Nie chcieli mnie puścić. Powiedzieli, że najpierw musi mnie zbadać lekarz.
-Czy ktoś widział chłopaka, który ze mną był? - spytałam. - Mniej więcej tego wzrostu,
kasztanowe włosy, intensywnie niebieskie oczy?
Nikt go nie widział.
-Wróci - powiedział facet z obsługi, który mnie znalazł. - Pewnie poszedł sprowadzić pomoc.
Popatrzył na mnie ze współczuciem. Na pewno pomyślał, że Danny to kanalia, skoro zostawił
dziewczynę w takich okolicznościach. Nie mogłam mu powiedzieć, że to, co Danny naprawdę
zrobił, było o wiele gorsze.
Nieskończenie gorsze.
Nie mogłam powstrzymać dreszczy. W środku czułam się jak wydrążona. Pusta i czarna.
Lekarka, którą w końcu znaleźli, sprawdziła mi puls i ciśnienie, po czym poświeciła mi w oczy
niewielką latarką. Powiedziałam, że nie, nie uderzyłam się w głowę i nie mam kłopotów z
oddychaniem. Ale wciąż przechodziły mnie dreszcze.
-Nie masz przypadkiem klaustrofobii? - spytała.
Już chciałam zaprzeczyć, ale zmieniłam zdanie. Nie wypuści mnie bez żadnego wyjaśnienia, a
nie mogłam jej powiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Klaustrofobia musiała wystarczyć.
-Czasami - odparłam. - No, może trochę częściej niż czasami.
Włożyła latarkę z powrotem do kieszeni.
-Bałaś się, kiedy w tunelu zgasły światła?
Skinęłam głową i w duchu stwierdziłam, że to nie do końca kłamstwo. Bałam się! Potwornie się
bałam, że coś się stało Danny’emu. A tymczasem on szykował się do... Na tę myśl poczułam skurcz
żołądka i z trudem wciągnęłam powietrze.
Pogłaskała mnie po ramieniu.
-Spokojnie, Will. Chyba już wiem, co się stało. Silny lęk spowodował hiperwentylację i po
prostu zemdlałaś. Jeśli to się powtórzy, spróbuj się skoncentrować na swoim oddechu. Długie,
wolne wdechy i wydechy. Wszystko będzie dobrze.
-Dziękuję - powiedziałam.
-Masz kogoś, kto cię zabierze do domu? Wciąż jesteś w lekkim szoku.
W końcu facet z obsługi zgłosił się na ochotnika, żeby mnie odwieźć. Ale kiedy do domu został
nam kawałek drogi, nastąpiła kolejna przerwa w dopływie prądu i centrum Heatherfield zamieniło
się w jeden wielki korek. Powiedziałam więc, że pójdę piechotą. Tak naprawdę wcale nie poszłam,
tylko pobiegłam. Musiałam się dostać do mieszkania Danny'ego. Musiałam złapać tego
dwulicowego, kłamliwego złodzieja, zanim...
-Will!
Taranee. I Cornelia. I Irma. I Hay Lin.
Wszystkie czekały przed moim domem. Wydawały się... oszołomione.
-Will, co się stało? Wszystkie... wszystkie czujemy dziwny niepokój. Kiedy przyszłyśmy, nie
było cię. Czekałyśmy... Will, co jest grane?
Tak trudno było mi przyznać się do tego, co się stało. Musiałam jednak powiedzieć im prawdę.
-To Danny - powiedziałam głosem, który nawet w moich własnych uszach brzmiał martwo. -
On... ukradł Serce Kondrakaru.
*
Cornelia przyłożyła dłoń do drzwi mieszkania 26B. Rozległ się szczęk zamka - to jej specjalność
- przesuwanie przedmiotów siłą woli.
Wszystkie weszłyśmy do środka. Hay Lin omiotła przedpokój światłem latarki. Nikogo. Nic.
Żadnej kurtki, żadnych butów. To samo w kuchni. To samo w salonie. Mieszkanie było puste. W
sumie było niemal puste nawet wtedy, kiedy przebywał w nim Danny. Ale teraz bez wątpienia stąd
odszedł. Pytanie brzmiało: dokąd?
-Mój Boże - niemal bez tchu szepnęła Cornelia. - Spójrzcie!
Skierowała światło latarki na coś, co kiedyś było gniazdkiem elektrycznym. Teraz pozostała z
niego tylko czarna, bezkształtna gruda spalonego plastiku. Wszystkie gniazdka w mieszkaniu
wyglądały tak samo. A na gołej, drewnianej podłodze salonu pojawił się spory, ciemny krąg
metrowej średnicy.
-Co się stało? - odezwała się Hay Lin. - Co on zrobił?
W moim zamglonym umyśle coś zaczęło świtać. Nie była to właściwie wiedza ani logika. Raczej
intuicja.
-Przerwy w dopływie prądu - powiedziałam. - To sprawka Danny’ego. Nie wiem dlaczego, ale
na pewno miał z nimi coś wspólnego.
Przypomniałam sobie tę przerażającą chwilę, gdy poczułam energię spływającą zewsząd do
Danny’ego.
-Czy już go nie ma?
Głos był bardzo cichy i drżący. I nie należał do żadnej z nas.
Podskoczyłam. Chyba wszystkie podskoczyłyśmy. Snopy światła dwóch latarek zaczęły
przeszukiwać pokój niczym szperacze.
-Tam - powiedziałam. - Na parapecie.
To było radio tranzystorowe Danny’ego. Małe, zgrabne, niebieskie, jak jego oczy. Nie. Teraz z
pewnością nie chciałam myśleć o jego oczach.
-A widziałaś, jak wychodzi? - spytałam.
-Nawet się nie pożegnał. - Temu stwierdzeniu towarzyszyło leciutkie wyładowanie i urywek
rzewnego utworu, granego na skrzypcach. - Zniknął. Po prostu zniknął. Zostawił mnie. Zostawił
mnie własnemu losowi.
Skrzypce zagrały głośniej.
-Dokąd poszedł? - spytała Cornelia.
Niebieskie radio nie zwróciło na nią uwagi, pozostając przy smutnej melodii. Cornelia spojrzała
na mnie.
-Ty spytaj - powiedziała. - Musimy wiedzieć.
-Proszę - spróbowałam. - To bardzo ważne. Dokąd poszedł Danny?
-A tak się starałam. Ale nie. To mu nie wystarczyło. A teraz odszedł... z nią.
Ostatnie słowo zabrzmiało tak kwaśno, że zastanawiałam się, czy w urządzeniu przypadkiem nie
wylały się baterie.
-Z nią? - powtórzyłam, czując ukłucie zazdrości. - Z jaką „nią"?
-Z tą wielką, ordynarną, hałaśliwą maszyną, którą kupił! Bum. Łup. Bum, bum, bum. Żadnej
klasy. Za grosz kultury. Głośno i bez smaku. Ale chyba wszyscy mężczyźni są tacy.
Radioodtwarzacz. O to jej chodziło. Wizja Danny’ego śmiejącego się za moimi plecami z
dziewczyną o twarzy modelki, tysiąc razy ładniejszą ode mnie, zniknęła z mojego umysłu. A potem
chciałam się kopnąć za to, że pomyślałam o czymś tak błahym, gdy lada chwila mogły spaść na nas
prawdziwe nieszczęścia. Zresztą jedno już na nas spadło. Straciłyśmy Serce.
-Co się stało? - spytałam.
-Zamienił się w światło.
-Co?!
Radio zabrzęczało ze smutkiem.
-Oto, co się stało. Pożywił się, a potem zamienił w światło.
-Pożywił się?
-Z gniazdek - wyjaśniło radio takim tonem, jakby chodziło o coś oczywistego i jak najbardziej
normalnego. Dla niego było. Ono też karmiło się czymś, co James nazywał zwykle „czystszymi
formami energii”. Ale Danny?
-To znaczy, że on... żywi się elektrycznością? - spytałam, by się upewnić.
-Oczywiście. Ale ma chłopak apetyt! - Gdyby radio miało twarz, teraz by promieniała. Muzyka
w tle stała się żywsza, pojawiły się dźwięki fagotu i fletu.
Cała nasza piątka patrzyła po sobie.
-No - zaczęła cicho Hay Lin. - Nie wiemy, czym jest, ale na pewno nie człowiekiem. I nie sądzę,
żeby pochodził stąd.
*
Usiadłyśmy w moim pokoju, ponuro rozważając różne możliwości działania.
-Musimy porozmawiać z Wyrocznią - powiedziała zdecydowanym głosem Hay Lin.
Trudno się było z nią nie zgodzić. Choć nie podobała mi się myśl, że stanę przed Wyrocznią i
przed całym Bractwem i wszyscy się dowiedzą, jak głupio postąpiłam. Jak nieodpowiedzialnie.
Jaką... jaką kiepską Strażniczką Serca tak naprawdę byłam. Czułam smutek. Czułam pustkę. I
wstyd. Nagle coś musnęło moją dłoń. To popielica. Zwinęła się w kłębek na moich kolanach i leżała
bez ruchu, co było do niej raczej niepodobne. Na ogół wykazywała niezwykłą aktywność, głównie
niszczycielską, co czasami kończyło się nie najlepiej dla mebli. Ale teraz ten mały, ciepły ciężar
dodał mi otuchy. Lekko pogłaskałam jej miękkie futerko.
-Naprawdę musimy - powtórzyła Hay Lin z naciskiem.
-Mhm - przytaknęła Irma. - Jest tylko jeden kłopot. Jak się tam dostaniemy bez Serca?
Popatrzyłyśmy po sobie. Nie przyszło mi to do głowy. Ale Irma miała rację. Dotychczas Serce
zawsze pomagało nam dostać się do Kondrakaru czy w dowolne inne miejsce poza granicami
naszego świata.
Chyba dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z ogromu nieszczęścia, które wywołałam. Do tej pory
czułam się jak dziecko, które poważnie nabroiło, ale liczyło, że dorośli w jakiś sposób to naprawią.
A jeśli nie zdołamy nawet dotrzeć do Wyroczni? Jeśli nie odzyskamy Serca? Kim byłyśmy bez
niego? I co z Kondrakarem? Czy Danny, kimkolwiek był, mógł jemu zagrozić?
-Nie jesteśmy już prawdziwymi Czarodziejkami - szepnęłam.
Wyrządziłam krzywdę nie tylko sobie, ale nam wszystkim. A jeśli straciłyśmy Serce Kondrakaru
bezpowrotnie... Nie śmiałam nawet myśleć o skutkach.
-Will... - Dłoń Taranee niezręcznie zacisnęła się na mojej. - Nie przejmuj się tak. Coś
wymyślimy.
Nie płaczę zbyt często, ale wiedziałam, że jeśli posiedzę tam jeszcze choćby przez sekundę, a
Taranee będzie dla mnie miła, nie obejdzie się bez mopa i wiadra. Tuląc do siebie popielicę,
wstałam.
-Dokąd idziesz? - spytała Irma.
-Potrzebuję wody - wykrztusiłam i na miękkich nogach ruszyłam do kuchni.
Popielica zaczęła się wiercić, więc ją wypuściłam. Włożyłam ręce pod strumień zimnej wody, a
następnie przycisnęłam je do twarzy.
-Panno Will?
James. Przynajmniej on się do mnie odzywał.
-Tak?
-Na dolnej półce stoi masło czekoladowe.
Masło czekoladowe. Moje lekarstwo na wszystko, kiedy było mi źle. Musiałam wyglądać
naprawdę fatalnie, skoro James zaproponował mi coś tak niezdrowego.
-Dziękuję.
-Życzysz sobie trochę?
-Nie teraz, dziękuję.
To nie było załamanie, które dałoby się utopić w cukrze i tłuszczach nasyconych. Szczerze mówiąc,
na myśl o tym zrobiło mi się trochę niedobrze. Powoli wytarłam ręce w ręcznik. Bałam się wrócić
do reszty dziewczyn. Ten, kto powiedział, że nieszczęścia łatwiej znosić w grupie, nie miał pojęcia
o moich problemach. Kiedy patrzyłam na pozostałą czwórkę, czułam się dokładnie cztery razy
bardziej winna.
James odchrząknął niczym rasowy lokaj.
-Ekhem. Panno Will?
-Słucham, James.
-Jest pewne magiczne słowo.
Jakie magiczne słowo? Nie znałam żadnego zaklęcia, które pozwoliłoby odzyskać Serce albo
chociaż doprowadziło nas do Kondrakaru. Po chwili zrozumiałam, co miał na myśli.
-To znaczy... wystarczy powiedzieć „proszę”?
Uśmiechnął się lekko.
-To dość często działa.
Wróciłam do pokoju, gdzie siedziały dziewczyny, równie przygnębione jak wcześniej. „Dobra" -
pomyślałam. - „Warto spróbować”.
-Słuchajcie - powiedziałam. - Mam pomysł.
Irma i Taranee podniosły wzrok. Dwie pozostałe nawet nie drgnęły.
-Tak? - odezwała się Taranee. - Jaki?
-Wiem, że nie możemy same dostać się do Kondrakaru. Ale jeśli poprosimy Wyrocznię? Bardzo
grzecznie, oczywiście.
-Myślisz... że może nas usłyszeć?
-Dlaczego nie? Najwyraźniej wie o wszystkim, co się dzieje w poszczególnych światach.
Zastanowiły się.
-Spróbować nie zaszkodzi - stwierdziła w końcu irma.
-Co zrobimy? Po prostu... zamkniemy oczy i pomyślimy życzenie? Czy jak? - Hay Lin siedziała
teraz na moim łóżku nieco bardziej wyprostowana.
Wzruszyłam ramionami.
-Pomyślałam... że może złapiemy się za ręce. Cała piątka. Zróbmy to razem.
Sądziłam, że nawet bez Serca razem będziemy silniejsze.
Hay Lin podniosła się z łóżka i podeszła, by usiąść po turecku obok Taranee.
-Dobrze - powiedziała po prostu.
Irma i Cornelia też usiadły. Popatrzyłam na nasz krąg. Tak bardzo się różnimy. Taranee jest cicha
i zamyślona, a czasami trochę nerwowa. Irma - pełna życia i skora do zabawy, czasem aż do
przesady. Cornelia to wrażliwa dziewczyna, która sceptycznie traktuje szalone pomysły. Hay Lin -
bystra i beztroska, zawsze ma dobry humor. A raczej prawie zawsze. Teraz nie wyglądała na
szczęśliwą. Podczas naszych spotkań większość czasu wypełniają nam żarty, w których przoduje
Irma, i przyjacielskie drwiny. Teraz nie było o tym mowy. Wyglądały jak... sama nie wiem.
Wyglądały trochę tak, jak ja się czułam: na ich twarzach malowało się poczucie pustki i
niesprawiedliwości. Ale żadna nie powiedziała: „A nie mówiłam?”. Ani „I czemu byłaś taka
głupia?”. Albo „To wszystko twoja wina".
Usiadłam obok nich. Złączyłyśmy dłonie. Zamknęłam oczy. „Proszę” - pomyślałam. - „Proszę,
wysłuchaj nas. Może postąpiłam beznadziejnie głupio i nieodpowiedzialnie, ale one niczym nie
zasłużyły sobie na taką... taką pustkę. Proszę".
Poczułam wiatr. Lekkość. Bez wątpienia coś się działo, ale nie śmiałam otworzyć oczu. Jak z
oddali usłyszałam zdumione „Rrrrk!" popielicy i cichy głos Jamesa: - Powodzenia, panno Will!
Potem wszystkie normalne dźwięki Heatherfield - odległy warkot silników, ledwie słyszalne
stuki i odgłosy kroków, stłumiony hałas z telewizorów w innych mieszkaniach - odpłynęły i
pozostała tylko cisza.
Witajcie, Strażniczki.
W końcu otworzyłam oczy. Jak przez mgłę dostrzegałam rozległą przestrzeń Sali Bractwa.
Wysmukłe kolumny i kasetonowe sufity zawieszone tak wysoko, że równie dobrze mogły być
niebem. Ale tylko jedno widziałam wyraźnie: twarz Wyroczni. W tym spojrzeniu nie było wyrzutu,
jedynie spokój i ciche oczekiwanie.
-Straciłam Serce - wypaliłam, choć byłam pewna, że i tak wie.
Tak.
-Zrobię... zrobię wszystko, żeby je odzyskać!
Mam nadzieję, że nie.
-Co?
Mam nadzieję, że zrobisz tylko to, co konieczne i słuszne.
Zastanowiłam się nad tym przez chwilę.
-Zostałam... oszukana - powiedziałam. I zraniona. Upokorzona. Ostatnich słów nie
wypowiedziałam na głos, ale miałam niemiłe wrażenie, że i tak je słyszał.
Tak.
-On ukradł Serce Kondrakaru. To nie w porządku.
Miałaś pecha. Współczuję ci. Ale w tej chwili złodziej jest w większym niebezpieczeństwie niż ty.
-Danny? W niebezpieczeństwie?
Tak.
-Ale... dlaczego?
Sądzisz, Strażniczko, że można wziąć Serce Kondrakaru i nie zmienić się pod jego wpływem?
Przypomniałam sobie chwilę, w której pierwszy raz miałam je w rękach, i pokręciłam głową. To
prawda. Wszystko się zmieniało. Wszystko.
A ten, kto weźmieje bezprawnie, może się zmienić... Może też zagrażać innym. Także z tego
powodu musisz odzyskać Serce.
-Ale... gdzie on jest? I czym jest?
Odpowiedź na drugie pytanie to zarazem odpowiedź na pierwsze. Jest na Nimbusie, gdzie żyją
Salamandry Słoneczne.
-Danny to... Salamandra? Ale wygląda jak człowiek. Nawet jeśli zachowuje się nie do końca po
ludzku - ostatnie zdanie wypowiedziałam z niezamierzoną goryczą.
Salamandra Słoneczna to stworzenie energetyczne. Może przybrać niemal każdy kształt.
Nagle przypomniałam sobie wielkiego kota z niebieskimi oczami. Czy to był... Danny? Patrzył
na nas, szpiegował... widział, jak używam Serca? Może snuł już plany, jak mnie oszukać? Udawał,
że mnie lubi, a przez cały czas... Na twarzy poczułam gorące łzy.
-Dlaczego je ukradł, jeśli jest tak groźne? I w ogóle w jaki sposób przybył do Heatherfield?
Skoro żyje na tym... na tym Nimbusie...
Dla Salamandry Serce świeci jak mate słońce. Niczym sroka, wabiona przez błyszczące
przedmioty, Salamandra, która wyczuje Serce, pragnie je mieć. Sądzę, że to wszystko. Kradzież
byłaby wtedy niemal niewinna, a tylko niewinność pozwoli Novie przeżyć. A co do tego, jak się
pojawił w waszym świecie... Powiedziałem, że Salamandry potrafią przyjąć niemal dowolną postać.
Niektóre, najbardziej utalentowane potrafią też przemieszczać się w formie czystej energii. Jak
światło przechodzące przez szkło mogą przeniknąć z jednego świata do drugiego.
Przypomniałam sobie słowa niebieskiego radia: zamienił się w światło.
-Dlaczego więc nie widujemy ich częściej?
Bo są związane przysięgą. Mają służyć swojemu ludowi i chronić go. Jeśli Nova złamał
przysięgę, by do ciebie dotrzeć, grozi mu jeszcze większe niebezpieczeństwo i powinnaś się śpieszyć.
Pomyślałam, że Wyrocznia okazuje zbyt wiele troski temu zakłamanemu, wykrętnemu
złodziejowi. Ogarnęła mnie złość. Chciałam odzyskać swoją własność.
-Wyślesz nas tam?
Wyślę.
-Kiedy?
Aleś ty niecierpliwa. Teraz.
-Czy ktoś widział chłopaka, który ze mną był? - spytałam. - Mniej więcej tego wzrostu,
kasztanowe włosy, intensywnie niebieskie oczy?
Nikt go nie widział.
-Wróci - powiedział facet z obsługi, który mnie znalazł. - Pewnie poszedł sprowadzić pomoc.
Popatrzył na mnie ze współczuciem. Na pewno pomyślał, że Danny to kanalia, skoro zostawił
dziewczynę w takich okolicznościach. Nie mogłam mu powiedzieć, że to, co Danny naprawdę
zrobił, było o wiele gorsze.
Nieskończenie gorsze.
Nie mogłam powstrzymać dreszczy. W środku czułam się jak wydrążona. Pusta i czarna.
Lekarka, którą w końcu znaleźli, sprawdziła mi puls i ciśnienie, po czym poświeciła mi w oczy
niewielką latarką. Powiedziałam, że nie, nie uderzyłam się w głowę i nie mam kłopotów z
oddychaniem. Ale wciąż przechodziły mnie dreszcze.
-Nie masz przypadkiem klaustrofobii? - spytała.
Już chciałam zaprzeczyć, ale zmieniłam zdanie. Nie wypuści mnie bez żadnego wyjaśnienia, a
nie mogłam jej powiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Klaustrofobia musiała wystarczyć.
-Czasami - odparłam. - No, może trochę częściej niż czasami.
Włożyła latarkę z powrotem do kieszeni.
-Bałaś się, kiedy w tunelu zgasły światła?
Skinęłam głową i w duchu stwierdziłam, że to nie do końca kłamstwo. Bałam się! Potwornie się
bałam, że coś się stało Danny’emu. A tymczasem on szykował się do... Na tę myśl poczułam skurcz
żołądka i z trudem wciągnęłam powietrze.
Pogłaskała mnie po ramieniu.
-Spokojnie, Will. Chyba już wiem, co się stało. Silny lęk spowodował hiperwentylację i po
prostu zemdlałaś. Jeśli to się powtórzy, spróbuj się skoncentrować na swoim oddechu. Długie,
wolne wdechy i wydechy. Wszystko będzie dobrze.
-Dziękuję - powiedziałam.
-Masz kogoś, kto cię zabierze do domu? Wciąż jesteś w lekkim szoku.
W końcu facet z obsługi zgłosił się na ochotnika, żeby mnie odwieźć. Ale kiedy do domu został
nam kawałek drogi, nastąpiła kolejna przerwa w dopływie prądu i centrum Heatherfield zamieniło
się w jeden wielki korek. Powiedziałam więc, że pójdę piechotą. Tak naprawdę wcale nie poszłam,
tylko pobiegłam. Musiałam się dostać do mieszkania Danny'ego. Musiałam złapać tego
dwulicowego, kłamliwego złodzieja, zanim...
-Will!
Taranee. I Cornelia. I Irma. I Hay Lin.
Wszystkie czekały przed moim domem. Wydawały się... oszołomione.
-Will, co się stało? Wszystkie... wszystkie czujemy dziwny niepokój. Kiedy przyszłyśmy, nie
było cię. Czekałyśmy... Will, co jest grane?
Tak trudno było mi przyznać się do tego, co się stało. Musiałam jednak powiedzieć im prawdę.
-To Danny - powiedziałam głosem, który nawet w moich własnych uszach brzmiał martwo. -
On... ukradł Serce Kondrakaru.
*
Cornelia przyłożyła dłoń do drzwi mieszkania 26B. Rozległ się szczęk zamka - to jej specjalność
- przesuwanie przedmiotów siłą woli.
Wszystkie weszłyśmy do środka. Hay Lin omiotła przedpokój światłem latarki. Nikogo. Nic.
Żadnej kurtki, żadnych butów. To samo w kuchni. To samo w salonie. Mieszkanie było puste. W
sumie było niemal puste nawet wtedy, kiedy przebywał w nim Danny. Ale teraz bez wątpienia stąd
odszedł. Pytanie brzmiało: dokąd?
-Mój Boże - niemal bez tchu szepnęła Cornelia. - Spójrzcie!
Skierowała światło latarki na coś, co kiedyś było gniazdkiem elektrycznym. Teraz pozostała z
niego tylko czarna, bezkształtna gruda spalonego plastiku. Wszystkie gniazdka w mieszkaniu
wyglądały tak samo. A na gołej, drewnianej podłodze salonu pojawił się spory, ciemny krąg
metrowej średnicy.
-Co się stało? - odezwała się Hay Lin. - Co on zrobił?
W moim zamglonym umyśle coś zaczęło świtać. Nie była to właściwie wiedza ani logika. Raczej
intuicja.
-Przerwy w dopływie prądu - powiedziałam. - To sprawka Danny’ego. Nie wiem dlaczego, ale
na pewno miał z nimi coś wspólnego.
Przypomniałam sobie tę przerażającą chwilę, gdy poczułam energię spływającą zewsząd do
Danny’ego.
-Czy już go nie ma?
Głos był bardzo cichy i drżący. I nie należał do żadnej z nas.
Podskoczyłam. Chyba wszystkie podskoczyłyśmy. Snopy światła dwóch latarek zaczęły
przeszukiwać pokój niczym szperacze.
-Tam - powiedziałam. - Na parapecie.
To było radio tranzystorowe Danny’ego. Małe, zgrabne, niebieskie, jak jego oczy. Nie. Teraz z
pewnością nie chciałam myśleć o jego oczach.
-A widziałaś, jak wychodzi? - spytałam.
-Nawet się nie pożegnał. - Temu stwierdzeniu towarzyszyło leciutkie wyładowanie i urywek
rzewnego utworu, granego na skrzypcach. - Zniknął. Po prostu zniknął. Zostawił mnie. Zostawił
mnie własnemu losowi.
Skrzypce zagrały głośniej.
-Dokąd poszedł? - spytała Cornelia.
Niebieskie radio nie zwróciło na nią uwagi, pozostając przy smutnej melodii. Cornelia spojrzała
na mnie.
-Ty spytaj - powiedziała. - Musimy wiedzieć.
-Proszę - spróbowałam. - To bardzo ważne. Dokąd poszedł Danny?
-A tak się starałam. Ale nie. To mu nie wystarczyło. A teraz odszedł... z nią.
Ostatnie słowo zabrzmiało tak kwaśno, że zastanawiałam się, czy w urządzeniu przypadkiem nie
wylały się baterie.
-Z nią? - powtórzyłam, czując ukłucie zazdrości. - Z jaką „nią"?
-Z tą wielką, ordynarną, hałaśliwą maszyną, którą kupił! Bum. Łup. Bum, bum, bum. Żadnej
klasy. Za grosz kultury. Głośno i bez smaku. Ale chyba wszyscy mężczyźni są tacy.
Radioodtwarzacz. O to jej chodziło. Wizja Danny’ego śmiejącego się za moimi plecami z
dziewczyną o twarzy modelki, tysiąc razy ładniejszą ode mnie, zniknęła z mojego umysłu. A potem
chciałam się kopnąć za to, że pomyślałam o czymś tak błahym, gdy lada chwila mogły spaść na nas
prawdziwe nieszczęścia. Zresztą jedno już na nas spadło. Straciłyśmy Serce.
-Co się stało? - spytałam.
-Zamienił się w światło.
-Co?!
Radio zabrzęczało ze smutkiem.
-Oto, co się stało. Pożywił się, a potem zamienił w światło.
-Pożywił się?
-Z gniazdek - wyjaśniło radio takim tonem, jakby chodziło o coś oczywistego i jak najbardziej
normalnego. Dla niego było. Ono też karmiło się czymś, co James nazywał zwykle „czystszymi
formami energii”. Ale Danny?
-To znaczy, że on... żywi się elektrycznością? - spytałam, by się upewnić.
-Oczywiście. Ale ma chłopak apetyt! - Gdyby radio miało twarz, teraz by promieniała. Muzyka
w tle stała się żywsza, pojawiły się dźwięki fagotu i fletu.
Cała nasza piątka patrzyła po sobie.
-No - zaczęła cicho Hay Lin. - Nie wiemy, czym jest, ale na pewno nie człowiekiem. I nie sądzę,
żeby pochodził stąd.
*
Usiadłyśmy w moim pokoju, ponuro rozważając różne możliwości działania.
-Musimy porozmawiać z Wyrocznią - powiedziała zdecydowanym głosem Hay Lin.
Trudno się było z nią nie zgodzić. Choć nie podobała mi się myśl, że stanę przed Wyrocznią i
przed całym Bractwem i wszyscy się dowiedzą, jak głupio postąpiłam. Jak nieodpowiedzialnie.
Jaką... jaką kiepską Strażniczką Serca tak naprawdę byłam. Czułam smutek. Czułam pustkę. I
wstyd. Nagle coś musnęło moją dłoń. To popielica. Zwinęła się w kłębek na moich kolanach i leżała
bez ruchu, co było do niej raczej niepodobne. Na ogół wykazywała niezwykłą aktywność, głównie
niszczycielską, co czasami kończyło się nie najlepiej dla mebli. Ale teraz ten mały, ciepły ciężar
dodał mi otuchy. Lekko pogłaskałam jej miękkie futerko.
-Naprawdę musimy - powtórzyła Hay Lin z naciskiem.
-Mhm - przytaknęła Irma. - Jest tylko jeden kłopot. Jak się tam dostaniemy bez Serca?
Popatrzyłyśmy po sobie. Nie przyszło mi to do głowy. Ale Irma miała rację. Dotychczas Serce
zawsze pomagało nam dostać się do Kondrakaru czy w dowolne inne miejsce poza granicami
naszego świata.
Chyba dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z ogromu nieszczęścia, które wywołałam. Do tej pory
czułam się jak dziecko, które poważnie nabroiło, ale liczyło, że dorośli w jakiś sposób to naprawią.
A jeśli nie zdołamy nawet dotrzeć do Wyroczni? Jeśli nie odzyskamy Serca? Kim byłyśmy bez
niego? I co z Kondrakarem? Czy Danny, kimkolwiek był, mógł jemu zagrozić?
-Nie jesteśmy już prawdziwymi Czarodziejkami - szepnęłam.
Wyrządziłam krzywdę nie tylko sobie, ale nam wszystkim. A jeśli straciłyśmy Serce Kondrakaru
bezpowrotnie... Nie śmiałam nawet myśleć o skutkach.
-Will... - Dłoń Taranee niezręcznie zacisnęła się na mojej. - Nie przejmuj się tak. Coś
wymyślimy.
Nie płaczę zbyt często, ale wiedziałam, że jeśli posiedzę tam jeszcze choćby przez sekundę, a
Taranee będzie dla mnie miła, nie obejdzie się bez mopa i wiadra. Tuląc do siebie popielicę,
wstałam.
-Dokąd idziesz? - spytała Irma.
-Potrzebuję wody - wykrztusiłam i na miękkich nogach ruszyłam do kuchni.
Popielica zaczęła się wiercić, więc ją wypuściłam. Włożyłam ręce pod strumień zimnej wody, a
następnie przycisnęłam je do twarzy.
-Panno Will?
James. Przynajmniej on się do mnie odzywał.
-Tak?
-Na dolnej półce stoi masło czekoladowe.
Masło czekoladowe. Moje lekarstwo na wszystko, kiedy było mi źle. Musiałam wyglądać
naprawdę fatalnie, skoro James zaproponował mi coś tak niezdrowego.
-Dziękuję.
-Życzysz sobie trochę?
-Nie teraz, dziękuję.
To nie było załamanie, które dałoby się utopić w cukrze i tłuszczach nasyconych. Szczerze mówiąc,
na myśl o tym zrobiło mi się trochę niedobrze. Powoli wytarłam ręce w ręcznik. Bałam się wrócić
do reszty dziewczyn. Ten, kto powiedział, że nieszczęścia łatwiej znosić w grupie, nie miał pojęcia
o moich problemach. Kiedy patrzyłam na pozostałą czwórkę, czułam się dokładnie cztery razy
bardziej winna.
James odchrząknął niczym rasowy lokaj.
-Ekhem. Panno Will?
-Słucham, James.
-Jest pewne magiczne słowo.
Jakie magiczne słowo? Nie znałam żadnego zaklęcia, które pozwoliłoby odzyskać Serce albo
chociaż doprowadziło nas do Kondrakaru. Po chwili zrozumiałam, co miał na myśli.
-To znaczy... wystarczy powiedzieć „proszę”?
Uśmiechnął się lekko.
-To dość często działa.
Wróciłam do pokoju, gdzie siedziały dziewczyny, równie przygnębione jak wcześniej. „Dobra" -
pomyślałam. - „Warto spróbować”.
-Słuchajcie - powiedziałam. - Mam pomysł.
Irma i Taranee podniosły wzrok. Dwie pozostałe nawet nie drgnęły.
-Tak? - odezwała się Taranee. - Jaki?
-Wiem, że nie możemy same dostać się do Kondrakaru. Ale jeśli poprosimy Wyrocznię? Bardzo
grzecznie, oczywiście.
-Myślisz... że może nas usłyszeć?
-Dlaczego nie? Najwyraźniej wie o wszystkim, co się dzieje w poszczególnych światach.
Zastanowiły się.
-Spróbować nie zaszkodzi - stwierdziła w końcu irma.
-Co zrobimy? Po prostu... zamkniemy oczy i pomyślimy życzenie? Czy jak? - Hay Lin siedziała
teraz na moim łóżku nieco bardziej wyprostowana.
Wzruszyłam ramionami.
-Pomyślałam... że może złapiemy się za ręce. Cała piątka. Zróbmy to razem.
Sądziłam, że nawet bez Serca razem będziemy silniejsze.
Hay Lin podniosła się z łóżka i podeszła, by usiąść po turecku obok Taranee.
-Dobrze - powiedziała po prostu.
Irma i Cornelia też usiadły. Popatrzyłam na nasz krąg. Tak bardzo się różnimy. Taranee jest cicha
i zamyślona, a czasami trochę nerwowa. Irma - pełna życia i skora do zabawy, czasem aż do
przesady. Cornelia to wrażliwa dziewczyna, która sceptycznie traktuje szalone pomysły. Hay Lin -
bystra i beztroska, zawsze ma dobry humor. A raczej prawie zawsze. Teraz nie wyglądała na
szczęśliwą. Podczas naszych spotkań większość czasu wypełniają nam żarty, w których przoduje
Irma, i przyjacielskie drwiny. Teraz nie było o tym mowy. Wyglądały jak... sama nie wiem.
Wyglądały trochę tak, jak ja się czułam: na ich twarzach malowało się poczucie pustki i
niesprawiedliwości. Ale żadna nie powiedziała: „A nie mówiłam?”. Ani „I czemu byłaś taka
głupia?”. Albo „To wszystko twoja wina".
Usiadłam obok nich. Złączyłyśmy dłonie. Zamknęłam oczy. „Proszę” - pomyślałam. - „Proszę,
wysłuchaj nas. Może postąpiłam beznadziejnie głupio i nieodpowiedzialnie, ale one niczym nie
zasłużyły sobie na taką... taką pustkę. Proszę".
Poczułam wiatr. Lekkość. Bez wątpienia coś się działo, ale nie śmiałam otworzyć oczu. Jak z
oddali usłyszałam zdumione „Rrrrk!" popielicy i cichy głos Jamesa: - Powodzenia, panno Will!
Potem wszystkie normalne dźwięki Heatherfield - odległy warkot silników, ledwie słyszalne
stuki i odgłosy kroków, stłumiony hałas z telewizorów w innych mieszkaniach - odpłynęły i
pozostała tylko cisza.
Witajcie, Strażniczki.
W końcu otworzyłam oczy. Jak przez mgłę dostrzegałam rozległą przestrzeń Sali Bractwa.
Wysmukłe kolumny i kasetonowe sufity zawieszone tak wysoko, że równie dobrze mogły być
niebem. Ale tylko jedno widziałam wyraźnie: twarz Wyroczni. W tym spojrzeniu nie było wyrzutu,
jedynie spokój i ciche oczekiwanie.
-Straciłam Serce - wypaliłam, choć byłam pewna, że i tak wie.
Tak.
-Zrobię... zrobię wszystko, żeby je odzyskać!
Mam nadzieję, że nie.
-Co?
Mam nadzieję, że zrobisz tylko to, co konieczne i słuszne.
Zastanowiłam się nad tym przez chwilę.
-Zostałam... oszukana - powiedziałam. I zraniona. Upokorzona. Ostatnich słów nie
wypowiedziałam na głos, ale miałam niemiłe wrażenie, że i tak je słyszał.
Tak.
-On ukradł Serce Kondrakaru. To nie w porządku.
Miałaś pecha. Współczuję ci. Ale w tej chwili złodziej jest w większym niebezpieczeństwie niż ty.
-Danny? W niebezpieczeństwie?
Tak.
-Ale... dlaczego?
Sądzisz, Strażniczko, że można wziąć Serce Kondrakaru i nie zmienić się pod jego wpływem?
Przypomniałam sobie chwilę, w której pierwszy raz miałam je w rękach, i pokręciłam głową. To
prawda. Wszystko się zmieniało. Wszystko.
A ten, kto weźmieje bezprawnie, może się zmienić... Może też zagrażać innym. Także z tego
powodu musisz odzyskać Serce.
-Ale... gdzie on jest? I czym jest?
Odpowiedź na drugie pytanie to zarazem odpowiedź na pierwsze. Jest na Nimbusie, gdzie żyją
Salamandry Słoneczne.
-Danny to... Salamandra? Ale wygląda jak człowiek. Nawet jeśli zachowuje się nie do końca po
ludzku - ostatnie zdanie wypowiedziałam z niezamierzoną goryczą.
Salamandra Słoneczna to stworzenie energetyczne. Może przybrać niemal każdy kształt.
Nagle przypomniałam sobie wielkiego kota z niebieskimi oczami. Czy to był... Danny? Patrzył
na nas, szpiegował... widział, jak używam Serca? Może snuł już plany, jak mnie oszukać? Udawał,
że mnie lubi, a przez cały czas... Na twarzy poczułam gorące łzy.
-Dlaczego je ukradł, jeśli jest tak groźne? I w ogóle w jaki sposób przybył do Heatherfield?
Skoro żyje na tym... na tym Nimbusie...
Dla Salamandry Serce świeci jak mate słońce. Niczym sroka, wabiona przez błyszczące
przedmioty, Salamandra, która wyczuje Serce, pragnie je mieć. Sądzę, że to wszystko. Kradzież
byłaby wtedy niemal niewinna, a tylko niewinność pozwoli Novie przeżyć. A co do tego, jak się
pojawił w waszym świecie... Powiedziałem, że Salamandry potrafią przyjąć niemal dowolną postać.
Niektóre, najbardziej utalentowane potrafią też przemieszczać się w formie czystej energii. Jak
światło przechodzące przez szkło mogą przeniknąć z jednego świata do drugiego.
Przypomniałam sobie słowa niebieskiego radia: zamienił się w światło.
-Dlaczego więc nie widujemy ich częściej?
Bo są związane przysięgą. Mają służyć swojemu ludowi i chronić go. Jeśli Nova złamał
przysięgę, by do ciebie dotrzeć, grozi mu jeszcze większe niebezpieczeństwo i powinnaś się śpieszyć.
Pomyślałam, że Wyrocznia okazuje zbyt wiele troski temu zakłamanemu, wykrętnemu
złodziejowi. Ogarnęła mnie złość. Chciałam odzyskać swoją własność.
-Wyślesz nas tam?
Wyślę.
-Kiedy?
Aleś ty niecierpliwa. Teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz