wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 2:Przyszła wiosna


— Nelia, Nelia, obudź się!
Lillian skakała po moim łóżku jak wariatka, co chwila lądując na mnie.
— Odejdź — rzuciłam szorstko i zdecydowanym gestem wskazałam drzwi. — Wynoś się!
— Jesteś w gazecie.
— Spadaj, bo... co? — Moja ochota, by przemienić ją w coś mniejszego i cichszego, osłabła. —
Coś ty powiedziała?
— W gazecie jest twoje zdjęcie.
Wygramoliłam się z łóżka i włożyłam szlafroczek. W kuchni tata jadł śniadanie.
— Cześć, skarbie. Ładne zdjęcie.
Niecierpliwie wyciągnęłam rękę.
— Pokaż!
Popchnął w moją stronę niedzielną gazetę. I rzeczywiście. „Sheffield dyktuje modę” - głosił
nagłówek, a poniżej widniało duże zdjęcie, na którym patrzyłam przez ramię na niewidocznego
Urię. Z jakiegoś powodu na fotografii wyglądałam raczej na zdecydowaną niż rozgniewaną, a przy
turkusowym kostiumie moje oczy wydawały się intensywnie niebieskie.
— Wyglądam... wyglądam jak prawdziwa modelka — wyjąkałam zaskoczona.
Tata posłał mi uśmiech.
— Wyglądasz doskonale — powiedział. — Jak zwykle.
— Nie widzisz? Wyglądam... wyglądam dobrze.
Ale nie sądzę, by zrozumiał. Nie zauważa tego, co ja widzę w lustrze - włosów, które mogłyby
być bardziej kręcone, czy nieco zbyt wąskiego nosa. Według niego zawsze jestem piękna. To
oczywiście miłe, ale dalekie od rzeczywistości.
— Świetne zdjęcie. Zrobiła je twoja przyjaciółka Taranee — wyjaśnił. — Widzisz?
„Fot. Taranee Cook” — napisano. Obok zamieszczono tekst o pokazie mody i o Hay Lin oraz
krótki komentarz naszej dyrektorki, pani Knickerbocker, o tym, jak to „zawsze wspieramy ambicje
twórcze naszych uczniów”.
— Muszę zadzwonić do dziewczyn — stwierdziłam — i upewnić się, czy to widziały.
Wtedy zauważyłam inną wiadomość na tej samej stronie:."Buk rekordzista” — brzmiał tytuł. I
dalej: Wczoraj na olbrzymim drzewie z Parku Hanabakera pojawiły się pierwsze wiosenne liście —
miesiąc przed czasem »Nigdy czegoś takiego nie widziałem« — mówi dyrektor Thomas Greenbow
— »a pracuję w tym parku od prawie trzydziestu lat«. Meteorolodzy twierdzą, że tegoroczne
temperatury nie przekroczyły średniej, ale w parku niespodziewanie zazieleniły się także inne
rośliny. To najlepszy dowód na to, że tegoroczna wiosna przyszła o wiele wcześniej”.
Poczułam lekkie ukłucie niepokoju. Prawdopodobnie był to zbieg okoliczności. Prawdopodobnie
to nic nie znaczyło, ale cały czas miałam w pamięci chińską różę i gałązkę wiśni. A wczoraj, idąc na
próbę, przechodziłam przez Park Hanabakera.
— No? — odezwał się tata.
— Co „no"? — spytałam.
— Nie dzwonisz do nich?
Do nich. Do WI.T.C.H. Tak.
Skinęłam głową.
— Aha, chyba powinnam.
*
— Nigdy bym nie przypuszczała, że powiem coś takiego akurat o tobie — zaczęła Irma. — Ale
moim zdaniem ponosi cię wyobraźnia. Jest wiosna. Wiosną na drzewach wyrastają liście.
— Nie tak wcześnie!
— Aha, więc oczywiście musi to mieć coś wspólnego z tobą?
— Może to efekt cieplarniany — powiedziała Taranee z zaniepokojoną miną.
— Nie było zbyt gorąco.
— Nie robisz tego świadomie... — Will ugryzła kęs kanapki, swego poniedziałkowego
drugiego śniadania. — Jeśli o mnie chodzi, nie wydaje mi się, żebym zrobiła niechcący coś
magicznego od... no, w każdym razie od dłuższego czasu. Zresztą na pewno bym zauważyła.
Mówiłyśmy, ściszając głos. Nie była to bowiem rozmowa, którą chciałybyśmy się dzielić z
całym światem, a konkretnie z resztą osób obecnych w szkolnej kawiarence. Dlatego przeżyłyśmy
lekki szok, gdy nagle przed naszymi twarzami mrugnęła lampa błyskowa. Podniosłam wzrok i tym
razem lampa rozbłysła mi prosto w oczy.
— Ej, przestań... — zaczęłam.
— Oooooch, prooooszę, panno Hale, jeszcze tylko jedno... Proszę o ten słynny uśmiech...
Chociaż oślepiona ledwie widziałam, przez plamy, które wciąż tańczyły mi przed oczami,
rozpoznałam szpetną twarz Urii.
— Spadaj, Uria!
Wciąż trzymał aparat i błyskał lampą. Skakał wokół mnie, parodiując zachowanie paparazzich.
— Niech pani spojrzy w tę stronę, Pani Sławna Modelko, dobrze, świetnie...
Całkiem sporo osób śmiało się z tego pokazu kretyńskiego humoru. Miałam ochotę wepchnąć
mu aparat do gardła, ale opanowałam się i posłałam mu swój najsłodszy uśmiech.
— Bardzo zabawne. Niedawno kupiłeś ten aparat?
Wydawał się lekko zaskoczony, że nie zastosowałam się do scenariusza, który sobie obmyślił.
— Tak, jest nowy. A co?
— Na pierwszy rzut oka widać, że sprzedano ci aparat dla matołków. Jak ci sprzedawcy znają
się na ludziach!
Dowcip był marny, ale wystarczył, by większość osób w kawiarence śmiała się teraz z Urii, a nie
ze mnie. To nie było trudne. Chłopak nie jest zbyt łubiany.
— Cha, cha — wycedził i najwyraźniej stracił ochotę do zabawy, w każdym razie dał mi spokój.
Przynajmniej tak mi się wydawało. Ale kiedy nieco później wyszłam z klasy, znowu oślepił mnie
błysk flesza.
— Uria! — krzyknęłam. — To może być śmieszne raz, ale dwa razy to po prostu...
I nagle umilkłam. Zdałam sobie sprawę, że Urii nigdzie nie widać.
— Panno Hale? — zagadnął czekający przed klasą nieznajomy. — Jeszcze tylko jedno zdjęcie,
proszę. A potem chciałbym z tobą chwilkę porozmawiać.
— O czym? — spytałam zaskoczona.
Co to za jeden? Był trochę zbyt opalony, zbyt zadbany, z ciemnymi włosami przyciętymi u
drogiego fryzjera i w koszulce koloru cynamonu, zbyt dobrze pasującej do jego oczu... Zauważyłam
też buty — również brązowe — i białe lniane spodnie.
— Nazywam się A.C. Jones — oznajmił, wyciągając rękę. — Mów mi po prostu Acey. Jestem
osobistym asystentem Toniego Sacharino, projektanta mody. Pan Sacharino widział twoje zdjęcie
we wczorajszej gazecie i wpadłaś mu w oko. Czy zajmowałaś się zawodowo pozowaniem? Chodzi
mi o fotografie dla magazynów mody.
— Nie.
Uśmiechnął się promiennie.
— A chciałabyś?
*
— Kolekcja nazywa się „Baśniowe Marzenia" — powiedziałam z zapałem. — A magazyn Red
Hot poświęci jej całe sześć stron. Chcą, żebym się tam znalazła. Proszę, proszę, proszę, mamo...
mogę? Nawet mi zapłacą.
— Cornelio...
— To zajmie tylko dwa dni, zdjęcia będą tuż pod Heatherfield, w Ladyhold. Wiesz, w tej
pięknej posiadłości, która wygląda zupełnie jak zamek. Pan Sacharino powiedział, że mogę zabrać
ze sobą parę koleżanek, jeśli nie będą przeszkadzać. Pomyślcie, jaka to okazja dla Hay Lin. Będzie
mogła obserwować zawodowego projektanta przy pracy...
Moja mama nie wyglądała na zachwyconą.
— Masz dopiero czternaście lat.
Powstrzymałam jęk. O, nie. Tylko nie ta stara śpiewka.
— Ale mamo, będzie fajnie!
— Na pewno? Naprawdę będziesz szczęśliwa, stojąc przed obiektywem przez dwa dni i
uśmiechając się do aparatu?
— Prezentowanie projektów Hay Lin bardzo mi się podobało. A to będzie... jeszcze
wspanialsze! Będę prawdziwą modelką! Wyobraź sobie mamo - moje ujęcie w tak znanym piśmie,
niemal wszyscy czytają Red Hot, nawet ty, mamo...
— Nawet ja? — powtórzyła i w jej oczach pojawił się błysk, miałam nadzieję, że wesołości. —
Sugerujesz, że jestem za stara, by interesować się modą?
— Eee... Nie.
— To dobrze.
Uśmiechnęła się i byłam już pewna, że tylko mi dokucza. Ale potem znów spoważniała.
— To bardzo płytki świat, Cornelio. Nie jestem pewna, czy chcę, by moja córka była jego
częścią. W każdym razie dopóki trochę nie dorośniesz.
Zamierzała powiedzieć „nie”. A niech to, wiedziałam, że najpierw powinnam spytać tatę.
Chociaż jak zawsze powiedziałby tylko: „Spytaj mamę”. Kochany tata! Musiałam więc użyć
najwyższego argumentu.
— Mamo, naprawdę uważasz mnie za osobę płytką?
Przyjrzała mi się.
— Nie. Nie uważam.
— Czy myślisz, że nagle stanę się osobą płytką tylko dlatego, że ktoś przez dwa dni będzie mi
robił zdjęcia?
Zapadła cisza. W końcu mama spytała:
— Naprawdę tego chcesz?
Z zapałem pokiwałam głową.
— Hay Lin będzie tam z tobą?
— Will pewnie też i może jeszcze jedna czy dwie dziewczyny. Ty również możesz pojechać,
jeśli chcesz.
— Mhmm. W przyszłym tygodniu będę dość zajęta, ale może wpadnę do ciebie na jakąś
godzinę.
— To znaczy, że mogę?
— Jeśli ojciec się zgodzi.
Obie wiedziałyśmy, że tak będzie. Prawdziwą przeszkodę stanowiła mama. Zarzuciłam jej ręce
na szyję i uścisnęłam ją radośnie.
— Mamo, dziękuję! Obiecuję, że nie stanę się próżna i płytka. Wezmę... wezmę do czytania
jakąś książkę o filozofii czy coś takiego.
Roześmiała się.
— Może zamiast tego powinnaś po prostu wziąć się za odrabianie lekcji.
*
Przez ten tydzień z chęcią nie myślałabym o niczym innym, jak tylko o „Baśniowych
Marzeniach” i sukienkach, które włożę. Acey Jones — wciąż bardzo zadbany i opalony - pokazał
mi wcześniej szkice i niektóre z nich dosłownie zapierały dech w piersiach. Ale prawdziwe życie -
zwłaszcza botaniczne - nie dawało mi spokoju.
— Przed naszym domem brodzi się po kostki w zielsku — narzekał ojciec. — Czy ktoś ze
służb miejskich nie powinien go wyciąć?
— Już do nich dzwoniłam — odparła mama. — Powiedzieli, że zrobili to wczoraj! Wyobrażasz
sobie? Każdy, kto ma oczy, widzi, że te zielska musiały tu rosnąć od jakichś dwu tygodni.
Z poczuciem winy spuściłam wzrok na swój talerz. Ludzie z firmy ogrodniczej naprawdę byli tu
wczoraj. Widziałam ich, jak sprzątali chwasty.
Ominęłam Park Hanabakera i poszłam do szkoły inną drogą. Drzewa rosnące przy alei, którą
szłam, miały już ładne, zielone liście — o miesiąc za wcześnie. Róża chińska mamy rozsadziła
kolejną doniczkę i całe szczęście, że byłam w domu sama, kiedy to się stało. Na trawniku przed
głównym wejściem do Sheffield Institute masowo rozkwitły żonkile, choć nikt nie pamiętał, by je
tam posadzono.
Przez kilka nocy miałam ten sam okropny sen. Był dziwnie niewyraźny — właściwie żadnych
obrazów, tylko wrażenia. Zaczynał się niepokojącym poczuciem pustki. Żadnego życia. Nigdzie. A
potem głos, cichutki głos w mojej głowie: Robak... Robak nadchodzi. Nie miałam pojęcia, co to
znaczyło, jaki robak? Ale i tak sen napawał mnie lękiem. Nie, to było coś więcej niż lęk: raczej
wielka, narastająca fala strachu. Strachu tak silnego, że budziłam się z walącym sercem i
spoconymi dłońmi. Może dlatego na czwartkowej lekcji sztuki bardziej pochłaniało mnie ziewanie i
obracanie ołówka w palcach niż rysowanie. Przez wysokie okna do pracowni wpadały ciepłe
promienie słońca. W świetle tańczyły drobinki kurzu. Drobinki kurzu i zielone błyski...
Will przełknęła ślinę.
— Eee... Cornelio... — szepnęła.
— Co?
— Twój ołówek...
Mój ołówek? Co się działo z moim ołówkiem?
Jak się okazało, sporo. Pośpiesznie schowałam go do torby i wyjęłam kredkę. Panna Warton,
nauczycielka sztuki, mogłaby się zdziwić, dlaczego z żółtego, drewnianego ołówka, którym się
bawiłam, wyrosły nagle dwa jasnozielone listki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz