I te
dobre, i te zte. Życz mi dobrze, Cornelio. Wyleczmy Serce.
— Naprawdę zwariowałaś.
— Wcale nie — powiedziała nagle Will. — Nie czujesz? Jesteśmy chore. Podzielone. Ale
sądzę, że Taranee ma rację: możemy to zmienić. Jeśli tylko zechcemy.
— To kryształ. Nie można wyleczyć kryształu.
— Przecież wiesz, że to nie tylko kryształ, to...
— Cicho bądźcie — syknęła Hay Lin. — Idzie tu!
Do groty weszła królowa. Za nią wkroczył Hallud, niosąc przerzuconego przez ramię
nieprzytomnego Petera. Władczyni uśmiechała się, a jej uśmiech był ostry i niebezpieczny. Wokół
niej wirował hydropłomień.
— A teraz — powiedziała, drżąc z niecierpliwości — teraz zajmę miejsce, które mi się należy. I
wy mi je dacie!
Nie miałam pojęcia, o czym mówi, ale w moim wnętrzu coś zaczęto trząść się ze strachu.
Wyglądała tak potężnie. Jaśniała hydropłomieniem.
— Przyprowadźcie mi czarodziejkę ognia — rozkazała.
Machnęła ręką w moją stronę i większość włókien hydropłomienia rozmyła się, pozostawiając
tylko złowieszczą pętlę obracającą się wokół mojej szyi. Hallud rzucił Petera na podłogę i złapał
mnie za ramię.
— Klękaj — syknął.
Nie chciałam, ale bałam się tego, co może się stać Peterowi.
Władczyni popatrzyła na mnie z góry.
— Dla twojego własnego dobra — powiedziała — mam nadzieję, że jesteś doskonałą
Czarodziejką. Zadania, które ci przydzieliłam, nie wykona byle kto. Ale jeśli nie dasz rady, nie
będziesz mi już potrzebna. Ani ty, ani twój brat. Czy wyrażam się jasno?
Ponuro skinęłam głową. Zabiłaby nas. Albo kazała Halludowi to zrobić. Wyraźnie miał na to
ochotę.
— Co mam zrobić? — zdołałam z siebie wydusić.
Jej uśmiech stał się promienny.
— Kiedy się tutaj zjawiłam, nie było nic. Tylko skały, morze, ja i moja moc. To wszystko.
Minęło wiele czasu, zanim nauczyłam się przyciągać do siebie różne rzeczy poprzez Sztorm.
Nauczyłam się zmieniać i nauczyłam się tworzyć. Tutaj wszystko jest moje. Nawet te stworzenia.
— Wskazała kolczastych i Reba. — Nawet one są moje. Gdyby nie ja, nie istniałyby.
— Nieprawda.
Szept sprzeciwu był bardzo cichy, sprawił jednak, że królowa przerwała. Uśmiech zniknął z jej
twarzy.
— Ośmielasz się mówić w mojej obecności, stworze? — zwróciła na niego błyszczące
spojrzenie.
Reb nie patrzył na nią. Patrzył na mnie.
— Dziewczyno z Prawdziwym Płomieniem — powiedział z lękiem, ale i z dumą. — Nie
należymy do niej.
— Gdyby nie ja, wciąż byście skakali, kumkali i łapali muchy!
— Nie należymy do niej — powtórzył cicho. — Należymy do samych siebie. Mamy własne
życie, własne wspomnienia i marzenia. Stworzyliśmy to miasto, tak samo jak ona. Ale zaczęła się
bać, że staniemy się nieposłuszni, więc sprowadziła kolczastych i poszczuła ich przeciwko nam. Od
tamtej pory żyjemy w strachu.
Królowa wściekłym gestem posłała w stronę Reba piorun z hydropłomienia. Trafił go prosto w
środek posiniaczonej klatki piersiowej i odrzucił na ścianę groty. Reb osunął się na ziemię i
znieruchomiał. Bez zastanowienia podniosłam ręce, ale obracająca się pętla na mojej szyi zacisnęła
się i przez kilka długich chwil nie mogłam oddychać.
— Ostrożnie, mała czarodziejko — syknęła królowa. — Jestem od ciebie silniejsza.
Miała rację. Dysponowała naprawdę dużą mocą. Czy to była ta czarodziejka, która kiedyś miała
w sobie tylko odrobinę magii? Nie wiedziałam, jak to osiągnęła, ale teraz miała jej znacznie więcej.
— Skoro jesteś tak silna — zaskrzeczałam, pokonując ból — to dlaczego mnie potrzebujesz?
To jej się nie spodobało. Przez chwilę pętla zaciskała się jeszcze mocniej i niewiele brakowało,
bym straciła przytomność. Kiedy znów mogłam oddychać i ujrzałam światło, klęczałam obok
Petera, podpierając się rękami o piasek. Tymczasem królowa odzyskała zimną krew i znów się
pojawił na jej ustach zimny, połyskliwy uśmiech.
— Jest pewien drobiazg — powiedziała. — Widzisz, mogę wciągać tu różne rzeczy poprzez
Sztorm. Ale nie udało mi się przez niego wyjść. Na tym polega więc twoje zadanie: odeślij mnie
stąd. Wtedy będziecie mogły tu zostać i rozpieszczać żabowatych.
Poczułam chłód w sercu. Odesłać ją. Odesłać tę potężną bestię do świata, który opuściła tak
dawno temu? Do świata, w którym przebywali moi rodzice i wszyscy ludzie, których znałam. Nie
mogłam. Nawet gdybym wiedziała, jak tego dokonać. A jednak jeśli jej nie posłucham... co zrobi z
nami wszystkimi?
— Po... potrzebuję swoich przyjaciółek — powiedziałam, próbując zyskać na czasie. — Sama
nie dam rady.
— Przecież są tutaj.
— Nie o to chodzi. Musimy się dotykać.
Królowa popatrzyła podejrzliwie, ale w końcu skinęła głową. Szybkim ruchem dłoni uwolniła
pozostałe dziewczyny z więzów.
— Jak to zrobimy? — spytałam, patrząc im w oczy w poszukiwaniu jakiejś odpowiedzi,
jakiegoś wyjścia.
— Nie możemy... — szepnęła gorączkowo Hay Lin, starając się, by królowa jej nie usłyszała.
— Nie możemy wpuścić... tego potwora do naszego świata.
— Jeśli tego nie zrobimy, to ona... — zaczęła Cornelia, ale Will jej przerwała.
— Poczekajcie — powiedziała. — Myślę, że powinnyśmy zrobić to, czego chce.
— Co? Will, chyba nie mówisz poważnie!
— To jedyne wyjście — odparła z naciskiem. — Pamiętacie? Zaufajcie swoim sercom.
Zdałam sobie sprawę, że cytuje Wyrocznię. I w moim mózgu zapaliła się maleńka lampka. Jeśli
Will ma rację... Jeśli możemy zatrzymać wir i znów połączyć to miejsce z resztą wszechświata...
— A jeśli się mylisz? — szepnęłam, z trudem znajdując w sobie odwagę, by wypowiedzieć te
słowa.
Will tylko na mnie popatrzyła. Jej twarz wciąż była blada, ale wyglądała już znacznie lepiej.
— Zaufaj mi — powiedziała, biorąc w dłoń Serce. — Życz mi dobrze. Wyleczmy Serce.
— Co robicie? — spytała królowa, podnosząc dłoń w groźnym geście. — Nie próbujcie
żadnych sztuczek, bo pożałujecie.
— Nie chce pani wrócić? — zapytała Will niewinnym głosem. — Tylko Serce może panią
odesłać.
Władczyni niechętnie, ale skinęła głową.
— Więc to zróbcie — powiedziała. — Czekałam już wystarczająco długo.
Will popatrzyła na nas po kolei.
— Teraz — rzuciła. — Ty też, Cornelio.
Cornelia wahała się przez dłuższą chwilę.
— No, dobrze — powiedziała w końcu. — Spróbujmy. Ale nie miejcie do mnie pretensji, jeśli
się nie uda.
Will trzymała pęknięte Serce w wyciągniętej dłoni. Przykro było na nie patrzeć, szybko więc
przykryłam je swoją dłonią. Powtórzyłam sobie w duchu, że kiedy znów na nie spojrzymy, będzie
piękne, lśniące i całe. Dłoń Hay Lin wsparła się na mojej.
— Teraz ty — powiedziała Irma do Cornelii. — A ja na końcu.
Zamknęłyśmy oczy i pomyślałyśmy życzenie, wkładając w to całą duszę. Tak bardzo pragnęłam,
byśmy stały się jednością.
Na początku nic się nie działo, ale wkrótce delikatne ciepło zaczęło sączyć się z Serca do
naszych rąk. Poczułyśmy pulsowanie Serca. Przenikało nas, niemal jak ból, ale nie miało z bólem
nic wspólnego. Biały blask rozświetlił grotę, pochłaniając zieloną poświatę hydropłomienia.
Gadopodobni strażnicy wydali z siebie zdumiony skrzek, a królowa zrobiła krok w tył, potykając
się.
— Odłóżcie to — powiedziała. — Zgaście to albo mała czarodziejka już nigdy nie zobaczy
swojego brata!
— Chciała pani wrócić — powiedziała Will. — Życzenie zaraz się spełni.
Serce znów było całe. Widziałam to i czułam. A Will znów stała się taka, jak zwykle: silna i
zdecydowana.
— Ale — ciągnęła — tym razem zrobimy to inaczej. Tym razem rozdzielimy to coś. —
Kiwnęła głową w stronę wiru. — Taranee, w tym jest ogień. Zabierz go. Irmo, jest tam też woda.
Zabierz ją.
Will mówiła prawdę. Był tam ogień, splątany i zmieszany z wodą. Kiedy tego dotykałam, cierpła
mi skóra. Ale jeśli dzięki mnie ten ogień przypomni sobie, jaki ogień być powinien — czysty,
gorący i niecierpliwy, a nie mętny, zielony i nienaturalny...
Powoli zanurzyłam rękę w wir, choć wiedziałam, że będzie bolało. „Chodź” — wezwałam
uwięziony ogień. „Chodź, pokażę ci, jak płonąć”. Dłoń mnie piekła, ale jej nie wyciągałam.
Czułam, że Will daje mi siłę.
Wir zamigotał niepewnie. Tak samo jak pętle z hydropłomienia, które wciąż miałyśmy owinięte
wokół szyi. „Udaje się" — pomyślałam. — „Naprawdę udaje się!". Matę języki ognia,
prawdziwego ognia, lizały teraz moje dłonie. Po hydropłomieniu odczuwałam to jak dotyk
bliskiego przyjaciela. Po drugiej stronie misy, gdzie klęczała Irma, unosiła się para.
— Nie! — krzyknęła z wściekłością królowa. — Nie w ten sposób! Hallud, powstrzymaj je!
Ale wielki strażnik stał jak zaczarowany, nie odrywając wzroku od płomieni, które pełzały mi po
rękach. W końcu sama królowa rzuciła się na nas. Jak przez mgłę zauważyłam, że się zmieniła.
Stała się mniejsza. Słabsza. Mniej świetlista.
Will wyciągnęła rękę i złapała ją za nadgarstek.
— Teraz! — krzyknęła. — Do wiru. Razem!
Razem? A Peter? Reb?
Nie było czasu na rozmyślania. „Zaufaj mi" — powiedziała wcześniej Will. Zaufałam.
Samo dotknięcie Sztormu bolało. Ale to było coś więcej niż ból. Biel. Czerń. Zieleń. Palące
zimno.
Usłyszałam głos Will.
— Nie walcz z nim. Pokaż mu, jak się uwolnić.
I było po wszystkim. Ten ogień został uwięziony przed wiekami. Chciał się rozpalić czystym
płomieniem. Pokazałam mu jak. I świat eksplodował.
*
Zapadła cisza. Zza zamkniętych powiek widziałam światło. Łagodnie lewitowałam, nie
dotykając niczego.
Taranee.
Niechętnie otworzyłam oczy. Ogromna sala z kolumnami. Przestrzeń tak rozległa, że wydawała
się nieskończona. A w samym środku Wyrocznia. Z uśmiechem na twarzy.
Witaj. Cieszę się z twojego powrotu.
— Dziękuję — mruknęłam, zastanawiając się, jak grzecznie zapytać, czy jeszcze żyję. Potem
zauważyłam innych. Will, Irmę, Cornelię i Hay Lin. Królową. A także Petera, wciąż jednak
nieprzytomnego.
Królowa nie wyglądała już królewsko. Zniknął każdy, nawet najmniejszy ślad hydropłomienia.
Zamiast lśniącej sukni miała na sobie prosty, lniany strój. Ale najbardziej uderzający był brak mocy
władczyni. Cały blask zniknął. Pozostała tylko... młoda kobieta, która ma w sobie odrobinę magii,
niewiele więcej niż każdy z ludzi.
Popatrzyłam na Will.
— Wiedziałaś? — spytałam. — Wiedziałaś, że jeśli ściągniemy ją z powrotem do tego świata,
straci swoją moc? Powiedz coś!
Uśmiechnęła się słabo.
— Miałam taką nadzieję. Poszłam za radą Wyroczni.
Świetnie się spisałyście. Jesteście godnymi Strażniczkami Kondrakaru.
— Dziękujemy — powiedziałam, lekko pochylając głowę. — Eee... Czy wszystko jest już... w
porządku?
To, co było uwięzione, zostało uwolnione. To, co było zepsute, zostało naprawione. Czarodziejka
będzie osądzona przez Bractwo. Możecie wrócić do swojego świata razem z bratem Taranee.
Spłynęła na mnie fala ulgi. Ale jeszcze jedna sprawa nie dawała mi spokoju.
— A co z Rebem? Co z jego rasą? I z kolczastymi?
Los świata leży w rękach jego mieszkańców.
— Ale czy ich teraz widzisz? Czy ludzie... czy będę mogła tam kiedyś wrócić?
Widzę ich. Ten świat znów stał się częścią mojej nieskończoności. Ale z waszego świata nie
prowadzi już tam żadne przejście.
— A mogę się przynajmniej... pożegnać? Nawet nie wiem, czy nic mu się nie stało.
W końcu bardzo mocno uderzył w tę ścianę, zwłaszcza jak na kogoś tak małego.
Dobrze. Ale niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz