niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 6:Zagadki

Ked uderzył w struny gitary.
-Moja muzyka jest teraz znacznie silniejsza niż wtedy, gdy mnie wygnali - powiedział. -
Melodia, którą zagrali starsi, powołała tego stwora do istnienia. Może moja melodia odeśle go z
powrotem w niebyt.
Will zmarszczyła brwi.
-Chcesz... go zabić? Muzyką?
-Niezupełnie zabić. Po prostu... unicestwić. Żeby nie mógł zrobić nam krzywdy.
Spojrzałam na ogromną głowę nad nami i na wielkie, złociste oczy, wpatrzone w nas bez
ustanku.
-Tylko go nie rozzłość - zasugerowałam. - Nie chcę być w pobliżu, kiedy postanowi z nami
walczyć.
Ked już nie słuchał. Pochylił się nad gitarą, jakby starał się uchwycić dźwięk, którego nikt poza
nim nie słyszał. Pewnymi, wyćwiczonymi palcami przebierał po strunach. Ale jego muzyka
zupełnie nie przypominała słodkich, smutnych melodii, które zazwyczaj grał.
Iiiijaaaang.
Cierpkie, drżące zawodzenie. Akord, który nie był akordem. Zadrżałam na całym ciele.
Przypominało to skrzypienie paznokcia na tablicy, lecz było dwadzieścia razy gorsze.
Wiatr ucichł. Sfinks opuścił gigantyczną głowę niżej. Jego nozdrza jaśniały coraz mocniej.
Iiiijaaaang. Iiiijaaaang.
Hay Lin opadła na kolana i zaczęła się zagłębiać w szary piasek. Twarz miała mokrą od łez.
Próbowałam pomóc jej wstać, ale ciężko mi było oddychać, jakby całe powietrze znikło razem z
wiatrem.
Iiiijaaaang.
Cornelia chwyciła mnie za ramię.
-Wstawaj - wydyszała. - Utoniesz!
Miałam wstać? Ale przecież... nie, wcale nie stałam. Podpierałam się na czworakach, a piasek
sięgał mi już do łokci. Usiłowałam zaczerpnąć trochę powietrza, usiłowałam oddychać...
Iiiijaaaang. Iiiijaaaang.
-Nie! - To był krzyk Will. jakim cudem starczyło jej tchu? - Przestań! Przestań, Ked, zabijasz
nas!
Cierpkie niby-akordy umilkły. Zapadła cisza. Podmuch wiatru zaczął targać mi włosy, a ja
wzięłam głęboki wdech, nie dbając o piach. Powietrze. Coś cudownego.
-Ale... ale to działało. - Na twarzy Keda pojawił się rzadki u niego gniew, że mu przerwano.
-Wcale nie. Byłyśmy w pułapce. Dusiłyśmy się. Tonęłyśmy.
-Ale w takim razie nie wiem, co robić!
-Ja też nie - odparła Will - ale na pewno nie to!
-Może trzeba zadać zagadkę - powiedziała Taranee.
-Zagadkę? Dlaczego? - spytałam.
-Tak się postępuje ze sfinksami. A może na odwrót? O, właśnie. Musimy rozwiązać zagadkę.
-Ale o nic nas nie spytał!
Przynajmniej przestał ryczeć „DROGA ZOSTAŁA ZAMKNIĘTA’, co już stanowiło pewną
poprawę, ale poza tym nie był szczególnie gadatliwy.
-Szkoda, że nie możemy go zaatakować przy użyciu sprawdzonych metod - powietrza, ognia,
wody i ziemi - burknęłam.
-Nic z tego - powiedziała Will. - Nie wolno nam użyć mocy Serca.
-Wiem. Pomarzyć zawsze można.
Taranee w zamyśleniu patrzyła na sfinksa. On też się jej przyglądał.
-Co to jest: rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem - na trzech? -
spytała.
-Co ty wyprawiasz? - rzuciłam.
-CZŁOWIEK - przemówił sfinks głosem, od którego zatrząsł się piach.
-Hej! On mówi!
Ked najwyraźniej nic nie rozumiał.
-Rano na czterech nogach...
-Raczkowanie niemowlęcia - wyjaśniła Taranee. - A na trzech dlatego, że starcy muszą podpierać
się laską.
-On mówi! - Wciąż nie mogłam uwierzyć, że stwór naprawdę jej odpowiedział.
-Co to jest - wielki jak wieloryb, ale zbudowany z muzyki? - spytała Taranee, gorączkowo
improwizując.
-BARD.
-Mądrala - mruknęłam.
-Ja czy on? - spytała Taranee. Na szkłach jej okularów tańczyły świetlne rozbłyski.
-Oboje. Dalej., mądralo.
-Hmm. Nie wiem, czy to musi być zagadka, czy mogę po prostu spytać, jak się tam dostać?
-DROGA PROWADZI PRZEZE MNIE.
-Dziękuję - powiedziałam, delikatnie zatykając palcami swoje biedne uszy. - Ale jak, konkretnie?
Nie odpowiedział. Tylko na mnie popatrzył.
-Co zamienia sfinksa w bramę? - spytała Taranee, która była lepsza w te klocki.
-IMIĘ.
-Jasne. A jak masz na imię, o potężny sfinksie?
Rozległ się dźwięk przypominający dudnienie toczących się głazów. Śmiech? Czy ten stwór się
śmiał?
-TO BY BYŁO OSZUSTWO.
Nareszcie mówił po ludzku.
-Musimy odgadnąć jego imię! - krzyknęła Taranee. - Coś w rodzaju „Sezamie, otwórz się”!
-Nie ma szans! Może przecież nosić każde imię. Mógłby nam chociaż podpowiedzieć -
powiedziałam, a po chwili odpowiedź zwaliła mnie z nóg.
-PIERWSZE JEST OBOK, LECZ INACZEJ POWIEDZIANE. DALEJ JESTEŚ TY, GDY
MÓWISZ O SOBIE. POTEM MŁODE ZWIERZĘ, KTÓRE MLEKO DAJE, LECZ BEZ
OSTATNIE] LITERY. A CAŁOŚĆ SERCE RADUJE TEGO, KTO USŁYSZY.
Wygrzebałam się z piasku.
-Wielkie dzięki - prychnęłam. - To wiele ułatwia.
-Oczywiście, że ułatwia! - powiedziała Taranee. - Dziewczyny, przecież to taki rebus! Możemy
go rozwiązać! Co to jest „obok, lecz inaczej powiedziane?”
-Może „koło” - zaproponował niepewnie Ked.
-Koło. A jeszcze inaczej?
-Przy - powiedziałam. - Obok czegoś, czyli przy czymś.
-Dobra, spróbujmy „przy”. Na początku będzie „PRZY”. A „ty, gdy mówisz o sobie”? - spytała
Will.
-„Ty, gdy mówisz o sobie” - powtórzyła Taranee. - Ja. Na pewno „ja”.
Napisała palcem na piasku pięć odgadniętych liter. Jej warkoczyki tańczyły, a oczy błyszczały za
szkłami okularów. Uwielbia takie sprawdziany. Myślę, że dla niej cały świat to gra.
-Możecie się pośpieszyć? - spytałam, starając się, by nie zabrzmiało to niegrzecznie. - Zapadam
się. A już zupełnie nie czuję nóg!
-Jakie było ostatnie słowo? - spytała Cornelia.
-Zwierzę, które mleko daje, to krowa - zasugerowałam. - A młode to cielę. Bez ostatniej litery...
ciel.
-Nie pasuje - powiedziała Taranee, ale natychmiast się poprawiła. - Nie! Pasuje!
Na piasku widniało słowo PRZYJACIEL.
-Przyjaciel! - wykrzyknęła triumfalnie Taranee. - Szlachetny sfinksie, czy twoje imię brzmi
„Przyjaciel"?
-TAK.
-W takim razie... może nas przepuścisz? Proszę! Przyjacielu...
Ze strony sfinksa nie było żadnej reakcji. Czułam się oszukana. I wciąż tonęłam w piasku.
Wyciągnęłam z niego jedną stopę, potem drugą. Było to gorsze niż rower do ćwiczeń w klubie
fitness, do którego chodziła czasem moja mama!
Taranee wydawała się przybita i rozczarowana.
-Przepraszam - powiedziała. - Byłam pewna...
-To nie twoja wina - odparłam. - Ale naprawdę musimy coś zrobić. Ból nóg mnie dobija i jeśli
wkrótce nie będę mogła usiąść, nie zapadając się przy tym w piachu, to... to... - Nie wiedziałam, co
bym zrobiła. Rozpłakała się? Wcale by to nie pomogło.
-Częściowo zrobiłyśmy, co trzeba - stwierdziła Will.
-Odgadłyśmy jego imię. W zagadce musi być coś, czego do końca nie rozwiązałyśmy. Jak
brzmiała końcówka?
Dobrze, że miałam dobrą pamięć do tekstów. No, przynajmniej na ogół.
-„Całość serce raduje tego, który słyszy” - przypomniałam.
-Całość, czyli słowo PRZYJACIEL - powiedziała Taranee. - Ale już je wypowiedziałam. Zostało
usłyszane. Czemu to nie wystarczy?
Nagle Ked podniósł głowę.
-Chyba wiem - oznajmił. - Zagadkę ułożyli Starsi Barda. A na Bardzie mawiamy, że tak
naprawdę słyszysz słowo dopiero wtedy, gdy ktoś je zagra.
-Zagrać słowo „przyjaciel”? - zdziwiła się Taranee. - Niby jak to zrobić?
-Przeliterować, posługując się bardyjską skalą muzyczną. Niektóre nuty odpowiadają dwóm
literom, więc „przyjaciel” to w sumie sześć nut - wyjaśnił Ked.
-O, tak! - Szybko sporządził jakiś zapis na piasku.
-Eee... Nie umiem nawet odczytać waszej muzyki - powiedziała Taranee. - Wygląda mi to tylko
na... jakieś bazgroły.
-To proste - powiedział Ked. - Każdej literze odpowiada nuta. R.. - Wydobył dźwięk z gitary. -
RZ... - Następny, wyższy dźwięk. - Y... J... A... C... I... E... L...
Złożyło się to na dziwaczną, krótką melodyjkę, która raptownie wznosiła się i opadała, bez
żadnego porządku. I nie licząc blasku ogromnych nozdrzy, nie wywarła żadnego wrażenia na
sfinksie.
Ked opuścił gitarę. Wzruszył ramionami.
-To na nic - powiedział. - Nie chcieli, żebym wrócił. Ułożyli zagadkę nie do rozwiązania.
-Nie - odparła Taranee. - Coś takiego nie leży w naturze sfinksa. Musi istnieć jakiś sposób.
Nagle zrozumiałam. Nie wiem, jak, bo zwykle nie jestem zbyt dobra w takich rzeczach. Ale tym
razem byłam przekonana o swojej racji.
-To nie melodia - powiedziałam. - Jako melodia nie ma sensu. To powinien być akord. Wszystkie
nuty na raz.
Ked znów uniósł głowę. Miał nieobecny wzrok, jakby przysłuchiwał się czemuś w myślach.
-Masz rację - stwierdził. - To Harmonia!
Znów zamierzał uderzyć w struny, ale złapałam go za nadgarstek, żeby przestał.
-Nie - powiedziałam. - Nie używaj Bratniej Duszy.
-Dlaczego?
Nie wiedziałam, dlaczego. Chodziło o uczucie, którego doznawałam, gdy próbował melodią
unicestwić sfinksa. Z jakiegoś powodu gitara wydawała mi się na to trochę za dobra. I nie chciałam,
żeby coś takiego się powtórzyło.
-W takim razie jak? - spytał Ked. A potem położył sobie dłoń na czole i sam sobie
odpowiedział.- No jasne. Żeby usłyszeć słowo „Przyjaciel” jako muzykę, trzeba je zaśpiewać, jak
przyjaciele. W Harmonii. Po jednej nucie na każe z nas.
-Ale ja nie umiem śpiewać! - nerwowo pisnęła Cornelia. - W ogóle nie umiem!
-Musisz zaśpiewać tylko jedną nutę - powiedział Ked. - Każdy to potrafi. Powiem ci, jak.
Była to najdziwniejsza próba, jaką w życiu widziałam. Przestępowałyśmy z nogi na nogę, by nie
zapaść się w piasku. Z góry przypatrywał nam się sfinks, swoimi oczami niczym reflektory, górując
nad wszystkim na tle szarego, niezmiennego nieba. A Ked cierpliwie nas pouczał.
-To twoja nuta, Taranee. RZ, o tak, no, spróbuj, głęboki wdech i śpiewaj... Teraz ty, Cornelio, ten
dźwięk, bardzo dobrze, wyciągnij, świetnie...
Nuta po nucie, narastał chóralny śpiew, dziwaczny, złożony, ale zarazem zupełnie równy,
całkowicie, prawdziwie harmonijny...
PRZYJACIEL...
Rozległ się łomot, przypominający otwierające się wrota i między olbrzymimi łapami sfinksa
pojawił się nowy blask, kompozycja słońca i cienia, liści i trawy. Dochodziły stamtąd dźwięki
melodii wygrywanej na harfie.
-WEJDŹ, PRZYJACIELU - powiedział sfinks. Wszyscy razem wkroczyliśmy w blask.
Rozejrzałyśmy się i zamilkłyśmy z zachwytu. Nawet ja, a to nie zdarza się zbyt często. Więc tak
wygląda Bard? Super!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz