niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 2

HEATHERFIELD. PRZYSTAŃ STATKÓW PASAŻERSKICH
Profesor Betty Gordon biegała na wysokich szpilkach tam i z powrotem, pokrzykując na
kłębiący się tłum swoich uczniów Pchali się przy trapie, usiłując wejść jak najszybciej na pokład.
— Gdzie jest Hay Lin? — spytała Irma, przeciskając się z trudem do Taranee, która stała z
zadartą w górę głową, wpatrując się w wysoką burtę wycieczkowego statku, gdzie złotymi literami
wypisano dumnie brzmiącą nazwę „Perła Zatoki”.
— Zaraz będzie dzwoniła do mnie, że przyjdzie w ostatniej chwili. Musiała jeszcze pomóc w
restauracji — poinformowała ją Taranee.
— Posuń się, bo całkiem mi się zgniecie — sapnęła Irma, poprawiając trzymany pod pachą
ogromny rulon. Miała uczucie, że zaraz się jej wymknie.
— Może panience pomóc? — rozległ się wesoły głos i ujrzała tuż obok gładko ogoloną twarz
chłopaka w biało—niebieskim stroju.
Był to jeden z członków załogi. Młody marynarz od dłuższego czasu przyglądał się Irmie.
— Patrz, jak się na nią gapi! — syknęła Courtney Grumper, wbijając siostrze łokieć w żebro.
— Przecież widzę, nie musisz mnie trącać! — oburzyła się Bess. — Ona tak specjalnie paraduje
z tą tubą. Pewnie zrobiła jakąś pracę dla profesor Gordon, aby jej się przypodobać.
— Potrzymam ten rulon — zadecydował marynarz i wyciągnął rękę, dotykając brzegu mapy.
— Dziękuję, poradzę sobie. — Irma przytrzymała mocniej zwinięty karton.
— O, widzę, że panienka zabrała ze sobą mapę. Czyżby wątpiła panienka w zdolności
nawigacyjne naszego kapitana? — zażartował, pochylając się z uwagą nad Irmą.
— W takich sprawach ufam tylko sobie — zaśmiała się, chowając rulon za plecami.
„Nawet całkiem przystojny — pomyślała, rzucając nui na pożegnanie uśmiech. — Ciekawe,
czym się zajmuje na statku”.
— Zobaczcie! — rozległ się głos Hay Lin, która ciągnąc za sobą ogromną torbę, przysłaniała
drugą ręką oczy, aby lepiej widzieć wielką burtę statku rzucającą ogromny cień na nabrzeże,
wznosząc się nad nim jak biały wieloryb. — Jest piękny! I za chwilę stanie się naszym domem —
cieszyła się dziewczyna.
Gładkie ściany pięły się wysoko na tle niebieskiego nieba, a stojący za barierkami marynarze
uśmiechali się do siebie, spoglądając z pobłażaniem na rozkrzyczany w dole tłum. Niewielka
grupka emerytów przeliczała w zdenerwowaniu bagaże, a przewodząca im tęga kobieta
wykrzykiwała komendy, poprawiając zsuwające się z nosa okulary
— Nie wiem, czy wszystko wzięłam — zameldowała Cornelia, która przytrzymywała jedną ręką
kapelusz i jednocześnie zmagała się z ciężarem czerwonej podróżnej torby.
Dziewczyny z rosnącym zdumieniem obserwowały, jak popycha nogą wielką walizkę ozdobioną
ze wszystkich stron kolorowymi nalepkami z rejsów w różne zakątki świata.
— To walizka mojego ojca — wyjaśniła. — Nie mogłam zmieścić się do swojej, więc mi
pożyczył.
— Zapakowałaś całą szafę? — udawała zdziwienie Irma. — Pewnie na wszelki wypadek
wzięłaś kalosze, trzy grube swetry, ulubioną zimową kurtkę...
— To się staje nudne. — Cornelia wzruszyła ramionami, odstawiając czerwoną torbę, aby
wypatrzyć w tłumie Will.
Przyjaciółka stała z profesor Gordon, tłumacząc jej coś zawzięcie, z coraz większym zapałem.
— O co może jej chodzić? — zainteresowała się Hay Lin.
— Niech zgadnę. — Cornelia zmrużyła powieki i skoncentrowała się. Na jej twarzy pojawił się
triumfalny uśmiech. — Próbuje załatwić nam pięcioosobową kabinę, i to nie byle gdzie, bo w samej
części dziobowej, na samej górze — oznajmiła po chwili.
W tym momencie rozległ się gwizdek. Na nabrzeżu pojawił się O’Neill, postrach uczniów
Sheffield Institute, unikających ćwiczeń na lekcjach wychowania fizycznego.
— Proszę ustawić się w szeregu! — krzyknął, poruszając groźnie wąsami. — Jeśli mamy
utrzymać tu jakikolwiek porządek, nie możecie kłębić się jak stado baranów.
Uczniowie wycofali się niechętnie, opuszczając trap, na którym co gorliwsi złapali się lin, aby za
— klepać sobie miejsce.
— O, zobaczcie! — rozległ się krzyk, a potem gwizd uznania, któremu towarzyszył głośny i
pełen aprobaty pomruk.
W oddali ukazała się sylwetka profesor Warton. Miała na sobie kolorową koszulę, a krótkie
szorty odsłaniały długie opalone nogi.
— Dobrze, że jesteś — odezwał się łagodnym głosem profesor O’Neill.
— Nie mogłem się doczekać — dodała szeptem Bess, uśmiechając się złośliwie. — Bez ciebie ta
podróż nie miałaby uroku. — Puściła do siostry oko.
Ustawili się posłusznie w szeregu i profesor Betty Gordon zaczęła sprawdzać listę obecności.
— Czuję się jak w szkole — jęknęła Irma.
— Irma Lear — powtórzyła głośniej nauczycielka. — Widzę, że jesteś tu tylko ciałem, bo duch
powędrował chyba gdzie indziej.
— Jestem — burknęła. — Jestem ja, moje bagaże i moje przyjaciółki — dodała ciszej.
Kolorowy tłum wspinał się po trapie zapraszany przez stojącego na górze kapitana.
— Witam wszystkich na najlepszym statku pasażerskim na przestrzeni wielu tysięcy mil —
mówił, pokazując w uśmiechu białe zęby. — „Perła Zatoki” to jednostka luksusowa, niezawodna,
wyposażona w najnowocześniejszą aparaturę, a nasze kajuty...
— Nie macie wrażenia, że słuchacie gadającego folderu reklamowego Heatherfield Cruise
Lines? — spytała Will.
— Spójrzcie tylko na jego mundur — zachichotała Irma. — Wyprasowany, jakby przed chwilą
włożył go na bal kapitański.
— A będzie bal? — zainteresowała się Hay Lin.
— Nie ma rejsu bez balu. — Cornelia przyspieszyła kroku, ciągnąc za sobą wielką walizę. —
Obowiązkowo będzie bal, zobaczycie — dodała, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś chłopca
okrętowego.
Chuda kobieta rzuciła jej pełne oburzenia spojrzenie i pociągnęła gwałtownie chyboczącą się
walizę. Tuż za nią dreptał poczerwieniony z wysiłku małżonek, dźwigając ogromną torbę.
Przeraźliwy dźwięk syreny okrętowej rozdarł powietrze, płosząc mewy siedzące na nabrzeżu.
Wzbiły się w górę z krzykiem i okrążyły odbijającą od brzegu „Perłę Zatoki”.
„PERŁA ZATOKI". MOSTEK KAPITAŃSKI
Kapitan rozluźnił krawat przytrzymujący kołnierzyk, którego brzeg wpijał mu się w szyję.
— Nie znoszę, gdy płynie tyle młodzieży — burknął, rzucając na fotel kapitańską czapkę.
— Ciągle o coś pytają, chcą wszystko wiedzieć — przytaknął pierwszy oficer. — Najbardziej
lubię emerytów. Siedzą na leżakach, nie zadają zbędnych pytań, są wdzięczni, że w ogóle płyną.
— A tym młodym nie zamykają się usta. A jak działa sonar? A dlaczego nie możemy szybciej
płynąć? A nie przeżył pan na morzu jakiejś strasznej przygody? — wyliczał kapitan, rzucając okiem
na panel sterowania.
W oszklonej ze wszystkich stron kabinie zwracało uwagę koło sterowe z wygrawerowaną na nim
nazwą statku „Perła Zatoki”. Imponujące kompasy, telegraf maszynowy, przyrządy nawigacyjne,
chronometr czyniły to pomieszczenie prawdziwym centrum dowodzenia.
Kapitan przygotowywał się do wyjścia z zatoki.
— Nie widziałem lepszej jednostki. — Usiadł ciężko na fotelu, ustawiając wszystkie parametry.
— Jesteśmy doskonali — mówił, obserwując zapalające się światełka. Podłoga nieznacznie drgnęła.
Kapitan sięgnął po mikrofon. — Kurs trzydzieści osiem, południowy wschód, cała naprzód!
Statek wychodził z zatoki, biorąc kurs na Wyspy Koralowe. Kapitan spojrzał w stronę latarni.
Światło mrugnęło trzy razy, więc pociągnął za wajchę i ponownie rozległa się syrena okrętowa.
Pożegnała ona pozostających na lądzie mieszkańców. Trzy przeraźliwe buczenia w odpowiedzi na
trzy błyski.
— Ten nieszczęśnik nigdy o tym nie zapomni — odezwał się pierwszy oficer.
— Musimy uważać na monstrualne krewetki — zarechotał kapitan.
— No i na węże morskie, od których aż się roi w okolicach Wysp Koralowych — dodał
pierwszy oficer.
Wybuchnęli gromkim śmiechem.
— Niech steward przyniesie mi kawy — rzucił przez ramię kapitan i sięgnął po leżący na stole
kryminał. — Nie ma to jak nowoczesne statki, wszystko za ciebie robią. — Włączył autopilota i
pogrążył się w lekturze.
— Grunt to dobre samopoczucie — mruknął pod nosem pierwszy oficer i wezwał stewarda na
mostek kapitański.
„PERŁA ZATOKI". KAJUTA
Will zamknęła okno i jeszcze raz spojrzała w stronę widocznej w oddali latarni. Przez chwilę
wydawało się jej, że widzi na balkonie maleńką sylwetkę latarnika. A potem błysnęło światło. Trzy
razy. I zgasło. Jakby chciał dać im ostatni znak przed odjazdem, przypomnieć, że tam, dokąd płyną,
wszystko może się zdarzyć.
Odwróciła się i objęła wzrokiem pięć wąskich koi zawieszonych nad podłogą, pięć półeczek na
drobiazgi i niewielką szafę z kołyszącymi się w niej wieszakami. I swoje przyjaciółki, które
wyjątkowo milczały, rozglądając się podobnie jak ona po kajucie. Ściany były błękitne, pościel W
bajecznie kolorowe kwiaty, a prześcieradła bielą raziły oczy.
Wypływały na pełne morze.
— Całkiem ładnie — przerwała ciszę Irma. — Szkoda, że nie mamy tu pięciu hamaków, ale da
się żyć. — Rzuciła torbę na pierwszą z brzegu koję.
— Osobiście wolę bardziej pewne miejsca do spania — westchnęła sceptycznie Cornelia i
podeszła do ściany szyb dzielących je od tarasu.
Widok zapierał dech w piersiach. Ujrzała szmaragdową wodę, która wyglądała, jakby ktoś
rozsypał na niej klejnoty. Słońce migotało na powierzchni oceanu.
— Ciekawe, dlaczego dał nam tę mapę. — Will wyciągnęła rękę, aby odebrać od Irmy
pognieciony rulon. — Musimy ją przede wszystkim wyprostować.
Rozwinęła wielką płachtę i ułożyła ją na stole, przygniatając zwijające się rogi marmurowymi
przyciskami z napisem „Perła Zatoki”, znajdującymi się w wyposażeniu kajuty.
— Chciał, żebyśmy miały cały czas przed sobą wszystkie te dziwne przypadki, które zdarzyły
się na tym obszarze — powiedziała z przejęciem Taranee.
— Ostrzegał nas, ale nie chciałyście go słuchać — jęknęła Cornelia. — Niedługo są wyprzedaże,
mogłyśmy zostać i pobuszować w sklepach, a nie płynąć bez końca na jakieś podejrzane wyspy,
gdzie nic dobrego nas nie spotka — narzekała. — Trzeba było zachorować — dodała odkrywczo.
— To się nazywa honorowe wyjście z sytuacji.
— Zbiorowe zatrucie? — zdziwiła się Will. — Tym razem przesadziłaś.
— No, może trochę — zgodziła się Cornelia. — Nie zwracaj na mnie uwagi. Jeśli już tu
jesteśmy, to może spróbujmy ustalić, co tak naprawdę nas czeka.
— Jak to, co nas czeka? Wspaniałe plaże, poławiacze pereł, nieodkryte skarby, romantyczne
przygody — wyliczała Irma. — Mało?
— Nie to miałam na myśli — przerwała jej niecierpliwie Cornelia. — Myślę o tych wszystkich
zaginionych statkach.
— Zobaczcie, wszędzie tam, gdzie miał wbite chorągiewki, są kolorowe gwiazdki. A na dole
legenda zaginionych statków — zauważyła Taranee.
Hay Lin pochyliła się nad mapą. Kierunki prądów morskich zaznaczone były strzałkami.
Poszarpane linie wskazywały ukształtowanie morskiego dna, a pracowicie wykaligrafowane cyfry
oznaczały głębokość. Ogromna rafa w kształcie półksiężyca otaczała archipelag maleńkich wysp,
wśród których złowieszczo widniały miejsca kolejnych zaginięć.
— To rzeczywiście dokładna mapa — stwierdziła z podziwem. — Ta wyspa musi mieć nie
więcej niż dziesięć kilometrów kwadratowych. — Pokazała niewielką, widoczną na papierze
kropeczkę. — I to tutaj właśnie, tak blisko wyspy, zaginęła „Queen Margot”. Oznaczył ją kolorem
czerwonym.
— Nie podoba mi się to wszystko — podsumowała Cornelia. — Płyniemy do miejsca, gdzie
dzieją się różne dziwne rzeczy, a w dodatku nikt nie traktował tego latarnika poważnie.
— Oprócz nas — zauważyła przytomnie Will. — i dlatego musimy się temu dokładnie przyjrzeć.
Ktoś zastukał energicznie, wprawiając w drżenie drzwi kajuty. Irma zeskoczyła z łóżka i
podeszła, aby je otworzyć.
W progu stał marynarz. Ten sam, który uparł się, aby pomóc jej nieść mapę.
— Udało mi się w końcu ciebie znaleźć — ucieszył się na widok Irmy. — Dzisiaj wieczorem
odbędzie się bal kapitański. Nasz kapitan organizuje go w czasie każdego rejsu. Będzie dobra
muzyka, nasz zespół słynie...
— Jeśli nie będę zmęczona, z przyjemnością przyjdę — przerwała mu Irma. — Ale z
przyjaciółkami — dodała, spoglądając znacząco na dziewczyny.
— Tak, tak przyjdziemy! — zawołały wesoło zgodnym chórem.
— I mam nadzieję, że zatańczysz z każdą z nas — uśmiechnęła się Cornelia.
— Mam na imię Andrew — odpowiedział radośnie. — I będę zaszczycony, mogąc zatańczyć z
każdą
Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Irma ruszyła w stronę Cornelii z miną niewróżącą nic dobrego.
— Szkoda, że nie powiedziałaś: „A ja mam na imię Cornelia, prawda, że to piękne imię?” —
wycedziła przez zęby.
— O ile się orientuję, jest tu co najmniej kilkunastu marynarzy — odezwała się Taranee. — Ale
nie będzie to miało żadnego znaczenia, jeśli znikniemy w równie tajemniczy sposób jak kuter
latarnika.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia i teraz już zgodnie pochyliły się nad mapą.
— Miałam dziś sen — odezwała się niespodziewanie Irma. — Śniło mi się, że weszłam do
wnętrza ogromnej muszli. Byłam sama. Zaczęłam iść coraz dalej i dalej. Kolejny zakręt odkrywał
jedynie ściany zwężającego się korytarza o alabastrowej powierzchni. Nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, że gdzieś tam w środku, na końcu strasznego labiryntu, czeka na mnie jakaś nieznana
istota. I wtedy usłyszałam złowrogi szum. Chwyciłam się mocno ściany i poczułam, że spadam. W
tym samym momencie łagodne światło, które wcześniej rozświetlało korytarz, zgasło. To było
okropne. Zgubiłam się w ciemności, a wy nie mogłyście mnie usłyszeć.
— Dziwny sen — zamyśliła się Will. — Może był to zamek jakiegoś morskiego stworzenia,
które od wieków kryje się na dnie oceanu.
— Spójrzcie — rozległ się glos Taranee, która pochylała się nad mapą, wodząc palcem po
miejscach zaginięcia statków. — Jeśliby poprowadzić linię pomiędzy miejscami kolejnych zaginięć,
od „Queen Margot” do „Wilka Morskiego”, powstaje zwężająca się do środka spirala — mówiła
coraz szybciej. — Tak, a środkiem tej spirali jest Wyspa Koralowa!
Palec Taranee zatrzymał się na konturze tajemniczej wysepki, ale w tym momencie mapa
zwinęła się, jakby chciała ukryć przed Czarodziejkami jakieś tajemnice.
— To miejsce naszego przeznaczenia! — zawołała Will. — Przytrzymaj, żeby się znów nie
zwinęła — zwróciła się do Hay Lin i szybko sięgnęła po babciny kompas, który w ostatniej chwili
wrzuciła do bagażu. Położyła go na wyspie i nagle wskazówka z szaleńczą prędkością zaczęła
obracać się wokół własnej osi.
— Widzicie — szepnęła Taranee. — Tu musi coś być!
Irma otworzyła szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Hay Lin zdjęła ostrożnie kompas i obejrzała go ze wszystkich stron.
„PERŁA ZATOKI". POKŁAD SPACEROWY
Kolorowe światełka jak lśniący warkocz oplatały górny pokład wycieczkowego statku, który
widoczny był z daleka niczym świetlik przelatujący przez granat nocy Gwar głosów dochodzący z
restauracji mieszał się z wesołymi okrzykami młodzieży Taneczny korowód przesuwał się po
dolnym pokładzie, gdzie widać było podświedony na niebiesko gigantyczny basen. Nikt jednak nie
zażywał kąpieli, bo tej nocy najatrakcyjniejszym punktem programu był bal kapitański.
Zespół muzyczny grał najbardziej znane kawałki, a gitarzysta wykonywał solówki, których
wirtuozeria przyciągała tłumy gości. Irma, w czerwonej sukience, kołysała się w takt muzyki w
towarzystwie nieodstępującego jej nawet na krok Andrew, który w białej marynarce i granatowych
spodniach wyglądał jak pierwszy oficer.
— Nawet do siebie pasują — zauważyła Hay Lin. — To chyba coś poważnego.
— Ale z ciebie romantyczka — prychnęła Cornelia. — Jutro będzie robiła słodkie oczy do

poławiaczy pereł. Ir ma lubi być w centrum zainteresowania, to wszystko.
— Od kiedy to jesteś takim świetnym psychologiem? — Hay Lin spojrzała na przyjaciółkę,
której srebrzysta suknia wyglądała w świede księżyca jak rybia łuska.
— Do tego nie trzeba psychologii, wystarczy doświadczenie. — Cornelia wzruszyła ramionami i
już miała zejść na niższy pokład, kiedy ktoś zastąpił jej drogę.
— Jeśli ze mną nie zatańczysz, skoczę za burtę — rozległ się wesoły głos.
Chłopak, który przed nią stanął, nie był marynarzem. Koszula w kolorowe kwiaty i długie włosy
związane rzemieniem nie pozostawiały co do tego żadnych wątpliwości.
— Płynę z rodzicami na Wyspy Koralowe — wyjaśnił, zerkając na pozostałe trzy dziewczyny,
które z rozbawieniem przyglądały się naburmuszonej Cor— nelii. — Pracują w Instytucie
Oceanografii. Dla mnie to będą wakacje, ale oni mają do zbadania coś ważnego. To tajemnica —
dodał ze śmiechem.
— Mogę z tobą zatańczyć — zgodziła się niespodziewanie Cornelia. — Ale muszę poznać twoje
imię.
— Mam na imię Mark — odpowiedział i chwytając ją za łokieć, wprowadził między tańczące
pary
— Przypomina mi Petera, twojego brata — odezwała się Will.
— Chyba tylko z fryzury, ale najwyraźniej Cornelii to wystarcza — zachichotała Taranee.
Saksofonista spojrzał z uznaniem na długowłosą blondynkę, która w srebrnej sukni pojawiła się
na parkiecie. Światła przygasły i w nagłą ciszę wkradły się miękkie dźwięki saksofonu tenorowego
prowadzącego temat jednego ze znanych standardów jazzowych.
Rozległ się głośny szmer aprobaty starszych uczestników rejsu.
— Pięknie gra. — Mark prowadził Cornelię z pewnością wytrawnego tancerza. — Szkoda, że
moi rodzice zostali w kajucie. Chętnie bym cię im przedstawił.
— Nie lubią muzyki? — spytała, obserwując z zainteresowaniem purpurowy, egzotyczny kwiat
zdo— biący jego koszulę.
— Lubią, ale ostatnio nic innego nie robią, tylko rozmawiają o pracy Są mikrobiologami, biorą
udział w ściśle tajnych rządowych badaniach. W okolicach wysp dokonano niezwykłego odkrycia.
— Uwielbiam tajemnice. — Cornelia uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Jakiego
odkrycia?
— Nie powinienem o tym mówić. — Mark wyraźnie się wahał. — Nikomu nie powtórzysz?
— Nie jestem gadułą. — Cornelia zesztywniała, gubiąc na chwilę rytm. — Chyba nie sądzisz,
że...
— To ryba — szepnął. — Wielka, nieznana ryba, jedyny taki okaz na świecie.
— Jak ją odkryli? — zapytała rzeczowo. — Złowili ją w okolicy Wyspy Koralowej?
— Sama przypłynęła — odpowiedział. — I dała się schwytać, jakby tego chciała. Podobno gada.
— Gadająca ryba? Żartujesz! — Cornelia stanęła, wpadając na tańczącą obok parę. —
Przepraszam — mruknęła i pociągnęła Marka za rękę. — Chodź, usiądziemy, to mi wszystko
opowiesz.
— Zobacz jak gruchają. — Courtney spoglądała z zawiścią na Cornelię. — Co on w niej widzi?
— Niewiele widzi, bo jest ciemno — wycedziła Bess. — Inaczej uciekłby z krzykiem.
Siostry usiadły przy stoliku i rozglądały się w oczekiwaniu na kelnera.
— Dobrze się bawi — stwierdziła Taranee, przyglądając się pogrążonej w rozmowie
przyjaciółce.
— Może przejdziemy się po statku i poszukamy czegoś interesującego? — zaproponowała Hay
Lin.
— Ciekawie to jest tam. — Will wyciągnęła rękę, wskazując pusty horyzont. — Albo tam. —
Wychyliła się za burtę, patrząc w połyskującą w ciemnościach wodę. — Tutaj wszystko jest
przewidywalne.
Rozległ się głośny śmiech i jakiś mężczyzna wytoczył się z restauracji, wykrzykując, że musi
koniecznie popływać. Po chwili w basenie znalazło się kilkoro gości.
— Zabawa powoli się rozkręca — zauważyła Will. — Chodźmy tam, gdzie powinno być
spokojniej.
— Tu jesteście! — rozległ się głos profesor Gordon.
Zielona wąska sukienka do kolan, sznur kolorowych paciorków, w uszach wielkie zielone koła i
rude spięte do góry włosy nie pozwoliły w pierwszej chwili rozpoznać nauczycielki. Wyglądała
zupełnie inaczej niż w szkole.
— Właśnie schodziłyśmy na dolny pokład — wyjaśniła Hay Lin.
— Nie ma mowy, musicie zatańczyć! — zawołała profesor i machnęła ręką w kierunku
nadciągającego od strony mostku kolorowego tłumu.
— O, nie! — jęknęła Taranee. — Tylko nie to!
—Ależ, pani profesor — zaprotestowała Will, lecz nie zdążyła już nic dodać, bo taneczny
korowód porwał ją, przelatując z dzikim krzykiem po pokładzie. Ujrzała jeszcze barwną sukienkę
Hay Lin i nogawkę spodni Taranee, które równie niespodziewanie stały się fragmentem
roztańczonego węża.
—Hurra!!! — rozległ się krzyk i runęli w dół po metalowych schodach prosto na niższy pokład.
— Wolniej! — krzyknęła Will. — Bo połamiemy sobie nogi!
Ale nikt jej nie słuchał. Z góry patrzyły na nich tańczące pary, które zwabione dzikimi krzykami
wyjrzały przez balkon. Hay Lin, zanim zniknęła za zakrętem, ujrzała jeszcze roześmianą twarz Irmy
i włosy Cornelii, spływające w dół niczym złota fala przypływu.
Nagle muzyka umilkła i jeden z wykonawców zapowiedział krótką przerwę. Wąż rozsypał się i
uwolnione dziewczyny przytrzymały się poręczy balkonu, z trudem łapiąc oddech po szaleńczym
biegu.
— Powariowali — odezwała się Hay Lin. — Zachowują się jak dzieci.
Taranee kręciła z niedowierzaniem głową, obserwując siedzącą na pokładzie Bess, która zanosiła
się śmiechem, wymachując naderwanym rękawem.
— Dawno się tak nie bawiłam! — krzyczała, łapiąc za nogawkę siostrę. — O, księżniczka z
bajki! — wykrzywiła się na widok Cornelii. — I tak nigdy nie lubiłam tej bluzki — dodała,
odrywając do końca mankiet. O, teraz znacznie lepiej.
— I słusznie, bo wyglądasz w niej okropnie — rozległ się głos Cornelii, która w swojej
srebrzystej sukni przepłynęła obok niej niczym zjawa. — Dobrze się bawiłyście? — spytała,
zatrzymując się przy Will.
— Znakomicie — odpowiedziała z szerokim uśmiechem przyjaciółka. — Ale chciałabym już
odpocząć.
— A ty, ty wyglądasz jak ryba wyciągnięta z wody! — krzyknęła Bess. — Możesz sobie nosić te
rozpuszczone włosy i robić miny obrażonej księżniczki. I tak żaden chłopak się tobą nie
zainteresuje.
— I tu się mylisz — wycedziła przez zęby Corne— lia. — Idziemy, nie ma sensu z nimi
rozmawiać.
Skręciły w lewo, gdzie majaczyły w ciemnościach białe plamy opuszczonych leżaków. W
niebieskiej skrzyni leżały równo poukładane koce.
— Świetne miejsce na naradę — ucieszyła się Will. — Brakuje tylko Irmy, ale to da się załatwić.
Skupiła się, a przyglądające się temu przyjaciółki ujrzały, że z trudem powstrzymuje śmiech.
— Zaraz przyjdzie — zachichotała. — Ale uprzedzam, że nie będzie zbyt zadowolona.
Zajęły cztery leżaki, wyciągając ciepłe pledy, aby okryć nimi nogi. Gdy tylko ułożyły się
wygodnie, rozległ się tupot nóg i na pokład wpadła Irma z miną zdradzającą wielkie
niezadowolenie.
— To była najbardziej romantyczna chwila w moim życiu — wycedziła przez zęby. — A wy
musiałyście mi wszystko popsuć.
— Nie denerwuj się tak — poprosiła Taranee. — Spędzimy na Perle Zatoki jeszcze trzy dni.
Nawet gdy dopłyniemy, będziemy tu mieszkać. Możesz umówić się z Andrew na wyspie.
— Wiesz, romantyczny spacer, te sprawy... — zaśmiała się Cornelia.
— Dziękuję za radę — parsknęła Irma i ciągnąc za sobą pled, usiadła na leżaku obok Hay Lin.
— Nie wyobrażacie sobie nawet, czego się dowiedziałam. — Cornelia uniosła się na leżaku i
spojrzała na siedzące wokół przyjaciółki.
— Że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na statku — wykrzywiła się Irma.
— To wyczytałam w jego oczach — stwierdziła ze śmiechem Cornelia. — To zaś, o czym wam
chcę powiedzieć, jest supertajne i gdyby ktokolwiek usłyszał, o czym tu mówimy...
— Hej! Śpicie czy co? — głos należał do Marka, który wychylał się z balkonu, spoglądając na
wyciągnięte na leżakach znajome. — Zaraz koniec przerwy. Cornelia, zatańczysz?
— Dziękuję, ale chyba już pójdę spać. — Zadarła głowę i rzuciła mu przepraszający uśmiech.
Muzycy stroili instrumenty. Pierwszy rozpoczął saksofonista. Liryczny temat płynął miękko,
niesiony przez wodę w aksamit nocy.
— Do jutra! — krzyknął. — Ja też idę do kajuty.
— Musisz już iść? — rozległ się głos Bess. — Bardzo lubię ten kawałek.
— Ja też lubię — odpowiedział wesoło chłopak. — To typowy kawałek do słuchania. Dobranoc.
— Niezły jest ten Mark — odezwała się Irma. — Nawet do ciebie pasuje — dodała łaskawie.
Na górze ktoś trzasnął drzwiami, a głosy roztańczonych pasażerów mieszały się ze słodkim
brzmieniem saksofonu.
— Czy dacie mi wreszcie coś powiedzieć? — zbuntowała się Cornelia.
Tym razem dziewczyny zamieniły się w słuch.
PODWODNY ŚWIAT
Światełka statku pulsowały w ciemnej nocy, a niesione przez wodę głosy wznosiły się i opadały,
przemykając między falującymi welonami roślin. „Perła Zatoki” sunęła majestatycznie po
bezkresnym oceanie. Ławica ryb przemknęła obok ciemnej jaskini niczym cień, który na próżno
chciałoby się chwycić.
Nagle na dnie morza pojawił się niewielki wir. Piasek uniósł się w górę, obracając się tak, jakby
poddawał się dłoniom doświadczonego garncarza. Krąg, najpierw mały, teraz potężniał, otwierając
się czeluścią w kierunku kołyszącej się w oddali powierzchni wody.
Mimo ciemności podwodna przestrzeń, niczym sala balowa, pełna była barw i świateł ukrytych
na dnie oceanu. Wir przesunął się w stronę otwartego morza. Zdawało się, że czegoś lub kogoś
szuka. Jego średnica stawała się coraz większa, w miarę jak nabierał prędkości, żeby zbliżyć się do
widocznego w oddali błyskającego światłami statku.
Nagle drgnął i zatrzymał się, zaczął powoli opadać, wytracając swój wirujący ruch, aby zniknąć
bez śladu w dnie oceanu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz