wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 6:Robac Caroc

Stałyśmy na jałowym zboczu wzgórza, patrząc w dół na Robaka.
Był tak ogromny, że w pierwszej chwili w ogóle go nie zauważyłam. Wiem, że brzmi to dziwnie,
ale tak właśnie było. Spodziewałam się, że ujrzę coś okropnego, przerażającego i wielkiego, ale o
rozmiarach przeciętnego potwora. A nie coś przypominającego niewielki łańcuch górski.
— Gdzie on jest? — zwróciłam się do Mary.
Jedną ręką przycisnęła synka, którego trzymała na biodrze, a drugą, drżącą, wyciągnęła przed
siebie. Na jej twarzy malowały się przerażenie i nienawiść.
— Tam — powiedziała. — I tam. Tam widać, jak się zwija. Sądzę, że jego głowa znajduje się
teraz gdzieś na południu.
I w końcu zrozumiałam. Aha. To on. To nie wzgórze, tylko część jego ciała. Łuskowata, koloru
błota, obrzydliwa...
— O, nie — powiedziała cichym głosem Taranee. — Nie lubię nawet małych robali.
Pomyślałam, że cielsko Caroca musi mieć ponad półtora kilometra długości. Ogromny Robak
leżał owinięty wokół zamku, w którym, według słów Mary, uwięził władcę tej krainy, księcia
Floriana. Był tego samego szarego koloru, co ziemia. To dlatego mój wzrok potrzebował tyle czasu,
by odróżnić go od podłoża.
— Skąd wiesz, że to on stanowi przyczynę choroby ziemi? — spytałam.
— Wszystko zjada. Zjada nawet samą ziemię. Codziennie połyka nową miedzę, nowe pole.
Wszystko, co złapie, jest stracone. Niczego nie oddaje i nigdy nie przestaje połykać. A jeśli
podejdziecie do niego trochę bliżej, poczujecie zatrute powietrze, które wydycha. Zobaczycie też
jad, który sączy się z niego niczym pot.
O tak, to on. Nieszczęście i nasza zagłada. Ta kraina była bogata i zdrowa, dopóki się nie zjawił.
— Ale dlaczego? To znaczy, dlaczego zjawił się tutaj? Mówisz, że nigdy nie oddala się od
zamku?
— Myślę, że sam już dawno zapomniał, dlaczego. Teraz pozostała chciwość. Ale kiedyś był
kuzynem księcia.
Moje usta otworzyły się ze zdumienia.
— Chcesz powiedzieć, że ten... ten potwór na dole to krewny waszego księcia?
— Był kiedyś człowiekiem, tak. Książę Caroc. Chciwiec, który za pomocą czarów chciał
zdobyć tron. Najpierw próbował zebrać armię, ale mieszkańcy Phylii nie chcieli mieć z nim nic
wspólnego. Jego moc nie wystarczała, by ich do czegokolwiek zmusić. Potem postanowił, że skoro
nie może zebrać armii, sam stanie się armią. Przybrał kształt olbrzymiego Robaka, dzięki czemu
sam mógł otoczyć i oblegać zamek. Trwał tak tygodniami. Zażądał od Floriana kapitulacji, ale nasz
książę to człowiek uparty i stanowczy — łatwo się nie poddaje. Jesteśmy z niego dumni, ale...
— To znaczy, że tylko kapitulacja księcia Floriana może to zakończyć?
— Na to już za późno. — Mara pokręciła głową. — Wydaje mi się, że parę miesięcy temu
nawet próbował się poddać, aby tej ziemi i jej mieszkańcom oszczędzić cierpień. Ale tamten stał się
Robakiem, który nie rozumiał już słów takich jak „tron", „książę” czy „władza". Teraz pozostała
mu tylko chciwość.
Z nagłym podmuchem wiatru uderzył nas niesamowity smród. Zakaszlałam, czując tę ostrą woń.
Taddy jęknął i potarł rączką oczy i nos.
— Idę już stąd — oznajmiła Mara. — Przyprowadziłam was tutaj, bo o to prosiłyście. Ale to
złe miejsce, a staje się jeszcze gorsze.
Odwróciła się i zaczęła schodzić ze wzgórza, w stronę miasta, które teraz nazywano Głodem.
Z kolei ja popatrzyłam na Caroca, na wielkie, szare zwoje Robaka wtulonego między wzgórza.
Między nim a nami nie było nic żywego. Żadnych drzew, roślin, zwierząt. Ani śladu ptaków czy
choćby owadów. Nic dziwnego. Co mogłoby przeżyć w oparach takiego smrodu! Nos, oczy i gardło
wciąż mnie piekły od cuchnącego powiewu.
— Trzeba by mieć maskę gazową i gumowy kombinezon, by się choć do niego zbliżyć —
mruknęła Will.
— A my ich nie mamy — zauważyła Taranee.
— Macie mnie — wtrąciła Hay Lin. — Mogę nam zapewnić czyste powietrze i zrobię to lepiej
niż maska gazowa.
— Ale on jest taki wielki. — Taranee wzdrygnęła się. — Jak możemy walczyć z czymś tak
ogromnym?
— Musi mieć jakiś słaby punkt — powiedziała Will.
— Ach, tak? — wybuchła Irma. — Popatrz na niego! Czy on ma jakieś słabe punkty?
— Dajcie spokój — odezwałam się. — Jesteśmy Czarodziejkami. Strażniczkami Kondrakaru.
Umiemy walczyć, nie? A osobiście mam wielką ochotę walnąć tego pazernego potwora prosto w
nos!
Dla Taddego, dla Mary. Dla tej krainy, dla Promyka i jego pobratymców i dla miasta, które nigdy
nie powinno zmieniać nazwy.
Will popatrzyła na mnie, a jej zaciśnięte usta wykrzywiły się w uśmiechu.
— No, dobra — powiedziała. — Poczęstujmy go odrobiną mocy WI.T.C.H.!
I dosłownie na naszych oczach przemieniła się. Zamiast zwykłej dziewczyny w trampkach,
dżinsach i bluzie, stała teraz przed nami prawdziwa Czarodziejka. Wciąż była to Will, ma się
rozumieć - tylko jakby wyższa, silniejsza i bez porównania bardziej magiczna. Ubranie też
wyglądało rewelacyjnie — sławny Tony Sacharino niech się schowa!
Will wyciągnęła ręce nad głowę, gotowa do działania. Czułam jej moc. Wystarczyło na nią
popatrzeć. Też postanowiłam się przemienić. I po chwili wszystkie skorzystałyśmy z tej
umiejętności. Gdzieś zniknęło pięć zwyczajnie wyglądających dziewczyn, zmęczonych, brudnych i
trochę zagubionych. Teraz byłyśmy W.I.T.C.H. Pełne mocy, wiary - i czułyśmy się wspaniale.
Stojąc, chwyciłyśmy się za ręce i znów poczułyśmy napływ niezwykłej siły.
— Mmm... — mruknęła Irma, ciesząc się z tej zmiany. — Tak lepiej. Nie wiem, jak wy, ale ja
jestem gotowa, by przykopać Robalowi!
*
Jak się jednak okazało, podejście do Caroca nie było łatwe. Hay Lin postarała się, byśmy
oddychały czystym powietrzem. Ale zauważyłam, że w miarę jak zbliżałyśmy się do Robaka to, co
na początku szło jej łatwo, stawało się coraz trudniejsze. Widziałam straszny wysiłek na jej drobnej
twarzy. Zaczęłam się o nią niepokoić.
— Wszystko gra? — spytałam.
Skinęła głową, zaciskając usta.
— W porządku — zapewniła mnie. — Ale im bliżej podchodzimy... Powietrze nie chce tu
spływać i trudno je winić.
Grunt stał się teraz śliski. Pokryty był jakimś szarym śluzem. Z trudem utrzymując równowagę,
stanęłam na jednej nodze i obejrzałam podeszwę buta. Aż mnie zatkało z wrażenia. Lekko dymiła i
pojawiły się na niej bąbelki.
— To świństwo przypomina kwas! — krzyknęłam. — Zżera mi buty!
— Mnie też — stwierdziła Taranee. — Musimy coś zrobić.
Irma podniosła ręce.
— Oczyszczę nam ścieżkę — powiedziała, przywołując strugę wody. — Cofnijcie się trochę.
Nakierowała strumień tak, by wypłukał śluz, pozostawiając czyste, choć mokre przejście.
— Dzięki, Czarodziejko wody — powiedziała Will.
— Nie ma za co — odparła Irma z wesołym uśmiechem. — Mogę wam jeszcze zrobić
zjeżdżalnię wodną, jeśli chcecie. Tam zbuduje się basen, tutaj korty tenisowe, jakiś bar,
sprowadzimy też parę palm... Zobaczycie, że raz-dwa postawimy tutejszą turystykę na nogi.
Rozejrzałam się po pustej, wymarłej okolicy. Trudno było wyobrazić sobie coś mniej
odpowiedniego dla turystów.
Wlokłyśmy się naprzód, aż w końcu stanęłyśmy przed nieruchomą, szarą ścianą — Robalem,
który był mniej więcej trzy razy ode mnie wyższy i pokryty niezwykle twardą łuską.
— Nadal chcesz mu przykopać? — zwróciłam się do Irmy idącej za mną.
— Zdaje się, że wiele by to nie pomogło — skrzywiła się. — Ale jeśli mamy walnąć go w nos,
lepiej poszukajmy jego pyska.
Ruszyłyśmy wzdłuż wijącego się muru, który tak naprawdę był cielskiem Caroca. Z bliska też
wydawał się za duży jak na żywą istotę.
— Irmo, to świństwo znów niszczy mi buty.
— Mhmm... — Zamknęła na chwilę oczy, by się skupić. Ale bez większego rezultatu...
Pojawiła się tylko cienka stużka wody, powolna i w niczym nie przypominająca zwykłych gejzerów
Irmy.
— Przepraszam — mruknęła. — Woda też nie za bardzo lubi to miejsce.
— Nie przejmuj się! Tyle wystarczy — powiedziała Will pocieszająco.
I rzeczywiście wystarczyło, chociaż śluz był tu głęboki po kostki i gęsty jak błoto. Szłyśmy. I
szłyśmy. I szłyśmy.
— Jak duży jest ten stwór? — spytała Irma z obrzydzeniem.
— Mara powiedziała, że jego głowa leży gdzieś na południu — przypomniałam. — Słuchajcie,
a może idziemy w złą stronę?
Taranee rzuciła okiem na słońce, ledwie widoczne przez mgłę trujących wyziewów.
— Nie — stwierdziła. — Południe jest tam. — Wskazała kierunek, w którym szłyśmy. — To
już nie może być daleko, bo...
Urwała i stanęła jak wryta. Też się zatrzymałam, niezdolna przez chwilę do jakiegokolwiek
ruchu. Przed nami pojawił się ciemny otwór. Dziwny, podobny do jaskini, z rzędami kolców na
górze i na dole oraz z żebrowanym sklepieniem, przypominającym podniebienie jakiejś potwornej
paszczy.
— O, nie — szepnęłam.
— Dziewczyny, z powrotem — rzuciła Will. — Uciekajcie!
Pomysł wydawał się bardzo dobry. Zwłaszcza że paszcza sunęła w naszą stronę dość szybko jak
na coś tak ogromnego, a górne kolce opuszczały się, gotowe przebić nas na wylot. Potwór
najwyraźniej chciał nas połknąć!
Pędziłyśmy przez śliską, martwą ziemię, by ratować swoje cenne życie. Hay Lin oderwała się od
podłoża i po prostu frunęła. Żałowałam, że nie mogę zrobić tego samego, ale nie byłam
Czarodziejką powietrza. Za nami rozległo się chrupnięcie, gdy Caroc zamknął szczęki, a następnie
dudnienie, kiedy przygotowywał się do przełknięcia. Tylko swojemu refleksowi zawdzięczałyśmy
to, że połknął jedynie ziemię i kamienie, nieokraszone kawałkami Czarodziejek.
Chętnie biegłabym dalej, aż do Głodu, jeśli nie do czystego domu w Heatherfield. Ale miałam
swoją dumę.
Poza tym czułam coraz większe zmęczenie i zdawało mi się, że zaraz pękną mi płuca. W końcu
zatrzymałam się, oddychając ciężko. I odwróciłam.
Z odległości około stu metrów zobaczyłam ogromną, trójkątną głowę, zwróconą w naszą stronę.
Jasne oczy barwy błota, większe niż okna wznoszącego się powyżej zamku, oceniały nas
zachłannie. Obok widać było koniuszek jego ogona, kołyszący się powoli z boku na bok, jak u
polującego kota. Nadal chciał nas połknąć!
— No, znalazłyśmy jego nos — wysapała Irma. — Która chce go walnąć pierwsza?
Żadna jednak się nie zgłosiła.
— Musimy uderzyć go razem — stwierdziła w końcu Will. — Całą swoją mocą!
Irma przywołała wodę, Hay Lin — powietrze. Ogień zatańczył wokół Taranee, a z Will zaczęła
promieniować czysta energia. Ja przyłożyłam dłoń do gruntu, wzywając biedną, zmaltretowaną
ziemię Phylii do walki.
— Teraz — powiedziała Will. — Teraz.
I cisnęłyśmy w niego całą swą energią. Uderzyłyśmy go każdą cząstką mocy, każdym gramem
magii, jakim dysponowałyśmy. Wiatr, płomień i fala zwaliły się na niego, równocześnie w jego
obrzydliwe cielsko uderzyły lawina kamieni i piorun.
Ale Robal... Najpierw wydawał się zaskoczony i lekko się cofnął. Potem jego oczy zalśniły
dziwnym, chciwym blaskiem. Otworzył swą ogromną paszczę i połknął to wszystko.
*
W zdumieniu patrzyłyśmy na potwornego Robaka, nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia.
— Zjadł to — powiedziała wreszcie słabym głosem Will. — Po prostu zjadł.
Na naszych oczach zaczął puchnąć, nadymać się do jeszcze większych rozmiarów, karmiony
mocą, którą go zaatakowałyśmy.
— Mam nadzieję, że dostanie niestrawności — warknęła Irma. — Mam nadzieję, że pęknie.
Też miałam taką nadzieję, ale nie wyglądało na to, by miała się spełnić.
— Jak go pokonać? — odezwała się drżącym głosem Taranee. — Jak można pokonać coś
takiego?
— Nie wiem — odparła Will wyraźnie przygnębiona. — Może się nie da.
Bolała mnie dłoń. Skóra w miejscu, którym dotknęłam gruntu, była poparzona i pokryta
wielkimi, białymi bąblami.
Marzyłam o powrocie do domu.
Przed oczami stanęła mi pełna troski mama, która zawsze potrafiła wyleczyć każde skaleczenie i
sprawić, by nie bolało.
Poczułam jeszcze dotkliwszy ból. Tym razem zakłuło mnie w okolicy serca. Zamknęłam oczy...
— Ta kraina jest bardzo chora — szepnęłam. — Nie wiem, czy w ogóle można ją wyleczyć.
Nagle mały, zielony błysk zatańczył w powietrzu nad moją obolałą ręką, po czym oblał ją
światłem, które złagodziło ból.
— Promyk! — Czułam zaskoczenie i wdzięczność. — Promyku, nie powinno cię tu być, to dla
ciebie zbyt niebezpieczne miejsce...
A jednak cieszyłam się z jego obecności. I choć jego strach był silny, równie silna okazała się
jego wiara i ciepły blask przyjaźni.
Pomóc. Pomóc ziemi.
Była to zarazem obietnica i prośba.
— Pomogę — szepnęłam. — Pomogę.
Ale nie wiedziałam, jak. Robak był tak ogromny, tak żarłoczny... Jeśli znowu go zaatakujemy, po
prostu pochłonie więcej mocy. Jego zachłanność zdawała się nie mieć końca. A ziemia... Tutaj
nawet ziemia nie chciała mnie słuchać. Poczułam się strasznie bezradna.
Nagle przypomniałam sobie to, co Mara mówiła o Robaku: „Wszystko, co złapie, jest stracone.
Niczego nie oddaje i nigdy nie przestaje połykać — myślę, że nie potrafi”.
W jednej chwili mnie olśniło. Zniknęły gdzieś obawa i niepewność. Już wiedziałam, co
powinnyśmy robić.
— Dziewczyny — powiedziałam powoli. — Chyba mam pomysł... I wierzę, że może nam się
udać!
Will spojrzała na mnie z uwagą, a potem zapytała tylko:
— Co mamy robić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz