niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział 4:Przybysz z Barda

Spotkanie z Kedem okazało trudnym zadaniem. Firma Starlet Music, w osobie Ala Gatora,
umieściła chłopaków z zespołu Krzemienie w dużym wiejskim domu pod Heatherfield i
przydzieliła im ochronę - jak przystało na nowo kreowane gwiazdy Najpierw próbowałyśmy
przeprowadzić z nim wywiad do gazetki szkolnej. Nic z tego.
-Przykro mi, moje kochane - powiedział Al Gator. -Ked nie udziela wywiadów prasie lokalnej.
Najwyraźniej nawet nas nie pamiętał. No, ale z drugiej strony od naszego spotkania na koncercie
wiele się zmieniło. Między innymi pan Gator został bardzo, ale to bardzo bogatym człowiekiem.
Z niesmakiem oddałam Will jej telefon komórkowy.
-Nie da rady - oznajmiłam. - Mamy za mało czytelników.
Jakiś uczeń potrącił Will, niemal wytrącając jej komórkę z ręki. Bez przeprosin poszedł dalej.
Usłyszałyśmy, że, fałszując, nuci „Od dzisiaj na zawsze”.
Will pokręciła głową.
-Niektórzy z nich zachowują się jak zombi - stwierdziła. - Tak dalej być nie może!
-Może po prostu przekradniemy się tam - powiedziałam. - W końcu jesteśmy Czarodziejkami. To
na pewno nie takie trudne.
*
Przypomniałam sobie te swoje ostatnie słowa, leżąc na brzuchu na mokrej i zimnej łące, gdzie
pasły się owce. To miejsce nazwano teraz Farmą Krzemieni. Mieli ogrodzenie. Mieli psy. Mieli
alarmy i kamery. A także ochroniarzy, przy których goryle górskie wyglądałyby jak chucherka.
-Może poradzę sobie z psami - powiedziałam. Nie licząc własnego, upartego i marudnego
żółwia, potrafiłam wzbudzić sympatię u większości zwierząt.
-Will pewnie załatwi sprawę kamer i alarmów. Ale co z resztą?
-Nie możemy zrobić nic przesadnie efektownego - stwierdziła Cornelia. - Wprawdzie jesteśmy
na wsi, ale kręci się tu sporo ludzi. Oprócz Gatora i jego zbirów, oczywiście.
Miała rację, chociaż akurat w tamtej chwili kręciło się tam więcej owiec niż ludzi. Jedna z nich,
miła owieczka w obroży, do której przyczepiono dzwonek z napisem „Molly”, wciąż próbowała
skubać mój rękaw.
-Niewidzialność byłaby niezłą sztuczką - westchnęłam z żalem, delikatnie odpychając wścibski
pysk Molly. - Ale nie wszystkie to potrafimy...
Dziewczyny skinęły głowami.
-Nawet gdybyśmy się stały niewidzialne, to i tak nie przedostałybyśmy się przez ogrodzenie -
powiedziała Will. - Chyba że wślizgnęłybyśmy się przez bramę razem z jakąś dostawą czy coś w
tym rodzaju.
-Hmm... - Zastanowiłam się. - To jest myśl...
*
-W następnym wcieleniu - powiedziała Will - nie chcę wrócić na ten świat jako skrzynka
bananów.
Dobrze wiedziałam, co czuje. Jechałyśmy w furgonetce. Bardzo mną rzucało, podobnie jak
półtonowym ładunkiem artykułów spożywczych i czterema pozostałymi dziewczynami. Trudno to
nazwać dobrą zabawą.
-Jedzie jak wariat - rzuciła Taranee z niepokojem.
-Mam nadzieję, że w nic nie walniemy!
-Pewnie jest zły, bo się spóźnia.
Naprawdę można się zirytować, kiedy na drodze staną ci nagle trzy owce o sennym wyglądzie.
Ale dzięki temu dostawca się zatrzymał i wysiadł z furgonetki
-I to było najważniejsze, z naszego punktu widzenia. Kiedy próbował przegonić owce z
powrotem na pastwisko, my wskoczyłyśmy do samochodu.
-Nie musiał tak ciągnąć Molly za obrożę - mruknęłam. - To bardzo przyjacielskie stworzenia i
nie trzeba traktować ich tak brutalnie.
-Nie każdy ma takie podejście do zwierząt, jak ty - stwierdziła Cornelia.
-Pssst - uciszyła nas Will. - Chyba podjeżdżamy do bramy...
Furgonetka stanęła. Rozległo się szczeknięcie głośnika, a następnie odpowiedź kierowcy. Potem
samochód znów ruszył naprzód.
-Przejechałyśmy - szepnęła Taranee. - Nie sądzicie, że teraz lepiej...
-Pracuję nad tym - powiedziała Will ze skupioną miną. - Cierpliwości!
Po chwili silnik zgasi. Zza metalowej przegrody dobiegły nas wściekłe przekleństwa.
-Facet ma dziś kiepski dzień, co? - Zachichotałam.
Trzasnęły drzwi. Potem usłyszałyśmy skrzypnięcie podnoszonej maski.
-Teraz - powiedziała Will. - Wychodzimy. Po cichutku!
Wysiadłyśmy najciszej, jak to było możliwe. Na szczęście kierowca był zajęty silnikiem.
Przycupnęłyśmy za żywopłotem. Gdy z drogi dojazdowej nie było nas już widać, Will sprawiła, że
silnik znowu zapalił. Zaskoczony kierowca wyprostował się tak szybko, że uderzył głową w
uniesioną maskę.
-Bardzo kiepski dzień - szepnęłam.
-Z czego się tak cieszysz? - spytała Taranee. - Nic nam nie zrobił.
-Nie, ale był niemiły dla Molly.
Ostrożnie podkradłyśmy się do domu i otaczających go zabudowań, kryjąc się za krzakami. Na
razie psy nie dały o sobie znać. A Will mówiła wszystkim kamerom, żeby odwracały się w inną
stronę.
-To spory teren - powiedziała szeptem Taranee. - On może być wszędzie. Gdzie zaczniemy
poszukiwania?
I wtedy usłyszałyśmy cichy dźwięk, dobiegający budynku, który bez wątpienia pełnił funkcję
stodoły, kiedy farma była jeszcze farmą. Było to brzdąkanie na gitarze.
-Może tam? - zaproponowałam, wskazując wrota stodoły.
*
Stara stodoła była duża i słabo oświetlona. Najwyraźniej przerabiano ją na studio, ale do
zakończenia prac sporo jeszcze zostało. Znaczną jej część wypełniały rusztowania i foliowe
zasłony, w powietrzu unosił się ostry zapach świeżej farby.
W półmroku znowu rozbrzmiała gitara.
Zatrzymałam się nagle, bo tym razem nie miałam wątpliwości. To była gitara Keda, nie do
pomylenia z żadną inną.
Spojrzałam na Hay Lin. Skinęła głową. Z pewnością trafiłyśmy we właściwe miejsce.
Po cichu posuwałyśmy się naprzód, kryjąc się w cieniu.
Ked siedział na odwróconej skrzynce, wybierając kolejne akordy. Ta piosenka, mimo że rwana,
niedokończona i improwizowana w naszej obecności, i tak była urzekająco piękna. Stanęłyśmy
wsłuchane w dźwięki czarodziejskiej muzyki.
Oto miejsce, gdzie droga się kończy
Gdzie słońce prześwieca przez kurz
Z tym miejscem wiele nas łączy
Wśród bratnich jesteśmy dusz
Do domu
Do domu wracajmy
Znajdźmy to, czego nie ma już.
„Dlaczego ten chłopak śpiewa same smutne piosenki?” - pomyślałam.
Ta też była smutna. Miejsce, gdzie droga się kończy, było nieosiągalne. Nie można było do niego
dojść. Ta rezygnacja kryła się nie w słowach, lecz w głosie. Pomyślałam o Fionie, zapłakanej i
ochrypłej od śpiewania całymi godzinami, jeśli ta nowa piosenka zostanie nagrana, pojawi się
więcej takich Fion. Tysiące.
-Musisz przestać - usłyszałam nagle własne słowa.
Will wykonała wściekły gest, ale było już za późno.
Gitarowy akord ucichł. Ked odwrócił się, starając dojrzeć osobę, która do niego przemówiła.
-Kto to? - spytał cicho. - Kto tam jest?
Wyszłam zza foliowej płachty.
-Ja - odparłam. - Poznaliśmy się na koncercie Starlet Express.
Oczywiście, była to lekka przesada. Trudno nazwać "Poznaniem się” jedno spojrzenie przez
zatłoczony pokój. Ale z drugiej strony aż tak bardzo nie minęłam się z prawdą.
Przyjrzał mi się niepewnie.
-Byłaś jedną... z dziewczyn ubranych na biało-zielono? Prawda?
-Zespół Nefrytowe Siostry. Tak? - Poczułam idiotyczną dumę, że mnie pamięta.
-Aha.
Nie zadał żadnego z nasuwających się pytań - co tu robisz, kto cię wpuścił i tak dalej.
Najwyraźniej po prostu akceptował moją obecność, jego wzrok stał się na chwilę równie nieobecny,
jak wzrok Fiony.
-Wasza gitarzystka jest... przypomina mi... - Przerwał w pół zdania i powiedział coś innego, niż
początkowo zamierzał: - Pewnego dnia będzie dobra. Może zostać Muzyczką.
Powiedział to słowo w szczególny sposób, jakby był to jakiś tytuł. W imieniu Kary poczułam się
dotknięta - w mojej opinii już była muzyczką i to niezłą. Ale miałam wrażenie, że z jego strony jest
to, mimo wszystko, pochwała. Wydawało mi się też, że patrzył na świat inaczej niż my. Jakby spadł
z księżyca.
Och. Strumień moich myśli raptownie się zatrzymał. A jeśli... a jeśli to nie tylko przenośnia?
Jeśli naprawdę pochodził... nie z tego świata?
-Dlaczego powiedziałaś, że muszę przestać? - spytał poważnym tonem.
-Bo krzywdzisz ludzi. Twoja muzyka... im szkodzi.
Czułam, że jestem okrutna, gdy to mówiłam. Wydawał się taki bezbronny. Taki smutny. Ale, ma
się rozumieć, częściowo właśnie na tym polegał problem.
Siedział cicho przez chwilę, która ciągnęła się w nieskończoność, ściskając swoją bezcenną
gitarę.
-Jesteś pewna? - spytał w końcu.
Skinęłam głową.
-Ma zbyt dużą siłę. Nie przywykliśmy do tak potężnej muzyki. Robi nam krzywdę.
Miał wielkie oczy. Wyglądały, jakby należały do jakiegoś nocnego stworzenia, a nie do istoty
ludzkiej.
-Ale nie wiem, co innego mógłbym robić - wyszeptał.
Był taki zagubiony. Chciałam go pocieszyć.
-Na pewno... coś potrafisz. Oprócz śpiewu i gry na gitarze.
Spojrzał na swoją gitarę.
-Umiem obrabiać drewno - powiedział. - Jestem... kiedyś byłem w tym dosyć dobry.
Pomyślałam, że stolarz to zawód, jak każdy inny, chociaż nie daje szans na zarobki
porównywalne z gwiazdą estrady.
A potem przypomniałam sobie piosenkę, którą śpiewał. O powrocie do domu.
-Ked, mogę cię spytać, skąd pochodzisz?
Miał trochę niepewną minę.
-Z miejsca zwanego Bard - odparł.
-Jak tam jest?
-Wspaniale - powiedział przybitym tonem. - Mnóstwo tam muzyki. Każdy gra przynajmniej na
jednym instrumencie, każdy umie śpiewać... Wszyscy oddychają muzyką, jedzą ją i piją od dnia
narodzin aż do śmierci. Bard jest zbudowany z muzyki. - W miarę, jak mówił, coraz bardziej
posępniał. .
-To chyba wspaniałe miejsce dla muzyka.
Uśmiechnął się smutno.
-Dla Muzyka, tak. - Znowu położył szczególny nacisk na to słowo, jakby wypowiadał je przez
duże M.
-Więc dlaczego tam nie wrócisz?
Niespodziewanie wstał.
-Nie mogę - odpowiedział.
-Dlaczego nie?
-Po prostu nie mogę. Poza tym, nie jestem Muzykiem. Niestety...
-Chyba żartujesz. Nie słyszałam lepszego od ciebie.
W milczeniu pokręcił głową.
-Naprawdę. Nie jestem.
-Ked... Gdzie właściwie jest Bard?
-Bardzo daleko.
Musiałam zadać to pytanie. Jeśli się myliłam, mógł mnie uznać za wariatkę, ale musiałam
wiedzieć.
-Bardzo daleko, czyli... w innym świecie?
Zamarł. Odwrócił się. Wbił we mnie wzrok.
-Skąd wiesz? - spytał.
Strzał w dziesiątkę. Westchnęłam. A potem wyszczerzyłam się w najbardziej budzącym zaufanie
uśmiechu. To moja specjalność!
-Słuchaj, Ked... Chyba pora, żebyś poznał parę moich przyjaciółek.
*
Przez jakiś czas musiałyśmy go przekonywać, że też mamy pewne doświadczenie z innymi
światami. Nawet kiedy już nam uwierzył, powtarzał, że nie możemy mu pomóc. Że nikt nie może.
-Dlaczego? - spytała Hay Lin.
Spojrzał na swoją gitarę z nieoczekiwanie zawstydzoną miną.
-Zostałem wygnany. Popełniłem Wykroczenie.
Wykroczenie? To nie brzmiało groźnie. Jak złamane przepisów drogowych czy coś w tym
rodzaju.
-Nie musisz nam mówić, jeśli nie chcesz - powiedziała Will.
„Owszem, musisz - pomyślałam. - Chcę wiedzieć. I to bardzo!”
Westchnął.
-Kiedy się dowiecie, nie będziecie chciały mi pomóc - powiedział z pełnym przekonaniem.
-Dlaczego?
-A dlaczego w ogóle chciałyście mi pomóc? Dlaczego się mną interesujecie?
-Robimy... robimy tylko... - to, co należy” - dokończyłam w myślach, ale zabrzmiało mi to jakoś
za bardzo górnolotnie.
-Z powodu muzyki, tak?
-Nie do końca.
Musiałam jednak przyznać, że gdyby nie jego głos i gra na gitarze... wielu ludzi nawet by na
niego nie spojrzało.
-Urodziłem się bez talentu muzycznego... - zaczął.
-To wykroczenie? - spytała Cornelia.
-Nie. Ale na Bardzie niełatwo żyć bez talentu. Nie byłyście tam, więc nie zrozumiecie... Tam
wszystko kręci się wokół muzyki. A ja nie potrafiłem. Próbowałem i próbowałem, ale wciąż mi
mówili, że fałszuję, albo gubię rytm, albo... no, wszystko robiłem źle i nawet nie słyszałem
własnych błędów. Nie miałem słuchu. Inni na ogół miło mnie traktowali. Mówili, że to nie ma
znaczenia i że dobrze sobie radzę w innych dziedzinach. Tak też było, Ale wiecie, żadna z nich tak
naprawdę nie liczyła się w porównaniu z muzyką. Mój ojciec to Muzyk. Zdobył tytuł jako jeden z
najmłodszych. Nie mogłem znieść świadomości, iż sprawiam mu zawód.
-I co zrobiłeś? - spytała cicho Taranee.
-Poszedłem do... zakazanego miejsca. Do Kręgu Ciszy. - Jego głos załamał się i umilkł. Wziął
urywany oddech, po czym mówił dalej. Najwyraźniej postanowił, że powie nam całą prawdę. -
Mówią, że pomyślane tam życzenia czasami się spełniają. A ja chciałem... tak bardzo chciałem, by
ojciec był ze mnie dumny. A także... Anya.
-Kto to taki? - spytałam, ale chyba i tak już się zorientowałam po tonie, jakim to powiedział.
-Dziewczyna. Piękna dziewczyna. Chciałem, żeby za mnie wyszła. Myślałem, iż się nie zgodzi,
jeśli nie zostanę Muzykiem. - Palcami przebiegł po strunach gitary, wydobywając pojedynczy,
subtelny akord. I nagle wiedziałam, że Anya ma ciemne włosy. Że mają barwę nocy, tak jak ten
akord. - Poszedłem więc do Kręgu, do głębokiego lasu. Położyłem się na czarnych głazach, pod
złamaną kolumną. Zasnąłem. Gdy się obudziłem, słońce zachodziło. Wiedziałem jednak, że jest
jeszcze za wcześnie, by iść do domu. Musiałem najpierw coś zrobić.
Przerwał, pozostawiając nas w niepewności. Jedną ręką gładził czarny gryf gitary. Nie dotykał
teraz strun, ale wciąż mi się zdawało, że słyszę w powietrzu cichutką muzykę, niczym jakieś echo.
-Co? - spytałam w końcu. - Co musiałeś zrobić?
-Bratnią Duszę. Z hebanowego drewna ze złamanej kolumny.
Powiedział to tak cicho, że ledwie rozróżniałam słowa.
-I co? - naciskałam. Nie chciałam, by znowu zamilkł. Musiałam wiedzieć.
-I zajęło mi to całą noc. Pracowałem przy świetle księżyca. Rano miałem już pudło rezonansowe.
Struny kupiłem od lutnika. Ale reszta pochodziła z Kręgu Ciszy. I nagle, w cudowny sposób,
okazało się, że umiem grać. Przez jakiś czas musiałem to ukrywać i udawać, iż powoli robię
postępy. Miałem wrażenie, że otworzyły się od dawna zamknięte drzwi. Zrozumiałem, o czym
wszyscy wcześniej mówili. Słyszałem to. Tak jakbym... jakbym nie był już głuchy.
Poprzez smutek, który najwyraźniej nigdy go nie opuszczał, przebił się promyk radości z tego
odkrycia. Mimowolnie spojrzałam na Bratnią Duszę. To wszystko dzięki jednej gitarze? Nie do
wiary. Nawet jeśli pochodziła z tego... jak go nazywał... Kręgu Ciszy.
-Nazwali to Spóźnionym Przebudzeniem. Mówili, że to mały cud. Ale w końcu się dowiedzieli,
w jaki sposób ów cud się dokonał. Starsi zebrali się w Kręgu Harmonii i wydali na mnie wyrok.
Oświadczyli, że popełniłem Wykroczenie przeciwko Prawu Muzyki. Popełniłem odrażający czyn. I
zasłużyłem na wygnanie. Otworzyli bramę między Taktami Istnienia i kazali mi przez nią przejść.
Na straży postawili Bestię, by uniemożliwić mi powrót. Droga została zamknięta. Nie mogę wrócić
do domu.
Jego palce wydobyły ze strun kolejny akord, dźwięki pełne gniewu i tęsknoty. „Piwne oczy” -
pomyślałam. Anya miała piwne oczy
-Teraz mam więc muzykę - powiedział. -I nic poza nią.
Zapadła cisza, głęboka i pełna skrępowania. Tę ciszę przerwał nagle Al Gator i trzech jego
zbirów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz