niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 5:Wejdź,jeśli się ośmielisz


Przykucnęłam i delikatnie podniosłam zegarek. Peter dostał go na urodziny od mamy i taty.
— Czy to Petera? — spytała Will.
Skinęłam głową, nie mogąc wydusić słowa.
— W takim razie ktoś go musiał porwać — stwierdziła. — I najwyraźniej chce, żebyś ruszyła
za nim.
. Wpatrywałyśmy się w niesamowicie zielony, falujący jak woda, buzujący jak ogień wir.
— Irma... — powiedziałam. Ale ona pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
— Nic nie poradzę — oznajmiła. — To nie chce mnie słuchać. To nie woda.
Przyklękłam przy krawędzi misy i ostrożnie zanurzyłam w niej czubek palca. Szybko cofnęłam
go z krzykiem. Zabolało.
— Nie jest to też ogień — stwierdziłam. — Ogniowo— da. Połączenie wody i ognia.
Patrzyłyśmy na siebie. Woda i ogień się nie łączą. Nigdy. Nie mogą. A przecież najwyraźniej się
połączyły.
— Niby jak czarodziejka miałaby przez to przejść? — wyszeptała Irma.
Pokręciłam głową. Ten, kto zostawił wiadomość na piasku, uważał, że istnieje jakiś sposób,
musiałyśmy tylko znaleźć w sobie dość odwagi.
— Zapytajmy Serca — powiedziała cicho Will i wzięła kryształ do ręki. W ohydnym zielonym
blasku światło Serca zdawało się czyste jak promienie słońca.
— Serce Kondrakaru — przemówiła Will, jakby się modliła. — Wskaż nam drogę.
Powiedziałam, że woda i ogień nigdy się nie łączą - i jest to prawda. Ale w Sercu Kondrakaru
spotykają się, bo w tym talizmanie jest dość miejsca na wszelkie przeciwieństwa. Irma i ja bardzo
się różnimy, ale kiedy obie trzymamy Serce, jesteśmy sobie bliższe niż siostry.. To siła
czarodziejskiej przyjaźni.
Zamknęłam oczy i wiedziałam, że pozostałe czarodziejki widzą to samo, co ja. Wielka sala z
kolumnami, tak ogromna, że jej ściany zdawały się niknąć w nieskończoności. A w samym środku -
istota, łagodna, lecz silna, ponadczasowa i pełna współczucia.
Witajcie, Strażniczki.
Byt to głos Wyroczni. Wiedziałam, że choć wciąż stoimy w grocie, znajdujemy się jednocześnie
w twierdzy Kondrakar. I chociaż opowiedziałam o swoich gniewnych stówach i o zniknięciu Petera,
miałam poczucie, że tak naprawdę nie muszę nic mówić. Wyrocznia już wszystko wie.
— To była moja wina — zakończyłam zrozpaczona.
Życzenia rzeczywiście mają wielką moc, i te dobre, i te złe. Zwłaszcza życzenia Strażniczek.
Zwiesiłam głowę, dręczona potwornym poczuciem winy. Ale twarz Wyroczni rozjaśnił uśmiech i
zrobiło mi się lżej na sercu.
Wypowiedziałaś nierozsądne słowa, ale nie było w nich prawdziwej nienawiści. Znacznie cięższe
przewinienia codziennie uchodzą bezkarnie. Twój błąd doprowadził cię tutaj i musisz uwierzyć, że
stało się tak nie bez powodu. Gdyby nie błędy, nie byłoby nauki i dorastania. Twoje drobne
potknięcie może się przyczynić do czegoś bardzo dobrego i w ten sposób dawne z(o zostanie
naprawione.
— Ale wir... Stoimy w miejscu. Nie wiemy, jak przez niego przejść. Nie wiemy, czym jest.
Poczułam coś przypominającego westchnienie, a potem znów rozległ się głos Wyroczni:
Posłuchajcie. Muszę wam opowiedzieć pewną historię. Kiedyś, dawno temu, żyła młoda kobieta,
tylko trochę starsza od was. Miała w sobie odrobinę magii, choć niewiele więcej niż każdy z ludzi.
Używała jej, by kierować innymi według swojej woli. Aż pewnego dnia zobaczyła młodego
mężczyznę i zapragnęła, by ją pokochał. Ale młodzieniec już oddał serce innej. A zatem nasza mała
czarodziejka postanowiła sprawić, by tamta dziewczyna zniknęła. Prawie jej się udało — nie dzięki
własnej sile, ale dlatego, że wiele złych i podłych duchów przybyło na jej wołanie z różnych
światów. Ale kiedy je wzywała, one także usiłowały przyciągnąć ją do siebie i w pewnym momencie
nie była już do końca ani we własnym świecie, ani w ich światach. Ówczesne Strażniczki zwalczyły
potem zło, które przywołała, ale młoda czarodziejka znalazła straszliwą drogę ucieczki. Gdy była
uwięziona pomiędzy światami, jej słaba magia uwolniła magię potężniejszą. Dziewczyna zniknęła w
wirującej otchłani nienaturalnej magii, której potężna siła wciągnęła ją w dół.
Popatrzyłam na wir.
— Więc to jest ta otchłań?
Tak. Strażniczki nie odważyły się podejść do wirującego chaosu. Mogły tylko wznieść tę wyspę.
Chciały ukryć otchłań, by już nikogo nie wciągnęła.
— Ale co się stało z czarodziejką?
Nie wiem.
To nas zdumiało. Byłyśmy przekonane, że Wyrocznia wie wszystko.
— Jak... jak to?
Zobaczyłyśmy uniesione ręce Wyroczni. Pomiędzy nimi obracała się skręcona wstęga,
przypominająca ósemkę.
Wiecie, co to jest?
Nie bez powodu w klasie uważano mnie za matematycznego geniusza.
— Wstęga Mobiusa... Coś w rodzaju... dwuwymiarowej nieskończoności.
Kształt zmienił się. Nagle stał się zwyczajną ósemką.
— To... nic specjalnego. Po prostu zwykła ósemka.
A co się stało z Nieskończonością?
— Nie... nie rozumiem.
Czarodziejka znalazła sposób na wypaczenie natury. Zmieniła kawałek czasu i przestrzeni w
małą, osobną pętlę. Taką jak ten mniejszy okrąg. Widzę większy okrąg nieskończoności, ale nie
mogę się dostać do tego jej mniejszego, wypaczonego. Sądzę jednak, że ty możesz, bo ona tego
chce.
Przypomniałam sobie głos, ten zimny głos mówiący „chodź...” i zadrżałam.
— To znaczy, że powinnyśmy pozwolić, żeby to coś... nas wciągnęło? — W głosie Irmy
słychać było niechęć.
Zrobicie to, co musicie. Zaufajcie swoim sercom.
Sala z kolumnami zniknęła. Obraz Wyroczni zbladł.
Patrzyłyśmy po sobie, nie kryjąc przerażenia.
— To jest tak zimne, że aż parzy — szepnęłam.
— Obrzydliwe — dodała Cornelia. — Nienaturalne.
Jak Peter przez to przeszedł? Bo przecież musiał.
Nie mógł iść nigdzie indziej. I była to odpowiedź, jak ktoś może się znaleźć poza wodą, poza
ziemią i poza powietrzem — a jednak nie poza życiem.
— Może Serce nas osłoni — powiedziała Will bardzo słabym głosem.
— Mogę iść sama — oznajmiłam. — Peter to mój brat.
— Nie ma mowy — odparła zdecydowanie Irma. — To coś chce czarodziejki. Ale może
przecież dostać więcej. Nie jedną czarodziejkę, tylko pięć.
Przeciągnęła się leniwie i miałam wrażenie, że trochę urosła. A potem rozpoczęła transformację.
Will natychmiast zrobiła to samo, a za ich przykładem poszłyśmy i my. Wkrótce w grocie nie było
już pięciu zmęczonych dziewczyn w dżinsach i adidasach. Kiedy jesteśmy Czarodziejkami, stajemy
się kimś innym. Nie chodzi tylko o skrzydła czy strój, chociaż jedno i drugie wygląda nieźle.
Trzeba nas zobaczyć, żeby uwierzyć. Cornelia, ma się rozumieć, jak zwykle wygląda elegancko.
Ale najśmieszniejsze, że pozostałe też wyglądają doskonale. Nawet ja czuję się zupełnie inaczej.
Jestem zwinna jak żbik i mam wrażenie, że potrafię zrobić niemal wszystko. Tyle że tym razem
miałam ratować mojego brata Petera. Czy zdołam?
Stanęłyśmy na krawędzi misy. Była tak szeroka, że ledwie mogłyśmy złapać się wokół niej za
ręce. Irma popatrzyła w zielonkawą nie—wodę.
— Wolałabym cieplejszą kąpiel. No, trudno.
— Serce Kondrakaru, osłaniaj nas — poprosiła Will, zamykając oczy. I skoczyłyśmy.
*
Nie chcę więcej tego robić. Nigdy. Zimno tak przenikliwe, że zdawało się piekącym żarem.
Ciśnienie tak duże, że nie mogłam oddychać. Dłoń Hay Lin natychmiast wyrwała się z mojego
uścisku. Przez kilka rozpaczliwych sekund trzymałam się Will, ale potem także ona została
odciągnięta i wirowałam w nicości, ślepa, głucha i samotna. Trwało to zaledwie kilka uderzeń serca,
ale i tak zdawało mi się, że wieki. Potem coś uderzyło mnie i przez kilka chwil zamroczenia
wszystko było czarne i nieruchome.
— Co się stało? — odezwała się Hay Lin oszołomionym głosem. — Trzęsienie ziemi, czy co?
To wszystko było snem. Wcale nie skoczyłyśmy. Wciąż znajdowałyśmy się w tym samym
miejscu. A przynajmniej tak mi się zdawało, kiedy w końcu wstałam, wyplułam piasek i
rozejrzałam się dookoła.
Podziemna grota. Kamienna misa. Piach pod nogami. I rozświetlający wszystko zielony blask
wiru.
Irma rozglądała się z taką samą zdumioną miną, jaką pewnie miałam ja.
— Ale przed chwilą byłyśmy... przeleciałyśmy... — Wpatrywała się w misę z zieloną cieczą.
Will wyglądała, jakby straciła przytomność. Z niepokojem przyłożyłam rękę do jej twarzy.
— Nic jej się nie stało? — spytała Hay Lin.
— Nie wiem.
— Gdzie jesteśmy? — rozejrzałam się. — Czy w ogóle... się przemieściłyśmy?
— No pewnie — odparła Cornelia tonem sugerującym, że każdy głupi by to zauważył. —
Gwiazdy są tutaj po drugiej stronie groty.
Miała rację. Teraz stało się to dla mnie oczywiste. A co więcej, wir obracał się odwrotnie do
ruchu wskazówek zegara. Grota nie była zupełnie taka sama jak ta, którą opuściłyśmy. Była jej
lustrzanym odbiciem.
Will poruszyła się. Irma pomogła jej się podnieść.
— jesteśmy na miejscu — wyjaśniła. — Chociaż nie wiemy, co to za miejsce.
— O — westchnęła słabo Will. — Wygląda podobnie jak to... w którym byłyśmy przedtem.
Nagle zupełnie znieruchomiała i jęknęła.
— Will? Co się stało?
Milczała. I wtedy Hay Lin wskazała na Serce, które wypadło na piasek z trzęsącej się dłoni Will.
— Spójrzcie!
Serce Kondrakaru nie było już idealną kulą czystego, pulsującego światła. W jego wnętrzu
pojawiła się mętna, zielonkawa rysa, jak pęknięcie na talerzu.
— Spójrzcie — powiedziała Hay Lin. — Serce pękło.
Stałyśmy bez ruchu, oszołomione patrząc na kryształ. Tylko Will dalej siedziała na piasku i
drżała, jak Serce mogło pęknąć? To było Serce Kondrakaru, a nie jakaś tandetna błyskotka z
kolorowego szkła.
— To tylko rysa — powiedziała Irma z nadzieją w głosie. — Nie jest tak naprawdę pęknięte.
— Nie jest tak naprawdę pęknięte? — powtórzyła Cornelia, przedrzeźniając ją. — Dziękujemy
za to genialne spostrzeżenie, panno Lair.
— Zamknij się, Cornelio — warknęła Irma. — Tylko dlatego, że zawsze wiesz...
— Obie się zamknijcie — powiedziałam. — Coś jest nie tak z Will. Will? — Delikatnie
dotknęłam jej czoła.
Otworzyła oczy po czym szybko znowu je zamknęła.
— Kręci mi się w głowie — mruknęła. — Taranee, boli.
— Gdzie? — spytałam.
— Wszędzie — odparła łamiącym się głosem. — W środku. O rany!
— Możesz wstać?
— Chyba tak. Spróbuję.
Miała urywany oddech. Cornelia i ja pomogłyśmy jej usiąść i oprzeć się o brzeg misy. Hay Lin
podniosła zniszczone Serce i wsunęła je w drżące dłonie Will. Ta spojrzała na nie, a do oczu
napłynęły jej łzy.
— Miałam się nim opiekować — jęknęła.
— To nie twoja wina — powiedziałam, głaszcząc jej ramię. — I nie... — Zawahałam się. — ...
nie rozbiło się. Może uda się je zreperować.
— Jasne — mruknęła Cornelia pod nosem. — Chodźmy od razu do najbliższego jubilera.
Posłałam jej piorunujące spojrzenie.
— A co ty o tym wiesz? To przedmiot magiczny. Może magia zdoła go naprawić.
— Spytamy Wyroczni — powiedziała Hay Lin. — Kiedy wrócimy... kiedy wrócimy na
właściwą stronę wszechświata. Teraz musimy znaleźć brata Taranee.
— Sądzę, że Will nie powinna nigdzie iść — stwierdziła Irma. — Nie ma dość sił. I może jedna
z nas powinna zostać przy niej.
— Nie — zaprotestowała Will. — Razem. Musimy trzymać się razem.
Oparła się rękami o brzeg misy i podniosła się. Zgarbiona i drżąca stanęła jednak o własnych
siłach.
— Jesteś pewna? — spytałam.
— Jak najbardziej.
— Niech więc będzie. Chodźmy.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę schodów.
— Oho, typowy ogień — powiedziała Cornelia.
— Co?
— To. Po prostu idziesz. Nie zawracasz sobie głowy przygotowaniem jakiegoś planu.
— Jak możemy przygotować plan? Nic nie wiemy o tym miejscu.
— Jasne. Świetnie. Jak sobie chcesz.
Miałam już dosyć panny Cornelii.
— To mój brat i zamierzam go znaleźć — oznajmiłam i ruszyłam dalej po schodach, nie
czekając na odpowiedź. Wiedziałam, że muszę iść dalej.
— Poczekaj — powiedziała Irma. — Pójdę z tobą.
*
Stopnie byty znacznie szersze, a schody prowadziły dalej niż na Wyspie Ztamanego Serca. Bez
wątpienia ktoś często po nich chodził - byty wygładzone i lśniące od intensywnego używania. No i
wiodły przez porządny korytarz, a nie wąską szczelinę.
Wkrótce ujrzałam blade światło na końcu korytarza. Zwolniłam i zaczęłam iść ostrożniej. Wciąż
myślałam o zimnym, budzącym grozę głosie i o słowach Wyroczni: znalazłyśmy się tutaj, bo ktoś
tego chciał. Ten sam ktoś, kto napisał wiadomość na piasku: „Wejdź, jeśli się ośmielisz”. Należało
chyba przyjąć, że możemy się spodziewać komitetu powitalnego.
Nikogo jednak nie było. To znaczy w najbliższej odległości. jałowe skały wyspy zdawały się
bezludne. Ale poza tym znajdowałyśmy się w samym środku ruchliwego miasta.
Morze wokół nas pokrywały tratwy, platformy i pomosty, a także jachty, gondole, barki i
wszelkie inne znane ludzkości rodzaje łodzi. Niektóre tratwy byty wystarczająco duże, by
pomieścić ogrody. Na innych umieszczono fontanny i niskie wieżyczki, a do wielu prowadziły
misternie skonstruowane mosty. Ponad tym wszystkim wisiało niebo ciemne i puste niczym tablica,
na której nic nie napisano. Żadnego księżyca, żadnych gwiazd.
Światło, które wcześniej widziałam, pochodziło z morza. Ten falujący blask sprawiał, że
wszystko wydawało się nie do końca rzeczywiste. A jednak bez wątpienia żyli tam prawdziwi
ludzie, choć tak naprawdę wcale nie byli ludźmi. Mieszkańcy miasta przypominali mi... no, żaby.
Poza wodą poruszali się nieco niezgrabnie na przysadzistych, zakończonych płetwami nogach, a ich
gładka, bezwłosa skóra pokryta była plamami w różnych odcieniach zieleni. Tylko niektórzy
zawracali sobie głowę mostami. Na ogół, gdy chcieli przedostać się z jednej tratwy na drugą, po
prostu wskakiwali do wody.
— Wyglądają jak żaby! — szepnęła Irma. — Bardzo duże żaby...
Skinęłam głową. Większość z nich dorównywała wielkością człowiekowi. Nie wyglądali zbyt
groźnie, ale co jakiś czas rozpraszali się, by przepuścić istoty większe
— Gadopodobne stwory z rzędem kolców na grzbiecie, które nawet z tej odległości wydawały
się ostre jak noże. Jeśli tamci mieszkańcy wyglądali jak żaby, to ci przypominali jaszczury.
— Myślę, że powinnyśmy zachować ostrożność — wyszeptałam. — Ci z łuskami wyglądają...
nieciekawie. Od razu się zorientują, że jesteśmy tu obce.
Irma prychnęła.
— Jeśli nie zdołam przekonać paru gadów i płazów, że wyglądamy dokładnie tak samo, jak
one, to żadna ze mnie czarodziejka wody.
— Mhmm — mruknęła Will. — Ale czy możesz też przekonać wodę, że możemy oddychać
pod powierzchnią, jeśli zajdzie taka potrzeba?
— Tak mi się wydaje — odparła po chwili Irma.
— Tak jej się wydaje — prychnęła Cornelia. — Na co czekamy? Oddajmy swoje życie w jej
ręce.
— Dlaczego jesteś taka? — spytałam.
— Jaka?
— Złośliwa. Cyniczna.
— Proszę o wybaczenie. Staram się tylko być tu głosem rozsądku. Ktoś w końcu musi.
— A kto cię o to prosił?
— Mogłybyście być ciszej? — upomniała nas Hay Lin. — Chyba, że chcecie, żeby te stwory
nas usłyszały.
Same gniewne spojrzenia. Nawet Hay Lin, zwykle tak pogodna, miała wzrok pełen napięcia i
irytacji.
— Schodzę tam — powiedziałam — jeśli Irma mi pomoże. Może ktoś z nich wie, gdzie jest
Peter.
— Pomogę — zapewniła Irma. — Fajnie, że ktoś mi ufa.
— Ktoś powinien zostać tutaj i pilnować groty, żeby w razie czego przynajmniej jedna osoba
wróciła żywa do Heatherfield — stwierdziła Cornelia.
— Zgłaszasz się na ochotnika? — spytałam.
— Jeśli chcesz — odparła nieco urażonym tonem.
Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Zazwyczaj się nie rozdzielałyśmy ale pilnowanie groty miało
sens.
— Też zostanę — powiedziała Hay Lin. — Na wszelki wypadek.
— Nie musisz — powiedziała niechętnie Cornelia. — Ale... chyba rozsądniej mieć jakieś
towarzystwo.
— Powinnyśmy się trzymać razem. — Will wydawała się niezadowolona. — Lepiej sobie
wtedy radzimy. _
Pomyślałam, że owszem, ale nie teraz, kiedy ciągle działamy sobie na nerwy i kłócimy się.
— Wciąż blado wyglądasz — zauważyłam. — Powinnaś zostać z Cornelią i Hay Lin,
przynajmniej dopóki Irma i ja nie dowiemy się, co się dzieje.
— Nie — powiedziała. — Mam przeczucie... Myślę, że powinnam iść. I czuję się już o wiele
lepiej.
Wcale nie wyglądała lepiej. Ale... Will była moją najlepszą przyjaciółką i cieszyłam się, że
będzie przy mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz