sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 2:Breakdance

Bum. bum. Bum-bum-bum. Dudniący rytm niósł się ogłuszającym echem po parkingu. Wokół
zgromadził się tłum uczniów, którzy właśnie szli do domu. Patrzyli teraz na tańczącą postać.
-Kto to? - spytała Taranee, wyciągając szyję, by lepiej widzieć.
-Nie wiem - odparłam. - Chodźmy już. Mama powiedziała. że wcześnie dziś wróci.
Rozległy się pełne uznania okrzyki i prawdziwa burza oklasków.
-Rewelacja! - ktoś krzyknął.
-Nie chcesz zobaczyć, co się dzieje? - spytała nagle Taranee.
Do tłumu przyłączali się coraz to nowi uczniowie, a brawa przerodziły się w głośne, rytmiczne
klaskanie.
-Will. Tylko minutkę.
Wzruszyłam ramionami.
-No, dobra.
Mnie też zaczynało to ciekawić.
Trzech chłopaków tańczyło breakdance. Dwaj z nich chodzili do Sheffield Institute. Nie
wiedziałam, jak się nazywają, ale znałam ich z widzenia. Byli dobrymi tancerzami, jednak to nie
oni przyciągnęli tłum. Wszyscy patrzyli na tego trzeciego. Kręcił się. ślizgał, fikał kozły.
Wykonywał pełny szpagat, by przy następnym uderzeniu rytmu znów płynnie i szybko stanąć na
nogi. Potrafił się doskonale zgrać z dudniącą perkusją. Całe jego ciało wydawało się pulsować w
rytm muzyki. Chłopak z publiczności miał rację - to była rewelacja. A wszystkie te akrobacje
wykonywał Danny, mój nowy sąsiad.
-Och - westchnęła Taranee. - Dobry jest.
W milczeniu kiwnęłam głową i przyglądałam się, jak Danny nadaje nowe znacznie nazwie
„electric boogie". Niesamowite!
W końcu muzyka się skończyła. Chłopcy z naszej szkoły byli czerwoni i spoceni, mieli mokre
plamy na koszulkach i błyszczące twarze. Danny wyglądał jak po lekkiej rozgrzewce - ani śladu
zmęczenia.
I wtedy mnie zobaczył. Jego twarz rozjaśnił uśmiech zadowolenia.
-Will! Miałem nadzieję, że cię spotkam.
Wszyscy się odwrócili, by zobaczyć, do kogo mówi. Nagle patrzył na mnie tłum ludzi.
Przygryzłam wargę i zaczęłam nerwowo bawić się włosami.
-Eee... Cześć, Danny.
Taranee zerknęła na mnie z ukosa.
-Znasz go? - szepnęła.
-Nowy sąsiad - syknęłam w odpowiedzi kącikiem ust.
-Może... dokądś pójdziemy? - spytał Danny. - Do parku? Do centrum handlowego? Mogłabyś
mnie oprowadzić po okolicy.
-Tak - zgodziłam się bez namysłu. Potem sobie przypomniałam, że Taranee obiecała mi tego
popołudnia pomóc w matematyce. - To znaczy... eee... Taranee... jeśli nie masz nic przeciwko
temu... - Rzuciłam jej błagalne spojrzenie.
Westchnęła ciężko.
-No. dobra. Wpadnę później. O siódmej?
-Pasuje.
l.ekko, z wdzięcznością szturchnęłam ją w ramię. A potem stałam tam jak idiotka, nie wiedząc,
co dalej robić.
-Ekhem... Dokąd chcesz iść? - spytałam w końcu. Danny popatrzył na radioodtwarzacz,
trzymany na ramieniu przez jednego z chłopców z Sheffield Institute.
-Może mi pokażesz, gdzie kupić coś takiego - powiedział. - Superzabawka.
Zdziwiłam się, że jeszcze takiego nie ma. Chłopcy, którzy potrafili tańczyć tak jak on. zwykle
trenowali o każdej porze i w każdym miejscu - w centrum handlowym, na parkingach i na każdym
rogu ulicy. Dopóki nie przegonił ich stamtąd jakiś właściciel sklepu.
-Jasne - zgodziłam się. - Możemy iść do Honeydew. Jest tam parę fajnych sklepów.
Gdy odchodziliśmy, usłyszałam za plecami głosy uczniów.
-Co to za koleś?
-Nie wiem - odparł jeden z tancerzy. - Po prostu przyszedł, patrzył przez chwilę, a potem się
przyłączył. Nieźle się rusza.
-Racja.
Obejrzałam się. Ludzie rozchodzili się już po skończonym przedstawieniu, ale pewien chłopak
wciąż stał. patrząc na mnie i Danny'ego. Matt.
Tak naprawdę między mną a Mattem nic nie było. Parę razy bardzo miło mnie potraktował, to
wszystko. Należał do osób. które są sympatyczne i w porządku wobec wszystkich. To ja uważałam
go za atrakcyjnego, a nie odwrotnie. Skąd się we mnie wzięło to głupie poczucie winy?
Nieśmiało pomachałam mu dłonią. Pomachał w odpowiedzi. A potem wsiadł na rower i odjechał. A
ja zaprowadziłam Danny'ego do centrum handlowego Honeydew. by obejrzał sprzęt grający.
*
-Dobra - powiedziała wieczorem Taranee, rzucając książki do matematyki na moje biurko. - jak
poszło?
-Co jak poszło?
-Twoja randka.
-To nie była randka! Po prostu go oprowadzałam po mieście.
-Ta. jasne.
-Dopiero niedawno tu przyjechał.
-Pewnie.
-Po prostu zachowałam się... po sąsiedzku.
-Mhm.
-Taranee!
-Co?
-Nie patrz tak na mnie!
Uśmiechnęła się.
-Jeśli nie przestaniesz bawić się włosami, będziesz miala więcej dreadów ode mnie.
Puściłam kosmyk, który owijałam wokół palca. Nie robię tego zawsze, a jedynie wtedy, gdy
czuję się zakłopotana. Czyli przez mniej więcej 95 procent czasu.
-Nie masz dreadów - stwierdziłam.
-Warkoczyki, niech ci będzie. Prawie tak samo fajne. Ale zmieniasz temat. Co ci się w nim
podoba? To znaczy, oprócz tego, że świetnie tańczy i wygląda jak JoeJoe.
JoeJoe i jego nowy singiel „I Got the Power" znajdował się teraz na okładce każdego pisma
muzycznego.
-Rzeczywiście, bardzo podobnie - mruknęłam, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. - Ale on
nie... to znaczy, my nie... ja nie... ja tylko...
-Oho - powiedziała Taranee. - Źle z tobą.
-Przestań się ze mnie nabijać!
Na chwilę spoważniała.
-Will, to do ciebie niepodobne.
-Co? Że jakiś chłopak mnie lubi?
-Nie denerwuj się. Wiesz, że nie o to mi chodziło. Uważam, że Matt bardziej do ciebie pasuje, to
wszystko.
-Ale ja nie jestem z Mattem. On przecież w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Danny
przynajmniej zauważa. że żyję. Mam nawet wrażenie, że mu się podobam. I dobrze się bawię. Czy
to zbrodnia?
-Nie.
-No. dobra. - Otworzyłam podręcznik do matematyki. - Słuchaj, możesz mi wyjaśnić to coś-tam
pierwiastka kwadratowego?
-Mhm - odpowiedziała.
Ale nie zaczęła mi niczego tłumaczyć, a przynajmniej nie od razu. Zamiast tego wciąż patrzyła
na mnie tym dziwnym, pełnym niepokoju wzrokiem.
-O co chodzi? - spytałam w końcu.
Westchnęła.
-Obiecujesz, że się nie wściekniesz?
Tym razem to ja westchnęłam.
-Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Moją siostrą Czarodziejką. Czy kiedykolwiek się na ciebie
wściekam? Ale mówię o takiej prawdziwej wściekłości.
-Po prostu... Czuję dziwny niepokój. Will, po prostu nie wiem. czy to bezpieczne.
-Bezpieczne? Daj spokój. Co miałby mi zrobić? Zaciągnąć mnie do jakiegoś lochu? Nakarmić
mną swojego potwora?
-Nie żartuj tak - wypaliła. - Wiesz, że czasem zdążają się nam dziwne rzeczy.
To akurat była prawda. Miało to związek z rolą Czarodziejek i Strażniczek. Chwilami odnosiłam
wrażenie, że cała nasza piątka - ja, Taranee. Irma. Cornelia i Hay Lin - nosi na plecach
podświetlone tabliczki z napisem: „Kłopoty, ustawcie się w kolejce. Nasza obsługa wkrótce się
wami zajmie”. Ale Danny nie był kłopotem. Wyglądał zbyt... no. .."zwyczajnie" to może
niewłaściwe słowo, ale przynajmniej nie miał kłów, pazurów, dodatkowych głów ani innych
szczególnych cech. z którymi zetknęłyśmy się w przeszłości.
-To tylko chłopak - stwierdziłam. - A ja jestem Czarodziejką. Na pewno sobie poradzę z
nastoletnim tancerzem. Nawet jeśli wygląda jak JoeJoe.
Światła przygasły, znowu rozbłysły, a potem wysiadły na dobre. Z gabinetu, w którym moja
mama pracowała przy komputerze, dobiegł zbolały krzyk.
-O nie! Nie do wiary. Znowu to samo!
Po krótkiej chwili zapukała cicho do mojego pokoju.
-Will. Proszę. Kiedy włączą prąd. mogłabyś wykonać tę magiczną sztuczkę z komputerem?
Inaczej moja dwugodzinna praca pójdzie na marne.
-Spróbuję - odparłam.
Mama nie miała na myśli prawdziwej magii. Uważa po prostu, że odziedziczyłam po niej
zdolności komputerowe i jeszcze je rozwinęłam.
Westchnęła.
-Jako prawdziwa kobieta nigdy nie robię kopii zapasowych. A potem jest płacz i zgrzytanie
zębów...
Taranee zachichotała. Mama chyba też się uśmiechnęła w mroku.
-Chodźcie do kuchni - powiedziała. - Zapaliłam kilka świec, a w termosie jest herbata. Mam
nadzieję, że, Przedsiębiorstwo Wodno-Energetyczne szybko sobie z tym poradzi. Inaczej w całym
mieście nie zostanie ani jeden pracownik komputerowy przy zdrowych zmysłach.
Miło było siedzieć w ciemnej kuchni z mamą i Taranee, więc nie miałam nic przeciwko
odłożeniu na jakiś czas pierwiastków kwadratowych. Wiedziałam jednak, że James, Frida,
komputer George, stary telewizor Billy i wszystkie pozostałe urządzenia czują lęk i niepokój, a w
obecności mamy nie mogłam nawet dodać im otuchy.
-Trochę to dziwne, prawda? - odezwałam się. popijając herbatę. - Która to już... dziewiąta czy
dziesiąta przerwa w tym tygodniu? Ktoś powinien coś z tym zrobić.
Uchwyciłam spojrzenie Taranee. Powoli skinęła głową.
-Tak, ktoś powinien przyjrzeć się tej sprawie bliżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz