wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 4:Promyk

— Trochę za późno, panie Jones. Sama odchodzę! A co do pana, to w życiu nie spotkałam
jeszcze nikogo tak samolubnego, zakłamanego i płytkiego, jak pan! Żegnam ozięble z domieszką
ironii.
Byłam dumna z tej swojej krótkiej przemowy. Nieźle brzmiała. I każde słowo było prawdą.
Niestety, miała jedną wadę.
Nie rzuciłam mu tego prosto w twarz.
W rzeczywistości zerwałam się tylko na nogi i posłałam mu lodowate spojrzenie. Czułam, że
jeśli zostanę w tym pomieszczeniu jeszcze chwilę, wybuchnę płaczem. A nie zamierzałam dawać
mu tej satysfakcji. Obróciłam się więc i nie patrząc na nikogo, po prostu wybiegłam z budynku.
— Cornelio! — Will próbowała mnie zatrzymać.
— Zostaw mnie — zdołałam wydusić, szlochając. — Po prostu mnie zostaw.
A potem pobiegłam ścieżką przez otaczający Ladyhold park, aż dotarłam do bramy. Ale i wtedy
nie zwolniłam. Minęłam ją pędem, zagłębiając się w wilgotny mrok nocy. Oddychałam ciężko,
trochę ze zmęczenia, trochę z powodu łez. Nasiąknięte wodą brązowe liście przyklejały się do
idiotycznych, czerwonych butów, które miałam na nogach. W końcu nie mogłam już dalej biec.
Zatrzymałam się, drżąc na całym ciele. Głupie łzy spływały mi po policzkach - nawet nie starałam
się ich powstrzymać.
Nie chodziło tylko o głupiego pana Jonesa. Załamało mnie wszystko - marzenia, które nagle
legły w gruzach, dziwne wydarzenia i uczucia, których nie rozumiałam. Można by pomyśleć, że
ktoś tak na co dzień obcujący z magią jak ja, powinien przejść nad czymś takim do porządku
dziennego. Ale nie potrafiłam.
Czasami zdawało mi się, że magia przynosi wyłącznie cierpienie. W pewnym sensie odebrała mi
najlepszą przyjaciółkę, Elyon, która była teraz w Innym Świecie. Kto by się spodziewał, że zostanie
kiedyś królową Meridianu. Już nigdy nie będzie siedziała w klasie obok mnie, zdradzając mi
szeptem najskrytsze swoje tajemnice, ani nie będzie rysowała dla mnie swoich pięknych rysunków.
O rany! Jakże strasznie brakowało mi naszych przegadanych wieczorów...
Był jeszcze... nie, nie chciałam nawet myśleć o Calebie. O Calebie ze świata Elyon. Dlaczego
tak jak Will nie mogłam zakochać się w kimś pokroju Matta, w kimś miłym i osiągalnym, z kim
można przebywać na co dzień? Musiałam się zadurzyć w niedostępnym, baśniowym bohaterze,
który nigdy nie pójdzie na pizzę ani nie zabierze mnie na szkolną dyskotekę. Nawet, jeśli był... nie.
Nie chciałam myśleć o Calebie. Lepiej się wściekać na Aceya Jonesa, który nie miał w sobie
zupełnie nic z baśni. Próżny, samolubny, nadęty głupek. I pomyśleć, że z początku wydawał mi się
sympatyczny. Mój instynkt czarodziejki powinien mnie chronić przed kontaktami z takim typem!
Smutno. Bardzo smutno. Przepraszam.
Cichuteńki głosik, będący bardziej uczuciem niż dźwiękiem. Uczuciem smutku i żalu.
Zamrugałam szybko. Przed moją twarzą, nie dalej niż dwadzieścia centymetrów od mojego nosa
unosiła się zielona iskra. Mały strzęp zielonego światła, który w jakiś sposób umiał mówić. I miał
uczucia. Miał... czy miał także twarz? Nie byłam pewna.
— Kim jesteś? — krzyknęłam.
Żadnej prawdziwej odpowiedzi. Tylko ogólne wrażenie przywiązania i opieki, które łatwo
przełożyć na słowo „przyjaciel”.
Nagle zauważyłam, że jest ich więcej. Znacznie więcej. Setki iskierek wirowało teraz wokół
mnie niczym ognisty deszczyk pełen ciepła, zieleni i blasku. Ale iskra unosząca się tuż przed moim
nosem była największa - przypominała bardziej promyk niż iskrę. Promyk zielonego światła
przyjaźni.
Niespodziewanie wilgotna po zimie łąka, na której stałam, rozbłysła morzem lśniących jaskrów.
Łyse wcześniej drzewa pokryły się w jednej chwili zielonymi listkami. Zdumiona patrzyłam na to
nieoczekiwane przyjście wiosny. Nagle mnie olśniło.
— To wy — powiedziałam. — To wasza sprawka. Cały ten wzrost roślin. Cała ta zieleń.
— Cornelio? Cornelio, nic ci nie jest?
Drgnęłam, słysząc głos. To Will wołała mnie po imieniu. Nawet nie zauważyłam, kiedy podeszła
razem z resztą dziewczyn.
— No nie, to niesamowite. Jak mnie tu znalazłyście? Instynkt czarodziejek?
— Po prostu szłyśmy za zielenią — wyjaśniła Hay Lin. — Twój dar naprawdę płata ci figle. —
Ruchem ogarnęła jaskry i młode listki.
— Wcale nie — odparłam, czując wielką ulgę. — To dzieło Promyka i jego przyjaciół.
Spójrzcie...
Ale nagle wszystkie zielone iskierki znikły, co do jednej.
— Nieśmiałe istotki — mruknęłam. — Wracajcie, poznacie moje przyjaciółki!
Nie było żadnej odpowiedzi i Taranee wyglądała na lekko zaniepokojoną. Myślała, że może
naprawdę dostaję świra.
— Chyba się boją — powiedziałam. — Will, pokażesz im Serce? Myślę, że mogłyby ci zaufać.
— Kto? — spytała.
— Małe... małe zielone iskierki, tak można je chyba nazwać. Takie plamki zielonego światła.
Są w jakiś sposób powiązane z tym szalonym wzrostem roślin wokół mnie.
— Spróbować zawsze można.
Will wyciągnęła Serce Kondrakaru. Spoczęło w jej dłoni — kryształowy wisiorek, rozsiewający
przyjemny, perłowy blask. Właśnie w nim wszystkie żywioły — Woda służąca Irmie, Ogień
podległy Taranee, Powietrze, którym władała Hay Lin i moja Ziemia — spotykają się w doskonałej
równowadze. Miałam nadzieję, że ciepło i energia Serca uspokoi Promyka i jego przyjaciół, którzy
sami wyglądali na jedną z sił przyrody.
I nagle... Gdyby to był dźwięk, przypominałby pisk zaskoczenia. Ale było to tylko nagłe uczucie.
I nagle Promyk wrócił. A wraz z nim około tysiąca jego towarzyszy. Tańczyli wokół Serca.
Wirowali, podskakiwali radośnie w błyskach świecącej zieleni. Roześmiałam się. Nie było to
śmieszne, ale przepełnione radością.
— O rany! — krzyknęła Hay Lin. — Ale odjazd!
Irma wpatrywała się w ten taniec zieleni z otwartymi ustami.
— Jeśli ty zwariowałaś, to ja też — powiedziała w końcu. — Widzę małe zielone ludziki!
— To nie ludziki — zaprotestowała Taranee. — To... to prostu światełka.
— Ale są ludźmi. A w każdym razie żywymi istotami. Przecież widzę!
— Mają uczucia i myślą — powiedziałam z naciskiem. — To na pewno ludzie.
Wyciągnęłam rękę.
— Promyk? Promyk, mógłbyś się przez chwilę nie ruszać? Chcemy się tobie przyjrzeć —
zawołałam cichutko.
Wtedy Promyk po prostu wylądował mi na ręce. Mały, ciepły błysk, spoczywający ufnie w
zagłębieniu mojej dłoni. Przez chwilę poczułam dotyk miłości, przywiązania i przyjaźni, niczym
gorący promień letniego słońca na skórze. Dziewczyny przyglądały mu się ze zdumieniem i
zachwytem.
— To jest Promyk? — spytała Hay Lin.
Nagle zafalował i zbladł. Duma znikła jak gasnące światło i uderzyła we mnie fala strachu.
Robak. Robak nadchodzi.
— Och — jęknęłam cicho, przysiadając.
Wilgoć z ziemi wsiąkła w cienki materiał mojej różowo czerwonej sukienki, ale byłam zbyt
pochłonięta tym mętlikiem uczuć, by zwrócić na to uwagę. Co to za Robak? Dlaczego Promyk tak
się go boi?
— Zniknęły — stwierdziła Irma. — Gdzie się podziały?
Zielone iskierki znowu się ulotniły — wszystkie z wyjątkiem Promyka, który uparcie i odważnie
trzymał się mojej dłoni. W głowie zaświdrował mi znów cichutki głosik.
Pomóż. Proszę, pomóż.
— Sny — powiedziałam. — Koszmary. Ich źródłem też były iskierki. Nie wiem, gdzie one
normalnie żyją, ale dzieje się tam coś bardzo złego.
Aż zbyt wyraźnie czułam okropny strach przed byciem połkniętym, zjedzonym, pochłoniętym,
zniszczonym. Promyk znalazł się tutaj wraz z przyjaciółmi, uciekając przed strasznym wrogiem. A
teraz prosił mnie o pomoc.
— Pora na spotkanie z Wyrocznią — stwierdziłam.
Nie widziałam w mroku twarzy dziewczyn, ale czułam, że się ze mną zgadzają.
*
Pięć dłoni spoczęło na Sercu. Pięć przyjaciółek, bliskich sobie jak siostry. Mimo że tak wiele nas
różni. Na tym właśnie polega W.I.T.C.H.
— Serce Kondrakaru, wysłuchaj nas — powiedziała cicho Will. — Przenieś nas przed oblicze
Wyroczni.
Zielona łąka, żółte jaskry, świeżo zazielenione drzewa - wszystko to znikło w barwnej mgiełce.
Zamiast tego naszym oczom ukazało się kasetonowe sklepienie. Otoczyły nas kolumny znacznie
wyższe niż jakiekolwiek drzewo. W jakiś niesamowity sposób przeniosłyśmy się do Twierdzy
Kondrakaru. I nagle usłyszałyśmy.
Witajcie, Strażniczki.
Powitanie było prawdziwe, pełne ciepłego, silnego poczucia akceptacji i wspólnoty. Bardzo
przypominało to trzymanie Serca.
— Promyk i jego przyjaciele mają kłopoty — zaczęłam.
Nazywasz go Promykiem ?
Słowom towarzyszyło wrażenie rozbawienia. Dałabym sobie głowę uciąć, że Wyrocznia się
uśmiechnęła.
— To źle? Wiem, że nie tak brzmi jego prawdziwe imię. Ale...
Jemu to odpowiada. Może być Promyk.
— Chcę mu pomóc. Ale nie wiem nawet, skąd pochodzi. Nie wiem, czym jest.
Pochodzi z Phylii. Kraju bujnej zieleni. Tak przynajmniej było jeszcze niedawno. Ale od kiedy
opuścił go lud Promyka, temu światu grozi zupełne wyjałowienie. Promyk i jego ziomkowie
sprawiali, że kwitły kwiaty i owocowały drzewa. Teraz to pustynna kraina. Nic nie chce rosnąć na
suchej, jałowej ziemi...
— Właściwie... właściwie domyślałam się, że te kwitnące kwiaty i wczesna wiosna to sprawka
Promyka. Ale jak mnie znalazł?
Bez wątpienia przyciągnęły go do ciebie twoje związki z ożywczą mocą Ziemi.
— Ale mam wrażenie, a raczej pewność, że Promyk czegoś się obawia, jakiegoś wroga, który
zagraża jemu i pozostałym iskierkom.
Tak.
Czekałam na dalsze wyjaśnienia, ale z ust Wyroczni nie padła żadna informacja na temat wroga
Promyka.
— Możemy się udać na Phylię i pomóc mu walczyć z tym Robakiem?
Jeśli chcecie.
— Chcemy. Prawda?
Tak, chciałyśmy. Czułam, że reszta dziewczyn się ze mną zgadza.
Wątpię, by wiele iskierek miało odwagę podążyć za wami. Może poleci z tobą Promyk, skoro go
nazwałaś i w ten sposób naznaczyłaś.
— Naznaczyłam? Ale chyba nie zrobiłam mu krzywdy, prawda?
Znów miałam wrażenie, że Wyrocznia się uśmiechnęła.
Czy nasionom dzieje się krzywda, gdy kiełkują? Każda zmiana wiąże się zapewne z jakąś formą
zniszczenia, ale kto chciałby na zawsze pozostać niezmieniony? Zmieniłaś go, uczyniłaś go bowiem
innym od jego pobratymców. On akceptuje tę zmianę i jest z niej dumny. Przyjął wyzwanie i stał się
Promykiem, a także twoim przyjacielem. Pochwal jego odwagę i ciesz się z tego.
Jesteście więc pewne, Strażniczki? Chcecie się udać na Phylię i stawić czoło temu, przed czym
Promyk i jego ziomkowie uciekli w przerażeniu? To nie będzie łatwe zadanie!
Słowa te sprawiły, że perspektywa, wydawała się znacznie mniej zachęcająca. Poczułam na
plecach nieprzyjemne mrowienie. Ale jeśli Promyk naprawdę się zmienił, by zostać moim
przyjacielem, to czy mogłam go zawieść? Oczywiście, że nie! Poza tym zawsze mogę liczyć na
W.I.T.C.H. Poczułam nagły przypływ odwagi i odpowiedziałam zdecydowanie!
— Tak. Na pewno sobie poradzimy.
Dobrze więc. Powodzenia, Strażniczki.
I przestrzeń nie była już tą samą przestrzenią, a czas - tym samym czasem. Poczułam powiew
wiatru i świat zawirował mi przed oczami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz