niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 3:Poszukiwania


To było okropne. Czułam się tak źle, że ledwie mogłam myśleć. Niewyraźnie słyszałam głos
mamy rozmawiającej - jak mi się zdawało - z niekończącym się rzędem ludzi w mundurach. Jej
głos był twardszy niż stal, gdy zasypywała ich pytaniami. Moja mama jest sędzią i przywykła do
opornych świadków, a lęk o Petera sprawił, że stała się dosłownie bezwzględna. Niektóre z jej
„ofiar” wyglądały na wykończone. Mama byłaby naprawdę surową Strażniczką.
Trzy słowa dzwoniły mi w uszach niczym echo potężnego gongu: zaginął na morzu. Pewnego
lata, przed przeprowadzką do Heatherfield, spędziliśmy dwa tygodnie w małej wiosce nad morzem,
gdzie wszyscy mężczyźni byli albo marynarzami, albo rybakami. Pamiętam spacer przez
przykościelny cmentarz – chyba na co drugim nagrobku widniał napis: „Zaginął na morzu”. Gdy na
chwilę zamknęłam oczy, znów zobaczyłam te stare płyty. Tyle że teraz na jednej z nich widniało
imię i nazwisko Petera. Zaginął na morzu. Chociaż na razie nikt nie odważył się tego powiedzieć.
Powtarzali za to: „Może tam, gdzie wyszedł na brzeg, nie ma telefonu”, „Czasami chłopcy
postępują bezmyślnie”, co miało pewnie znaczyć, że Peter być może siedzi z kolegą w barze z
hamburgerami i nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo się martwimy. Pragnęłam w to wierzyć. Ale
uczucie mdłości nie ustępowało.
Przygotowałam gorące kakao, jednak nikt go nie wypił, nawet ja. Tata podziękował i przytulił
mnie, ale godzinę później odniosłam jego nietknięty kubek do kuchni i wylałam zimny płyn do
zlewu. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Byłam przybita.
„Ratownicy prowadzą poszukiwania” — mówili ludzie. — „Znają się na swojej robocie. Szukają
go śmigłowcem” — uspokajali. — „Na pewno niedługo go znajdą”.
Nikt nie powiedział: „Utonął". Nikt nie powiedział: „Zaginął” ani „To wszystko twoja wina”.
Ale to była moja wina. Wiedziałam. Moje wypowiedziane w gniewie życzenie spełniło się.
*
Wyszłam z domu tak cicho, jak tylko mogłam. Dziewczyny na pewno były jeszcze u Hay Lin, a
ja potrzebowałam ich pomocy. Zostawiłam rodzicom kartkę („Poszłam szukać Petera”), bo po
prostu nie mogłam im wyjaśnić, dlaczego muszę iść. Miałam szczerą nadzieję, że wrócę - i to razem
z Peterem - zanim się zorientują. Nie mogłam ryzykować wejścia przez restaurację, bo rodzice Hay
Lin mogliby mnie zauważyć i zadzwonić do mamy i taty. Stałam więc na ulicy, patrząc w okno Hay
Lin. Myślałam intensywnie, że chcę, by któraś z przyjaciółek mnie zobaczyła. Niebawem Will
otworzyła okno. Wykonałam gest, który oznaczał „zejdźcie na dół", a ona skinęła głową.
— Znaleźli go? — spytała parę chwil później Hay Lin. Pokręciłam głową. Dziewczyny stały
przede mną i chyba czuły się niezręcznie. Pewnie też bym się tak czuła, gdyby coś podobnego
przytrafiło się jednej z nich.
— To moja wina — powiedziałam zimnym, pustym głosem, który zdawał się należeć do kogoś
innego.
— Nie gadaj głupstw — odparła Cornelia. Powiedziałam im, co się stało. Sprawiały wrażenie
wstrząśniętych.
— Ale ja ciągle mówię różne okropne rzeczy — zdenerwowała się Irma. — Jak można tego
uniknąć? Jak może tego uniknąć ktoś, kto ma brata?
— Może twoje stówa nie miały tu nic do rzeczy — uspokajała Cornelia. — Może to tylko zbieg
okoliczności.
Pokręciłam głową.
— To się stało właśnie z powodu moich słów. Czuję, że tak było. Trzeba go znaleźć. Pomożecie mi?
— Sama nie wiem — powiedziała Cornelia z powątpiewaniem. — To całe wróżenie nie szło
nam najlepiej. Czy możemy coś zrobić?
Will posłała jej piorunujące spojrzenie.
— Oczywiście, że tak. I oczywiście, że ci pomożemy. Irmo, tobie szło lepiej niż nam. Jak się do
tego zabrać?
Irma przytuliła mnie mocno i oparła brodę na moim ramieniu. Zrobiło mi się odrobinę cieplej.
— Hmmm... — Zamyśliła się. — Chyba będę potrzebowała trochę więcej wody. Mnóstwo
wody, jeśli chodzi o ścisłość. I wiem, gdzie ją znaleźć!
*
Ogród był ogromny, niemal jak park. Otaczające go ogrodzenie wyglądało bardzo nieprzyjaźnie.
Czarne, ostre zakończenia prętów sterczały niczym włócznie.
— Musimy tam wchodzić? — spytała Hay Lin, lustrując istną dżunglę za ogrodzeniem. — Taki
gąszcz. Pewnie pełno w nim robaków, pająków i różnych takich.
— A basen koło mojego domu by się nie nadawał? — zapytała Cornelia. — Tam jest znacznie
czyściej.
— Woda jest chlorowana — powiedziała Irma, jakby to cokolwiek wyjaśniało. — A do tego co
pięć minut przeszkadzałaby nam twoja nieznośna siostrzyczka. Poza tym kto słyszał o wróżbie z
basenu? Potrzebna nam odpowiednia atmosfera. Podsadźcie mnie.
— Podobno właściciel tego domu kiedyś zastrzelił włamywacza — przestrzegła, kuląc się, Hay
Lin.
— Kto, pan Buckingham? To tylko plotka. Poza tym jest prawie głuchy. Psów też już nie ma.
— Jakie psy? — spytałam, słysząc własny głos, piskliwy i zaniepokojony.
— Miał kiedyś parę dobermanów. Ale, jak powiedziałam, już ich nie ma. Chodźcie, zróbmy to,
dopóki jesteśmy piękne i młode.
Nie chciałam. Nie lubię zarośli pełnych pająków. Nie przepadam też za psami, zwłaszcza kiedy
są czarne, wielkie i groźne. I z pewnością nie podobała mi się myśl o panu Buckinghamie i jego
strzelbie. Ale chciałam odzyskać brata. A jeśli w tym celu trzeba było zrobić właśnie to...
Wspięłam się na ogrodzenie.
Staw pasował do ogrodu i był właściwie małym jeziorem. Pośrodku znajdowała się niewielka
wyspa, zwieńczona ogromnym, ciemnym rododendronem.
— To najlepsze miejsce — odezwała się szeptem Ir— ma, wskazując ją ręką.
— Dlaczego szepczesz? — szepnęła Cornelia. — Przecież mówiłaś, że on jest głuchy?
— A jest? — odparła Irma, nie podnosząc jednak głosu.
Przeszłyśmy przez mały, kamienny mostek japoński na wyspę. Znaczna część stawu zarośnięta
była wodorostami, ale tutaj, w cieniu rododendronu, powierzchnia wody była czarna i gładka jak
lustro. Zrozumiałam, co miała na myśli Irma, mówiąc o odpowiedniej atmosferze. W tym miejscu
była idealna. Tylko patrzeć, jak z jakiejś ukrytej jaskini wyleci stado nietoperzy.
— Dobra — powiedziała Irma, stając twarzą do wody. — Zobaczymy, co się da zrobić!
Na chwilę zamknęła oczy, koncentrując się. Woda u jej stóp zaczęła wirować i układać się w
różne wzory, po czym nagle znieruchomiała. Wpatrywałyśmy się w powierzchnię stawu. Czy
dostrzegałyśmy tam niebo, ale nie to szare nad nami, ale bardziej niebieskie, pełne mew? Obraz
zgasł powoli jak w wyłączonym telewizorze i znów była tylko czarna woda. Spojrzałyśmy na Irmę.
Pokręciła głową.
— Byt na wodzie, ale teraz go tam nie ma. Znalazł się poza wodą.
Na lądzie? Czy to oznaczało, że jest na lądzie? Miałam taką nadzieję. Ale gdzie?
— Teraz ja spróbuję — powiedziała Hay Lin.
Podniosła ręce i nagle poczułyśmy silny, zimny wiatr o słonym, morskim zapachu, niosący ze
sobą wodną mgiełkę. Przez chwilę słyszałam szum fal i krzyki mew.
— Był w wietrze — powiedziała Hay Lin i zawahała się. — Wiem, że brzmi to niesamowicie,
ale znalazł się też poza powietrzem.
Poza powietrzem? Jak można się znaleźć poza powietrzem?
— Oj, przestańcie — warknęła Cornelia. — Nie widzicie, że dziewczyna trzęsie się ze strachu
od tych waszych mistycznych bredni? Nie możecie po prostu powiedzieć, że go nie widzicie?
— Proszę — powiedziałam, czując na policzkach gorące łzy. — Cornelio, mogłabyś
spróbować? Może jest... pod ziemią, na przykład w jakiejś grocie, i dlatego woda i powietrze go nie
dostrzegają.
Przez chwilę na jej twarzy widać było... sama nie wiem, upór - owszem, ale także lęk. Jeśli
chodzi o próbowanie nowych rzeczy, Cornelia często jest sceptyczna i trudno ją przekonać.
Potem zauważyła moje łzy i jej twarz złagodniała.
— Jasne — powiedziała. — Spróbuję. To nie zaszkodzi.
Przyklękła na jedno kolano i przyłożyła dłoń do czarnego, ilastego podłoża.
Wyspa zadrżała. Połyskujące, ciemne liście rododendronu zatrzęsły się, a kilka gołębi poderwało
się i odfrunęło. Cornelia podniosła dłoń i ziemia natychmiast uspokoiła się.
Spojrzałam na nią. Wszystkie spojrzałyśmy. Wciąż klęczała w milczeniu.
— I co? — spytałam.
Pokręciła tylko głową. Chłód w czeluści mojego żołądka stał się dotkliwszy.
— Zaraz mi powiesz, że był na ziemi, ale znalazł się poza nią — wyszeptałam w końcu.
— Nic takiego nie powiedziałam — mruknęła. Ale właśnie to miała na myśli. Właśnie to
widziała.
Usiadłam ociężale na krawędzi mostka. Jakim cudem Peter mógł być poza wodą, powietrzem,
ziemią - i ciągle żyć?
— Taranee... — Will, z pewnym wahaniem dotknęła mojego ramienia.
Popatrzyłam na nią, a raczej spróbowałam popatrzeć. Moje głupie okulary zaparowały i
widziałam tylko kolorowe plamy.
— Nie... nie wiem, na ile jestem w tym dobra, ale też próbowałam o coś spytać. Spytałam, czy
Peter znalazł się poza życiem. I chyba tak jest... ale żyje!
— Jak może żyć, a jednak być poza... poza... — nie mogłam dokończyć zdania.
— Nie wiem — powiedziała Will. — Spytajmy razem, jednocześnie. Może się przynajmniej
dowiemy, gdzie zacząć poszukiwania.
W jej dłoni znalazło się Serce Kondrakaru.
Zawsze nosi je przy sobie. Serce zwykle ma postać jasnego kryształu o kształcie perły,
oprawionego w srebrny metal. W tej chwili jednak kryształ zaczął rozsiewać światło - zielone i
niebieskie, a po chwili także promienie w kolorze ciepłego różu, przypominające wschód słońca w
miniaturze. W tym krysztale tkwi niezwykła moc.
To nie tylko Serce Kondrakaru, to także serce nas wszystkich. A widząc je i czując, stawałam
się... inna. Zawsze lubiłam opowieść o Feniksie, złotym ptaku, który ginął w ogniu i odradzał się z
popiołów. Właśnie tak poczułam się za sprawą Serca - jakby dawano mi nowe życie, nowy ogień.
Poczucie bezradności opadło ze mnie niczym pył popiołu. Serce przyciągało nas po kolei, aż
wszystkie je trzymałyśmy, pięć dłoni, jedn na drugiej.
— Myślcie intensywnie, dziewczyny — powiedziała Will. — I zadajcie pytanie: „Gdzie się
podział Peter"?
To, co robimy razem, ma zawsze większą moc niż to, co robimy osobno.
Ziemia poruszała się, niczym ogromne zwierzę prężące grzbiet, wiatr wirował wokół nas,
podrywając liście, kurz i wodę ze stawu. Miałyśmy wrażenie, że znalazłyśmy się w oku
miniaturowego cyklonu. Kamień pod moimi nogami stanął z trzaskiem w płomieniach. Woda
wokół nas podnosiła się niczym wielki, zielony mur. W jego wnętrzu formował się obraz.
— Powietrze ukształtowało to miejsce — powiedziała Hay Lin.
— I woda — dodała Irma.
— I skała — dołączyła się Cornelia.
Nie odezwałam się. Znowu poczułam, że ten ogień nie... nie jest do końca ogniem. Nie
wiedziałam, co o tym myśleć.
Obraz był teraz wyraźny, zupełnie jakbyśmy patrzyły na kinowy ekran. Widziałyśmy wyspę,
niezbyt dużą, a właściwie skałę. Skałę o dziwnym kształcie. Z wyrzeźbionej przez wiatr i fale
wąskiej podstawy wznosiły się dwa garby, z poszczerbioną szczeliną po środku, co sprawiało, że
skała przypominała pęknięte serce. Ponad nią krążyły mewy, za nią zaczynało zachodzić słońce.
— Zna któraś z was to miejsce? — spytała Will.
Hay Lin kiwnęła głową.
— To niedaleko Pleasance, wiecie, tego kurortu. Blisko brzegu. Pamiętam, bo... no, kiedy raz
się to zobaczy, to już się nie zapomni.
Will westchnęła i otworzyła dłoń, wypuszczając kryształ. Wiatr ustał; ziemia się uspokoiła; mój
ogień zgasł, a woda opadła z powrotem do stawu. Irma ostrożnie podniosła leżącą na mostku
podskakującą rybkę i wrzuciła ją do przynależnego jej żywiołu.
— Czy to się jakoś nazywa? — spytała.
Hay Lin wzruszyła ramionami.
— Tego też się nie zapomina — powiedziała. — To Wyspa Złamanego Serca.
W tym momencie zauważyłyśmy mężczyznę w podniszczonym, tweedowym garniturze,
stojącego na drugim końcu mostku. Trzymał strzelbę, ale nie mierzył w naszą stronę. Miał otwarte
usta, które układały się w ciemne, bezzębne O. Kiedy na niego popatrzyłyśmy, rzucił broń,
odwrócił się i uciekł w kierunku domu tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to jego stare nogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz