niedziela, 23 listopada 2014

Spis rzeczy "Świat muszli"

Świat muszli
Eva Carvani
Ilustracje:
Daniela Vetro
Paolo Campinoti
Mara Damiani
EGMONT
© 2008 Disney Enterprises, Inc. All Rights Reserved
© for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o.,
Warszawa 2008
Redakcja: Teresa Duralska—Macheta
Korekta: Dominika Bukowska, Anna Sidorek
Wydanie pierwsze, Warszawa 2008
Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o.
ul. Dzielna 60, 01—029 Warszawa
tel. 0 22 838 41 00
www.egmont.pl/ksiazki
ISBN 978—83—237—3418—5
Druk: COLONEL, Kraków

Spis rzeczy

Epilog

— Nie wiem, dlaczego znów dałam się namówić — narzekała Irma, ledwo nadążając za idącą
szybkim krokiem przyjaciółką. — Uprzedzam cię, że spędzę tam najwyżej kilka minut.
— Nie udawaj, że nie lubisz tego targu. — Hay Lin zerknęła na nią z uśmiechem. — Przecież
woda jest twoim żywiołem.
Rześkie powietrze mieszało się z zapachami ryb i przypraw. W porcie widać było kołyszące się
na wodzie kutry, które zdążyły powrócić już po porannym połowie. Idący nabrzeżem chłopak
dźwigał kosz pełen ryb.
Uderzył je gwar, który wznosił się i opadał pod szklaną kopułą targu.
— Zobacz, jest tu kapitan „Wilka Morskiego”! — Irma trąciła przyjaciółkę, wpadając
jednocześnie na chłopaka układającego na lodzie świeżo złowione ryby. Spojrzał na nią z naganą i
poprawił zręcznym ruchem zsuwające się liście sałaty.
Sam MacLaren wolno szedł alejką, trzymając pod pachą kapitańską czapkę, i pozdrawiał
wszystkich sprzedawców.
— Hej, kapitanie! Jak tam połów? — krzyknął wesoło jeden ze sprzedawców.
— Od czasu, kiedy wrócił mój kuter, nie możemy narzekać! Neptun jest nam życzliwy — szyper
uśmiechnął się od ucha do ucha. — Niektórzy nawet twierdzą, że nad nami czuwa. Zaraz chłopcy
przyniosą świeży towar.
— I załoga nadal nic a nic nie pamięta? — upewniał się sprzedawca, pakując łososie tęgiemu
mężczyźnie, który dźwigał już wiadro raków.
Irma podeszła bliżej, chcąc usłyszeć odpowiedź.
— Nie wiedzą nawet, że minęło kilka miesięcy. Nie pamiętają, co się z nimi działo —
odpowiedział kapitan. — Zupełnie jakby czas stanął w miejscu.
Hay Lin przecisnęła się między klientami i przystanęła tuż obok szypra.
— Dzień dobry, panie kapitanie — odezwała się cichym głosem.
— A, to ty, panienko — ucieszył się MacLaren. — Możecie zatrzymać sobie tę mapę na
pamiątkę. — Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.
— Poproszę o krewetki, tyle co zwykle — zwróciła się do sprzedawcy, który właśnie je dla niej
pakował.
Obróciła się, ale kapitana już nie było.
Gdy wyszły z hali, ujrzały wiezioną na wózku wielką ośmiornicę.
— To niesamowite — mamrotał pod nosem pchający wózek chłopak. Wpatrywał się
zafascynowany w lśniące w słońcu macki gigantycznego stworzenia. — Czy ktoś kupi w ogóle tego
potwora? — stanął na chwilę, żeby odpocząć.
— Najlepiej sprzedać ją Instytutowi Oceanograficznemu na Wyspach Koralowych — poradziła
mu Irma. — Oni interesują się takimi okazami.
— Serio? Nie żartujesz? — ucieszył się chłopak.
— Tak, to najlepszy pomysł, jaki przychodzi mi do głowy — odparła z powagą Irma.
— Tak, to dobry pomysł — powtórzyła Hay Lin i ruszyły z przyjaciółką w stronę miasta,
zostawiając za sobą portową dzielnicę Heatherfield.
Koniec

Rozdział 5

„PERŁA ZATOKI". MOSTEK KAPITAŃSKI
Metalowe schody zadudniły pod stopami biegnącego kapitana, który ze wściekłą miną wiązał
krawat, starając się uzyskać nienaganny węzeł. Stanął na chwilę, wpatrując się w swoje widoczne w
bulaju odbicie i przesunął czapkę tak, aby jej daszek znajdował się dokładnie na linii nosa. Na
chwilę oślepiło go słońce, odbite od znikającego na horyzoncie małego kutra. Teraz, już
usatysfakcjonowany, przeskoczył w biegu trzy schodki i pchnął mocno drzwi, wpadając do środka
jak prawdziwy huragan. Na mostku kapitańskim czekał na niego pierwszy oficer.
— Czy na tej łajbie nie można choć raz się wyspać?! Wystarczy, że spuszczę was z oka na kilka
godzin, a zaraz dowiaduję się niestworzonych rzeczy! W dodatku wyrywacie mnie ze snu, jakby nie
mogło to chwilę poczekać!
— Ależ, panie kapitanie... — pierwszy oficer usiłował coś powiedzieć, ale umilkł zgromiony
wzrokiem rozsierdzonego kapitana.
— Z kim ja pracuję! — huknął niespodziewanie.
— Ze mną... — wykrztusił pierwszy oficer. — Nie chcieliśmy pana budzić, sir, ale znów
wysiadły urządzenia pokładowe, co prawda wszystko powróciło do normy, lecz przy lewej burcie
pojawił się ogromny wir, który zaczął wciągać statek... — zaczął niepewnie oficer.
— I co, na pewno widzieliście tam gębę jakiegoś potwora? — zaśmiał się szyderczo kapitan.
— Panie kapitanie, panie kapitanie! — rozległ się ochrypły głos mechanika, który dotarł aż na
mostek kapitański, ściskając w rękach pęknięte ogniwo łańcucha kotwicznego.
Wyglądał jak człowiek, który spędził całą noc w maszynowni, usiłując naprawić skomplikowane
urządzenie. Ręce miał czarne od smaru, a włosy sklejone podejrzaną, pachnącą jak wodorosty
pastą. Wniesiony przez niego fragment łańcucha miał grubość przegubu męskiej dłoni.
— Nie znam takiej siły, która potrafi zerwać podobny łańcuch... — Błysnął białkami oczu i
rzucił na pokład kawał żelastwa. — Byłem na dole, kiedy to się zaczęło. Do tej pory kręci mi się w
głowie.
— Komu się jeszcze zakręciło w głowie? — Kapitan powiódł wzrokiem po zgromadzonej
załodze.
— Widziałem ten wir — odezwał się cichym głosem drugi oficer, który do tej pory milczał,
przygryzając nerwowo wargi. — Był tak ogromny, że w ciągu chwili, gdyby chciał, mógłby
pochłonąć całą „Perłę Zatoki”.
Kapitan patrzył na niego z rosnącym zdziwieniem, bębniąc palcami w blat stołu
Ukazał się nagle, wyrósł jak spod ziemi — odezwał się śmielej.
— Wirował szybciej niż okrętowe pralki — dodał rezolutnie steward, który przez nikogo
niezauważony stał w progu, trzymając tacę z gorącą kawą i przysłuchiwał się rozmowie.
— I wtedy „Perła” obróciła się wokół własnej osi, zrywając kotwicę lewej burty — zakończył
pierwszy oficer.
Siedzący dotąd w milczeniu radiolokator spojrzał na kapitana i zdjął powoli słuchawki.
— Sir, melduję nieznaczne obniżenie poziomu wody na rafie. To nie może być odpływ.
Kapitan rozejrzał się po zebranych, jakby sytuacja powoli zaczynała wymykać mu się spod
kontroli. Na jego twarzy malowała sie złość.
— Słyszeliście może o zbiorowej halucynacji? — wycedził przez zęby — Wstaje dzień i
zapamiętajcie sobie: nie było żadnego wiru — sylabizował. — Ze— spawać natychmiast łańcuch i
podnieść kotwicę. Widocznie musiała o coś zahaczyć. Przecież tu są rafy! Zaraz wyjaśnimy kwestię
poziomu wód i wszystko będzie po staremu, zrozumiano? — W głosie kapitana pojawiła się nutka
histerii. — I jeśli ktokolwiek jeszcze raz mi o tym wspomni, niech pożegna się z premią!
I wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
„PERŁA ZATOKI". RESTAURACJA
Taranee przeciskała się pomiędzy porzuconymi przez pasażerów krzesłami. Restauracja
wyglądała jak pobojowisko. Na białych obrusach widać było plamy po soku pomarańczowym, a
pozostawione resztki smętnie tkwiły na brzegach porcelanowych talerzy zdobionych miniaturowym
szkicem „Perły Zatoki”.
— Krajobraz po bitwie — skwitowała ponury widok Hay Lin. —W restauracji rodziców byłoby
to nie do pomyślenia.
Otwarte drzwi tarasowe wpuszczały lekką bryzę, a nieliczni pasażerowie przechadzali się w
pobliżu po pokładzie, żywo dyskutując na temat ostatnich wydarzeń.
— Dostaniemy coś jeszcze na śniadanie? — Ir ma uśmiechnęła się uroczo do przechodzącego
kelnera, który z wrażenia niemal wypuścił z rąk tacę ze stertą brudnych naczyń.
— Śniadanie dawno się skończyło. Ale myślę, że coś się znajdzie. — Mrugnął do niej
porozumiewawczo i ruszył tanecznym krokiem w stronę kuchni.
— Jak ona to robi? — mruknęła pod nosem Will. — Dostaniemy coś jeszcze? — wyszczerzyła
w uśmiechu zęby, rzucając im powłóczyste spojrzenie.
— Co ci się stało? — zainteresowała się Cornelia.
— Nic takiego, po prostu trenuję — wyjaśniła z niewinną miną Will.
Taranee siedziała przy jedynym posprzątanym stole i przesuwała w zamyśleniu sztućce,
układając z nich geometryczne wzory. Z kuchni dobiegł krzyk kucharza, który najwyraźniej był z
czegoś niezadowolony Dziewczyny opadły na krzesła z westchnieniem ulgi.
—Postawię wszystko tutaj — rozległ się głos kelnera, który nachylił się nad Irmą i szepnął jej do
ucha: — Masz piękną sukienkę. Już wczoraj ją zauważyłem.
—Wczoraj miałam na sobie spodnie, ale dziękuję — rzuciła przez ramię Irma i spojrzała
porozumiewawczo na dziewczyny. — Moja koleżanka ma bardzo podobną. Pewnie mnie z nią
pomyliłeś.
Chłopak zarumienił się i teraz już bez słowa postawił półmisek z frutti di mare.
— O nie, dziękujemy — odezwała się niespodziewanie Cornelia. — Dziękujemy za krewetki,
ośmiornice, kraby...
— Dobrze już, dobrze, przyniosę omlet — chłopak wyraźnie żałował chwili swojej słabości. —
Rozumiem, że po wczorajszym chrzcie morskim macie dosyć takich przysmaków.
— Bolała nas głowa — rzuciła Will. — Musiałyśmy więc odmówić sobie tej przyjemności.
— Was? Głowa? — zdziwił się kelner. — Macie wspólną głowę?
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem i przez dłuższą chwilę nie mogły się uspokoić.
— Widzę, że wam wesoło — rozległ się głos Marka, który niespodziewanie pojawił się w
restauracji, zwracając powszechną uwagę kolorową koszulą w potwory morskie.
— Witaj, ranny ptaszku — zawołała radośnie Cor— nelia. — Opuściłeś tajemniczy Instytut,
żeby się z nami zobaczyć?
— Dokładnie tak — odpowiedział przyciszonym głosem, rozglądając sie na wszystkie strony. —
I mam dla was bardzo ważną wiadomość.
— Mogę zgadywać? — spytała zalotnie Irina.
Spojrzały na siebie porozumiewawczo i znów wybuchnęły śmiechem.
— Nie będzie wam tak wesoło, kiedy dowiecie się, że ryba zniknęła — rzucił znienacka,
czekając na ich reakcję.
— To smutna wiadomość — powiedziała grobowym głosem Will. — Ale może wróciła tam,
skąd przypłynęła?
— Wygląda na to, że ktoś ją wykradł w nocy. Poprzedniego dnia komputery odnotowały
włamanie do systemu. — Mark spojrzał na nie znacząco.
— Komputery będą milczeć jak grób — oznajmiła z pełnym przekonaniem Will.
— Czy ktoś przysięga komuś miłość aż po grób? — rozległ się głos Bess i zaraz potem znajomy
trzask migawki oznajmił całemu światu, że chwila ta została uwieczniona dla potomnych.
— Tak, masz swojego newsa, zdobędziesz nagrodę i zatrudnią cię w piśmie dla kobiet. — Irma
wyszła na taras i zbliżyła się wolnym krokiem do Bess.
— Jeżeli jeszcze raz nam przeszkodzisz w rozmowie, to nie dopłyniesz w jednym kawałku do
domu — uprzedziła, a jej mina dowodziła, że tym razem nie żartuje.
— Rzucimy cię na pożarcie wielkiej krewetce — dodała Hay Lin.
Bess odwróciła się na pięcie i mamrocząc coś pod nosem, poszła w stronę osnącego zbiegowiska
pasażerów, którzy pochyleni nad jakimś przedmiotem oglądali go ze wszystkich stron i kręcili z
niedowierzaniem głowami.
— Przejście dla reportera!!! — wrzasnęła Irma.
Wszyscy jak na komendę odwrócili się, aby zobaczyć zaczerwienioną z wściekłości twarz
siostry Grumper.
— Taka młoda, a już reporterka — odezwała się z podziwem drobna staruszka i poprawiła
zsuwające się z nosa okulary. — Poczekaj, dziecko, niech ci się przyjrzę — usłyszeli drżący głos.
— Możesz zrobić ze mną wywiad — rzuciła niespodziewanie. — Jestem re— kordzistką — dodała
z dumą, chwytając mocno dłoń panny Grumper. — Zaliczyłam najwięcej rejsów spośród
wszystkich moich przyjaciółek. Żadna z nich nie ma tylu albumów.
Głos milknął powoli, w miarę jak oddalały się w kierunku górnego pokładu. Bess, prowadzona
za rękę, zmierzała ze starszą panią w stronę ukrytych w cieniu leżaków. W ostatniej chwili rzuciła
im mordercze spojrzenie.
— Wyciągnęli kotwicę — odezwał się Mark. — Nikt nie wie, dlaczego się urwała.
— Skały — rzucił krótko kelner, który ułożył na stole tacę serów i talerz z pięcioma omletami.
— Jesteśmy na rafie, to dlatego — dodał, jakby to mogło cokolwiek wyjaśnić.
Profesor War ton zbliżała się w stronę restauracji. Wyglądała na bardzo podekscytowaną,
machając z daleka do siedzących tam dziewczyn. Dla Marka zarezerwowała specjalny uśmiech.
— Nie boli cię już głowa? — spytała z roztargnieniem Cornelię i nie czekając na odpowiedź,
dodała: — Ja dzisiaj miałam zawroty, ale mi przeszło. Czuję, że coś się zmieniło, i to na lepsze —
dorzuciła, nucąc pod nosem jeden ze standardów. — Szkoda, dziewczynki, że nie byłyście na
uroczystościach ku czci Neptuna, było bardzo wesoło, Courtney została Królową Mórz, a Bess
zjadła najwięcej musztardy pomieszanej z miodem i chili — ożywiła się profesor War ton.
— Naprawdę? — ucieszyła się Cornelia. — No, to mamy nową królową!
— Będą się jej słuchać wszystkie ryby — roześmiała się Irma. — I potwory morskie,
oczywiście.
— Pamiętajcie dziewczyny, że niedługo wypływamy — powiedziała nauczycielka i nalała sobie
filiżankę gorącej kawy. — Nie przegapcie pożegnania z wyspą — przypomniała i ruszyła
tanecznym krokiem w stronę leżaków.
— Może uda nam się wreszcie porozmawiać — mruknął Mark, spoglądając z wyrzutem na
Cornelię. — Cały zespół Instytutu dosłownie szaleje. Wszędzie pełno szkła, jakby ktoś z ogromną
siłą uderzył w akwarium. Zalany główny korytarz i część przewodów. No i to zniknięcie... Przecież
tak wielkiej ryby nikt nie wyniósłby pod pachą.
— Coś mi się wydaje, że odleciała — rzuciła Irma. — Po takich dziwnych rybach wszystkiego
się można spodziewać.
— Śmiej się, śmiej. — Mark był wyraźnie rozgoryczony. —A ja tu muszę zostać, bo rodzice
powiedzieli, że zamiast dwóch tygodni spędzimy na wyspie cały semestr.
— To tu jest szkoła? — zainteresowała się Taranee.
— Nie, ale egzaminy będę zdawał raz w miesiącu w najbliższym mieście portowym.
— Czyli w Heatherfield i pewnie w naszej szkole? — ucieszyła się Hay Lin.
— Pewnie tak, ale wolałbym wrócić do swojej. Wszystko przez tę rybę... — umilkł i zapatrzył
się w morze. — Zawsze biorą udział w zwariowanych projektach, jakby nie mogli pracować jak
normalni ludzie. Sięgnął po wiszący na oparciu plecak.
— Cornelia, chcę ci coś podarować na pożegnanie. — Przez chwilę mocował się z zapięciem. —
Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Z plecaka wyjrzała muszla. Różowa, nakrapiana w brązowe cętki. Spiralnie skręcona lśniła w
słońcu jak skarb wydobyty z dna morza. Dziewczyny westchnęły z zachwytu.
— Nie znalazłeś może większej? — spytała zazdrośnie Irma.
— Ta była największa — odpowiedział poważnie Mark i wręczył ją Cornelii.
— Jest piękna — szepnęła. — Bardzo ci dziękuję. I pewnie opowiada jakieś historie. —
Przyłożyła do niej ucho, zerkając na przyjaciółki.
Usłyszała jedynie łagodny i jednostajny szum morza. Statek zadrżał i poczuli pod stopami
wibracje rozpoczynających pracę silników.
— Hej! Mark, już czas, musimy wracać — rozległ się zza burty donośny głos wioślarza.
Przestraszona Irma drgnęła i strąciła ze stołu pustą filiżankę.
— Czy on musi tak krzyczeć? — zapytała z pretensją w głosie.
Zerwali się z krzeseł i ruszyli biegiem w stronę dolnego pokładu. Drabinka kołysała się nad
łodzią, więc siedzący w niej chłopak chwycił ją pewnym ruchem i zatrzymał, zadzierając w górę
głowę.
— Schodzisz czy nie? — spytał niecierpliwie, mrużąc w słońcu oczy.
— To do zobaczenia — Mark uśmiechnął się i uścisnął po kolei dziewczyny. — Jak będę w
Heatherfield, zadzwonię — dodał, spoglądając na Cornelię.
Gdy siedział już w łodzi, Hay Lin wychyliła się za burtę i rzuciła mu na kolana małą paczuszkę.
— To na szczęście! — krzyknęła. — Ciasteczko z wróżbą!
„PERŁA ZATOKI". POKŁAD RUFOWY
Jednostajnie dmący wiatr łopotał flagą umieszczoną na maszcie pokładu rufowego. Wydawało
się, że herbowy cietrzew na wrzosowiskach zaraz poderwie się do lotu i dołączy do licznego
ptactwa nurkującego ponad warkoczem spienionej wody, zostawianym przez „Perłę Zatoki”. Wyspy
Koralowe oddalały się z każdą chwilą, a statek pod banderą Heatherfield „Crouse Line” powracał
do macierzystego portu.
— Patrzcie, tam! — krzyknęła Irma.
Ogromny biały ptak złapał w locie kawałek droż— dżowego ciasta rzuconego przez Irmę.
— Jak tak dalej pójdzie, zupełnie przejdą na restauracyjne menu — przytomnie zauważyła Will,
lecz wrzask ptaków bijących się o następny kęs kompletnie zagłuszył jej słowa.
Zatkała uszy i odwróciła się w stronę stojącej nieco dalej Cornelii. Dziewczyna wpatrywała się
w znikające już na horyzoncie wyspy
— Przepraszam, czy mogą panienki przejść na drugą stronę? — odezwał się nagle młody
marynarz, który na kolanach szorował deski pokładu.
Przeskoczyły nad rozlewającą się kałużą, a chłopak powrócił do swoich czynności.
— Szoruje, jakby chciał odkryć kolejne warstwy drewna — wyszeptała Will.
Klęczał tyłem do nich, poruszając wolno ryżową szczotką. Pokład stawał się jasny, a woda w
misce coraz ciemniejsza. Przez chwilę przyjaciółki stały i przyglądały się jego pracy. Wreszcie Hay
Lin oderwała wzrok i sięgnęła po kolejny kawałek ciasta.
— Dziewczyny, zobaczcie! — rozległ się podekscytowany głos Taranee.
Wychyliły się za burtę i ujrzały cień ogromnej ryby, która szybkozbliżała się do statku. Nagle
wyskoczyła wysoko i przefrunęła ponad spienionymi falami.
Cornelia z krzykiem zasłoniła oczy.
Chłopak odwrócił się. Na pokładzie nikogo nie było. Na wszelki wypadek wyjrzał za metalowe
linki relingu.
— Głowę dam, że jeszcze przed chwilą tu stały — wymamrota! pod nosem. — To wszystko od
tej roboty, a czeka mnie jeszcze górny pokład — westchnął i powrócił do szorowania.
— Możesz już patrzeć — rozległ się łagodny głos Wyroczni.
— Na pewno nie zobaczę tego potwornego ry— boptaka? — upewniła się Cornelia.
— Świat Muszli jest już wolny, nie bój się — uspokajający głos Wyroczni sprawił, że
dziewczyna powoli odsłoniła oczy
Znajdowała się na balkonie wewnątrz Mglistej Wieży. Przy kamiennej barierce stał Wyrocznia, a
obok niego zdziwione przyjaciółki, które z ciekawością przyglądały się czemuś na dole.
— Chodź, zobacz... — Wyrocznia zaprosił Cornelię do ozdobnej balustrady.
Cornelia ostrożnie zbliżyła się do przyjaciółek. Na samym dole wewnętrznego dziedzińca wieży
oplecionej wijącymi się w nieskończoność schodkami spoczywała szklana kuła, jak gigantyczne
akwarium postawione tutaj do hodowli jakichś potwornych gadów.
Nagle wzburzyła się w nim woda, a groźny błysk przeszył kipiel, odsłaniając znajomy pysk
Kałamarnicy. Dziesięcioma mackami napierała na wnętrze kuli, próbując rozbić swoje szklane
więzienie. Po chwili światło zaczęło gasnąć i rozległo się głuche uderzenie pioruna, a potem długo
jeszcze wędrowało w górę, aby umilknąć u szczytu Mglistej Wieży.

Przerażone dziewczyny cofnęły się w głąb balkonu i spojrzały pytająco na Wyrocznię.
— Niezły efekt. — Will z uznaniem pokiwała głową. — Jeżeli chciałeś nas nastraszyć, udało ci
się to w stu procentach. Odmówimy jednak sobie przyjemności spotykania się z tą panią. Oko w
oko — dodała.
—Tutaj jesteście bezpieczne — Wyrocznia uśmiechnął się z pobłażaniem. — Mglista Wieża
została stworzona po to, żeby takie istoty nie mogły już nikomu zrobić najmniejszej krzywdy.
— Ta wstrętna kałamarnica powinna być tu od zawsze, a nie zawracać głowę Strażniczkom. —
Corne— lia wyraźnie dochodziła już do siebie. — A poza tym należy nam się kilka słów
wyjaśnienia. To przez nią tytuł Królowej Mórz sprzątnęła mi sprzed nosa Courtney! — poskarżyła
się z uśmiechem.
— Tu już chyba przesadziłaś... — zdziwiła się Irma, wiedząc, jakie Czarodziejka Ziemi żywi
uczucia wobec wody. — Królowa Pluskających Fal? Nie wystarczy ci już tych tytułów?
— Przestaniecie wreszcie! — powstrzymała je Will. — Te i podobne tematy przerobimy w
Heatherfield, kiedy siostry Grumper opublikują swoje zdjęcia. Teraz może posłuchajmy Wyroczni.
Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej, zanim znajdę się z powrotem na rufie.
Dziewczyny w milczeniu zwróciły się w stronę Wyroczni, który cierpliwie czekał na swoją
kolej.
— Dawno temu, kiedy świat był jednym wielkim oceanem, rządziły nim potwory zamieszkujące
czarne głębiny wód — rozpoczął Wyrocznia. — Lecz przyszedł czas, kiedy wody rozdzieliły się i
tak powstał górny i dolny świat. Słońce zajaśniało nad odmętami i tak zaczęła się nowa epoka.
Mroczne głębiny zostały opuszczone przez wszystkie stworzenia, które zamieszkały w górnym
świecie, pełnym różnorodnych barw i dźwięków. Na dnie pozostał jednak jeden z pradawnych
potworów. Była to Wielka Kała— marnica, władczyni głębin i podmorskich otchłani. Zamknęła się
w Świecie Muszli ze swoimi wiernymi poddanymi i zatrzymała czas. — Wyrocznia zamilkł na
chwilę, bo przez wieżę przetoczyło się głuche uderzenie pioruna. — Mijały wieki, a mieszkańcy
podwodnego świata nie zmieniali się, zachowując kształty sprzed milionów lat. Pewnego dnia
pojawiła się tam zagubiona w morzu skrzynia. Kałamarni— ca otworzyła ją i odkryła blask
skarbów. I stała się ich niewolnicą. Od tej pory kazała swym wysłannikom przeczesywać dno
oceanu i zbierać ładunki z zatopionych żaglowców. Pewnego razu wśród łupów odkryła małą
dziecinną zabawkę. Była to szklana kulka z zamkniętym w jej wnętrzu okręcikiem. I wtedy
zapragnęła mieć swoją, a w niej prawdziwe okręty i ich żywe załogi.
Dziewczyny wstrzymały oddech.
— Od tamtego czasu zaczęły się dziwne zniknięcia. Wystarczyło, że uchyliła wodne wrota
swojego królestwa, a potworny wir pożerał statki, żaglowce, ludzi. Kałamarnica zaczęła
kolekcjonować okręty z załogami oraz okrumie się nimi bawić. Więziła je w ogromnej kuli
wypełnionej wodą i potrząsała nią, wywołując niekończące się sztormy i burze. Uwięzieni
nieszczęśnicy walczyli z żywiołem, mając nadzieję, że kiedyś przyjdzie kres tych zmagań, że
zobaczą ląd i powrócą do domu. Tak stało się też z. „Wilkiem Morskim”, o którym opowiadał wam
latarnik. Wyrocznia patrzył przed siebie, jakby widział minioną historię, coś, czego nikt poza nim
nie jest w stanie ujrzeć. — Na szczęście pojawiłyście się wy, Strażniczki — dokończył.
— Co się stało z pozostałymi statkami? — dopytywała się Taranee.
— Powróciły do swojego czasu. — Wyrocznia uśmiechnął się tajemniczo.
— A potem żyli długo i szczęśliwie... — dodała Irina. — Kto by pomyślał, że to takie proste.
Wystarczyło tylko pokonać tę ogromną krewetkę.
— A wir? — spytała ostrożnie Will. — Dlaczego nie wciągnął nas do kuli, tak jak statki?
— Bo chroniło was Serce Kondrakaru. Nie na darmo jesteście Strażniczkami — odpowiedział z
powagą Wyrocznia.
— Czy mi się wydaje, że za chwilę nam podziękuje? — mruknęła pod nosem Irma.
— Dzięki wam, Strażniczki, wody oceanów są już bezpieczne — powiedział uroczyście.
— A nie mówiłam? — Irma uśmiechnęła się szeroko, spoglądając z satysfakcją na dziewczyny

Rozdział 4

U WRÓT ŚWIATA MUSZLI
Irma wylądowała na ścianie, uderzając głową w jej gładką powierzchnię. Czuła jeszcze
wirowanie, jakby ktoś wrzucił ją do uruchomionej pralki, a potem raptownie zatrzymał urządzenie,
wycisnąwszy z niej całą energię. Wstała, spoglądając krytycznie na wygnieciony strój Strażniczki.
Poprawiła machinalnie spódnicę i zmrużyła oczy.
— Dziewczyny, gdzie jesteście? — szepnęła, wpatrując się w ciemność z nadzieją, że ujrzy
światełko.
— Gdzie jesteście... jesteście... jesteście... — powtórzyło echo.
— A gdzie mogłybyśmy być? — spytała przytomnie Will. — Tu jesteśmy! — Jesteśmy...
jesteśmy... — głos Will oddalał się jak plusk odbijającego się w wodzie kamienia.
Taranee rozpaliła kule ognia, rozświetlając przestrzeń, którą dopiero teraz mogły zobaczyć.
Znajdowały się w środku groty, wielkiej jak wnętrze katedry. Gładkie ściany połyskiwały w
ciemności, a korytarz ginął w gęstym mroku, skręcając łagodnie w lewo.
— Zupełnie jak w moim śnie — wyszeptała Irma. — Tylko tym razem nie jestem sama —
dodała z niepewnym uśmiechem.
— Może ktoś mi powie, co tak naprawdę się stało? — Taranee klęczała, badając dłońmi śliską
powierzchnię ścian.
— Chyba zostałyśmy zaproszone — zaśmiała się nerwowo Irma. — Tylko nikt nas nie pytał, czy
mamy na to ochotę.
Zapadła cisza przerywana jedynie miarowymi uderzeniami kropel, które odbijały się od
czarnych luster kałuż.
— Chyba nie zamierzacie zostać tu na zawsze? — upewniła się Will i w tym momencie doszedł
je dziwny dźwięk.
Obejrzały się i zobaczyły, jak od drżącej ściany wody, zamykającej wejście do jaskini, odrywa
się jakiś ciemny kształt i pozostawia za sobą rozchodzące się kręgi. Był to dziwny stwór, który miał
postać ryby i ptaka.
— On frunie! — krzyknęła z zachwytem Hay Lin. — To latająca ryba.
— To potwór — żachnęła się Irma. — Nie widzisz, że ma potrójny rząd zębów, a jego ogon
wygląda tak, jakby na co dzień ścinał nim głowy nieproszonych gości? I jeszcze to światełko nad
głową.
Na kołyszącym się nad otwartym pyskiem czuł— ku rozświediła się kula.
— Bardzo praktyczne — zauważyłaTaranee. — Tutaj, w ciemnych korytarzach, przyda się
każdy promyk świada.
Tajemniczy ryboptak szybował, poruszając się jak w zwolnionym tempie.
— Musi być śpiący — zawyrokowała Will. — Nigdy czegoś takiego nie widziałam. —
Poczekajcie — dodała. — On chyba coś dźwiga...
Dopiero teraz na jego łuskowatym grzbiecie dostrzegły skrzynię, która przy najmniejszym
poruszeniu zdawała się niebezpiecznie zsuwać. Tajemniczy ładunek wyglądał jak kufer z pirackiego
statku.
— No i masz swoje skarby — szepnęła do Irmy Hay Lin. — Zdaje się, że chętnie ci ich nie
odda...
— Chodźmy za tym tragarzem — zaproponowała Irma. — Z pewnością nas dokądś zaprowadzi.
— Jeśli, się nie pospieszymy, zgubimy go i będziemy się błąkać. — Will pociągnęła za rękę Hay
Lin, która wpatrywała się zafascynowana w ogon znikający za zakrętem korytarza.
— On nigdzie się nie spieszy — zauważyła Taranee. —Tutaj wszystko odbywa się wolniej.
Ruszyły przed siebie, mając dziwne wrażenie, że brną w gęstym powietrzu stawiającym
niespodziewany opór. Minęła je ławica kolorowych ryb, które płynęły w stronę wodnych wrót.
— Nie będę wnikać w to, jak się tutaj znalazłyśmy — mówiła Taranee. — Jednak chętnie
wróciłabym na statek. Nawet jeśli bardzo miałabym się tam nudzić.
Szła z nachmurzoną miną, z uwagą rozglądając się na wszystkie strony.
— Miałyśmy tylko zbadać miejsce zaznaczone na mapie — przypomniała Will.
— Zbadać, a nie w nie wpadać — poprawiła ją Hay Lin, uśmiechając się niepewnie.
Płynący przed nimi ryboptak obejrzał się niecierpliwie, jakby czekał na dziewczyny i miał im za
złe, że tak wolno się poruszają.
— On chyba na nas czeka — powiedziała ze zdumieniem Will.
— I chce, abyśmy wzięły udział w konkursie piękności — dodała Irma.
— Jest bardzo podobny do tego z Instytutu Oceanograficznego — zauważyła Taranee, nie
reagując na jej komentarz.
— Uważaj! — zawołała Will, łapiąc za rękę Taranee. — Lepiej ich nie nadepnąć.
Pod stopami podążających za rybą dziewcząt zaroiło się od stworzeń. Przypominały langusty, ale
były znacznie większe. Dźwigały na plecach mieszki z monetami, srebrną cukiernicę,
wyszczerbione przez wodę złote kielichy. Niektóre z nich wlokły za sobą połyskujące w
ciemnościach łańcuchy, których srebrne ogniwa uderzały o ściany korytarza, wydając metaliczny
dźwięk. Wszystkie zmierzały w stronę środka muszli.
— Wygląda na to, że znoszą tutaj jakieś łupy, a my musimy odkryć, dla kogo gromadzą te
skarby. Jak już spotkamy tego wybrańca, warto go zapytać, co się stało z zaginionymi żaglowcami i
kutrami. Nie wątpię, że maczał w tym palce — zauważyła Will.
— Nic prostszego — prychnęła Irma. — Boję się tylko, że może to być nasze ostatnie pytanie.
KONDRAKAR. SALA MILCZENIA
— Już dobrze, możesz otworzyć oczy — usłyszała znajomy głos.
Nie było słychać plusku fał, nie czuła kołysania łodzi. Uchyliła powieki i ujrzała pochyloną nad
sobą zatroskaną twarz Wyroczni. Zaglądał jej w oczy, cierpliwie czekając, aż odzyska spokój.
Siedziała na brzegu sadzawki w tej samej pozie, którą przybrała na łódce. Obejmowała
ramionami podciągnięte wysoko kolana.
— Nie możesz poddawać się zwątpieniu — głos Wyroczni brzmiał niezwykle łagodnie. —
Strażniczki nigdy nie tracą ducha.
Cornelia zmarszczyła brwi i wstała.
— Łatwo powiedzieć. Nie zapominaj, że jestem też najzwyklejszą dziewczyną. Już w
Heatherfield nie wierzyłam w sensowność tej wyprawy Tak naprawdę nie chciałam płynąć, ale nie
mogłam namawiać dziewczyn, aby zrezygnowały. Pomyślałyby, że mówię tak, bo nie lubię wody.
— Nie miałaś na to wpływu — odezwał się Wyrocznia. — Tak miało się stać. Na rafie znajduje
się najstarszy z portali prowadzący do Świata Muszli. Kiedy uchylają się jego bramy, powstaje
potężny wir i biada temu, kto stanie na jego drodze. Pochłonął już niejedną ofiarę.
— Dlaczego zawsze dowiadujemy się ostatnie? — w głosie Cornelii dało się słyszeć wyrzut. —
Jesteśmy Strażniczkami, a ja czuję się tak, jakbym była czyjąś marionetką, którą można przesuwać
z miejsca na miejsce, w zależności od scenariusza wydarzeń. Decyzje zapadają gdzie indziej i
najwyraźniej my ich nie podejmujemy — dodała z goryczą.
— Ci, którzy wszystko wiedzą, nie są w stanie dokonać wielkich czynów — zauważył spokojnie
Wyrocznia. — A niewiedza daje siłę i nadzieję.
— Niepotrzebna mi taka niewiedza — odpowiedziała ze złością Cornelia. — Gdzie są teraz
moje przyjaciółki?
— Przebywają w Świecie Muszli, w jednym z najstarszych z istniejących światów.
Wyrocznia wstał, unosząc w górę rękę. Zatoczył krąg i w tej samej chwili za taflą krystalicznej
wody ukazał się przed nimi obraz pogrążonego w mroku jajowatego korytarza.
— Tędy przechodziły — wyjaśnił. — To wrota do wnętrza prastarej skorupy. Nikt jeszcze
stamtąd nie wrócił...
— Czy to właśnie miejsce ma coś wspólnego z tajemniczymi zaginięciami statków? — spytała
ostrożnie Cornelia.
— Tam są uwięzione — potwierdził Wyrocznia. — I tylko wy, Strażniczki, możecie uratować ich
załogi. Tylko wy!
Zapadła cisza. Po chwili Cornelia uśmiechnęła się, ukradkiem ocierając łzy.
— Czuję, że jestem im potrzebna, razem stanowimy jedność. Jest jednak jedno ale — dodała po
chwili wahania. — Nie znoszę wody. Wolałabym przejść tam suchą stopą...
— Nie będziesz musiała nurkować — przerwał jej głos Wyroczni.
Od bezpiecznej Komnaty Milczenia do czeluści ciemnego korytarza dzielił ją tylko jeden krok.
Cornelia zawahała się przez chwilę.
— No, śmiało.
— Mam tam iść? — upewniła się Czarodziejka Ziemii. — I co dalej?
— To odkryjecie same... — Cornelii wydawało się, że ten głos dobiega już z bardzo daleka.
Dziewczyna obejrzała się jeszcze, aby po chwili rozpłynąć się w lustrze wody.
ŚWIAT MUSZLI. KORYTARZ
— Czy mogłabyś mnie łaskawie nie popychać? — poprosiła Irma, czując mocne uderzenie w
plecy. — Zapewniam cię, że potrafię iść sama, więc może daruj sobie...
— Irma! — Cornelia złapała kurczowo przyjaciółkę, potrząsając nią z całej siły. — To ty?
Dziewczyny zatrzymały się raptownie, słysząc głos Czarodziejki Ziemi.
— No i jesteśmy w komplecie! — zawołała radośnie Taranee i w jednej chwili wszystkie
znalazły się przy przyjaciółce.
— No, no — odezwała się Will. — Nieźle sobie poradziłaś. Nie bałaś się wejść do wody?
— To Wyrocznia. — Cornelia rozejrzała się po zwężającym się teraz korytarzu. — On mnie tu
przeprowadził.
— Nie musiałaś nurkować? — zdziwiła się Irma. — Ty to zawsze umiesz sobie wszystko
załatwić.
— Słyszycie? — Hay Lin uciszyła je jednym gestem.
Były to głosy dobiegające z wnętrza spiralnego korytarza. Zniekształcone przez odbicia,
rozpaczliwe, wołające o pomoc krzyki sprawiły, że Irma osunęła się wzdłuż ściany, zatykając
dłońmi uszy.
— Nie mogę tego słuchać — jęknęła, spoglądając na przyjaciółki z błaganiem w oczach. —
Zróbcie coś!
— Poznaję te głosy — szepnęła Will. — Pamiętacie muszlę ze zbiorów w pracowni
biologicznej?
Nagle zapadła cisza, która zdawała się stokroć groźniejsza od wcześniejszych nawoływań.
— To z pewnocią marynarze z zaginionych statków. — Cornelia objęła ramieniem Irmę. —
Musisz się uspokoić.
Kiedy pomagała jej wstać, dostrzegła pełznące w ciemności węże.
— Ciągną coś w sieciach — zauważyła Taranee. — Dobrze, że nie ma tu pająków.
— Nie byłabym tego taka pewna. — Irma wyraźnie już doszła do siebie. — W tym totalnie
zakręconym świecie może kryć się dosłownie wszystko.
— Dziękuję, że mi to powiedziałaś — wykrzywiła się Taranee. — Teraz już będę spokojna.
Węże przesuwały się po gładkiej powierzchni muszli, unosząc z gracją głowy zwieńczone
kolorowym wachlarzem łusek. W ich paciorkowatych oczach odbijały się ogniste kule, oświetlając
drogę Strażniczkom. Nie było w nich widać zainteresowania. Jakby ludzkie postaci nie budziły
zdziwienia, jakby wiodąca wewnątrz muszli droga była miejscem przypadkowych spotkań
stworzeń, które przemierzały ją w dwie strony, bez chęci nawiązania kontaktu.
— Mam wrażenie — odezwała się Hay Lin — że nikt tędy nie przechodzi bez powodu.
— Też mi się wydaje, że to nie deptak, po którym spacerują znudzeni mieszkańcy prastarej
skorupy — przytaknęła Cornelia.
— Co powiedziałaś? — Will stanęła, odwracając się do Czarodziejki Ziemi.
— Wyrocznia tak właśnie nazwał to miejsce — wyjaśniła Cornelia. — I dodał... — umilkła,
otwierając szeroko oczy.
— Co dodał? — Irma zbliżyła się do niej, z miną niewróżącą nic dobrego.
— Że nikomu nie udało się jeszcze stąd wrócić — dokończyła Cornelia.
— Tak, to pocieszające. I oczywiście my mamy przełamać tę złą passę? — upewniła się Irma.
— Zostaw ją, to nie jej wina — poprosiła Will. — Zastanówmy się lepiej, co robić dalej. Czy
powiedział coś jeszcze?
Dziewczyny w napięciu czekały na odpowiedź.
— Mamy uwolnić uwięzionych marynarzy „Wilka Morskiego” i innych statków. I jeszcze coś.
Musimy radzić sobie same — w głosie Cornelii po raz pierwszy pojawiła się niepewność.
ŚWIAT MUSZLI. KOMNATA KAŁAMARNICY
Niebo rozdarła błyskawica, a nad wzburzonym morzem przetoczył się kolejny grzmot, dudniąc
złowrogo i budząc strach w sercach wystarczająco już przerażonej załogi. Koło sterowe tańczyło
jak oszalałe, wyślizgując się z rąk marynarza, który na próżno usiłował nad nim zapanować.

Pokład, śliski od przewalającej się przez niego wody, przechylał się niebezpiecznie, to wspinając się
wysoko, to znów opadając z impetem na wściekle spienione fale. Ciężkie skrzynie, przesuwając się
tam i z powrotem, uderzały o burty, powodując koszmarny trzask.
— Długo nie wytrzymamy! — usiłował przekrzyczeć wiatr jeden z marynarzy, który przywiązał
się do masztu. — Zmyje nas fala i zginiemy bez śladu.
Poczuli potężny wstrząs i jęk pękającego drewna. „Wilk Morski” runął w wodną przepaść,
pogrążając się w ciemności.
Ogromne macki oplatały szklaną kulę, w której odbijały się wielkie oczy Kalamarnicy. Liczne
przyssawki przywierały bez trudu do gładkiej powierzchni, więc ponownie potrząsnęła wściekle
swoją zabawką. Woda wzburzyła się, aby zaraz spłynąć spienioną falą, odsłaniając kołyszące się we
wnętrzu kuli uwięzione statki. Trzymała tam całą kolekcję. Ostatni był „Wilk Morski”, i to on
dawał jej najwięcej radości. Jego załoga wciąż nie traciła nadziei, zaciekle walcząc z rozszalałym
żywiołem.
Kałamarnica wiedziała, że jeszcze kilka wstrząsów i zanurzeń, a poddadzą się rozpaczy jak inni.
Wtedy jednak będą następni i zabawa nigdy się nie skończy. Odstawiła kulę i trąciła ją macką na
pożegnanie, sprawiając, że obróciła się wokół własnej osi. Znów usłyszała jęki i zawodzenia,
przyłożyła więc swoje wielkie oko do szklanej powierzchni, zaglądając raz jeszcze do ulubionej
zabawki.
— Widzę oko, oko potwora! — Stojący na dziobie chłopiec pokazywał niebo, które uciekało mu
z horyzontu, gdy kuter kołysał się na rozhuśtanych falach.
— Nic tam nie ma! — ryknął bosman. — Pomieszało ci się w głowie! Wypatruj lepiej lądu, bo
nigdy nie wrócimy do domu.
Paszcza Kałamarnicy rozwarła się w straszliwym uśmiechu. Lubiła te szalone majaki
zrozpaczonych marynarzy, którzy nie chcieli pogodzić się ze swoim losem, nie wiedząc, że jest on
już przesądzony.
— I tak dzielnie się trzymają — mruknęła z podziwem i obróciła swoje różowe cielsko na drugi
bok, żeby popatrzeć na stosy skarbów, które od niepamiętnych czasów znosili tutaj wysłannicy
potwora. Bił od nich taki blask, że zmęczone nim oczy Kałamarnicy dawno już straciły moc
widzenia w ciemnościach. Nie było jej to jednak potrzebne. Od tego miała swoich strażników.
Nagle usłyszała hałas, który dobiegł z wnętrza jaskini. Przybywał kolejny wysłannik, który
przeczesywał dno oceanu w poszukiwaniu dla niej łupów. Skrzydlaty ryboptak o wyłupiastych
oczach zrzucił z grzbietu dużą skrzynię tuż przed poruszającymi się pożądliwie mackami. Kufer
rozpadł się, uwalniając zegarki w złotych kopertach. Macki cofnęły się jak oparzone.
— Czas... — nadęła się Kałamarnica. — Po co przyniosłeś mi czas? — wymamrotała. — Tu
czasu nie ma. Wszystko jest takie jak na początku świata. — Machnęła ze złością swoim
galaretowatym odwłokiem, uderzając w stertę rozsypanych zegarków Jeden z nich rozpadł się na
kawałki, a wystrzelona sprężyna odbiła się od szklanej powierzchni kuli. — Nie przynoś mi takich
łupów — Spojrzała surowo na umęczonego dźwiganiem stwora. — Wolę złote monety. — Jedną z
macek wskazała górę połyskujących krążków. Widniały na nich portrety władców ziemskiego
świata. Nie było jednak ani jednej, która przedstawiałaby Kałamarnicę. — Znajdź mi taką, na której
będę ja — dudniący głos przetoczył się po jaskini i popłynął korytarzami muszli. — Tylko ja, a nie
jakiś ziemski pomiot...
— U wrót naszego świata widziałem ludzi — tragarz mówił powoli, jakby nie mógł udźwignąć
ciężaru słów. — Pięcioro młodych ludzi — powtórzył.
— I dopiero teraz mi o tym mówisz? — Źrenice Kałamarnicy zwęziły się ze złości. —
Strażnicy! Do mnie! — zabulgotała gniewnie, poruszając wszystkimi mackami, które zakołysaly się
nad jego głową.
Z zakamarków jaskini wyskoczyły ryby z mieczami nosów najeżonych ostrymi niczym brzytwa
zębami. Doskonali żołnierze Władczyni. Nie potrzebowali rozkazów Jak wystrzeleni z procy lecieli
już zakręcającym korytarzem, potrącając po drodze wędrujących wysłanników Kałamarnicy.
Lecieli, aby zmierzyć się ze Strażniczkami Kondrakaru.
ŚWIAT MUSZLI. ZAKRĘT KORYTARZA
— Ten korytarz staje się coraz węższy — zauważyła Cornelia. — Ciekawa jestem, czy na końcu
cokolwiek będzie, bo wygląda na to, że cała spirala zamknie się w jednymi maleńkim punkcie.
— A gdzie pomieściłyby się te wszystkie skarby? — spytała Hay Lin. — Tam musi być jakaś
komnata.
Pokonały kolejny krąg i ujrzały przed sobą unoszące się w górze galaretowate parasole, których
fosforyzujące fioletowe światło rozjaśniało panujący tam mrok.
— Taranee, mamy już wystarczająco dużo światła. — Will uśmiechnęła się do Czarodziejki
Ognia. — Wygląda na to, że im bliżej jesteśmy celu, tym więcej niespodzianek.
Meduzy falowały w powietrzu, wydzielając słod— kawy zapach wodorostów. Ich regularne
skupiska sprawiały wrażenie ogromnych lamp, które zostały zawieszone przez szalonego architekta
tej dziwnej przestrzeni.
— Niezły pomysł, przydałoby mi się kilka takich w domu — zażartowała Irma. — Mogłabym
przeglądać w nocy kolorowe czasopisma. — Zachwycona zbliżyła dłoń do jednego ze świecących
czułków.
— Nie dotykaj! — w ostami ej chwili powstrzymała ją Cornelia. — To trujące parzydła,
dotknięcie ich jest jak porażenie prądem!
Światło rozżarzyło się i przygasło.
— W takim razie przydałby się tutaj elektryk — zauważyła Irma, ale szerokim lukiem ominęła
połyskujące parasole.
Po koralowych ścianach Świata Muszli uparcie sunęły pomarańczowe rozgwiazdy. Wyglądały
jak poszukujące czegoś dłonie o zręcznych palcach zdolnych wyłuskać najrzadsze skarby. Przed
nimi galopowały w powietrzu koniki morskie, podrzucając na grzbietach ogromne różowe perły.
— Chciałabym choć jedną dostać na pamiątkę — zwierzyła się Cornelia. — Wrzuciłabym ją do
akwarium i leżałaby tam ukryta na całą wieczność.
Nagły świst przeciął powietrze i na ścianie muszli pojawiły się złowrogie cienie nadlatujących
strażników. Ostronosi wojownicy wystrzelili zza zakrętu, lecąc prosto w stronę idących dziewczyn.
— Na spacerowiczów to oni nie wyglądają. — Ta— ranee jednym ruchem wysłała w ich stronę
kulę ognia, ale ominęły ją zręcznie, pozostawiając za sobą pióropusz iskier rozbitego o ścianę
pocisku. — Są sprytniejsze, niż myślałam — mruknęła pod Strażniczka, oberwując ze zdziwieniem
gasnące ogniki.
Teraz już wyraźnie widziały ich zbliżające się pyski, na których roiło się od ostrych spiczastych
zębów Cornelia szybko rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby wykorzystać i co byłoby
posłuszne jej mocy. Wzrok dziewczyny padł na kilka glonów, które musiały znaleźć się tu
wcześniej, przywleczone przypadkowo przez tragarzy. Leżały zwiędnięte, porzucone w pustej
przestrzeni, więc Czarodziejka w jednej chwili dała im życie, a one uniosły się w górę, splatając się
w gęstą sieć.
Latające piły wpadły w gąszcz zieleni i z wściekłością szarpnęły się do tyłu. Ale pułapka
zaciskała się, uniemożliwiając im odwrót. Przyjaciółki widziały ostre nosy uwięzione między
splotami obejmujących je glonów i połyskujące nienawiścią oczy. Po chwili żywy las zamknął
ostronosy w duszącej pułapce.
— Teraz dobrze? — zapytała z krzywym uśmiechem Cornelia. — Wszyscy zadowoleni?
— Nie odpuściłaś im — powiedziała z uznaniem Taranee. — No i wspaniale, po co marnować
ogień — dodała z przekorą.
Przemknęły pod ścianą, starając się nie patrzeć na uzbrojone w zęby miecze uwięzionych ryb.
— Skąd się tu biorą te wszystkie szkaradzieństwa? To moja ostatnia morska wyprawa —
narzekała Cornelia, stawiając ostrożnie stopy, aby ominąć kolonię wędrujących stworów
przypominających jeżowce. Były jednak znacznie większe, a ich kołyszące się kolce wyglądały jak
trawy poruszane wiatrem. Wlokły za sobą jakieś drobne błyskotki.
— Niosą wszystko, co się błyszczy — zauważyła Taranee. — Tam musi być jednak jakiś
skarbiec.
— Nie obchodzi mnie ten skarbiec. — Will rzuciła im ponure spojrzenie. — Bardziej interesuje
mnie ten, kto nim rządzi, bo teraz naprawdę jestem zła!
ŚWIAT MUSZLI. KOMNATA KAŁAMARNICY
Kałamarnica uderzyła macką w szklaną kulę.
— Nie spać tam! — zagulgotała. — Do roboty! Idzie sztorm! — zaśmiała się straszliwie i
rozkołysała wodę, która chlusnęła na ściany pułapki.
W tym momencie do komnaty wleciał strażnik, jedyny, który zdołał uratować się z lasu
duszących glonów
—Gdzie oni są? — zabulgotała ze złością kałamar— nica, wpatrując się w drżącego strażnika
miotającego się od ściany do ściany. — Dlaczego jesteś sam? — spytała, poruszając złowrogo
mackami.
—To prawdziwe potwory. Wypuszczają kule ognia, glony też są im posłuszne. Potrafią nawet
pozbawiać sił! — odpowiedział, trzęsąc się jeszcze i uderzając ogonem o ścianę.
—I co, nie mogliście sobie z nimi poradzić? To żałosne! — prychnęła pogardliwie Kałamarnica.
— Olbrzymy! — ryknęła.
Z zakamarków komnaty wypełzły purpurowe kraby o połyskujących pancerzach i potężnych
szczypcach. Były tak wielkie, że z trudem dźwigały swoje chitynowe zbroje.
— Nigdy się na was nie zawiodłam. Zmiażdżcie tych ludzi! Zmiażdżcie ich natychmiast!
Ruszyły przed siebie, wydając bojowe okrzyki i tnąc powietrze topornymi nożycami szczypiec.
— Słyszycie to! — Cornelia nagle zatrzymała się w miejscu.
Najpierw usłyszały miarowe uderzenia, niczym szczęk oręża armii rozgrzewającej się do walki,
a potem poczuły drżenie, które z każdą sekundą stawało się coraz silniejsze.
— Oho, teraz pewnie wymyślili coś innego. — Hay Lin uniosła się w powietrzu i okrążyła
przyjaciółki. — Może sprawdzę, co się tam dzieje? — zaproponowała. Lepiej wiedzieć, co nas
czeka.
— Tylko bądź ostrożna! — krzyknęła Will za odlatującą Hay Lin. — Tutaj aż roi się od
fruwających potworów...
Hay Lin nie słyszała już ostatnich słów Strażniczki. Wystarczył jeden zakręt i ujrzała przed sobą
pancerze monstrualnych dziesięcionogów. Maleńkie oczy wpatrywały się w nią złowrogo, a wielkie
szczypce zamykały się i otwierały w poszukiwaniu ofiary.

Jeden z nich zaczął wspinać się po ścianie i choć zsuwał się za każdym razem, nie mogąc
znaleźć oparcia, był tak ogromny, iż niewiele brakowało, a chwyciłby Hay Lin szczypcami za nogę.
Silny podmuch wiatru odrzucił purpurowego kraba, który upadł na chitynowe pancerze innych
wojowników.
Kraby widziały maleńką postać, która fruwała w powietrzu, unosząc ręce. Za każdym razem
czuły, jak coś pcha je do tyłu, więc ustawiły się w innym szyku, aby utworzyć żywą ścianę
przeciwstawiającą się szalejącemu wiatrowi. Teraz nic już nie mógł im zrobić.
Nie to jednak wzbudziło niepokój Hay Lin. Była przekonana, że w innym przypadku potężna
siła wiatru bez trudu pokonałaby kraby. Tym razem jednak wiedziała, że za ich pancerzami kryje się
żywioł, który skutecznie się jej przeciwstawia. I nagle zaczęły wolno się posuwać, i ruszyły przed
siebie, tam gdzie czekały pozostałe Strażniczki.
Hay Lin zawróciła, słysząc za plecami złowrogi chrzęst purpurowych pancerzy.
— Tym razem zmierza tu całe wojsko! — krzyczała już z daleka. — Są... o, takie! — Stanęła
przed dziewczynami i zatoczyła dłońmi wielki krąg. — Nie, jeszcze większe!
— Znów jakieś ryboptaki albo ostronose pociski? — zainteresowała się Will.
— Nie, to monstrualne kraby, nigdy takich nie widziałam. Kucharz w „Srebrnym Smoku” z
pewnością byłby zachwycony.
— A ile ich jest? — spytała Taranee, podrzucając od niechcenia kulę ognia.
— Nie miałam czasu policzyć. — Hay Lin odwróciła się nerwowo, aby spojrzeć w tunel
korytarza.
— Nigdy nie lubiłam skorupiaków — skrzywiła się Irma. — Te ich szczypce...
— Mogłabyś nie wchodzić w szczegóły? — Cornelia oparła ręce na biodrach, spoglądając
wojowniczo na Czarodziejkę Wody
— Dajcie mi pomyśleć — poprosiła Will. — Nie mogłaś ich zdmuchnąć? — zwróciła się do Hay
Lin.
— Próbowałam, ale okazały się potężniejsze, niż myślałam.
— Hm... chyba będę musiała użyć tego... — W dłoniach Taranee tańczyły kule ognia.
— A może by je tak zamrozić! — ożywiła się nagle Irma, przypominając sobie poranne zakupy
na targu rybnym.
— Jak te w Heatherfield? — Hay Lin w lot pojęła intencję przyjaciółki.
W tym momencie zza zakrętu wyłonił się rząd purpurowych pancerniaków. Na widok
Czarodziejek przyspieszyły jakby czuły zbliżającą się ucztę.
— Nie tak prędko! To nie wyścigi! — zaprotestowała Irma. — Zobaczcie, chyba poczerwieniały
ze złości. To co, pomożemy im ochłonąć?
Jeden z krabów wysunął szczypce, chcąc złapać Cornelię, lecz potężny strumień wody uniósł go
w powietrze i w tej samej chwili posłuszny Hay Lin lodowaty wiatr ściął mrozem jego pancerz.
Opadł z hukiem tuż obok Cornelii, która odsunęła się od niego z obrzydzeniem.
Woda dosięgła też pozostałych wojowników, a wiatr zamroził ich pancerze. Pokryte warstwą
białego szronu skorupy wyglądały jak stara mapa Świata Muszli. Niektóre ze stworzeń miały
jeszcze uniesione wysoko szczypce, jakby chciały coś złapać, inne zastygły z szeroko otwartymi
oczami, jakby nie mogły uwierzyć w to, że walka już się skończyła.
— Chodźmy! — Will ominęła ostrożnie wpatrzonego w nią nieruchomo kraba.
— Gdyby je teraz zobaczył nasz kapitan, nie zamawiałby już chyba frutti di mare — dodała
Irma, dotykając ostrożnie pancerza jednego z nich.
— Jeśli chcesz je poklepać albo pocieszyć, zostań tu, a my pójdziemy załatwić nasze sprawy —
zaproponowała Cornelia.
— Miłe potworki, ale nie mam teraz czasu się z nimi zaprzyjaźniać — odpowiedziała
Czarodziejka Wody.
Pozostawiły za swoimi plecami lodowe figury zamknięte na zawsze w pozach wojowników,
którym nie było dane zmierzyć się z wrogą armią. Zrobiło się jaśniej, więc teraz widziały już
wyraźnie wspinające się po ścianach porosty i małe połyskujące muszle, które kryły się w
delikatnych gałązkach roślin. Ściana wielkiej muszli żyła.
— To już chyba ostami zakręt — powiedziała ostrożnie Will.
Droga skończyła się nagle, otwierając się na ogromną przestrzeń komnaty, która tonęła w blasku
porozrzucanych skarbów.
Ogromna Kałamarnica przewalała się właśnie z boku na bok, czekając na powrót olbrzymów.
— No nie, co za obrzydliwa krewetka — jęknęła Hay Lin.
— Większych tu nie mieli? — spytała Irma, przyglądając się uważnie poruszającym się leniwie
mackom, z których dwie, zakończone ostrymi haczykami, były dłuższe od pozostałych.
Kałamarnica odwróciła się w stronę intruzów, zasłaniając swoim cielskiem szklaną kulę. Utkwiła
w nich nieruchome spojrzenie.
— Wygląda na znudzoną — stwierdziła Irma.
— Raczej na przebiegłą... — nie zdążyła dokończyć Will, gdy nagle jedna z macek wystrzeliła
jak z kata— pulty, sięgając po stojącą najbliżej Cornelię. W mgnieniu oka owinęła się wokół jej
pasa i gwałtownym ruchem uniosła dziewczynę wysoko, pod samo sklepienie komnaty.
— Ratunku! — zawołała Czarodziejka Ziemi. — Zróbcie coś!
Oniemiałe przyjaciółki zastygły w bezruchu. Galaretowate monstrum porwało Cornelię i nie
wypuszczając jej z objęć, przeturlało się w głąb komnaty. Uwięziona w zaciskających się
ramionach Czarodziejka kołysała się teraz nad ogromnym cielskiem Kałamarnicy. Po chwili opadła
jej głowa, a ciało zrobiło się wiotkie jak u szmacianej laleczki.
— Ona wysysa z niej życie. Zróbmy coś szybko, bo za chwilę będzie za późno... — szepnęła
przerażona Hay Lin.
Irma bez zastanowienia podniosła dłonie i potężny strumień wody uderzył w odwłok
Kałamarnicy, która najwyraźniej gustowała w takich kąpielach, bo otrząsnęła się z zadowoleniem.
Lśniła teraz, a odpychające cielsko zdawało się jeszcze groźniejsze. Setki przyssawek na jej
mackach poruszały się żarłocznie, jakby rześki strumień pobudził jedynie apetyt potwora.
— Oddaj naszą przyjaciółkę! — krzyknęła Will, a w jej głosie pojawiła się straszna groźba. —
Myślisz, że to twoja zabawka? Zapomnij o tym! — Strażniczka pochyliła się i przyłożyła ręce do
leniwego strumienia, który płynął po dnie owalnej komnaty w stronę triumfującego monstrum.
Wystarczyła jedna chwila, i już świetlista mgła niesiona po powierzchni wody uderzyła w
galaretowate ciało, aby wziąć je w swoje posiadanie. Ol— brzymka drgnęła jakby przeszył ją prąd i
skuliła się z bólu. Jej spojrzenie stało się nieobecne, a bezsilne sploty macek wypuściły
nieprzytomną Cornelię.
— Hay Lin! — wrzasnęła Will. — Ona spada!
Czarodziejka Powietrza była już jednak przy swojej przyjaciółce i w mocnych objęciach unosiła
ją ponad trzęsącą się jeszcze Kałamarnicą.
— Szybkość wiatru kontra siła ciążenia, w takim przypadku wygrywam zawsze! — uśmiechnęła
się Hay Lin i opadła łagodnie, układając przyjaciółkę na perłowej skorupie muszli.
Cornelia powoli odzyskiwała siły.
— Co się stało? Czułam, jakby kończył się świat... — wyszeptała Czarodziejka, a na jej twarzy
pojawiło się zdziwienie.
Wiłl zmarszczyła brwi.
— Nie wybaczę jej tego! — Nie mogła darować sobie klęski tej pierwszej potyczki, kiedy na
chwilę straciły czujność. — Hej, ty! — krzyknęła do Kałamar— nicy. — Żyjesz? Bo my czujemy
się dobrze i mamy zamiar zrobić tu porządek. Raz na zawsze!
Olbrzymka zaśmiała się paskudnie i przetoczyła na drugą stronę komnaty, miażdżąc po drodze
sterty zgromadzonego złota. Gardłowy śmiech powracał odbitym echem, w którym słychać było
tłumioną wściekłość.
I wtedy zobaczyły ogromną szklaną kulę. Ukryta wcześniej za plecami Kaiamarnicy obracała się
teraz wokół własnej osi. Uwięzieni w niej marynarze ostatkiem sił próbowali wołać o pomoc.
— To tu ich więzi! — Irma ruszyła przed siebie, nie mogąc już dłużej patrzeć na męki
zagubionych rozbitków.
Drogę zastąpiła jej Will.
— Spokojnie, ona coś kombinuje... — ostrzegła, spoglądając na nadymającą się Kałamarnicę,
która wydawała się teraz dwa razy większa. — Nie możemy popełnić najmniejszego błędu...
Nagle potężne dmuchnięcie wydobyło się z trzewi potwora, a góra zgromadzonego złota i srebra
runęła jak lawina na stojące w głębi dziewczyny. W oczach Taranee pojawił się gniew. Podniosła
dłonie, uwalniając z nich promień intensywnego purpurowego światła. W jednej chwili nacierająca
fala rozpłynęła się u stóp Strażniczek. Hay Lin chwyciła przyjaciółki za ręce i uniosły się razem w
górę, czując ognisty żar płynnej rzeki, która odbiła się od ściany, aby zawrócić teraz w stronę
Kałamarnicy.
— Aaaa... — ryknęła, czując, jak języki ognia dotykają już jej macek.
Po raz pierwszy w jej ogromnych oczach zobaczyły strach. Wygięła się w potworny łuk, a
płonąca rzeka przetoczyła się w głąb muszli. W komnacie rozlegało się ciężkie sapanie, jakby
władczyni Świata Muszli powoli zaczynała tracić siły.
— Jest taka wielka, że każdy najmniejszy ruch kosztuje ją zbyt wiele wysiłku — zakpiła Irma.
— Przydałby jej się trening w siłowni.
— Widzisz? — zawołała Will. — To koniec. Uwolnij statki!
Nienawistne spojrzenie, którym obrzuciła Strażniczki, zdradzało, że kałamarnica nie
powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Nabrała powietrza i wtedy muszlą wstrząsnął kolejny
podmuch. Wszystko, co znajdowało się w pobliżu, zaczęło frunąć w jej stronę, tak wielka była siła
jej wdechu. Wystarczył moment i już pięć Czarodziejek leciało bezwładnie prosto w otwarte na
powitanie macki.
Wydawało się, że Kałamarnica bez końca wciąga powietrze, a jej czarne oczy świecą jak
magiczne latarnie, ściągając nieświadomych niebezpieczeństwa rozbitków.
— Hay Lin! Ucisz wiatr! — Cornelia usiłowała przekrzyczeć wzmagający się szum. —
Jesteśmy coraz bliżej tego potwora, drugi raz tego nie przeżyję...
Czarodziejka Powietrza skupiła się, a na jej czole pojawiła się zmarszczka. Usiłowała zatrzymać
porywający je wiatr, ale ten wzmagał się, będąc we władzy okrutnego glowonoga.
Hay Lin z rozpaczą spojrzała na przyjaciółki.
— Nie mogę. On mnie nie słucha! — przeczytały w jej oczach bezradną odpowiedź.
I wtedy wiatr cisnął je prosto w ramiona Kałamarnicy. Złapane przez śliskie macki potwora
bezwładnie huśtały się na słabnącym wietrze. Cornełia przymknęła powieki.
— A więc to koniec? — spytała z niedowierzaniem Taranee.
Will zakaszlała. Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Nie miała już siły i choć nie poddawała się
jeszcze, monotonne kołysanie sprawiało, że powoli obojętniała na to, co się z nią stanie. I wtedy
kątem oka dostrzegła szklaną kulę.
„Ten potwór jest zbyt mocny, ale możemy jeszcze uratować uwięzione okręty... trzeba rozbić
kulę... — myśli uciekały jej, w miarę jak stawała się coraz słabsza. — Obudź się, obudź...” —
rozkazała sobie szeptem i ostatkiem sił przyzwała Serce Kondrakaru.
Pięć promieni światła omiotło komnatę wielkiej Kałamarnicy.
Pięć kolorów nieba ujrzeli nad sobą zdumieni marynarze.
Pięć żywiołów połączyło się w jedność i rozbiło szklane więzienie.
Miliony odłamków odbiły się jasnym światłem w czarnym oku potwora.
— Moja zabawka... — rozległ się zachrypnięty głos Kałamarnicy.
Macki rozluźniły się, wypuszczając ofiary. I wtedy rozległ się ogłuszający szum.
Runęły z hukiem wodne wrota i żywioł wdarł się do wnętrza Świata Muszli. Spieniona woda
pędziła krętymi korytarzami, zmiatając wszystko, co napotkała na swojej drodze. Obracające się
bezradnie ryby — wędrujących tragarzy — porwał szalony wir. Cały podwodny świat płynął w
stronę serca muszli, gdzie tkwiły przyjaciółki uwięzione z Kałamarnicą.
— Dziewczyny, trzymajcie się! — Irma starała się przekrzyczeć huk żywiołu. — Musimy dać się
wynieść falom, tylko tak możemy się uratować.
— Chwyćmy się za ręce! — krzyczała Will. — Szybko, zanim będzie za późno!
Kałamarnica z rozpaczą grzebała w resztkach szklanych odłamków, nie zwracając uwagi na
nadciągający żywioł. A on już tu był, zakręcając gwałtownie do ostatniej komnaty.
Dostały się pod wodę, a potem uderzyła je jeszcze łopocąca bandera jakiegoś statku. Ujrzały
„Wilka Morskiego” wspinającego się na falę, jakby chciał ją przeskoczyć lub pokonać.
Czarodziejki, połączone dłońmi jak magiczna rozgwiazda, poddały się wirowi, który popychał je
teraz w stronę wyjścia. Mijały tańczące na falach żaglowce, umykały przed parzącymi meduzami,
ślizgały się po koralowych ścianach muszli.
— Syreny! Widzę syreny! — krzyczał uczepiony skrzyni chłopiec, szarpiąc za rękę bosmana
przywiązanego do koła sterowego.
— Trzymaj się! Nie trać ducha, chłopcze, tylko to nam pozostało!
Ogromna fala wynosiła z impetem całą flotę, wszystkich zagubionych w czasie marynarzy i
gromadzone od wieków skarby Widzieli błyski pojawiające się i znikające w szalonej kipieli i
wytrzeszczone oczy przerażonych ryb. Świecące w ciemności meduzy wciągane przez wir owijały
się dookoła masztu, aby po chwili odpaść i zginąć bezpowrotnie w mrocznych odmętach. Nie
wiedzieli, jak długo trwał ten szalony sztorm. Nie wiedzieli, gdzie jest niebo, ziemia i ocean, co jest
na górze, a co na dole. Nie wiedzieli już nic.
I nagle zapadła cisza.
RAFA KORALOWA
Wyrzuciła je w górę fontanna wody. Widziały nad sobą niebo pełne gwiazd i unosiły się jeszcze
przez chwilę w powietrzu, trzymając się za ręce. Wreszcie opadły na pokład kołyszącej się na
falach łódki i wymieniły radosne uśmiechy.
— Ale jazda — westchnęła Irma. — To było coś! Lepsze ńiż zjeżdżalnia w aąuaparku w
Heatherfield!
— Dziękuję za takie atrakcje. — Cornelia spojrzała tęsknie w stronę statku. — Może jednak
wróciłybyśmy do naszej kajuty?
Irma chwyciła za wiosła i spoglądając porozumiewawczo na pozostałe dziewczęta, zanurzyła je
w wodzie.
— A może popłyniemy na małą wycieczkę?
— Mam dosyć wycieczek na całe życie! — wrzasnęła Cornelia.
— Uspokójcie się, bo nas usłyszą — poprosiła Will. — Irma, lepiej wracajmy, bo nie wiadomo,
co jeszcze się może kryć w tej wodzie.
Czarodziejka Wody wyprowadziła łódkę z rafy kilkoma uderzeniami wioseł i bez słowa
skierowała ją w stronę widocznych w oddali kolorowych światełek „Perły Zatoki”.

Rozdział 3

WYSPA KORALOWA
— Boli mnie głowa — jęknęła Irma, wpatrując się w rosnącą w oczach wyspę, której jaskrawa
zieleń i biel piasku wydawały się wręcz nierzeczywiste.
— Znowu? — zmartwiła się Hay Lin. — Może coś wczoraj zjadłaś...
— Jadłam to samo co wy. — Irma złapała się za głowę. — Poza tym boli mnie głowa, a nie
brzuch.
Dziewczyny stały w tłumie pasażerów, którzy wykrzykiwali słowa powitania, widząc zbliżające
się łodzie. Miejscowe taksówki o szerokich burtach mieściły po sześć osób, a rozebrani do pasa
wioślarze bez trudu radzili sobie z ładunkiem, nawet jeśli wydawał on pełne przerażenia okrzyki.
Kilka łodzi powracało właśnie po kolejną partię pasażerów.
— Teraz kolej na nas — ucieszyła się Hay Lin. — Całe szczęście, że nie musimy zabierać
bagaży.
—Te łódeczki są bezpieczne? — upewniała się Cornelia, schodząc po opuszczonym drewnianym
trapie. — Bo nie mam zamiaru wylądować w wodzie jako pokarm dla krwiożerczych piranii.
— Piranie to ryby słodkowodne — sprostował z przepraszającym uśmiechem Mark. — Płynę
następną taksówką razem z rodzicami, bo mamy bagaże — dodał, spoglądając z żalem na
sadowiące się w łodzi dziewczęta.
— Do zobaczenia na wyspie. Mam nadzieję, że pokażesz mi coś specjalnego — rzuciła znacząco
Cornelia, po czym odwróciła się i zacisnęła mocno powieki, aby nie widzieć falującej pod nią
szmaragdowej wody.
— Nie martw się, za dziesięć minut będziemy na miejscu — pocieszyła ją Will. — I obejrzymy
wtedy morskie potwory.
Wiosłujący chłopak odwrócił się, posyłając im olśniewający uśmiech.
— Nie ma na wyspie lepszego ode mnie wioślarza — oznajmił z dumą. — Wasze szczęście, że
ze mną płyniecie.
— Nareszcie będziemy na miejscu — wyszeptała Hay Lin, pochylając się nad Irmą. — Masz
przy sobie mapę?
— Mam ją w kajucie — odpowiedziała cicho. — Tam jest bezpieczna — dodała, wpatrując się w
plecy wiosłującego chłopca.
— Nasze wyspy słyną z tego, że można znaleźć tu najpiękniejsze muszle świata. — W głosie
chłopaka słychać było dumę. — Zobaczycie, jakie potrafią być wielkie.
— A można je kupić? — spytała Cornelia.
— Małe można, sprzedają je na targu. Ale te wielkie muszą zostać na wyspie, nie wolno ich
wywozić. W Instytucie Oceanografii wystawione są najrzadsze okazy.
— Jesteśmy już niedaleko, możesz otworzyć oczy. — Hay Lin trąciła Cornelię, która rozejrzała
się dookoła, sprawiając wrażenie osoby wyrwanej z głębokiego snu.
— Cały czas patrzyłam — powiedziała obrażonym głosem.
— I widziałam wszystko oczyma duszy mojej... — uśmiechnęła się Hay Lin. W tym momencie
ujrzała przed sobą pomost. Wyskoczyła z łódki i podała przyjaciółce rękę. — No, chodź, zaraz
poczujesz pod stopami ziemię.
Profesor O’Neill wykrzykiwał rozkazy, ustawiając w szeregu wszystkich uczniów.
— Wydaje mu się, że jest w wojsku — złościła się Taranee. — Nie lubię musztry, marszów i
odliczania.
— Proszę odliczyć — zawołał donośnym głosem. — I niech mi nikogo nie zabraknie!
— No nie, nie wytrzymam! — Irma zamachała do niego radośnie. — Tu jestem, panie
profesorze, szukał mnie pan?
— Panno Lair, proszę zachować spokój. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że...
— Daleko do tego Instytutu Oceanografii? — przerwała mu Cornelia. — Trochę kręci mi się w
głowie.
— Za chwilę poczujesz się lepiej — pocieszyła ją profesor Warton. — Nie pędźmy tak, O’Neill,
to nie poligon.
— Nareszcie jakieś rozsądne słowa. — Will poprawiła na głowie chroniący ją przed słońcem
kapelusz.
Lekka bryza uniosła spódnicę Hay Lin, więc dziewczyna złapała ją ze śmiechem i pobiegła kilka
kroków, aby zobaczyć, co kryje się tuż za zakrętem. Pas zieleni oddzielał małą przystań od
miejscowości, która rozciągała się na przestrzeni kilku kilometrów. Pensjonaty, kolorowe szyldy,
kawiarenki, restauracje rybne i wszędzie, dosłownie wszędzie drobinki złotego piasku
chrzęszczącego pod stopami przechodniów. Był delikatny jak mąka i złoty jak świeżo wybite
monety.
Cornelia pochyliła się i nabrała garść piasku, aby przesypać go w dłoni.
— Delikatny i czysty, zaraz uwierzę, że nikt tędy nie przechodził — powiedziała z zachwytem.
— Ta wyspa jest zaczarowana.
Weszły w gaj palmowy, kryjąc się przed słońcem, i zobaczyły siedzące w górze kolorowe ptaki,
które przyglądały się im uważnie, jakby chciały się upewnić, czy Wyspa Koralowa może przyjąć
tych turystów.
— Niech nikomu nie przyjdzie do główmy, aby szukać cienia między palmami. Idziemy prosto
do Instytutu — uprzedziła profesor Gordon. — Podziwiajcie faunę i florę tej wyspy. Są tu rzadkie
okazy ptaków i roślin. Archipelag słynie z bogactwa gatunków.
— Podziwiamy, podziwiamy — zawołała Courtney. — Ta wyspa jest super!
— Nie zapominaj, że masz napisać cykl artykułów ~ rzuciła przez ramię Cornelia.
— A twoja siostra ma przygotować dokumentację fotograficzną, jak mówi pani profesor —
przypomniała Irma.
— Już ja przygotuję dokumentację, zobaczycie — mruknęła pod nosem Bess. — Zrobię taką
dokumentację, że jeszcze pożałujecie, że wybrałyście się na Wyspę Koralową.
Pas zieleni skończył się nagle i ujrzały przed sobą niewielkie domki, a w oddali szklaną kopułę
jakiejś budowli, która górowała nad innymi i na pierwszy rzut oka zupełnie nie pasowała
charakterem do miejscowej architektury.
— Co to za dziwoląg? — spytała Hay Lin.
— Ten dziwoląg to Instytut Oceanografii — wyjaśniła profesor Warton. — I tam się właśnie
teraz wybieralny.
— Nie mogli zaprojektować czegoś, co bardziej pasuje do klimatu tej wyspy?
— Też nie jestem zachwycona — zgodziła się nauczycielka plastyki. — Miejmy nadzieję, że z
bliska wygląda lepiej.
Właśnie mijali stary dom, którego balkony sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały runąć, a
mury nosiły na sobie wyraźne ślady wilgoci.
W niektórych miejscach bladoniebieska farba tak bardzo spłowiała, że trudno było doszukać się
dawnego błękitu.
W progu jednego z domów, przy wystawionym na zewnątrz stoliku, siedziała tęga kobieta w
kolorowej sukni. Bez słowa obserwowała przechodzącą grupę, dzieląc na cząstki pomarańcze,
których zapach towarzyszył im nawet wtedy, gdy skręcili w stronę Instytutu.
— Może jest tu jakiś targ owoców — odezwała się Irma. — Mam ochotę na pomarańcze.
— Zapytam Marka, powiedział mi, że zna wszystkie zakamarki na tej wyspie. Jest tu już po raz
piąty. Jego rodzice to jakieś VIP—y.
— A co tak wyjątkowego jest w rodzicach Marka? — spytała Courtney, która pojawiła się nie
wiadomo skąd i stała teraz przed Cornelią, czekając z kwaśną miną na odpowiedź.
— Sama musisz to odkryć, przecież jesteś dziennikarką — zaśmiała się Irma. — Lubisz węszyć,
szpiegować, więc droga wolna.
— Pospieszcie się, czeka już doktor Roberts, zgodziła się oprowadzić nas po Instytucie! —
krzyknęła profesor Betty Gordon.
— Co tak stoisz jak słup soli, Courtney! — huknął O’Neill. — Czyżbyś bala się tam wejść? Jaka
z ciebie reporterka.
Courtney z zaciśniętymi ze złości ustami ruszyła przed siebie, rzucając Cornelii nienawistne
spojrzenie.
— Po co ją prowokujesz? — Will zwróciła się do Irmy. — Teraz nie odpuści i będzie nas
szpiegować.
— I tak by szpiegowała. — Irma wzruszyła ramionami. — Zobacz, jak naradza się z Bess.
Dziewczyny szeptały coś między sobą, pokazując palcem wejście do Instytutu. Dopiero teraz
zauważyły, że budynek tak naprawdę nie różni się od pozostałych. Jest tylko znacznie wyższy, co
wydawało się zrozumiałe.
Był to bowiem stary hotel odnowiony na potrzeby pracujących tu naukowców. Widoczna z
oddali kopuła kojarzyła się z obserwatorium, lecz szklany dach pozostał w spadku po hotelowym
lobby, gdzie w dawnych latach zbierali się goście, podziwiając egzotyczne rośliny.
Bryła nie była nowoczesna, ale rozległe skrzydła mogły pomieścić wiele laboratoriów, które
zajmowały teraz połączone ze sobą pawilony. Budynek miał kolor koralowy i z lotu ptaka wyglądał
niczym rozgwiazda. Pięć ramion kryło w sobie przestronne pracownie. To właśnie w nich
paleontolodzy i ichtiolodzy z całego świata prowadzili niezwykle ważne badania.
— O rany! Ale piękny! — wyrwało się Hay Lin. — Nigdy nie widziałam takiego hotelu.
— To prawda, jest jedyny w swoim rodzaju. — Stojąca w progu szczupła kobieta w okularach
uśmiechała się do Hay Lin, kiwając z aprobatą głową. — Też byłam pod wrażeniem, kiedy tu po raz
pierwszy przyjechałam. Nazywam się Mary Roberts i będę waszym przewodnikiem po Instytucie.
WYSPA KORALOWA. INSTYTUT OCEANOGRAFICZNY
Weszli do środka ponaglani spojrzeniem 0’Neilla i poczuli nagły chłód, bo pod kopułą działała
klimatyzacja, obniżając temperaturę o co najmniej kilka stopni.
— Co oni tu przechowują? — spytała szeptem Irma.
— Pewnie czyjeś zwłoki — w odpowiedzi usłyszała głos szkolnego kolegi. Chłopak rozglądał
się z niezbyt mądrą miną.
— Naoglądałeś się horrorów i masz sieczkę w głowie. — Taranee spojrzała na niego z
obrzydzeniem.
— Nasz Instytut od ponad dziesięciu lat zajmuje się badaniem fauny i flory tego obszaru.
Posługujemy się najnowocześniejszymi metodami w ustalaniu wieku oraz pochodzenia roślin i
zwierząt za mieszkujących Wyspy Koralowe — mówiła oprowadzająca.
— Chyba szykuje się wykład. — Will westchnęła cicho i rozejrzała się dyskretnie dookoła.
— Nie lubię takiej masy szkła nad sobą. Mam wrażenie, że ta kopuła zaraz na mnie runie —
poskarżyła się Bess.
— Lepiej zrób zdjęcie — poradziła siostra.
Bess wyciągnęła aparat i poczuła, że ktoś chwyta ją za rękę.
— Tu nie wolno fotografować! — Strażnik patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem, czekając, aż
schowa aparat.
— Nie chciałabym go spotkać w ciemnej uliczce — wykrztusiła Courtney.
— Najpierw pokażę wam okazy pradawnych ryb — monotonny głos doktor Roberts rozchodził
się echem po sali.
— Teraz można oglądać tylko ich skamieliny, ale kiedyś ryby te panowały niepodzielnie w
ciemnych wodach oceanów Żyły bowiem na głębokości czterech tysięcy metrów. Proszę za mną.
— Całe szczęście, że nie musimy schodzić na samo dno — powiedziała Cornelia. —
Wyobrażam sobie, jakie panują tam ciemności.
— To ciekawe — odezwała się doktor Roberts. — Gdybyś włączyła w głębinach reflektor,
okazałoby się, że w niewielu miejscach na świecie można spotkać tyle niezwykłych kolorów
— I całe to bogactwo się marnuje? Przecież one siebie nie widzą — zdziwiła się Bess.
— Nic w przyrodzie się nie marnuje — pouczyła ją profesor Gordon. — Myślisz jak typowy
homo sapiens. Jeśli coś wydaje się piękne tobie, inni powinni to podziwiać. A ryby po prostu są.
Weszli do sali, gdzie w szklanych gablotach spoczywały nieruchomo ułożone na piasku wielkie
skamieliny. Wszystkie elementy ekspozycji zostały opisane przez badaczy. Starannie
wykaligrafowane karteczki znajdowały się na drewnianej ramie gabloty.
— Co to, ryby skamieniały? — spytał z krzywym uśmieszkiem jeden z chłopaków.
— Pewnie z nudów, bo nikt tu nie zaglądał — zarechotał drugi.
— Albo na twój widok — dodał trzeci.
— Jeżeli się nie uspokoicie — huknął profesor O’Neill — resztę czasu spędzicie, szorując
pokład „Perły Zatoki”.
— Oto skamieliny, w których odnajdziecie najstarsze wizerunki okazów z okresu dewonu,
zwanego Wiekiem Ryb. To jest ryba pancerna. — Przewodniczka dała znak, aby podeszli bliżej.
— Pst! — W drzwiach ukazała się głowa Marka. — Cornelia, chodź ze mną — szepnął,
przesuwając się bezszelestnie w jej stronę.
Bess odwróciła się powoli, ale jej wzrok nie napotkał niczego, co mogłoby się wydać
podejrzane. Pochyliła się nad gablotą i mrużąc oczy, czytała łacińską nazwę ryby.
— A my? — spytała szeptem Will, pokazując pozostałe dziewczyny.
Mark zawahał się, ale widząc błagalne spojrzenie Cornelii, zrezygnowany kiwnął głową.
— Carcharodon megalodon — wymarły gatunek rekina, większy od rekina ludojada. Miał
jedenasto— centymetrowe zęby, skąd można wnosić, że mierzył około dwunastu metrów... — głos
pani doktor niknął w oddali, kiedy przemykały korytarzami Instytutu prowadzone przez Marka w
miejsce, które wyglądało na dobrze chronione.
— Tędy — szepnął, zawracając na widok strażnika stojącego przed stalowymi drzwiami.
— Nie będę się upierać — zgodziła się Irma. — Nie lubię poważnych facetów, od razu widać, że
ten nie ma poczucia humoru.
Skręcili w mały korytarzyk. Na jego końcu widać było mocne metalowe drzwi z niewielkim
okienkiem o podwójnej pancernej szybie.
Cornelia wspięła się na palce, zaglądając do środka.
— Widzę fioletowe światło — szepnęła. — I nic poza tym.
Will zauważyła na framudze drzwi niewielką migającą na czerwono płytkę.
— Nie ma tu klamek ani kluczy — stwierdziła. — To powiedz mi teraz, Mark, dokąd nas
prowadzisz i jak się tam dostaniemy?
— Obiecałem Cornelii, że pokażę jej pewną rybę — odpowiedział ostrożnie. — Jest dobrze
strzeżona, ale mam kartę ojca, a ona umożliwia otwarcie każdych, nawet najbardziej strzeżonych
drzwi.
Wyciągnął powoli z kieszeni kawałek plastiku z fotografią mężczyzny, który choć nie miał
związanych rzemieniem włosów i nie nosił koszul w kwiaty, uśmiechał się zupełnie tak jak Mark.
Dotknął pulsującej powierzchni, czekając na kliknięcie otwierające drzwi.
— Podaj kod — rozległ się mechaniczny głos. — Podaj kod dostępu.
— No, nie, zmienili kody — jęknął Mark. — Za chwilę będziemy mieli na karku tłum
strażników.
Will pochyliła się nad pulsującą płytką. W końcu jako jedna ze Strażniczek Kondrakaru świetnie
dogadywała się z każdym urządzeniem, które miało w sobie choć odrobinę energii. Zerknęła na
dziewczyny, a one bez słowa ustawiły się tak, aby skutecznie zasłonić;widok Markowi.
— Co my tu mamy... — wymruczała, przymykając oczy. — W tej samej chwili rozległ się cichy
trzask i drzwi otworzyły się bezszelestnie, wpuszczając do środka intruzów. — Dziękuję —
powiedziała pod nosem Will. — Bardzo dziękuję — powtórzyła.
— Nie ma za co — odpowiedział Mark. — Nie wiem, jak to zrobiłem, ale najważniejsze, że już
jesteśmy w środku. Rodzice, gdyby się dowiedzieli, że tu jesteśmy, daliby mi szlaban na cały
tydzień. Nie mógłbym nigdzie wychodzić.
Wąski korytarzyk prowadził do kolejnego pomieszczenia. Tym razem nie trzeba było używać
karty. Irma pchnęła mocno drzwi. Stanęła w progu, zdumiona niezwykłym wyglądem
pomieszczenia. Cały pokój był jednym ogromnym akwarium. Rosnące w nim rośliny były inne niż
te, które dziewczyny oglądały w atlasach, na filmach o podwodnych światach czy w albumach
przyrodniczych.
— Ale giganty! — powiedziała z podziwem Hay Lin. — Mają chyba po trzy metry wysokości.
— To sekulenty z dna oceanu. Zobaczcie, mają fioletowe kolce — wyszeptała Taranee.
— I czerwone kwiaty — dodała Cornelia z nieskrywanym zachwytem.
— Ona je lubi. — Mark ruszył wzdłuż ściany akwarium. — Mam tylko nadzieję, że nie ukryła
się w swojej jaskini. — Pokazał ciemny otwór między roślinami.
Irma poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Szumiało jej w głowie, a obraz zaczął tracić

ostrość.
— Co się z tobą dzieje? — usłyszała pełen niepokoju głos Taranee.
Zamrugała powiekami i znów wszystko stało się normalne.
— Nie wiem — powiedziała bezradnie — ale chciałabym zobaczyć już tę rybę.
I wtedy ujrzały oko. Nie było to zwykłe oko, jakie można spotkać wśród okazów
zamieszkujących ocean. Wpatrywało się nieruchomo w dziewczyny, jakby chciało je
zahipnotyzować. A spojrzenie zdradzało, że jego właścicielka należy do istot myślących.
— Ma drugie oko? — szepnęła Will.
— Ma — odpowiedział równie cicho Mark.
— Iumie mówić? — upewniła się Cornelia.
— Tak twierdzą moi rodzice — odpowiedział, przysuwając się bliżej, wyraźnie zafascynowany
fantastycznym kształtem ryby. — Widzę ją pierwszy raz. Ostatnio, gdy tu byłem, nie chciała się
pokazać. Siedzi w tej swojej jaskini i trzeba mieć cierpliwość moich rodziców, aby ją nakłonić do
wyjścia. Mówią, że jest bardzo inteligentna.
—Potrafią z nią rozmawiać? — zainteresowała się Hay Lin. — Znają język ryb?
Ryba przysunęła pysk do szyby i pokazała zęby, które powiększone przez szkło akwarium
wyglądały dość przerażająco. Cornelia pomyślała, że nie chciałaby się w nich znaleźć w
charakterze lekkiej przekąski.
— Jest niezła — stwierdził Mark. — I nie ma takiej drugiej na świecie.
Komputer zarejestrował jakieś zmiany, bo nagle rozległ się pisk i światełka zaczęły migać jak
szalone.
Will położyła dłonie na szklanej tafli i przysunęła twarz do wpatrujących się w nią nieruchomo
oczu. Poczuła ciepło, a potem spłynęła na nią pewność, która sprawiła, że dreszcz przebiegł jej po
plecach. „Ona nie jest stąd” — pomyślała i spojrzała na skupione przy akwarium przyjaciółki.
Wyraz ich twarzy zdradzał, że poczuły dokładnie to samo.
— Wygląda, jakby była z innego świata — mruknął Mark.
W tym samym momencie usłyszeli głosy. Ktoś był w strefie przejściowej i wyglądało na to, że
zamierza wejść do środka.
— Szybko — syknął Mark i pociągnął Cornelię w stronę wahadłowych drzwi, które prowadziły
na drugą stronę korytarza.
Przyłożył identyfikator i wtedy usłyszał wyraźnie głosy rodziców. Miał nadzieję, że nie jest za
późno. Drzwi otworzyły się, a Will uniosła w górę rękę w geście zwycięstwa. Pobiegli korytarzem,
nie zważając na hałas, chcąc jak najszybciej znaleźć się w grupie.
— Caturus z okresu jurajskiego budził respekt dzięki swoim ogromnym zębom. Nie ma
wątpliwości, że był bardzo groźnym drapieżnikiem... — zza drzwi sali ze skamielinami dobiegał
głos doktor Roberts.
— Nie chciałabym znaleźć się w jego paszczy — stwierdziła Courtney, stając obok siostry, która
ze znudzoną miną opierała się o gablotę.
— Niezła gratka dla łowców przygód — odezwała się niespodziewanie Bess. — Proszę się nie
pchać! Po kolei! Każdy może do niej zajrzeć. To duża paszcza, proszę państwa!
— Co ty pleciesz, dziecko? — zdziwiła się profesor Betty Gordon.
— Przejdźmy teraz do drugiej sali — głos doktor Roberts działał hipnotyzująco. Część uczniów
spojrzała z rozpaczą na profesora 0’Neilla, który szeptał coś do ucha pani Warton.
— Mark... — Cornelia chwyciła go za rękę. — Było niesamowicie.
— Słyszysz? — syknęła Courtney. — Przestań przysypiać, bo chyba przegapiłyśmy jakiś news.
Najwyraźniej coś knują. Jak będziemy na rafie, nie trać jej z oczu ani na chwilę.
— To nic trudnego. — Bess uśmiechnęła się złośliwie Cornelia na plaży równa się szukaj
miejsca, gdzie sterczy najwięcej chłopaków. Pewnie nawet nie wejdzie do wody, tylko się będzie
opalać.
— I udawać syrenę — dodała z przekąsem siostra.
„PERŁA ZATOKI". MOSTEK KAPITAŃSKI
Zachodzące słońce świeciło prosto w przyciemnione szyby punktu dowodzenia. Kapitan pił
mocną kawę pogrążony w lekturze thrillera, sięgając machinalnie po kruche ciasteczka przyniesione
przed chwilą przez młodego stewarda.
— To lubię najbardziej — mruknął, odrywając spojrzenie od książki. — Wszyscy na lądzie,
cisza, spokój, statek na redzie. Pełna kontrola.
— Tak jest, panie kapitanie — potwierdził żartobliwie pierwszy oficer. — Dobra ta książka?
— Taka sobie. O eksperymentach medycznych. Historia mało prawdopodobna — odpowiedział
kapitan.
Nagle coś drgnęło i na konsoli zaświeciło się pomarańczowe światełko.
— Co się dzieje? — kapitan huknął w tubę prowadzącą do maszynowni. — Chyba nie przyszło
wam do głowy, aby odpłynąć?
— Też to poczuliśmy, panie kapitanie — rozległ się zniekształcony głos bosmana. — Nie mamy
z tym nic wspólnego.
— Może lepiej sprawdzę. — Pierwszy oficer zerwał się z miejsca i podszedł do ekranu
komputera. Ekran był ciemny. — Wyłączał pan komputer? — zapytał, próbując jak najszybciej go
uruchomić.
—Coś z zasilaniem, nic poważnego — mruknął kapitan. — Najwyraźniej przejąłeś się
opowieściami tego starego nudziarza. Wędrujące wiry, potwory morskie i tym podobne banialuki.
Komputer powitał ich cichym szumem.
— Wszystko działa — triumfował kapitan. — A teraz zamów dla mnie frutti di marę, chyba
zgłodniałem. — Odwrócił kolejną stronę i zagłębił się w lekturze.
„PERŁA ZATOKI". KAJUTA
Irma jako ostatnia weszła do kajuty.
— Rozmawiałam z Andrew. Podobno wysiadły im wszystkie przyrządy — oznajmiła z
przejęciem, rzucając się na łóżko. — A kapitan, nie zważając na nic, zamówił sobie frutti di mare.
— Ale z niego twardziel. — Taranee pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Raczej głupiec. — Will wyglądała przez okno, wpatrując się w ciemniejący horyzont, na
którym wody oceanu pochłaniały właśnie czerwoną kulę słońca. — Myślę, że coś tu się dzieje,
wiem to, po prostu to czuję.
— Wcale się nie dziwię. — Cornelia wczołgała się na koję. — Tutaj ciągle coś się dzieje.
Najpierw latarnik z zaginionymi statkami, później ryba nie z tego świata i jeszcze to zwariowane
miejsce na rafie. Chyba się poparzyłam. — Trzymała lusterko, oglądając krytycznie swój profil. —
To dla mnie zbyt wiele.
— Chciałabym zobaczyć te skałki — stwierdziła niespodziewanie Irma. — Nie zasnę, dopóki
nie dowiem się, co tak naprawdę tam jest.
— A kto tu mówi o spaniu? — zaśmiała się Hay Lin. — Ja na przykład chętnie się gdzieś
przejdę.
— Raczej popłynę, chciałaś powiedzieć — poprawiła ją Will. — No to na co czekamy?
— Czekamy na pomysł — odpowiedziała Cornelia — jak suchą stopą dostać się w to miejsce.
— Możesz zostać w łodzi — zaproponowała Hay Lin. — Ktoś przecież musi jej pilnować, kiedy
my...
Zapadła cisza i w tej samej chwili wszystkie uznały, że ryzyko tym razem jest duże, bo nie
wiedzą, co tak naprawdę kryje się pod milczącą powierzchnią wód oceanu.
— A skąd weźmiemy łódź? — spytała Irma.
— Widziałam jedną zacumowaną przy lewej burcie. Nikt jej nie pilnuje — zameldowała
Taranee. — Nawet się nie zorientują.
— A jeśli zobaczy nas profesor O’Neill?
— To będziemy szorować pokład — odpowiedziała Hay Lin. — A wtedy już nikt nas nie uratuje
— dodała grobowym głosem.
Dziewczyny parsknęły nerwowym śmiechem. Rozwinęły mapę i jeszcze raz sprawdziły miejsce
zaznaczone przez latarnika czerwoną gwiazdką. Znajdowało się w pobliżu raf, na południowym
wybrzeżu Wyspy Koralowej.
— Zapamiętasz? — Will spytała Irmę.
— Już pamiętam. Nie żartuj, geografia to mój ulubiony przedmiot, a z kartografii jestem
przecież najlepsza — przypomniała i wsunęła mapę głęboko pod łóżko.
RAFA KORALOWA
Na niebie ukazały się pierwsze gwiazdy. Nadchodziła długa bezksiężycowa noc.
Wymknęły się bezszelestnie z kajuty Przechodzący steward nawet nie zwrócił uwagi na
niewinnie huśtającą się tabliczkę z napisem „Nie przeszkadzać”. Popchnął drzwi do sąsiedniej
kabiny z której dobiegły pomruk aprobaty i głośne podziękowania za przyniesioną przez niego tacę
owoców.
— Poznajesz ten głos? — spytała Irma. — To profesor Gordon.
— Uprzejma jak zawsze — skwitowała Cornelia. — Uważajmy lepiej, aby nikt nas nie
zauważył.
— Mam nadzieję, że nikt do nas nie zajrzy. —Tara— nee obejrzała się, zerkając na znikającego
za rogiem stewarda. — W końcu możemy przecież spać i nie reagować na stukanie.
— Powiedziałam profesor Warton, że boli mnie głowa i dzisiaj darujemy sobie nocne zabawy. —
Cornelia uśmiechnęła się w ciemnościach. — Pochwaliłam was, że nie chcecie mnie zostawić
samej.
— No pewnie — przytaknęła Hay Lin. — Porzucić cię w cierpieniu? Jakie by były z nas
przyjaciółki?
— Żadne — zgodziła się Cornelia.
Nagle usłyszały aż nazbyt dobrze znany im głos.
— Bess, pospiesz się!
— Lecę już, lecę! A panny zarozumialskie wywiesiły tabliczkę z napisem — „Nie
przeszkadzać”. — Bess wypadła zza rogu, nie zauważając dziewczyn ukrytych za kołem
ratunkowym.
Courtney wychylała się przez barierkę, starając się dojrzeć w półmroku siostrę.
— Pewnie coś knują, bądźmy czujne... — ostrzegała.
Usłyszały jeszcze Bess i oddalające się szybko kroki szkolnych reporterek.
— Cieszę się, że mogłyśmy się wykręcić od chrztu morskiego. — Hay Lin udała, że przechodzi
ją dreszcz.
— Brrr... te okropne diabły morskie, piraci, konkurencje, których nie wymyśliłby nikt przy
zdrowych zmysłach...
— Wyobrażam już sobie Grumperki klękające przed Neptunem — zaśmiała się Taranee.
Dziewczyny zeszły na dolny pokład i znalazły się tuż przy drabince, skąd łatwo już było dostać
się do lodzi. Nagle ujrzały nad sobą wychylającą się z górnego pokładu głowę z rogami. Białka jej
oczu zaświeciły w ciemnościach, a po chwili błysnęły zęby w szerokim uśmiechu.
— Hej! Dziewczyny! — rozległ się wesoły głos. — Chodźcie lepiej na górę! Zaraz zaczyna się
impreza. Prawdziwe diabły morskie i prawdziwy Neptun. Będą wybory Królowej Mórz!
— Tak, tak, wpadniemy na imprezę, oczywiście! — odkrzyknęła Irma. — Idź teraz straszyć
innych!
Chłopak pomachał im jeszcze i popędził w stronę głównego pokładu.
— Jeśli tak dalej pójdzie, to zostaniemy tu do rana, prowadząc ożywione życie towarzyskie. —
Irma poprawiła zsuwającą się jej z ramienia torbę.
— Masz latarkę? — upewniła się Will. — Nie zapomniałaś masek?
— Czy ja jestem jakimś szczurem lądowym — zdenerwowała się' Irma. — Mam wszystko,
czego potrzebujemy. Z całym szacunkiem dla szczurów — dodała, spoglądając z uśmieszkiem na
Cornelię.
Usiadły w łodzi i Irma zanurzyła wiosła tak, aby zrobić jak najmniej hałasu.
W oddali widać było wyspę, która migotała tysiącami kolorowych światełek. Na południowym
cyplu wznosiły się charakterystyczne skały, a w nich kryło się miejsce będące celem ich wyprawy.
— Ale ciepła. — Will zanurzyła w morzu palce i podniosła rękę, na której lśniły kropelki wody
— Z przyjemnością zaraz do niej wskoczę.
— Przestańcie wreszcie gadać, bo jeszcze nas usłyszą, woda niesie głosy — zniecierpliwiła się
Irma. — Nie chciałabym, aby nasza wyprawa się skończyła, zanim w ogóle się zaczęła — szepnęła
i zanurzyła głębiej wiosło.
Ponton prześlizgiwał się bez trudu po gładkiej powierzchni wody. Skały rosły w oczach, w miarę
jak zbliżały się do celu swojej wyprawy. Irma podpłynęła do największej z nich i odłożyła wiosła,
uśmiechając się do przyjaciółek.
— Niech się schowa ten najlepszy wioślarz na wyspach — szepnęła. — Nikt tak nie wykonuje
manewrów jak ja.
— Hay Lin, wyjmij kompas — poprosiła Will. — Zobaczymy, czy będzie tak samo wariował.
Dziewczyna wyciągnęła go z plecaka i położyła na dnie łodzi. Wskazówka ruszyła w szaleńczy
bieg.

— To tutaj, tu dokładnie jest miejsce zaznaczone przez latarnika.
Hay Lin zatrzasnęła wieko kompasu i zaczęła wkładać maskę i płetwy. Will usiadła na burcie i
zanurzyła nogi w atramentowej czerni morza.
— Woda jest spokojna — mruknęła. — Ciekawa jestem, co znajdziemy między skałami.
— To pewnie jakieś pole energetyczne. — Taranee stała w masce. — Zbadajmy je i wracajmy
Chciałabym coś jeszcze dzisiaj poczytać.
Cornelia patrzyła na przyjaciółki, które gładko zsuwały się do wody, machając do niej na
pożegnanie. Ujrzała jeszcze światła zapalającej się latarki, gdy po kolei znikały za skałą, przy której
kołysała się łódź. Została sama.
Snop światła wydobył z ciemności turkusową rybę, która przepłynęła tuż przed nosem
zachwyconej Irmy, ciągnąc za sobą welon szafirowego ogona. Na dnie poruszały się niewielkie
kraby. W oddali widać było ławicę małych czerwonych ryb wypływających na otwarte morze.
Will skierowała światło na potężną skałę, wokół której rozciągała się kolonia koralowców
wspinających się po porowatych ścianach skałek wypłukanych przez wodę. Rosły tam ukwiały, a
falujące w wodzie gąbki zdawały się lśnić fosforyzującym blaskiem. Dziewczyny dawały sobie
znaki, w ich szeroko otwartych oczach widać było zachwyt.
Przez chwilę podziwiały jeszcze podwodny krajobraz, a potem Will poruszyła latarką i świat
pogrążył się w ciemności. Widziały teraz jej płetwy, gdy płynęła w kierunku największej skały, aby
poszukać jakichś śladów, które mogłyby pomóc wyjaśnić zagadkę tego miejsca. Zbliżała się już do
porośniętej ukwiaiami ściany, gdy nagle poczuła, że ktoś łapie ją za rękę. Szarpnęła się
instynktownie, ale uścisk był pewny i mocny. Zerknęła w prawo i napotkała poważne spojrzenie
Irmy. Przyjaciółka puściła ją i skinęła głową w stronę jaskini, z której wydobywała się teraz
niebieskawa poświata.
Taranee zbliżyła się ostrożnie, dotykając dłonią ostrej krawędzi świecącej czeluści. Tuż za nią
zaglądała tam Hay Lin, a jej unoszące się w wodzie długie warkocze wyglądały niczym czułki
jakiegoś nieznanego morskiego stworzenia. I wtedy ujrzały w głębi częściowo zakopany niewielki
lśniący przedmiot. Irma sięgnęła po zdobycz, odgarniając pospiesznie drobiny złotego piasku. Była
to busola. Odwróciła kopertę i przetarła niewyraźny napis, który nosił ślady inwazji niewielkich
podwodnych roślin. Na złotej powierzchni ukazał się napis „Wilk Morski”.
Poczuły delikatną wibrację, a potem gwałtownie narastające drżenie i w wejściu do jaskini
ukazał się niewielki wir. Piasek uniósł się w górę i zakręcił, po czym ruszył po dnie, obracając się i
wirując coraz szybciej. Dziewczyny zawróciły w stronę niewielkiej grupy skał wyrastających z
piasku kilkanaście metrów dalej. Wir zmierzał teraz w ich kierunku, przyspieszając, a spłoszona
ławica ryb przemknęła tuż obok, ocierając się o Will, która dawała przyjaciółkom rozpaczliwe
znaki, aby wypłynęły szybko na powierzchnię. Były już blisko, kiedy otworzył się przed nimi
wielki lej i potężny wir wciągnął bez trudu uciekające dziewczyny, porywając je w błękitną czeluść
jaskini.
Cornelia wstała raptownie, sprawiając, że łódź zachwiała się niebezpiecznie. Wpatrywała się w
wodę, obserwując z niepokojem bąbelki, które niespodziewanie pojawiły się na jej powierzchni.
„Dziewczyny, odezwijcie się! — krzyknęła w myślach. — Co się tam dzieje?”.
Odpowiedziała jej cisza. Coś zachlupotało tuż obok, wprawiając ją w przerażenie. Usiadła i
zobaczyła oddalającą się ciemną sylwetkę jakiejś ryby. Na dnie migotało jedynie światło
porzuconej latarki. Zacisnęła powieki i podciągnęła pod brodę kolana, obejmując je ramionami.
— Wyrocznio, gdzie jesteś? — szepnęła, a spod jej powiek wypłynęły łzy.

Rozdział 2

HEATHERFIELD. PRZYSTAŃ STATKÓW PASAŻERSKICH
Profesor Betty Gordon biegała na wysokich szpilkach tam i z powrotem, pokrzykując na
kłębiący się tłum swoich uczniów Pchali się przy trapie, usiłując wejść jak najszybciej na pokład.
— Gdzie jest Hay Lin? — spytała Irma, przeciskając się z trudem do Taranee, która stała z
zadartą w górę głową, wpatrując się w wysoką burtę wycieczkowego statku, gdzie złotymi literami
wypisano dumnie brzmiącą nazwę „Perła Zatoki”.
— Zaraz będzie dzwoniła do mnie, że przyjdzie w ostatniej chwili. Musiała jeszcze pomóc w
restauracji — poinformowała ją Taranee.
— Posuń się, bo całkiem mi się zgniecie — sapnęła Irma, poprawiając trzymany pod pachą
ogromny rulon. Miała uczucie, że zaraz się jej wymknie.
— Może panience pomóc? — rozległ się wesoły głos i ujrzała tuż obok gładko ogoloną twarz
chłopaka w biało—niebieskim stroju.
Był to jeden z członków załogi. Młody marynarz od dłuższego czasu przyglądał się Irmie.
— Patrz, jak się na nią gapi! — syknęła Courtney Grumper, wbijając siostrze łokieć w żebro.
— Przecież widzę, nie musisz mnie trącać! — oburzyła się Bess. — Ona tak specjalnie paraduje
z tą tubą. Pewnie zrobiła jakąś pracę dla profesor Gordon, aby jej się przypodobać.
— Potrzymam ten rulon — zadecydował marynarz i wyciągnął rękę, dotykając brzegu mapy.
— Dziękuję, poradzę sobie. — Irma przytrzymała mocniej zwinięty karton.
— O, widzę, że panienka zabrała ze sobą mapę. Czyżby wątpiła panienka w zdolności
nawigacyjne naszego kapitana? — zażartował, pochylając się z uwagą nad Irmą.
— W takich sprawach ufam tylko sobie — zaśmiała się, chowając rulon za plecami.
„Nawet całkiem przystojny — pomyślała, rzucając nui na pożegnanie uśmiech. — Ciekawe,
czym się zajmuje na statku”.
— Zobaczcie! — rozległ się głos Hay Lin, która ciągnąc za sobą ogromną torbę, przysłaniała
drugą ręką oczy, aby lepiej widzieć wielką burtę statku rzucającą ogromny cień na nabrzeże,
wznosząc się nad nim jak biały wieloryb. — Jest piękny! I za chwilę stanie się naszym domem —
cieszyła się dziewczyna.
Gładkie ściany pięły się wysoko na tle niebieskiego nieba, a stojący za barierkami marynarze
uśmiechali się do siebie, spoglądając z pobłażaniem na rozkrzyczany w dole tłum. Niewielka
grupka emerytów przeliczała w zdenerwowaniu bagaże, a przewodząca im tęga kobieta
wykrzykiwała komendy, poprawiając zsuwające się z nosa okulary
— Nie wiem, czy wszystko wzięłam — zameldowała Cornelia, która przytrzymywała jedną ręką
kapelusz i jednocześnie zmagała się z ciężarem czerwonej podróżnej torby.
Dziewczyny z rosnącym zdumieniem obserwowały, jak popycha nogą wielką walizkę ozdobioną
ze wszystkich stron kolorowymi nalepkami z rejsów w różne zakątki świata.
— To walizka mojego ojca — wyjaśniła. — Nie mogłam zmieścić się do swojej, więc mi
pożyczył.
— Zapakowałaś całą szafę? — udawała zdziwienie Irma. — Pewnie na wszelki wypadek
wzięłaś kalosze, trzy grube swetry, ulubioną zimową kurtkę...
— To się staje nudne. — Cornelia wzruszyła ramionami, odstawiając czerwoną torbę, aby
wypatrzyć w tłumie Will.
Przyjaciółka stała z profesor Gordon, tłumacząc jej coś zawzięcie, z coraz większym zapałem.
— O co może jej chodzić? — zainteresowała się Hay Lin.
— Niech zgadnę. — Cornelia zmrużyła powieki i skoncentrowała się. Na jej twarzy pojawił się
triumfalny uśmiech. — Próbuje załatwić nam pięcioosobową kabinę, i to nie byle gdzie, bo w samej
części dziobowej, na samej górze — oznajmiła po chwili.
W tym momencie rozległ się gwizdek. Na nabrzeżu pojawił się O’Neill, postrach uczniów
Sheffield Institute, unikających ćwiczeń na lekcjach wychowania fizycznego.
— Proszę ustawić się w szeregu! — krzyknął, poruszając groźnie wąsami. — Jeśli mamy
utrzymać tu jakikolwiek porządek, nie możecie kłębić się jak stado baranów.
Uczniowie wycofali się niechętnie, opuszczając trap, na którym co gorliwsi złapali się lin, aby za
— klepać sobie miejsce.
— O, zobaczcie! — rozległ się krzyk, a potem gwizd uznania, któremu towarzyszył głośny i
pełen aprobaty pomruk.
W oddali ukazała się sylwetka profesor Warton. Miała na sobie kolorową koszulę, a krótkie
szorty odsłaniały długie opalone nogi.
— Dobrze, że jesteś — odezwał się łagodnym głosem profesor O’Neill.
— Nie mogłem się doczekać — dodała szeptem Bess, uśmiechając się złośliwie. — Bez ciebie ta
podróż nie miałaby uroku. — Puściła do siostry oko.
Ustawili się posłusznie w szeregu i profesor Betty Gordon zaczęła sprawdzać listę obecności.
— Czuję się jak w szkole — jęknęła Irma.
— Irma Lear — powtórzyła głośniej nauczycielka. — Widzę, że jesteś tu tylko ciałem, bo duch
powędrował chyba gdzie indziej.
— Jestem — burknęła. — Jestem ja, moje bagaże i moje przyjaciółki — dodała ciszej.
Kolorowy tłum wspinał się po trapie zapraszany przez stojącego na górze kapitana.
— Witam wszystkich na najlepszym statku pasażerskim na przestrzeni wielu tysięcy mil —
mówił, pokazując w uśmiechu białe zęby. — „Perła Zatoki” to jednostka luksusowa, niezawodna,
wyposażona w najnowocześniejszą aparaturę, a nasze kajuty...
— Nie macie wrażenia, że słuchacie gadającego folderu reklamowego Heatherfield Cruise
Lines? — spytała Will.
— Spójrzcie tylko na jego mundur — zachichotała Irma. — Wyprasowany, jakby przed chwilą
włożył go na bal kapitański.
— A będzie bal? — zainteresowała się Hay Lin.
— Nie ma rejsu bez balu. — Cornelia przyspieszyła kroku, ciągnąc za sobą wielką walizę. —
Obowiązkowo będzie bal, zobaczycie — dodała, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś chłopca
okrętowego.
Chuda kobieta rzuciła jej pełne oburzenia spojrzenie i pociągnęła gwałtownie chyboczącą się
walizę. Tuż za nią dreptał poczerwieniony z wysiłku małżonek, dźwigając ogromną torbę.
Przeraźliwy dźwięk syreny okrętowej rozdarł powietrze, płosząc mewy siedzące na nabrzeżu.
Wzbiły się w górę z krzykiem i okrążyły odbijającą od brzegu „Perłę Zatoki”.
„PERŁA ZATOKI". MOSTEK KAPITAŃSKI
Kapitan rozluźnił krawat przytrzymujący kołnierzyk, którego brzeg wpijał mu się w szyję.
— Nie znoszę, gdy płynie tyle młodzieży — burknął, rzucając na fotel kapitańską czapkę.
— Ciągle o coś pytają, chcą wszystko wiedzieć — przytaknął pierwszy oficer. — Najbardziej
lubię emerytów. Siedzą na leżakach, nie zadają zbędnych pytań, są wdzięczni, że w ogóle płyną.
— A tym młodym nie zamykają się usta. A jak działa sonar? A dlaczego nie możemy szybciej
płynąć? A nie przeżył pan na morzu jakiejś strasznej przygody? — wyliczał kapitan, rzucając okiem
na panel sterowania.
W oszklonej ze wszystkich stron kabinie zwracało uwagę koło sterowe z wygrawerowaną na nim
nazwą statku „Perła Zatoki”. Imponujące kompasy, telegraf maszynowy, przyrządy nawigacyjne,
chronometr czyniły to pomieszczenie prawdziwym centrum dowodzenia.
Kapitan przygotowywał się do wyjścia z zatoki.
— Nie widziałem lepszej jednostki. — Usiadł ciężko na fotelu, ustawiając wszystkie parametry.
— Jesteśmy doskonali — mówił, obserwując zapalające się światełka. Podłoga nieznacznie drgnęła.
Kapitan sięgnął po mikrofon. — Kurs trzydzieści osiem, południowy wschód, cała naprzód!
Statek wychodził z zatoki, biorąc kurs na Wyspy Koralowe. Kapitan spojrzał w stronę latarni.
Światło mrugnęło trzy razy, więc pociągnął za wajchę i ponownie rozległa się syrena okrętowa.
Pożegnała ona pozostających na lądzie mieszkańców. Trzy przeraźliwe buczenia w odpowiedzi na
trzy błyski.
— Ten nieszczęśnik nigdy o tym nie zapomni — odezwał się pierwszy oficer.
— Musimy uważać na monstrualne krewetki — zarechotał kapitan.
— No i na węże morskie, od których aż się roi w okolicach Wysp Koralowych — dodał
pierwszy oficer.
Wybuchnęli gromkim śmiechem.
— Niech steward przyniesie mi kawy — rzucił przez ramię kapitan i sięgnął po leżący na stole
kryminał. — Nie ma to jak nowoczesne statki, wszystko za ciebie robią. — Włączył autopilota i
pogrążył się w lekturze.
— Grunt to dobre samopoczucie — mruknął pod nosem pierwszy oficer i wezwał stewarda na
mostek kapitański.
„PERŁA ZATOKI". KAJUTA
Will zamknęła okno i jeszcze raz spojrzała w stronę widocznej w oddali latarni. Przez chwilę
wydawało się jej, że widzi na balkonie maleńką sylwetkę latarnika. A potem błysnęło światło. Trzy
razy. I zgasło. Jakby chciał dać im ostatni znak przed odjazdem, przypomnieć, że tam, dokąd płyną,
wszystko może się zdarzyć.
Odwróciła się i objęła wzrokiem pięć wąskich koi zawieszonych nad podłogą, pięć półeczek na
drobiazgi i niewielką szafę z kołyszącymi się w niej wieszakami. I swoje przyjaciółki, które
wyjątkowo milczały, rozglądając się podobnie jak ona po kajucie. Ściany były błękitne, pościel W
bajecznie kolorowe kwiaty, a prześcieradła bielą raziły oczy.
Wypływały na pełne morze.
— Całkiem ładnie — przerwała ciszę Irma. — Szkoda, że nie mamy tu pięciu hamaków, ale da
się żyć. — Rzuciła torbę na pierwszą z brzegu koję.
— Osobiście wolę bardziej pewne miejsca do spania — westchnęła sceptycznie Cornelia i
podeszła do ściany szyb dzielących je od tarasu.
Widok zapierał dech w piersiach. Ujrzała szmaragdową wodę, która wyglądała, jakby ktoś
rozsypał na niej klejnoty. Słońce migotało na powierzchni oceanu.
— Ciekawe, dlaczego dał nam tę mapę. — Will wyciągnęła rękę, aby odebrać od Irmy
pognieciony rulon. — Musimy ją przede wszystkim wyprostować.
Rozwinęła wielką płachtę i ułożyła ją na stole, przygniatając zwijające się rogi marmurowymi
przyciskami z napisem „Perła Zatoki”, znajdującymi się w wyposażeniu kajuty.
— Chciał, żebyśmy miały cały czas przed sobą wszystkie te dziwne przypadki, które zdarzyły
się na tym obszarze — powiedziała z przejęciem Taranee.
— Ostrzegał nas, ale nie chciałyście go słuchać — jęknęła Cornelia. — Niedługo są wyprzedaże,
mogłyśmy zostać i pobuszować w sklepach, a nie płynąć bez końca na jakieś podejrzane wyspy,
gdzie nic dobrego nas nie spotka — narzekała. — Trzeba było zachorować — dodała odkrywczo.
— To się nazywa honorowe wyjście z sytuacji.
— Zbiorowe zatrucie? — zdziwiła się Will. — Tym razem przesadziłaś.
— No, może trochę — zgodziła się Cornelia. — Nie zwracaj na mnie uwagi. Jeśli już tu
jesteśmy, to może spróbujmy ustalić, co tak naprawdę nas czeka.
— Jak to, co nas czeka? Wspaniałe plaże, poławiacze pereł, nieodkryte skarby, romantyczne
przygody — wyliczała Irma. — Mało?
— Nie to miałam na myśli — przerwała jej niecierpliwie Cornelia. — Myślę o tych wszystkich
zaginionych statkach.
— Zobaczcie, wszędzie tam, gdzie miał wbite chorągiewki, są kolorowe gwiazdki. A na dole
legenda zaginionych statków — zauważyła Taranee.
Hay Lin pochyliła się nad mapą. Kierunki prądów morskich zaznaczone były strzałkami.
Poszarpane linie wskazywały ukształtowanie morskiego dna, a pracowicie wykaligrafowane cyfry
oznaczały głębokość. Ogromna rafa w kształcie półksiężyca otaczała archipelag maleńkich wysp,
wśród których złowieszczo widniały miejsca kolejnych zaginięć.
— To rzeczywiście dokładna mapa — stwierdziła z podziwem. — Ta wyspa musi mieć nie
więcej niż dziesięć kilometrów kwadratowych. — Pokazała niewielką, widoczną na papierze
kropeczkę. — I to tutaj właśnie, tak blisko wyspy, zaginęła „Queen Margot”. Oznaczył ją kolorem
czerwonym.
— Nie podoba mi się to wszystko — podsumowała Cornelia. — Płyniemy do miejsca, gdzie
dzieją się różne dziwne rzeczy, a w dodatku nikt nie traktował tego latarnika poważnie.
— Oprócz nas — zauważyła przytomnie Will. — i dlatego musimy się temu dokładnie przyjrzeć.
Ktoś zastukał energicznie, wprawiając w drżenie drzwi kajuty. Irma zeskoczyła z łóżka i
podeszła, aby je otworzyć.
W progu stał marynarz. Ten sam, który uparł się, aby pomóc jej nieść mapę.
— Udało mi się w końcu ciebie znaleźć — ucieszył się na widok Irmy. — Dzisiaj wieczorem
odbędzie się bal kapitański. Nasz kapitan organizuje go w czasie każdego rejsu. Będzie dobra
muzyka, nasz zespół słynie...
— Jeśli nie będę zmęczona, z przyjemnością przyjdę — przerwała mu Irma. — Ale z
przyjaciółkami — dodała, spoglądając znacząco na dziewczyny.
— Tak, tak przyjdziemy! — zawołały wesoło zgodnym chórem.
— I mam nadzieję, że zatańczysz z każdą z nas — uśmiechnęła się Cornelia.
— Mam na imię Andrew — odpowiedział radośnie. — I będę zaszczycony, mogąc zatańczyć z
każdą
Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Irma ruszyła w stronę Cornelii z miną niewróżącą nic dobrego.
— Szkoda, że nie powiedziałaś: „A ja mam na imię Cornelia, prawda, że to piękne imię?” —
wycedziła przez zęby.
— O ile się orientuję, jest tu co najmniej kilkunastu marynarzy — odezwała się Taranee. — Ale
nie będzie to miało żadnego znaczenia, jeśli znikniemy w równie tajemniczy sposób jak kuter
latarnika.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia i teraz już zgodnie pochyliły się nad mapą.
— Miałam dziś sen — odezwała się niespodziewanie Irma. — Śniło mi się, że weszłam do
wnętrza ogromnej muszli. Byłam sama. Zaczęłam iść coraz dalej i dalej. Kolejny zakręt odkrywał
jedynie ściany zwężającego się korytarza o alabastrowej powierzchni. Nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, że gdzieś tam w środku, na końcu strasznego labiryntu, czeka na mnie jakaś nieznana
istota. I wtedy usłyszałam złowrogi szum. Chwyciłam się mocno ściany i poczułam, że spadam. W
tym samym momencie łagodne światło, które wcześniej rozświetlało korytarz, zgasło. To było
okropne. Zgubiłam się w ciemności, a wy nie mogłyście mnie usłyszeć.
— Dziwny sen — zamyśliła się Will. — Może był to zamek jakiegoś morskiego stworzenia,
które od wieków kryje się na dnie oceanu.
— Spójrzcie — rozległ się glos Taranee, która pochylała się nad mapą, wodząc palcem po
miejscach zaginięcia statków. — Jeśliby poprowadzić linię pomiędzy miejscami kolejnych zaginięć,
od „Queen Margot” do „Wilka Morskiego”, powstaje zwężająca się do środka spirala — mówiła
coraz szybciej. — Tak, a środkiem tej spirali jest Wyspa Koralowa!
Palec Taranee zatrzymał się na konturze tajemniczej wysepki, ale w tym momencie mapa
zwinęła się, jakby chciała ukryć przed Czarodziejkami jakieś tajemnice.
— To miejsce naszego przeznaczenia! — zawołała Will. — Przytrzymaj, żeby się znów nie
zwinęła — zwróciła się do Hay Lin i szybko sięgnęła po babciny kompas, który w ostatniej chwili
wrzuciła do bagażu. Położyła go na wyspie i nagle wskazówka z szaleńczą prędkością zaczęła
obracać się wokół własnej osi.
— Widzicie — szepnęła Taranee. — Tu musi coś być!
Irma otworzyła szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Hay Lin zdjęła ostrożnie kompas i obejrzała go ze wszystkich stron.
„PERŁA ZATOKI". POKŁAD SPACEROWY
Kolorowe światełka jak lśniący warkocz oplatały górny pokład wycieczkowego statku, który
widoczny był z daleka niczym świetlik przelatujący przez granat nocy Gwar głosów dochodzący z
restauracji mieszał się z wesołymi okrzykami młodzieży Taneczny korowód przesuwał się po
dolnym pokładzie, gdzie widać było podświedony na niebiesko gigantyczny basen. Nikt jednak nie
zażywał kąpieli, bo tej nocy najatrakcyjniejszym punktem programu był bal kapitański.
Zespół muzyczny grał najbardziej znane kawałki, a gitarzysta wykonywał solówki, których
wirtuozeria przyciągała tłumy gości. Irma, w czerwonej sukience, kołysała się w takt muzyki w
towarzystwie nieodstępującego jej nawet na krok Andrew, który w białej marynarce i granatowych
spodniach wyglądał jak pierwszy oficer.
— Nawet do siebie pasują — zauważyła Hay Lin. — To chyba coś poważnego.
— Ale z ciebie romantyczka — prychnęła Cornelia. — Jutro będzie robiła słodkie oczy do

poławiaczy pereł. Ir ma lubi być w centrum zainteresowania, to wszystko.
— Od kiedy to jesteś takim świetnym psychologiem? — Hay Lin spojrzała na przyjaciółkę,
której srebrzysta suknia wyglądała w świede księżyca jak rybia łuska.
— Do tego nie trzeba psychologii, wystarczy doświadczenie. — Cornelia wzruszyła ramionami i
już miała zejść na niższy pokład, kiedy ktoś zastąpił jej drogę.
— Jeśli ze mną nie zatańczysz, skoczę za burtę — rozległ się wesoły głos.
Chłopak, który przed nią stanął, nie był marynarzem. Koszula w kolorowe kwiaty i długie włosy
związane rzemieniem nie pozostawiały co do tego żadnych wątpliwości.
— Płynę z rodzicami na Wyspy Koralowe — wyjaśnił, zerkając na pozostałe trzy dziewczyny,
które z rozbawieniem przyglądały się naburmuszonej Cor— nelii. — Pracują w Instytucie
Oceanografii. Dla mnie to będą wakacje, ale oni mają do zbadania coś ważnego. To tajemnica —
dodał ze śmiechem.
— Mogę z tobą zatańczyć — zgodziła się niespodziewanie Cornelia. — Ale muszę poznać twoje
imię.
— Mam na imię Mark — odpowiedział i chwytając ją za łokieć, wprowadził między tańczące
pary
— Przypomina mi Petera, twojego brata — odezwała się Will.
— Chyba tylko z fryzury, ale najwyraźniej Cornelii to wystarcza — zachichotała Taranee.
Saksofonista spojrzał z uznaniem na długowłosą blondynkę, która w srebrnej sukni pojawiła się
na parkiecie. Światła przygasły i w nagłą ciszę wkradły się miękkie dźwięki saksofonu tenorowego
prowadzącego temat jednego ze znanych standardów jazzowych.
Rozległ się głośny szmer aprobaty starszych uczestników rejsu.
— Pięknie gra. — Mark prowadził Cornelię z pewnością wytrawnego tancerza. — Szkoda, że
moi rodzice zostali w kajucie. Chętnie bym cię im przedstawił.
— Nie lubią muzyki? — spytała, obserwując z zainteresowaniem purpurowy, egzotyczny kwiat
zdo— biący jego koszulę.
— Lubią, ale ostatnio nic innego nie robią, tylko rozmawiają o pracy Są mikrobiologami, biorą
udział w ściśle tajnych rządowych badaniach. W okolicach wysp dokonano niezwykłego odkrycia.
— Uwielbiam tajemnice. — Cornelia uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Jakiego
odkrycia?
— Nie powinienem o tym mówić. — Mark wyraźnie się wahał. — Nikomu nie powtórzysz?
— Nie jestem gadułą. — Cornelia zesztywniała, gubiąc na chwilę rytm. — Chyba nie sądzisz,
że...
— To ryba — szepnął. — Wielka, nieznana ryba, jedyny taki okaz na świecie.
— Jak ją odkryli? — zapytała rzeczowo. — Złowili ją w okolicy Wyspy Koralowej?
— Sama przypłynęła — odpowiedział. — I dała się schwytać, jakby tego chciała. Podobno gada.
— Gadająca ryba? Żartujesz! — Cornelia stanęła, wpadając na tańczącą obok parę. —
Przepraszam — mruknęła i pociągnęła Marka za rękę. — Chodź, usiądziemy, to mi wszystko
opowiesz.
— Zobacz jak gruchają. — Courtney spoglądała z zawiścią na Cornelię. — Co on w niej widzi?
— Niewiele widzi, bo jest ciemno — wycedziła Bess. — Inaczej uciekłby z krzykiem.
Siostry usiadły przy stoliku i rozglądały się w oczekiwaniu na kelnera.
— Dobrze się bawi — stwierdziła Taranee, przyglądając się pogrążonej w rozmowie
przyjaciółce.
— Może przejdziemy się po statku i poszukamy czegoś interesującego? — zaproponowała Hay
Lin.
— Ciekawie to jest tam. — Will wyciągnęła rękę, wskazując pusty horyzont. — Albo tam. —
Wychyliła się za burtę, patrząc w połyskującą w ciemnościach wodę. — Tutaj wszystko jest
przewidywalne.
Rozległ się głośny śmiech i jakiś mężczyzna wytoczył się z restauracji, wykrzykując, że musi
koniecznie popływać. Po chwili w basenie znalazło się kilkoro gości.
— Zabawa powoli się rozkręca — zauważyła Will. — Chodźmy tam, gdzie powinno być
spokojniej.
— Tu jesteście! — rozległ się głos profesor Gordon.
Zielona wąska sukienka do kolan, sznur kolorowych paciorków, w uszach wielkie zielone koła i
rude spięte do góry włosy nie pozwoliły w pierwszej chwili rozpoznać nauczycielki. Wyglądała
zupełnie inaczej niż w szkole.
— Właśnie schodziłyśmy na dolny pokład — wyjaśniła Hay Lin.
— Nie ma mowy, musicie zatańczyć! — zawołała profesor i machnęła ręką w kierunku
nadciągającego od strony mostku kolorowego tłumu.
— O, nie! — jęknęła Taranee. — Tylko nie to!
—Ależ, pani profesor — zaprotestowała Will, lecz nie zdążyła już nic dodać, bo taneczny
korowód porwał ją, przelatując z dzikim krzykiem po pokładzie. Ujrzała jeszcze barwną sukienkę
Hay Lin i nogawkę spodni Taranee, które równie niespodziewanie stały się fragmentem
roztańczonego węża.
—Hurra!!! — rozległ się krzyk i runęli w dół po metalowych schodach prosto na niższy pokład.
— Wolniej! — krzyknęła Will. — Bo połamiemy sobie nogi!
Ale nikt jej nie słuchał. Z góry patrzyły na nich tańczące pary, które zwabione dzikimi krzykami
wyjrzały przez balkon. Hay Lin, zanim zniknęła za zakrętem, ujrzała jeszcze roześmianą twarz Irmy
i włosy Cornelii, spływające w dół niczym złota fala przypływu.
Nagle muzyka umilkła i jeden z wykonawców zapowiedział krótką przerwę. Wąż rozsypał się i
uwolnione dziewczyny przytrzymały się poręczy balkonu, z trudem łapiąc oddech po szaleńczym
biegu.
— Powariowali — odezwała się Hay Lin. — Zachowują się jak dzieci.
Taranee kręciła z niedowierzaniem głową, obserwując siedzącą na pokładzie Bess, która zanosiła
się śmiechem, wymachując naderwanym rękawem.
— Dawno się tak nie bawiłam! — krzyczała, łapiąc za nogawkę siostrę. — O, księżniczka z
bajki! — wykrzywiła się na widok Cornelii. — I tak nigdy nie lubiłam tej bluzki — dodała,
odrywając do końca mankiet. O, teraz znacznie lepiej.
— I słusznie, bo wyglądasz w niej okropnie — rozległ się głos Cornelii, która w swojej
srebrzystej sukni przepłynęła obok niej niczym zjawa. — Dobrze się bawiłyście? — spytała,
zatrzymując się przy Will.
— Znakomicie — odpowiedziała z szerokim uśmiechem przyjaciółka. — Ale chciałabym już
odpocząć.
— A ty, ty wyglądasz jak ryba wyciągnięta z wody! — krzyknęła Bess. — Możesz sobie nosić te
rozpuszczone włosy i robić miny obrażonej księżniczki. I tak żaden chłopak się tobą nie
zainteresuje.
— I tu się mylisz — wycedziła przez zęby Corne— lia. — Idziemy, nie ma sensu z nimi
rozmawiać.
Skręciły w lewo, gdzie majaczyły w ciemnościach białe plamy opuszczonych leżaków. W
niebieskiej skrzyni leżały równo poukładane koce.
— Świetne miejsce na naradę — ucieszyła się Will. — Brakuje tylko Irmy, ale to da się załatwić.
Skupiła się, a przyglądające się temu przyjaciółki ujrzały, że z trudem powstrzymuje śmiech.
— Zaraz przyjdzie — zachichotała. — Ale uprzedzam, że nie będzie zbyt zadowolona.
Zajęły cztery leżaki, wyciągając ciepłe pledy, aby okryć nimi nogi. Gdy tylko ułożyły się
wygodnie, rozległ się tupot nóg i na pokład wpadła Irma z miną zdradzającą wielkie
niezadowolenie.
— To była najbardziej romantyczna chwila w moim życiu — wycedziła przez zęby. — A wy
musiałyście mi wszystko popsuć.
— Nie denerwuj się tak — poprosiła Taranee. — Spędzimy na Perle Zatoki jeszcze trzy dni.
Nawet gdy dopłyniemy, będziemy tu mieszkać. Możesz umówić się z Andrew na wyspie.
— Wiesz, romantyczny spacer, te sprawy... — zaśmiała się Cornelia.
— Dziękuję za radę — parsknęła Irma i ciągnąc za sobą pled, usiadła na leżaku obok Hay Lin.
— Nie wyobrażacie sobie nawet, czego się dowiedziałam. — Cornelia uniosła się na leżaku i
spojrzała na siedzące wokół przyjaciółki.
— Że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na statku — wykrzywiła się Irma.
— To wyczytałam w jego oczach — stwierdziła ze śmiechem Cornelia. — To zaś, o czym wam
chcę powiedzieć, jest supertajne i gdyby ktokolwiek usłyszał, o czym tu mówimy...
— Hej! Śpicie czy co? — głos należał do Marka, który wychylał się z balkonu, spoglądając na
wyciągnięte na leżakach znajome. — Zaraz koniec przerwy. Cornelia, zatańczysz?
— Dziękuję, ale chyba już pójdę spać. — Zadarła głowę i rzuciła mu przepraszający uśmiech.
Muzycy stroili instrumenty. Pierwszy rozpoczął saksofonista. Liryczny temat płynął miękko,
niesiony przez wodę w aksamit nocy.
— Do jutra! — krzyknął. — Ja też idę do kajuty.
— Musisz już iść? — rozległ się głos Bess. — Bardzo lubię ten kawałek.
— Ja też lubię — odpowiedział wesoło chłopak. — To typowy kawałek do słuchania. Dobranoc.
— Niezły jest ten Mark — odezwała się Irma. — Nawet do ciebie pasuje — dodała łaskawie.
Na górze ktoś trzasnął drzwiami, a głosy roztańczonych pasażerów mieszały się ze słodkim
brzmieniem saksofonu.
— Czy dacie mi wreszcie coś powiedzieć? — zbuntowała się Cornelia.
Tym razem dziewczyny zamieniły się w słuch.
PODWODNY ŚWIAT
Światełka statku pulsowały w ciemnej nocy, a niesione przez wodę głosy wznosiły się i opadały,
przemykając między falującymi welonami roślin. „Perła Zatoki” sunęła majestatycznie po
bezkresnym oceanie. Ławica ryb przemknęła obok ciemnej jaskini niczym cień, który na próżno
chciałoby się chwycić.
Nagle na dnie morza pojawił się niewielki wir. Piasek uniósł się w górę, obracając się tak, jakby
poddawał się dłoniom doświadczonego garncarza. Krąg, najpierw mały, teraz potężniał, otwierając
się czeluścią w kierunku kołyszącej się w oddali powierzchni wody.
Mimo ciemności podwodna przestrzeń, niczym sala balowa, pełna była barw i świateł ukrytych
na dnie oceanu. Wir przesunął się w stronę otwartego morza. Zdawało się, że czegoś lub kogoś
szuka. Jego średnica stawała się coraz większa, w miarę jak nabierał prędkości, żeby zbliżyć się do
widocznego w oddali błyskającego światłami statku.
Nagle drgnął i zatrzymał się, zaczął powoli opadać, wytracając swój wirujący ruch, aby zniknąć
bez śladu w dnie oceanu.