wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 7:Okrutna władczyni

Piekarz i niemal dorównujący mu wzrostem stolarz oparli się całym ciężarem o Bramę Ważki i
pchnęli. Brama powoli się otworzyła. Zobaczyłam duży złoto-czarny hol z krętymi schodami
prowadzącymi na górę. Z wielkich złoconych ram spoglądały na nas twarze o rysach bardziej
owadzich niż ludzkich.
Spojrzałam na Taranee...
"Jest bardzo dzielna” — pomyślałam. Wszystkie wiemy. jak nie cierpi robali.
A przecież odkąd znaleźliśmy się w tym owadzim święcie, ani razu się nie poskarżyła, nie
uciekła. Nawet podczas spotkania z wielką tarantulą.
Rozejrzałam się po holu, znowu nigdzie nie widać było strażników, ale na ziemi coś się
poruszyło, uciekając przed światłem słońca. To coś wyglądało podejrzanie jak karaluch, tyle że było
wielkości małego psa. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia. Pewnie poszło zaanonsować nas Jej
Wysokości. Miałam przeczucie, że cesarzowa i tak wie o naszym przybyciu.
Dziewczynka mniej więcej w moim wieku — a może trochę starsza — przerwała polerowanie
złoconych poręczy schodów i popatrzyła na nas szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
Przypuszczam, że przedstawialiśmy dość niezwykły widok. Wciąż byliśmy odziani w zielone
zbroje z roślinnych pędów, a w dodatku potwornie cuchnęliśmy czosnkiem.
— Dzień dobry. Gdzie znajdziemy cesarzową? — spytała Will z powagą w głosie. Wyglądała
na bardzo zdecydowaną.
— W sali tronowej — odpowiedziała bez wahania dziewczynka. Wciąż zerkała to na jedną, to
na drugą z nas, dostrzegając obce osoby pod zielonymi osłonami. — Ale wydała rozkaz, żeby jej
nie przeszkadzać! Nie idźcie tam.
— Naprawdę? Obawiam się, że jednak musimy jej przeszkodzić — odparła dobitnie Mama
Liu. Przepuść nas, proszę.
— Mama Liu? — Dziewczynka przyjrzała się jej, próbując dostrzec choćby kawałek twarzy
pod zasłoną „zbroi" przeciwko owadom. — To ty?
— Tak, dziecko. A teraz odsuń się i pozwól nam działać. Gdzie jest sala tronowa?
Dziewczynka zawahała się, a potem wskazała nam niewielkie drzwi.
— Musicie przejść przez dziedziniec i znaleźć zielone drzwi z koroną. Tam jest sala tronowa.
Ale... — zawahała się. — Nie mówcie jej, że to ja was wpuściłam — wyszeptała. — Przez cały
dzień miała fatalny humor!
— Niedługo nie będziesz już musiała bać się jej gniewu — oznajmiła łagodnie Mama Liu.
— Obiecajcie, że jej nie powiecie! — jeszcze raz poprosiła dziewczynka. Na jej twarzy
malował się strach. Aż mi jej było żal.
— Wkrótce będzie miała na głowie inne zmartwienia, dziecko. Ale nie powiemy o tobie —
uspokajała ją staruszka.
Ruszyliśmy naprzód, na wewnętrzny, niezadaszony dziedziniec. Tu i ówdzie bzyczały osy, ale
wydawały się zmęczone i zdezorientowane, więc Irma bez kłopotu strąciła je kroplami deszczu.
Minęliśmy zielone drzwi. Za nimi znajdowała się ogromna sala tronowa. Stanęłam jak wryta.
Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
Podłoga czarna jak heban lśniła chitynowymi pancerzami milionów chrząszczy. Każda kolumna
była lasem kołyszących się czułków i drżących odnóży. Każda zasłona - plamą ciemnych,
matowych skrzydełek.
A pośrodku tego morza owadów stała cesarzowa, wysoka, dumna i sroga. Całe jej ciało
pokrywał furkoczący rój. Przypomniałam sobie mrowie pająków i aż wzdrygnęłam się z
obrzydzenia.
Miejscowi cofnęli się bezradnie, jakby sama obecność władczyni pozbawiła ich siły, która ich tu
przywiodła. Nawet z łagodnej twarzy stolarza Wu zniknął wyraz buntu, a jego wielka głowa
pochyliła się w mimowolnym ukłonie. Tylko Mama Liu i Płatek, wciąż ściskająca babcię za ramię,
trwały u naszego boku. Była w nich niezłomność, która dodawała mi otuchy.
— Co teraz zrobicie? — spytała cesarzowa głosem brzęczącym niczym tysiące os. — Wasze
wstrętne ptaki tu nie przylecą. Spójrzcie na moje sługi. Spróbujcie je policzyć. Ile ich tu jest? Tyle
co gwiazd na niebie? Albo kropel wody w oceanach? Jeśli teraz się wycofacie, może okażę wam
łaskę. Być może w przypływie dobrego humoru daruję wam życie.
— Nie wierzcie jej — powiedziała cicho Mama Liu.
Cesarzowa usłyszała jej szept.
— To ty, starucho? Znowu mi się sprzeciwiasz? — krzyknęła władczyni. — poprzednie nasze
spotkanie powinno cię czegoś nauczyć!
— Nie — odezwałam się. — To ciebie trzeba czegoś nauczyć. Nie pozwolimy, byś dalej
zadawała cierpienie. Nie możesz krzywdzić i więzić żywych istot. Odebrałaś wolność i radość
mieszkańcom Wierzbowego Miasta, a my nie puścimy ci tego płazem!
Miałam wrażenie, że po moim wystąpieniu cesarzowa nagle zaczęła rosnąć. Nie, wcale mi się
nie wydawało. Ona naprawdę rosła, aż w końcu górowała nad nami niczym wieża.
Na plecach miała czarne skrzydła, które na przemian rozkładały się i zwijały. Przypominały
skrzydła żuka gnojaka. Próbowałam dostrzec i zapamiętać jej twarz, ta jednak ciągle migotała i
zmieniała mi się przed oczami, raz niemal ludzka, a raz owadzia i wielooka. Aż mi ciarki ze strachu
przebiegły po plecach. Poczułam się mała i słaba.
— Nie dam się pokonać — ryknęła władczyni głosem, który bardziej przypominał głośne
bzyczenie niż grzmot, ale i tak brzmiał ogłuszająco.
— Czcigodna Lin — odezwała się stojąca obok mnie Mama Liu, na której nie zrobiło to
najwyraźniej wrażenia. — Chyba brakuje tu świeżego powietrza!
Słysząc to, rozgniewana cesarzowa napuchła jeszcze bardziej. Przypominała teraz bardziej
wielkiego żuka niż kobietę. Spod jej czarnych skrzydeł coś wystrzeliło - rój, gęsty i podłużny jak
strzała. Chmara stworzeń, które wyglądały jak skrzyżowanie muchy ze skorpionem. Ze śmiertelną
dokładnością robale uderzyły na Mamę Liu. Staruszka bezradnie zamachała rękami i upadła na
podłogę.
— Czcigodna Lin — zawołała Płatek — ratuj moją babcię!
Uniosłam dłonie i bezgłośnie przywołałam wiatr. Lekki przeciąg przemienił się w uderzenie
gorącego powietrza, które po chwili zaczęło wirować jak cyklon, przesuwając się przez brzęczącą,
czarną masę. Trąba powietrzna kręciła się coraz szybciej i szybciej, zderzyła się z
muchoskorpionami, rozrzuciła je na boki... Patrzyłyśmy na to osłupiałe. Nigdy nie widziałam by
mój żywioł czynił takie spustoszenie.
Trąba gwizdała teraz i wyła, wciągając całe powietrze z tego mrocznego miejsca, łamiąc
owadzie kolumny, drąc zasłony ze skrzydeł ciem, porywając małe, czarne ciała i ciskając nimi w
górę i w dół...
Małe, precyzyjne tornado nie przestawało wirować i zaczęło wyrywać kawały ścian i sufitu,
wpuszczając do środka światło słońca i powietrze.
Nagle zrozumiałam — w swojej walce nie byłam sama. Will przez cały czas trzymała w dłoni
Serce Kondrakaru. Widziałam jego łagodny blask, który napełniał mnie otuchą. Czułam też pomoc
pozostałych czarodziejek i siłę, którą dzieliły się ze mną poprzez jedność Serca.
Z głośnym szumem moja trąba powietrzna rozprężyła się i przemieniła w huragan, który falującą
linią zaczął się posuwać naprzód.
Okrutna Władczyni wrzasnęła z wściekłości, gdy wojowniczy wiatr rozdarł jej skrzydła. A potem
zaczęła się rozpadać, tak jak wcześniej olbrzymi pająk. Na naszych oczach jej ciało straciło smukłą,
elegancką sylwetkę - stało się zamglone, niewyraźne, bezkształtne. Potem skrzydła cesarzowej
całkiem się rozpadły i w ciągu paru sekund rozsypała się także reszta jej ciała. W komnacie
pozostały tylko płatki popiołu targane wiatrem. Przyjrzałam im się bliżej. To nie były płatki, ale
owady. Małe żuki, czmychające w szczeliny i zakamarki tego, co zostało z cesarskiej sali tronowej.
Na podłodze leżała cesarzowa. Widok był odrażający. Jak taka istota mogła żądać
komplementów i wyrazów uwielbienia? Teraz władczyni była podobna do bezwłosego, bladego
pająka. Taranee cofnęła się w kąt sali i patrzyła na nią ze wstrętem.
A do mnie podeszła Irma. Z serdecznym uśmiechem Poklepała mnie po ramieniu.
— No, no — powiedziała. — Dobra robota, dziewczyno! Ten tajfun był niesamowity!
Nie dałam rady wykrztusić słowa.
Mój wiatr ustał. Trzęsły mi się kolana, więc na chwilę usiadłam na marmurowej podłodze.
Opadły ze mnie wszystkie siły. A potem zauważyłam, że prócz cesarzowej na podłodze leży ktoś
jeszcze. W półmroku zobaczyłam skuloną Mamę Liu. Nie ruszała się i wyglądała jak...
— Nie! — krzyknęłam. — Dziewczyny, pomóżcie mi! Przenieśmy ją na dywan.
Czarodziejki ruszyły mi na pomoc. Delikatnie ułożyłyśmy staruszkę na pięknym kwiecistym
kobiercu. „Moja babcia także tkała" — przebiegło mi przez myśl.
Gorączkowo złapałam Mamę Liu za nadgarstek. Szukałam jej pulsu.Czyżby muchoskorpiony
dopadły ją, zanim je zaatakowałam?
— Babciu! — Płatek przyklękła obok nas. — Babciu, proszę, nie zostawiaj mnie —
zaszlochała. — Tak cię potrzebuję!
I wtedy pod palcami wyczułam lekki, jednostajny puls. Ale tak słaby, jakby każde uderzenie
serca mogło się okazać ostatnim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz