wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 2:Dźwięk dzwonków

W niedzielny poranek kuzynka Lee przyszła z pudełkiem przeznaczonym dla mnie. Powiedziała,
że stan wujka się nie pogorszył. Wciąż jednak widać było, że jest bardzo zmęczony.
Otworzyłam pudełko. W środku znajdował się mały, delikatny lampion. Na ramie z czarnej laki
rozciągnięte były cienkie, żółtawe ścianki z papieru ryżowego.
Całość dopełniały cztery frędzle z wyblakłego czerwonego jedwabiu.
— Co oznacza ta nazwa: Liu?
— Nie mam pojęcia — odparła kuzynka Lee. — Twoja babcia też go nazywała lampionem Liu.
Przypomniałam sobie, co powiedział wujek Kao. Miałam dostać lampion, „kiedy nadejdzie
właściwa pora". Nic z tego nie rozumiałam. Jeśli babcia chciała, żeby należał do mnie, dlaczego po
prostu sama mi go nie dała? Dlaczego czas miał takie znaczenie?
Chciałam spytać o to wujka Kao. Ale kiedy odwiedziliśmy go tego wieczora, jego stan bardzo
się pogorszył. Już wcale nie odpowiadał, kiedy do niego mówiliśmy, a kuzynka Lee była blada ze
zdenerwowania. Usiedliśmy wokół łóżka wujka, pijąc herbatę, którą przyniosła Lee. Ale nikt się nie
odzywał. Wszyscji byliśmy przytłoczeni jakimś niewidzialnym ciężarem.
Tej nocy patrzyłam na lampion niemal ze złością! „Nie byłoby go tutaj — myślałam — gdyby
wujek Kaci nie zachorował”. Ale lampion miał w sobie coś kojącego... Dawne, delikatne piękno,
które uśmierzało mój ból i gorycz. W końcu zeszłam na dół i poprosiłam mamę o świecę.
— Teraz? — spytała, odstawiając ostatnią partię wytartych talerzy z restauracji. Wokół unosiła
się para ze zmywarki i włosy mamy wydawały się wilgotne. — O tej porze? Do czego jej
potrzebujesz? Jutro szkołaj powinnaś już spać!
— Chcę zapalić lampion.
Na chwilę przerwała wycieranie naczyń i ręką odgarnęła z czoła wilgotne włosy.
— Dobrze się czujesz, maleńka?
— Tak... dobrze. Po prostu... po prostu chciałabym, by wujek Kao nie chorował.
— Wiem. Ja też.
Przytuliła mnie na chwilę, a potem spojrzała mi głęboko w oczy.
— Wiesz, co często powtarzała mi twoja babcia? Mówiła: „Lepiej zapalić małą świeczkę, niż
nic nie robić i skarżyć się na ciemność". Zawsze uważałam, że to bardzo mądre zdanie, które warto
zapamiętać. Więc śmiało, maleńka. Zapal swoją świeczkę. Tylko uważaj, lampion wydaje się
bardzo stary i może się rozsypać.
— Będę ostrożna. Po prostu pomyślałam... On bez świecy wygląda jakoś nie tak, jakby mu
brakowało serca. Wydaje mi się, że nawet stare lampiony trzeba czasami zapalać.
Mama na chwilę położyła mi dłoń na policzku.
— Bardzo przypominasz swoją babcię — powiedziała cicho.
*
Weszłam zatem po schodach do swojego pokoju i zapaliłam stary lampion. W łagodnym blasku
świecy dostrzegłam delikatny wzór w okienkach z papieru ryżowego. Duże. wesoło uśmiechnięte
słońce. A pod nim blade kształty przypominające górę. Światło i zapach płonącej świecy dodawały
otuchy. Pomyślałam o wujku Kao i miałam nadzieję, iż wkrótce poczuje się lepiej. A babcia...
Pewnie w jakiś sposób wiedziała, ża dostałam lampion i że mi się podoba.
Ostrożnie zdmuchnęłam świecę i wślizgnęłam sia do łóżka. Zasypiając, wciąż czułam zapach
dymu. Rysunek góry na ryżowym papierze musiał podążyć za mną w świat snu, bo śniła mi się i
góra, i modrzewie. We śnie słyszałam też dziewczynkę wołającą mnie po imieniu i dźwięk
dzwonków wietrznych.
*
Dzwonki wietrzne. Kiedy je usłyszałam, pędząc na stępnego ranka na rowerze, pomyślałam, że
jeszcze śnię. Ale te dzwonki były prawdziwe - kilka wąskich metalowych rurek, dzwoniących w
słońcu poniedziałkowego poranka przed drzwiami niewielkiego sklepu. Lekki wietrzyk sprawiał, że
rurki tańczyły i obijały się od siebie, grając swoją dźwięczną muzykę.
Zatrzymałam rower. Właściwie nie powinnam te robić, bo byłam już prawie spóźniona do
szkoły. Ale z jakiegoś powodu nie mogłam oderwać oczu od tych dzwonków. Czułam się. jakby
ktoś przewiązał mnie w pasie żyłką do latawca i ciągnął w swoją stronę.
Dobrze znałam ten sklep — codziennie przechodziłam obok niego w drodze do szkoły. Nazywał
się "Sklep chiński”. Sprzedawano w nim niebiesko-białe miseczki z porcelany, pokryte jaskrawą
emalią puszki na herbatę, bambusowe maty i najróżniejsze kolorowe i nieco tandetne „chińskie"
pamiątki, które moja rodzina na ogół wyśmiewała. Nigdy wcześniej nie byłam w środku, ale
niewidzialna żyłka od latawca ściągnęła mnie z siodełka i poprowadziła przez otwarte drzwi.
Wnętrze było mroczne. Po słonecznym blasku na dworze niemal nic nie widziałam. Ale
dostrzegłam jasny punkt, który wabił mnie w ciemne zakamarki sklepu.
Było to lustro w metalowej ramie. Miało szkło tak zmatowiałe ze starości i brudu, że ledwie się
w nim widziałam.
— Dzień dobry — odezwał się za mną cichy głos. — Mogę w czymś pomóc?
Obróciłam się na pięcie. Z ciemnego pomieszczenia wygoniła się młoda Chinka. Wyglądała
zupełnie zwyczajnie, ubrana w dżinsy i wygodny szary sweter, ale w jej oczach było coś... boleśnie
znajomego.
— To lustro... — powiedziałam, po czym zawahałam się. Nie chcialam kupować lustra.
Prawda? Nagle poczułam, że jednak chcę. Że muszę je mieć. Było mi absolutni« niezbędne.
Dlaczego? Nie miałam pojęcia.
— Ile kosztuje? — zapytałam.
— Niezbyt drogo. Ale jest stare. Mamy też nowe, znacznie ładniejsze.
— Nie — odparłam szybko. — To będzie w sam raz. — I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie
mam przy sobie żadnych pieniędzy. — Tylko... będę musiała wrócić później. Z pieniędzmi. Proszę
nie sprzedawać go nikomu innemu, dobrze?
— Weź je teraz — powiedziała kobieta z uśmiechem. Później przyjdziesz i zapłacisz.
To mnie zaskoczyło.
— Skąd pani wie, że pani nie oszukam? — wyrzuciłam z siebie. — Mogę po prostu wziąć
lustro i więcej się nie pokazać.
— Nie jesteś taka — odparła i wydawało mi się, że słyszę w jej głosie pełne zaufanie. —
Dotrzymasz obietnicy. Zrobisz to, co należy. Mam rację?
Tak, ale... skąd wiedziała? Zdjęła lustro z haczyka, zawinęła w gazetę i obwiązała sznurkiem.
— Zwykle dotrzymuję obietnic — powiedziałam.
— Dobrze. To bardzo ważne. — Podała mi pakunek. A teraz musisz już iść, maleńka. Chyba że
nie wybierasz się do szkoły...
Szkoła. O rany! Spóźnię się. Wsunęłam pakunek do torby i ruszyłam do drzwi. Dzwonki
zadźwięczały cicho znów przypominając mi o śnie. Zawahałam się.
— Te dzwonki... — zaczęłam.
— Nie — przerwała kobieta. — Nie potrzebujesz dzwonków. Wystarczy lustro. Żegnaj,
maleńka.
Zdałam sobie sprawę, że nazwała mnie tak już drugi raz. Tak nazywano mnie w rodzinie... Skąd
wiedziała? Przyjrzałam się jej. I przez chwilę wydało mi się, że oczy spoglądające na mnie z twarzy
Chinki należą do mojej babci. Uniosła rękę w geście pożegnania.
— Idź już — powiedziała. — Spotkamy się później.
I znów wyglądała zupełnie zwyczajnie i zupełnie niepodobnie do babci, z tymi prostymi,
czarnymi włosami, w dżinsach i szarym swetrze.
Naprawdę musiałam iść. Byłam spóźniona do szkoły. Bardzo spóźniona. Wsiadłam na rower i
pognałam ulicą.
I to była druga dziwna rzecz, jaka zdarzyła się tego poranka. Nie spóźniłam się. A raczej
spóźniłam, ale tylko pół minuty. Tak jakbym jechała do szkoły bez żadnego postoju. Tak jakby to,
co wydarzyło się w sklepie chińskim, nie trwało ani sekundy.
— Dziwna historia — stwierdziła Irma, kiedy przy obiedzie opowiedziałam wszystko
dziewczynom. — Brzmi czarodziejsko, jeśli wiecie, co mam na myśli.
— Myślicie, że naprawdę chodzi o magię?
W codziennym szkolnym otoczeniu, wśród trzeszczących krzeseł, podręczników do matmy z
pozaginanymi rogami, plotek o czyichś nowych butach, wrażenie niesamowitości zdawało się
blednąc. Ostatnio wiele myślałam o babci, z powodu lampionu i choroby wujka Kao. Zaczęłam
podejrzewać, że może moja wyobraźnia spłatała mi figla.
— Ja chciałabym to sprawdzić — powiedziała Irma z naciskiem, a jej niebieskie oczy miały
wyjątkowo poważny wyraz. — Kiedy znów będziesz szła do tego sklepu, pójdę z tobą.
— Ja chyba też — stwierdziła po namyśle Will.
Kochane Czarodziejki. W.I.T.C.H. — tę nazwę tworzą nasze inicjały — Will, Irma, Taranee,
Cornelia i ja. Po angielsku „witch" to czarownica bądź czarodziejka Nie przypominamy ani
czarownic, ani czarodziejek rodem z książek. Nie mamy też śmiesznych kapeluszy ani mioteł, ale ta
nazwa pasuje jak ulał do tego, co robimy. Jesteśmy Strażniczkami Kondrakaru. Każda z nas
dysponuje własną, szczególną magią. Moim żywiołem jest powietrze, Irmy — woda, Taranee —
ogień Cornelia włada mocami ziemi, a Will łączy wszystkie żywioły w czystą energię. Każda z nas
potrafi różne ciekawe i efektowne rzeczy. Na przykład Cornelia umie wprawić przedmioty w ruch,
a w ten sposób otwierać zamki albo w odpowiednim momencie włączać dzwonek. Bardzo
przydatna umiejętność. Zwłaszcza wtedy, gdy nauczyciel zadaje ci pytanie, na które nie znasz
odpowiedzi. Will ma niezwykły dar - potrafi się porozumieć ze wszystkimi urządzeniami
zasilanymi prądem. Kiedy jesteśmy razem, dysponujemy taką siłą, że możemy dosłownie ratować
świat. Parę razy musiałyśmy to robić naprawdę.
Można by pomyśleć, że skoro dysponujemy taką mocą. nie mamy żadnych problemów.
Nieprawda. I tak na większość pytań na kartkówce z geografii odpowiedziałam źle. I chociaż
bardzo bym chciała, nie mogłam po prostu pomachać różdżką nad wujkiem Kao i sprawić, by
poczuł się lepiej. To nie działa w ten sposób. Ale przynajmniej mam kogoś, kto mnie rozumie, kto
interesuje się moim losem.
WI.T.C.H. to całkiem niezłe określenie na przyjaźń.
*
Cała nasza piątka zgromadziła się tego popołudnia przed sklepem chińskim. Cornelia nawet
zaproponowała, że pożyczy mi pieniądze na lustro.
— Wygląda całkiem zwyczajnie — stwierdziła Irma.
— Swego czasu pewien antykwariat też wyglądał zwyczajnie — odparowała Taranee. — A
działy się tam bardzo dziwne rzeczy.
Oczywiście wiedziałam, o czym mówi. Jakiś czas temu okazało się, że w starej księgarni w
Heatherfield kryje się portal prowadzący do Innego Świata. Ale sklep chiński wyglądał zupełnie
niemagicznie, a dzwonki wietrzne, które zwabiły mnie do niego, zniknęły. Gdy otworzyłyśmy
drzwi, rozległo się elektroniczne bin-bom. Stojący za kontuarem mężczyzna podniósł głowę Był
chyba po trzydziestce. Nosił marynarkę i krawat.
— Dzień dobry — odezwał się uprzejmym tonem, Czym mogę służyć?
W niczym nie przypominał młodej kobiety o oczach babci. Nie był nawet Chińczykiem.
— Byłam tu dziś rano — wyjaśniłam. — Kupiłam lustro... — Wyciągnęłam je i odwinęłam
papier. — Tylko nie...
— Nie kupiłaś tego tutaj — przerwał.
— Kupiłam, ale...
— Nie sprzedajemy przedmiotów używanych — ciągnął, znów nie dając mi dokończyć. —
Jeśli chcesz zwrotu pieniędzy, idź przynajmniej do właściwego sklepu.
— Nie chodzi o zwrot pieniędzy — powiedziałam. — Ale dziś rano...
— Rano nie otwieramy. Już ci mówiłem...
— Ale byłam tutaj...
— Czynne od 12.00 do 19.00. Tam wisi tabliczka. Widzę, że lustro jest uszkodzone. Ale można
się tego spodziewać, kiedy kupujesz coś z drugiej ręki. To jeden z powodów, dla których nie
handlujemy takimi przedmiotami. Przykro mi, ale naprawdę nie mogę ci pomóc.
Najwyraźniej czekał, aż wyjdziemy. I nie bardzo mogłyśmy zrobić cokolwiek innego.
Na ulicy Irma wymownie wzruszyła ramionami.
— Robi się coraz ciekawiej — mruknęła. — Albo ty dostajesz świra... Co oczywiście jest dość
prawdopodobne. albo tutaj dzieje się coś bardzo dziwnego.
Stałam na ulicy, trzymając lustro. W piersiach czułam dziwną, bolesną tęsknotę, jakbym coś
zgubiła i nie umiała tego odnaleźć. Chyba spodziewałam się zastać w sklepie babcię, mimo że było
to oczywiście niemożliwe. Uczucia jednak nie zawsze są logiczne i rozczarowanie aż ścisnęło mnie
za gardło.
— Nic ci nie jest? — spytała Taranee, biorąc mnie pod ramię. Okulary zsunęły jej się na nos.
Poprawiła je odruchowo. — Wydajesz się taka smutna.
— Wszystko w porządku. Po prostu... bardzo się o martwię o wujka Kao i... — I tęskniłam za
babcią. Ale nie powiedziałam tego. — No... po prostu się martwię.
— Mogę na chwilę zobaczyć lustro? — spytała Will.
Podałam jej zwierciadło. Ledwo-ledwo mieściło mi się do torby i było dosyć ciężkie.
Przypuszczałam, że to metal tyle waży. Rama była zmatowiała i niemal czarna ze starości,
inkrustowana czymś, co wyglądało na masę perłową. Zdobienia miały kształt czterech księżyców.
Lustro mogło prezentować się bardzo ładnie, gdyby je wypolerować. Ale jeszcze za nie nie
zapłaciłam, przez co czułam się niemal tak, jakbym je ukradła. Jakbym jeszcze na nie nie zasłużyła.
— Nie jestem pewna, czy powinnaś brać je do domu — powiedziała Will, odgarniając kosmyk
rudych wło sów. — A jeśli tkwi w nim jakaś niebezpieczna magia?
Pokręciłam głową.
— Nie jest niebezpieczne — powiedziałam z przekonaniem. — Nie bardziej niebezpieczne niż
Serce. — Nie = wiedziałam, dlaczego porównałam lustro z Sercem Kondrakaru. Może
wyczuwałam, że lustro także ma w sobie coś czarodziejskiego.
— Serce może być niebezpieczne — zaoponowała Will. — Jeśli nie wiesz, co masz z nim
robić.
— Tak, ale... nie jest złe i nikomu celowo nie wyrządzi krzywdy. Jeśli lustro ma jakiś związek z
babcią, na pewno nie zrobi mi nic złego.
— Może to wróżące lustro — powiedziała Irma, P czym zaczęła mówić gładko i płynnie,
niczym akwizytor dokonujący prezentacji. — Poręczne lustro do przewidywania przyszłości z
płaskim ekranem sprawia, że szklane kule stają się przeżytkiem. Jego kompaktowa i nowoczesna
konstrukcja zapewnia prostotę obsługi. Dziewięć na dziesięć czarodziejek wybrało nasze lustro.
Taranee zachichotała.
— Szkoda, że nie zobaczyłam go pierwsza — powiedziała. — Przydałaby mi się pomoc przy
wróżeniu!
— Stąd niedaleko do parku Hanabakera — podsunęła Cornelia. — Może tam pójdziemy i
wypróbujemy je?
*
Zostawiłyśmy rowery przed bramą. Ciepła wiosenna pogoda przyciągnęła do parku wielu
miłośników joggingu i deskorolki. Zdołałyśmy jednak znaleźć spokojne miejsce, osłonięte
krzakami wawrzynu. Położyłam lustro płasko na ziemi, żeby stare szkło złapało jak najwięcej
światła słonecznego.
— Która pierwsza? — spytałam.
— Ja — powiedziała Irma.
— Irma — zgodziła się Will. — Najlepiej z nas radzi sobie z takimi rzeczami.
— Lustereczko, powiedz przecie — zaczęła Irma — gdzie się twój sekret skrywa w świecie?
— Bardzo pięknie — rzuciła sucho Cornelia. — Ale z ciebie poetka!
— Proszę o ciszę! — Irma uniosła ręce w dramatycznym geście. — Nie angażować
czarodziejki w konwersację, gdy ta przeprowadza operację, bo może to zakłócić jej koncentrację.
Ale pomimo efektownych gestów i skupienia, które odmalowało się na czole Irmy, w lustrze
widać było jedynie kawałek nieba, a i to niezbyt wyraźnie.
— Nic? — spytałam.
— Nic — przyznała ponuro Irma. — Pewnie to lustro wcale nie wróży.
Próbowałyśmy wszystkie, ale lustro wciąż pozostawało jedynie podstarzałym, niemal
bezużytecznym zwierciadłem. Taranee pogładziła zdobienia z masy perłowej.
— Są na nim księżyce — powiedziała w zamyśleniu. Może lustro pokazuje swoje możliwości
tylko nocą. Przy świetle księżyca.
— Warto sprawdzić. — Will wstała i strzepnęła z dżinsów kilka uschłych wawrzynowych liści.
— Może powinnyśmy spróbować jeszcze raz wieczorem.
— Dziś wieczorem mam łyżwy — oznajmiła Cornelia, która jest świetną łyżwiarką.
— A ja idę z tatą do szpitala odwiedzić wujka Kao powiedziałam.
— W takim razie jutro wieczorem? A może myślicie, że to musi być pełnia czy coś?
Przypomniałam sobie, co mówił wujek Kao o „właściwej porze".
— Księżyce na lustrze są w pierwszej kwadrze — zauważyłam — a nie w pełni.
— Racja. To jak, chcesz spróbować?
— Czemu nie?
*
Tego wieczora w szpitalu wujek Kao bardzo ciężko oddychał i przez cały czas pozostawał
nieprzytomny.
— Mówcie do niego — poradziły pielęgniarki. — Prawdopodobnie wciąż was słyszy.
A zatem mówiliśmy, opowiadając o drobnych, codziennych sprawach, o pogodzie i tak dalej. Ale
nie dawał żadnego znaku życia.
W swoim pokoju powiesiłam dziwne lustro na ścianie za lampionem. I kiedy w końcu zasnęłam,
znów śniła mi się góra, jeszcze bardziej realistyczna niż poprzednim razem. Były tam dzwonki
wietrzne i modrzewie, a także głos wołający mnie raz za razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz