WYSPA KORALOWA
— Boli mnie głowa — jęknęła Irma, wpatrując się w rosnącą w oczach wyspę, której jaskrawa
zieleń i biel piasku wydawały się wręcz nierzeczywiste.
— Znowu? — zmartwiła się Hay Lin. — Może coś wczoraj zjadłaś...
— Jadłam to samo co wy. — Irma złapała się za głowę. — Poza tym boli mnie głowa, a nie
brzuch.
Dziewczyny stały w tłumie pasażerów, którzy wykrzykiwali słowa powitania, widząc zbliżające
się łodzie. Miejscowe taksówki o szerokich burtach mieściły po sześć osób, a rozebrani do pasa
wioślarze bez trudu radzili sobie z ładunkiem, nawet jeśli wydawał on pełne przerażenia okrzyki.
Kilka łodzi powracało właśnie po kolejną partię pasażerów.
— Teraz kolej na nas — ucieszyła się Hay Lin. — Całe szczęście, że nie musimy zabierać
bagaży.
—Te łódeczki są bezpieczne? — upewniała się Cornelia, schodząc po opuszczonym drewnianym
trapie. — Bo nie mam zamiaru wylądować w wodzie jako pokarm dla krwiożerczych piranii.
— Piranie to ryby słodkowodne — sprostował z przepraszającym uśmiechem Mark. — Płynę
następną taksówką razem z rodzicami, bo mamy bagaże — dodał, spoglądając z żalem na
sadowiące się w łodzi dziewczęta.
— Do zobaczenia na wyspie. Mam nadzieję, że pokażesz mi coś specjalnego — rzuciła znacząco
Cornelia, po czym odwróciła się i zacisnęła mocno powieki, aby nie widzieć falującej pod nią
szmaragdowej wody.
— Nie martw się, za dziesięć minut będziemy na miejscu — pocieszyła ją Will. — I obejrzymy
wtedy morskie potwory.
Wiosłujący chłopak odwrócił się, posyłając im olśniewający uśmiech.
— Nie ma na wyspie lepszego ode mnie wioślarza — oznajmił z dumą. — Wasze szczęście, że
ze mną płyniecie.
— Nareszcie będziemy na miejscu — wyszeptała Hay Lin, pochylając się nad Irmą. — Masz
przy sobie mapę?
— Mam ją w kajucie — odpowiedziała cicho. — Tam jest bezpieczna — dodała, wpatrując się w
plecy wiosłującego chłopca.
— Nasze wyspy słyną z tego, że można znaleźć tu najpiękniejsze muszle świata. — W głosie
chłopaka słychać było dumę. — Zobaczycie, jakie potrafią być wielkie.
— A można je kupić? — spytała Cornelia.
— Małe można, sprzedają je na targu. Ale te wielkie muszą zostać na wyspie, nie wolno ich
wywozić. W Instytucie Oceanografii wystawione są najrzadsze okazy.
— Jesteśmy już niedaleko, możesz otworzyć oczy. — Hay Lin trąciła Cornelię, która rozejrzała
się dookoła, sprawiając wrażenie osoby wyrwanej z głębokiego snu.
— Cały czas patrzyłam — powiedziała obrażonym głosem.
— I widziałam wszystko oczyma duszy mojej... — uśmiechnęła się Hay Lin. W tym momencie
ujrzała przed sobą pomost. Wyskoczyła z łódki i podała przyjaciółce rękę. — No, chodź, zaraz
poczujesz pod stopami ziemię.
Profesor O’Neill wykrzykiwał rozkazy, ustawiając w szeregu wszystkich uczniów.
— Wydaje mu się, że jest w wojsku — złościła się Taranee. — Nie lubię musztry, marszów i
odliczania.
— Proszę odliczyć — zawołał donośnym głosem. — I niech mi nikogo nie zabraknie!
— No nie, nie wytrzymam! — Irma zamachała do niego radośnie. — Tu jestem, panie
profesorze, szukał mnie pan?
— Panno Lair, proszę zachować spokój. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że...
— Daleko do tego Instytutu Oceanografii? — przerwała mu Cornelia. — Trochę kręci mi się w
głowie.
— Za chwilę poczujesz się lepiej — pocieszyła ją profesor Warton. — Nie pędźmy tak, O’Neill,
to nie poligon.
— Nareszcie jakieś rozsądne słowa. — Will poprawiła na głowie chroniący ją przed słońcem
kapelusz.
Lekka bryza uniosła spódnicę Hay Lin, więc dziewczyna złapała ją ze śmiechem i pobiegła kilka
kroków, aby zobaczyć, co kryje się tuż za zakrętem. Pas zieleni oddzielał małą przystań od
miejscowości, która rozciągała się na przestrzeni kilku kilometrów. Pensjonaty, kolorowe szyldy,
kawiarenki, restauracje rybne i wszędzie, dosłownie wszędzie drobinki złotego piasku
chrzęszczącego pod stopami przechodniów. Był delikatny jak mąka i złoty jak świeżo wybite
monety.
Cornelia pochyliła się i nabrała garść piasku, aby przesypać go w dłoni.
— Delikatny i czysty, zaraz uwierzę, że nikt tędy nie przechodził — powiedziała z zachwytem.
— Ta wyspa jest zaczarowana.
Weszły w gaj palmowy, kryjąc się przed słońcem, i zobaczyły siedzące w górze kolorowe ptaki,
które przyglądały się im uważnie, jakby chciały się upewnić, czy Wyspa Koralowa może przyjąć
tych turystów.
— Niech nikomu nie przyjdzie do główmy, aby szukać cienia między palmami. Idziemy prosto
do Instytutu — uprzedziła profesor Gordon. — Podziwiajcie faunę i florę tej wyspy. Są tu rzadkie
okazy ptaków i roślin. Archipelag słynie z bogactwa gatunków.
— Podziwiamy, podziwiamy — zawołała Courtney. — Ta wyspa jest super!
— Nie zapominaj, że masz napisać cykl artykułów ~ rzuciła przez ramię Cornelia.
— A twoja siostra ma przygotować dokumentację fotograficzną, jak mówi pani profesor —
przypomniała Irma.
— Już ja przygotuję dokumentację, zobaczycie — mruknęła pod nosem Bess. — Zrobię taką
dokumentację, że jeszcze pożałujecie, że wybrałyście się na Wyspę Koralową.
Pas zieleni skończył się nagle i ujrzały przed sobą niewielkie domki, a w oddali szklaną kopułę
jakiejś budowli, która górowała nad innymi i na pierwszy rzut oka zupełnie nie pasowała
charakterem do miejscowej architektury.
— Co to za dziwoląg? — spytała Hay Lin.
— Ten dziwoląg to Instytut Oceanografii — wyjaśniła profesor Warton. — I tam się właśnie
teraz wybieralny.
— Nie mogli zaprojektować czegoś, co bardziej pasuje do klimatu tej wyspy?
— Też nie jestem zachwycona — zgodziła się nauczycielka plastyki. — Miejmy nadzieję, że z
bliska wygląda lepiej.
Właśnie mijali stary dom, którego balkony sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały runąć, a
mury nosiły na sobie wyraźne ślady wilgoci.
W niektórych miejscach bladoniebieska farba tak bardzo spłowiała, że trudno było doszukać się
dawnego błękitu.
W progu jednego z domów, przy wystawionym na zewnątrz stoliku, siedziała tęga kobieta w
kolorowej sukni. Bez słowa obserwowała przechodzącą grupę, dzieląc na cząstki pomarańcze,
których zapach towarzyszył im nawet wtedy, gdy skręcili w stronę Instytutu.
— Może jest tu jakiś targ owoców — odezwała się Irma. — Mam ochotę na pomarańcze.
— Zapytam Marka, powiedział mi, że zna wszystkie zakamarki na tej wyspie. Jest tu już po raz
piąty. Jego rodzice to jakieś VIP—y.
— A co tak wyjątkowego jest w rodzicach Marka? — spytała Courtney, która pojawiła się nie
wiadomo skąd i stała teraz przed Cornelią, czekając z kwaśną miną na odpowiedź.
— Sama musisz to odkryć, przecież jesteś dziennikarką — zaśmiała się Irma. — Lubisz węszyć,
szpiegować, więc droga wolna.
— Pospieszcie się, czeka już doktor Roberts, zgodziła się oprowadzić nas po Instytucie! —
krzyknęła profesor Betty Gordon.
— Co tak stoisz jak słup soli, Courtney! — huknął O’Neill. — Czyżbyś bala się tam wejść? Jaka
z ciebie reporterka.
Courtney z zaciśniętymi ze złości ustami ruszyła przed siebie, rzucając Cornelii nienawistne
spojrzenie.
— Po co ją prowokujesz? — Will zwróciła się do Irmy. — Teraz nie odpuści i będzie nas
szpiegować.
— I tak by szpiegowała. — Irma wzruszyła ramionami. — Zobacz, jak naradza się z Bess.
Dziewczyny szeptały coś między sobą, pokazując palcem wejście do Instytutu. Dopiero teraz
zauważyły, że budynek tak naprawdę nie różni się od pozostałych. Jest tylko znacznie wyższy, co
wydawało się zrozumiałe.
Był to bowiem stary hotel odnowiony na potrzeby pracujących tu naukowców. Widoczna z
oddali kopuła kojarzyła się z obserwatorium, lecz szklany dach pozostał w spadku po hotelowym
lobby, gdzie w dawnych latach zbierali się goście, podziwiając egzotyczne rośliny.
Bryła nie była nowoczesna, ale rozległe skrzydła mogły pomieścić wiele laboratoriów, które
zajmowały teraz połączone ze sobą pawilony. Budynek miał kolor koralowy i z lotu ptaka wyglądał
niczym rozgwiazda. Pięć ramion kryło w sobie przestronne pracownie. To właśnie w nich
paleontolodzy i ichtiolodzy z całego świata prowadzili niezwykle ważne badania.
— O rany! Ale piękny! — wyrwało się Hay Lin. — Nigdy nie widziałam takiego hotelu.
— To prawda, jest jedyny w swoim rodzaju. — Stojąca w progu szczupła kobieta w okularach
uśmiechała się do Hay Lin, kiwając z aprobatą głową. — Też byłam pod wrażeniem, kiedy tu po raz
pierwszy przyjechałam. Nazywam się Mary Roberts i będę waszym przewodnikiem po Instytucie.
WYSPA KORALOWA. INSTYTUT OCEANOGRAFICZNY
Weszli do środka ponaglani spojrzeniem 0’Neilla i poczuli nagły chłód, bo pod kopułą działała
klimatyzacja, obniżając temperaturę o co najmniej kilka stopni.
— Co oni tu przechowują? — spytała szeptem Irma.
— Pewnie czyjeś zwłoki — w odpowiedzi usłyszała głos szkolnego kolegi. Chłopak rozglądał
się z niezbyt mądrą miną.
— Naoglądałeś się horrorów i masz sieczkę w głowie. — Taranee spojrzała na niego z
obrzydzeniem.
— Nasz Instytut od ponad dziesięciu lat zajmuje się badaniem fauny i flory tego obszaru.
Posługujemy się najnowocześniejszymi metodami w ustalaniu wieku oraz pochodzenia roślin i
zwierząt za mieszkujących Wyspy Koralowe — mówiła oprowadzająca.
— Chyba szykuje się wykład. — Will westchnęła cicho i rozejrzała się dyskretnie dookoła.
— Nie lubię takiej masy szkła nad sobą. Mam wrażenie, że ta kopuła zaraz na mnie runie —
poskarżyła się Bess.
— Lepiej zrób zdjęcie — poradziła siostra.
Bess wyciągnęła aparat i poczuła, że ktoś chwyta ją za rękę.
— Tu nie wolno fotografować! — Strażnik patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem, czekając, aż
schowa aparat.
— Nie chciałabym go spotkać w ciemnej uliczce — wykrztusiła Courtney.
— Najpierw pokażę wam okazy pradawnych ryb — monotonny głos doktor Roberts rozchodził
się echem po sali.
— Teraz można oglądać tylko ich skamieliny, ale kiedyś ryby te panowały niepodzielnie w
ciemnych wodach oceanów Żyły bowiem na głębokości czterech tysięcy metrów. Proszę za mną.
— Całe szczęście, że nie musimy schodzić na samo dno — powiedziała Cornelia. —
Wyobrażam sobie, jakie panują tam ciemności.
— To ciekawe — odezwała się doktor Roberts. — Gdybyś włączyła w głębinach reflektor,
okazałoby się, że w niewielu miejscach na świecie można spotkać tyle niezwykłych kolorów
— I całe to bogactwo się marnuje? Przecież one siebie nie widzą — zdziwiła się Bess.
— Nic w przyrodzie się nie marnuje — pouczyła ją profesor Gordon. — Myślisz jak typowy
homo sapiens. Jeśli coś wydaje się piękne tobie, inni powinni to podziwiać. A ryby po prostu są.
Weszli do sali, gdzie w szklanych gablotach spoczywały nieruchomo ułożone na piasku wielkie
skamieliny. Wszystkie elementy ekspozycji zostały opisane przez badaczy. Starannie
wykaligrafowane karteczki znajdowały się na drewnianej ramie gabloty.
— Co to, ryby skamieniały? — spytał z krzywym uśmieszkiem jeden z chłopaków.
— Pewnie z nudów, bo nikt tu nie zaglądał — zarechotał drugi.
— Albo na twój widok — dodał trzeci.
— Jeżeli się nie uspokoicie — huknął profesor O’Neill — resztę czasu spędzicie, szorując
pokład „Perły Zatoki”.
— Oto skamieliny, w których odnajdziecie najstarsze wizerunki okazów z okresu dewonu,
zwanego Wiekiem Ryb. To jest ryba pancerna. — Przewodniczka dała znak, aby podeszli bliżej.
— Pst! — W drzwiach ukazała się głowa Marka. — Cornelia, chodź ze mną — szepnął,
przesuwając się bezszelestnie w jej stronę.
Bess odwróciła się powoli, ale jej wzrok nie napotkał niczego, co mogłoby się wydać
podejrzane. Pochyliła się nad gablotą i mrużąc oczy, czytała łacińską nazwę ryby.
— A my? — spytała szeptem Will, pokazując pozostałe dziewczyny.
Mark zawahał się, ale widząc błagalne spojrzenie Cornelii, zrezygnowany kiwnął głową.
— Carcharodon megalodon — wymarły gatunek rekina, większy od rekina ludojada. Miał
jedenasto— centymetrowe zęby, skąd można wnosić, że mierzył około dwunastu metrów... — głos
pani doktor niknął w oddali, kiedy przemykały korytarzami Instytutu prowadzone przez Marka w
miejsce, które wyglądało na dobrze chronione.
— Tędy — szepnął, zawracając na widok strażnika stojącego przed stalowymi drzwiami.
— Nie będę się upierać — zgodziła się Irma. — Nie lubię poważnych facetów, od razu widać, że
ten nie ma poczucia humoru.
Skręcili w mały korytarzyk. Na jego końcu widać było mocne metalowe drzwi z niewielkim
okienkiem o podwójnej pancernej szybie.
Cornelia wspięła się na palce, zaglądając do środka.
— Widzę fioletowe światło — szepnęła. — I nic poza tym.
Will zauważyła na framudze drzwi niewielką migającą na czerwono płytkę.
— Nie ma tu klamek ani kluczy — stwierdziła. — To powiedz mi teraz, Mark, dokąd nas
prowadzisz i jak się tam dostaniemy?
— Obiecałem Cornelii, że pokażę jej pewną rybę — odpowiedział ostrożnie. — Jest dobrze
strzeżona, ale mam kartę ojca, a ona umożliwia otwarcie każdych, nawet najbardziej strzeżonych
drzwi.
Wyciągnął powoli z kieszeni kawałek plastiku z fotografią mężczyzny, który choć nie miał
związanych rzemieniem włosów i nie nosił koszul w kwiaty, uśmiechał się zupełnie tak jak Mark.
Dotknął pulsującej powierzchni, czekając na kliknięcie otwierające drzwi.
— Podaj kod — rozległ się mechaniczny głos. — Podaj kod dostępu.
— No, nie, zmienili kody — jęknął Mark. — Za chwilę będziemy mieli na karku tłum
strażników.
Will pochyliła się nad pulsującą płytką. W końcu jako jedna ze Strażniczek Kondrakaru świetnie
dogadywała się z każdym urządzeniem, które miało w sobie choć odrobinę energii. Zerknęła na
dziewczyny, a one bez słowa ustawiły się tak, aby skutecznie zasłonić;widok Markowi.
— Co my tu mamy... — wymruczała, przymykając oczy. — W tej samej chwili rozległ się cichy
trzask i drzwi otworzyły się bezszelestnie, wpuszczając do środka intruzów. — Dziękuję —
powiedziała pod nosem Will. — Bardzo dziękuję — powtórzyła.
— Nie ma za co — odpowiedział Mark. — Nie wiem, jak to zrobiłem, ale najważniejsze, że już
jesteśmy w środku. Rodzice, gdyby się dowiedzieli, że tu jesteśmy, daliby mi szlaban na cały
tydzień. Nie mógłbym nigdzie wychodzić.
Wąski korytarzyk prowadził do kolejnego pomieszczenia. Tym razem nie trzeba było używać
karty. Irma pchnęła mocno drzwi. Stanęła w progu, zdumiona niezwykłym wyglądem
pomieszczenia. Cały pokój był jednym ogromnym akwarium. Rosnące w nim rośliny były inne niż
te, które dziewczyny oglądały w atlasach, na filmach o podwodnych światach czy w albumach
przyrodniczych.
— Ale giganty! — powiedziała z podziwem Hay Lin. — Mają chyba po trzy metry wysokości.
— To sekulenty z dna oceanu. Zobaczcie, mają fioletowe kolce — wyszeptała Taranee.
— I czerwone kwiaty — dodała Cornelia z nieskrywanym zachwytem.
— Ona je lubi. — Mark ruszył wzdłuż ściany akwarium. — Mam tylko nadzieję, że nie ukryła
się w swojej jaskini. — Pokazał ciemny otwór między roślinami.
Irma poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Szumiało jej w głowie, a obraz zaczął tracić
ostrość.
— Co się z tobą dzieje? — usłyszała pełen niepokoju głos Taranee.
Zamrugała powiekami i znów wszystko stało się normalne.
— Nie wiem — powiedziała bezradnie — ale chciałabym zobaczyć już tę rybę.
I wtedy ujrzały oko. Nie było to zwykłe oko, jakie można spotkać wśród okazów
zamieszkujących ocean. Wpatrywało się nieruchomo w dziewczyny, jakby chciało je
zahipnotyzować. A spojrzenie zdradzało, że jego właścicielka należy do istot myślących.
— Ma drugie oko? — szepnęła Will.
— Ma — odpowiedział równie cicho Mark.
— Iumie mówić? — upewniła się Cornelia.
— Tak twierdzą moi rodzice — odpowiedział, przysuwając się bliżej, wyraźnie zafascynowany
fantastycznym kształtem ryby. — Widzę ją pierwszy raz. Ostatnio, gdy tu byłem, nie chciała się
pokazać. Siedzi w tej swojej jaskini i trzeba mieć cierpliwość moich rodziców, aby ją nakłonić do
wyjścia. Mówią, że jest bardzo inteligentna.
—Potrafią z nią rozmawiać? — zainteresowała się Hay Lin. — Znają język ryb?
Ryba przysunęła pysk do szyby i pokazała zęby, które powiększone przez szkło akwarium
wyglądały dość przerażająco. Cornelia pomyślała, że nie chciałaby się w nich znaleźć w
charakterze lekkiej przekąski.
— Jest niezła — stwierdził Mark. — I nie ma takiej drugiej na świecie.
Komputer zarejestrował jakieś zmiany, bo nagle rozległ się pisk i światełka zaczęły migać jak
szalone.
Will położyła dłonie na szklanej tafli i przysunęła twarz do wpatrujących się w nią nieruchomo
oczu. Poczuła ciepło, a potem spłynęła na nią pewność, która sprawiła, że dreszcz przebiegł jej po
plecach. „Ona nie jest stąd” — pomyślała i spojrzała na skupione przy akwarium przyjaciółki.
Wyraz ich twarzy zdradzał, że poczuły dokładnie to samo.
— Wygląda, jakby była z innego świata — mruknął Mark.
W tym samym momencie usłyszeli głosy. Ktoś był w strefie przejściowej i wyglądało na to, że
zamierza wejść do środka.
— Szybko — syknął Mark i pociągnął Cornelię w stronę wahadłowych drzwi, które prowadziły
na drugą stronę korytarza.
Przyłożył identyfikator i wtedy usłyszał wyraźnie głosy rodziców. Miał nadzieję, że nie jest za
późno. Drzwi otworzyły się, a Will uniosła w górę rękę w geście zwycięstwa. Pobiegli korytarzem,
nie zważając na hałas, chcąc jak najszybciej znaleźć się w grupie.
— Caturus z okresu jurajskiego budził respekt dzięki swoim ogromnym zębom. Nie ma
wątpliwości, że był bardzo groźnym drapieżnikiem... — zza drzwi sali ze skamielinami dobiegał
głos doktor Roberts.
— Nie chciałabym znaleźć się w jego paszczy — stwierdziła Courtney, stając obok siostry, która
ze znudzoną miną opierała się o gablotę.
— Niezła gratka dla łowców przygód — odezwała się niespodziewanie Bess. — Proszę się nie
pchać! Po kolei! Każdy może do niej zajrzeć. To duża paszcza, proszę państwa!
— Co ty pleciesz, dziecko? — zdziwiła się profesor Betty Gordon.
— Przejdźmy teraz do drugiej sali — głos doktor Roberts działał hipnotyzująco. Część uczniów
spojrzała z rozpaczą na profesora 0’Neilla, który szeptał coś do ucha pani Warton.
— Mark... — Cornelia chwyciła go za rękę. — Było niesamowicie.
— Słyszysz? — syknęła Courtney. — Przestań przysypiać, bo chyba przegapiłyśmy jakiś news.
Najwyraźniej coś knują. Jak będziemy na rafie, nie trać jej z oczu ani na chwilę.
— To nic trudnego. — Bess uśmiechnęła się złośliwie Cornelia na plaży równa się szukaj
miejsca, gdzie sterczy najwięcej chłopaków. Pewnie nawet nie wejdzie do wody, tylko się będzie
opalać.
— I udawać syrenę — dodała z przekąsem siostra.
„PERŁA ZATOKI". MOSTEK KAPITAŃSKI
Zachodzące słońce świeciło prosto w przyciemnione szyby punktu dowodzenia. Kapitan pił
mocną kawę pogrążony w lekturze thrillera, sięgając machinalnie po kruche ciasteczka przyniesione
przed chwilą przez młodego stewarda.
— To lubię najbardziej — mruknął, odrywając spojrzenie od książki. — Wszyscy na lądzie,
cisza, spokój, statek na redzie. Pełna kontrola.
— Tak jest, panie kapitanie — potwierdził żartobliwie pierwszy oficer. — Dobra ta książka?
— Taka sobie. O eksperymentach medycznych. Historia mało prawdopodobna — odpowiedział
kapitan.
Nagle coś drgnęło i na konsoli zaświeciło się pomarańczowe światełko.
— Co się dzieje? — kapitan huknął w tubę prowadzącą do maszynowni. — Chyba nie przyszło
wam do głowy, aby odpłynąć?
— Też to poczuliśmy, panie kapitanie — rozległ się zniekształcony głos bosmana. — Nie mamy
z tym nic wspólnego.
— Może lepiej sprawdzę. — Pierwszy oficer zerwał się z miejsca i podszedł do ekranu
komputera. Ekran był ciemny. — Wyłączał pan komputer? — zapytał, próbując jak najszybciej go
uruchomić.
—Coś z zasilaniem, nic poważnego — mruknął kapitan. — Najwyraźniej przejąłeś się
opowieściami tego starego nudziarza. Wędrujące wiry, potwory morskie i tym podobne banialuki.
Komputer powitał ich cichym szumem.
— Wszystko działa — triumfował kapitan. — A teraz zamów dla mnie frutti di marę, chyba
zgłodniałem. — Odwrócił kolejną stronę i zagłębił się w lekturze.
„PERŁA ZATOKI". KAJUTA
Irma jako ostatnia weszła do kajuty.
— Rozmawiałam z Andrew. Podobno wysiadły im wszystkie przyrządy — oznajmiła z
przejęciem, rzucając się na łóżko. — A kapitan, nie zważając na nic, zamówił sobie frutti di mare.
— Ale z niego twardziel. — Taranee pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Raczej głupiec. — Will wyglądała przez okno, wpatrując się w ciemniejący horyzont, na
którym wody oceanu pochłaniały właśnie czerwoną kulę słońca. — Myślę, że coś tu się dzieje,
wiem to, po prostu to czuję.
— Wcale się nie dziwię. — Cornelia wczołgała się na koję. — Tutaj ciągle coś się dzieje.
Najpierw latarnik z zaginionymi statkami, później ryba nie z tego świata i jeszcze to zwariowane
miejsce na rafie. Chyba się poparzyłam. — Trzymała lusterko, oglądając krytycznie swój profil. —
To dla mnie zbyt wiele.
— Chciałabym zobaczyć te skałki — stwierdziła niespodziewanie Irma. — Nie zasnę, dopóki
nie dowiem się, co tak naprawdę tam jest.
— A kto tu mówi o spaniu? — zaśmiała się Hay Lin. — Ja na przykład chętnie się gdzieś
przejdę.
— Raczej popłynę, chciałaś powiedzieć — poprawiła ją Will. — No to na co czekamy?
— Czekamy na pomysł — odpowiedziała Cornelia — jak suchą stopą dostać się w to miejsce.
— Możesz zostać w łodzi — zaproponowała Hay Lin. — Ktoś przecież musi jej pilnować, kiedy
my...
Zapadła cisza i w tej samej chwili wszystkie uznały, że ryzyko tym razem jest duże, bo nie
wiedzą, co tak naprawdę kryje się pod milczącą powierzchnią wód oceanu.
— A skąd weźmiemy łódź? — spytała Irma.
— Widziałam jedną zacumowaną przy lewej burcie. Nikt jej nie pilnuje — zameldowała
Taranee. — Nawet się nie zorientują.
— A jeśli zobaczy nas profesor O’Neill?
— To będziemy szorować pokład — odpowiedziała Hay Lin. — A wtedy już nikt nas nie uratuje
— dodała grobowym głosem.
Dziewczyny parsknęły nerwowym śmiechem. Rozwinęły mapę i jeszcze raz sprawdziły miejsce
zaznaczone przez latarnika czerwoną gwiazdką. Znajdowało się w pobliżu raf, na południowym
wybrzeżu Wyspy Koralowej.
— Zapamiętasz? — Will spytała Irmę.
— Już pamiętam. Nie żartuj, geografia to mój ulubiony przedmiot, a z kartografii jestem
przecież najlepsza — przypomniała i wsunęła mapę głęboko pod łóżko.
RAFA KORALOWA
Na niebie ukazały się pierwsze gwiazdy. Nadchodziła długa bezksiężycowa noc.
Wymknęły się bezszelestnie z kajuty Przechodzący steward nawet nie zwrócił uwagi na
niewinnie huśtającą się tabliczkę z napisem „Nie przeszkadzać”. Popchnął drzwi do sąsiedniej
kabiny z której dobiegły pomruk aprobaty i głośne podziękowania za przyniesioną przez niego tacę
owoców.
— Poznajesz ten głos? — spytała Irma. — To profesor Gordon.
— Uprzejma jak zawsze — skwitowała Cornelia. — Uważajmy lepiej, aby nikt nas nie
zauważył.
— Mam nadzieję, że nikt do nas nie zajrzy. —Tara— nee obejrzała się, zerkając na znikającego
za rogiem stewarda. — W końcu możemy przecież spać i nie reagować na stukanie.
— Powiedziałam profesor Warton, że boli mnie głowa i dzisiaj darujemy sobie nocne zabawy. —
Cornelia uśmiechnęła się w ciemnościach. — Pochwaliłam was, że nie chcecie mnie zostawić
samej.
— No pewnie — przytaknęła Hay Lin. — Porzucić cię w cierpieniu? Jakie by były z nas
przyjaciółki?
— Żadne — zgodziła się Cornelia.
Nagle usłyszały aż nazbyt dobrze znany im głos.
— Bess, pospiesz się!
— Lecę już, lecę! A panny zarozumialskie wywiesiły tabliczkę z napisem — „Nie
przeszkadzać”. — Bess wypadła zza rogu, nie zauważając dziewczyn ukrytych za kołem
ratunkowym.
Courtney wychylała się przez barierkę, starając się dojrzeć w półmroku siostrę.
— Pewnie coś knują, bądźmy czujne... — ostrzegała.
Usłyszały jeszcze Bess i oddalające się szybko kroki szkolnych reporterek.
— Cieszę się, że mogłyśmy się wykręcić od chrztu morskiego. — Hay Lin udała, że przechodzi
ją dreszcz.
— Brrr... te okropne diabły morskie, piraci, konkurencje, których nie wymyśliłby nikt przy
zdrowych zmysłach...
— Wyobrażam już sobie Grumperki klękające przed Neptunem — zaśmiała się Taranee.
Dziewczyny zeszły na dolny pokład i znalazły się tuż przy drabince, skąd łatwo już było dostać
się do lodzi. Nagle ujrzały nad sobą wychylającą się z górnego pokładu głowę z rogami. Białka jej
oczu zaświeciły w ciemnościach, a po chwili błysnęły zęby w szerokim uśmiechu.
— Hej! Dziewczyny! — rozległ się wesoły głos. — Chodźcie lepiej na górę! Zaraz zaczyna się
impreza. Prawdziwe diabły morskie i prawdziwy Neptun. Będą wybory Królowej Mórz!
— Tak, tak, wpadniemy na imprezę, oczywiście! — odkrzyknęła Irma. — Idź teraz straszyć
innych!
Chłopak pomachał im jeszcze i popędził w stronę głównego pokładu.
— Jeśli tak dalej pójdzie, to zostaniemy tu do rana, prowadząc ożywione życie towarzyskie. —
Irma poprawiła zsuwającą się jej z ramienia torbę.
— Masz latarkę? — upewniła się Will. — Nie zapomniałaś masek?
— Czy ja jestem jakimś szczurem lądowym — zdenerwowała się' Irma. — Mam wszystko,
czego potrzebujemy. Z całym szacunkiem dla szczurów — dodała, spoglądając z uśmieszkiem na
Cornelię.
Usiadły w łodzi i Irma zanurzyła wiosła tak, aby zrobić jak najmniej hałasu.
W oddali widać było wyspę, która migotała tysiącami kolorowych światełek. Na południowym
cyplu wznosiły się charakterystyczne skały, a w nich kryło się miejsce będące celem ich wyprawy.
— Ale ciepła. — Will zanurzyła w morzu palce i podniosła rękę, na której lśniły kropelki wody
— Z przyjemnością zaraz do niej wskoczę.
— Przestańcie wreszcie gadać, bo jeszcze nas usłyszą, woda niesie głosy — zniecierpliwiła się
Irma. — Nie chciałabym, aby nasza wyprawa się skończyła, zanim w ogóle się zaczęła — szepnęła
i zanurzyła głębiej wiosło.
Ponton prześlizgiwał się bez trudu po gładkiej powierzchni wody. Skały rosły w oczach, w miarę
jak zbliżały się do celu swojej wyprawy. Irma podpłynęła do największej z nich i odłożyła wiosła,
uśmiechając się do przyjaciółek.
— Niech się schowa ten najlepszy wioślarz na wyspach — szepnęła. — Nikt tak nie wykonuje
manewrów jak ja.
— Hay Lin, wyjmij kompas — poprosiła Will. — Zobaczymy, czy będzie tak samo wariował.
Dziewczyna wyciągnęła go z plecaka i położyła na dnie łodzi. Wskazówka ruszyła w szaleńczy
bieg.
— To tutaj, tu dokładnie jest miejsce zaznaczone przez latarnika.
Hay Lin zatrzasnęła wieko kompasu i zaczęła wkładać maskę i płetwy. Will usiadła na burcie i
zanurzyła nogi w atramentowej czerni morza.
— Woda jest spokojna — mruknęła. — Ciekawa jestem, co znajdziemy między skałami.
— To pewnie jakieś pole energetyczne. — Taranee stała w masce. — Zbadajmy je i wracajmy
Chciałabym coś jeszcze dzisiaj poczytać.
Cornelia patrzyła na przyjaciółki, które gładko zsuwały się do wody, machając do niej na
pożegnanie. Ujrzała jeszcze światła zapalającej się latarki, gdy po kolei znikały za skałą, przy której
kołysała się łódź. Została sama.
Snop światła wydobył z ciemności turkusową rybę, która przepłynęła tuż przed nosem
zachwyconej Irmy, ciągnąc za sobą welon szafirowego ogona. Na dnie poruszały się niewielkie
kraby. W oddali widać było ławicę małych czerwonych ryb wypływających na otwarte morze.
Will skierowała światło na potężną skałę, wokół której rozciągała się kolonia koralowców
wspinających się po porowatych ścianach skałek wypłukanych przez wodę. Rosły tam ukwiały, a
falujące w wodzie gąbki zdawały się lśnić fosforyzującym blaskiem. Dziewczyny dawały sobie
znaki, w ich szeroko otwartych oczach widać było zachwyt.
Przez chwilę podziwiały jeszcze podwodny krajobraz, a potem Will poruszyła latarką i świat
pogrążył się w ciemności. Widziały teraz jej płetwy, gdy płynęła w kierunku największej skały, aby
poszukać jakichś śladów, które mogłyby pomóc wyjaśnić zagadkę tego miejsca. Zbliżała się już do
porośniętej ukwiaiami ściany, gdy nagle poczuła, że ktoś łapie ją za rękę. Szarpnęła się
instynktownie, ale uścisk był pewny i mocny. Zerknęła w prawo i napotkała poważne spojrzenie
Irmy. Przyjaciółka puściła ją i skinęła głową w stronę jaskini, z której wydobywała się teraz
niebieskawa poświata.
Taranee zbliżyła się ostrożnie, dotykając dłonią ostrej krawędzi świecącej czeluści. Tuż za nią
zaglądała tam Hay Lin, a jej unoszące się w wodzie długie warkocze wyglądały niczym czułki
jakiegoś nieznanego morskiego stworzenia. I wtedy ujrzały w głębi częściowo zakopany niewielki
lśniący przedmiot. Irma sięgnęła po zdobycz, odgarniając pospiesznie drobiny złotego piasku. Była
to busola. Odwróciła kopertę i przetarła niewyraźny napis, który nosił ślady inwazji niewielkich
podwodnych roślin. Na złotej powierzchni ukazał się napis „Wilk Morski”.
Poczuły delikatną wibrację, a potem gwałtownie narastające drżenie i w wejściu do jaskini
ukazał się niewielki wir. Piasek uniósł się w górę i zakręcił, po czym ruszył po dnie, obracając się i
wirując coraz szybciej. Dziewczyny zawróciły w stronę niewielkiej grupy skał wyrastających z
piasku kilkanaście metrów dalej. Wir zmierzał teraz w ich kierunku, przyspieszając, a spłoszona
ławica ryb przemknęła tuż obok, ocierając się o Will, która dawała przyjaciółkom rozpaczliwe
znaki, aby wypłynęły szybko na powierzchnię. Były już blisko, kiedy otworzył się przed nimi
wielki lej i potężny wir wciągnął bez trudu uciekające dziewczyny, porywając je w błękitną czeluść
jaskini.
Cornelia wstała raptownie, sprawiając, że łódź zachwiała się niebezpiecznie. Wpatrywała się w
wodę, obserwując z niepokojem bąbelki, które niespodziewanie pojawiły się na jej powierzchni.
„Dziewczyny, odezwijcie się! — krzyknęła w myślach. — Co się tam dzieje?”.
Odpowiedziała jej cisza. Coś zachlupotało tuż obok, wprawiając ją w przerażenie. Usiadła i
zobaczyła oddalającą się ciemną sylwetkę jakiejś ryby. Na dnie migotało jedynie światło
porzuconej latarki. Zacisnęła powieki i podciągnęła pod brodę kolana, obejmując je ramionami.
— Wyrocznio, gdzie jesteś? — szepnęła, a spod jej powiek wypłynęły łzy.
— Boli mnie głowa — jęknęła Irma, wpatrując się w rosnącą w oczach wyspę, której jaskrawa
zieleń i biel piasku wydawały się wręcz nierzeczywiste.
— Znowu? — zmartwiła się Hay Lin. — Może coś wczoraj zjadłaś...
— Jadłam to samo co wy. — Irma złapała się za głowę. — Poza tym boli mnie głowa, a nie
brzuch.
Dziewczyny stały w tłumie pasażerów, którzy wykrzykiwali słowa powitania, widząc zbliżające
się łodzie. Miejscowe taksówki o szerokich burtach mieściły po sześć osób, a rozebrani do pasa
wioślarze bez trudu radzili sobie z ładunkiem, nawet jeśli wydawał on pełne przerażenia okrzyki.
Kilka łodzi powracało właśnie po kolejną partię pasażerów.
— Teraz kolej na nas — ucieszyła się Hay Lin. — Całe szczęście, że nie musimy zabierać
bagaży.
—Te łódeczki są bezpieczne? — upewniała się Cornelia, schodząc po opuszczonym drewnianym
trapie. — Bo nie mam zamiaru wylądować w wodzie jako pokarm dla krwiożerczych piranii.
— Piranie to ryby słodkowodne — sprostował z przepraszającym uśmiechem Mark. — Płynę
następną taksówką razem z rodzicami, bo mamy bagaże — dodał, spoglądając z żalem na
sadowiące się w łodzi dziewczęta.
— Do zobaczenia na wyspie. Mam nadzieję, że pokażesz mi coś specjalnego — rzuciła znacząco
Cornelia, po czym odwróciła się i zacisnęła mocno powieki, aby nie widzieć falującej pod nią
szmaragdowej wody.
— Nie martw się, za dziesięć minut będziemy na miejscu — pocieszyła ją Will. — I obejrzymy
wtedy morskie potwory.
Wiosłujący chłopak odwrócił się, posyłając im olśniewający uśmiech.
— Nie ma na wyspie lepszego ode mnie wioślarza — oznajmił z dumą. — Wasze szczęście, że
ze mną płyniecie.
— Nareszcie będziemy na miejscu — wyszeptała Hay Lin, pochylając się nad Irmą. — Masz
przy sobie mapę?
— Mam ją w kajucie — odpowiedziała cicho. — Tam jest bezpieczna — dodała, wpatrując się w
plecy wiosłującego chłopca.
— Nasze wyspy słyną z tego, że można znaleźć tu najpiękniejsze muszle świata. — W głosie
chłopaka słychać było dumę. — Zobaczycie, jakie potrafią być wielkie.
— A można je kupić? — spytała Cornelia.
— Małe można, sprzedają je na targu. Ale te wielkie muszą zostać na wyspie, nie wolno ich
wywozić. W Instytucie Oceanografii wystawione są najrzadsze okazy.
— Jesteśmy już niedaleko, możesz otworzyć oczy. — Hay Lin trąciła Cornelię, która rozejrzała
się dookoła, sprawiając wrażenie osoby wyrwanej z głębokiego snu.
— Cały czas patrzyłam — powiedziała obrażonym głosem.
— I widziałam wszystko oczyma duszy mojej... — uśmiechnęła się Hay Lin. W tym momencie
ujrzała przed sobą pomost. Wyskoczyła z łódki i podała przyjaciółce rękę. — No, chodź, zaraz
poczujesz pod stopami ziemię.
Profesor O’Neill wykrzykiwał rozkazy, ustawiając w szeregu wszystkich uczniów.
— Wydaje mu się, że jest w wojsku — złościła się Taranee. — Nie lubię musztry, marszów i
odliczania.
— Proszę odliczyć — zawołał donośnym głosem. — I niech mi nikogo nie zabraknie!
— No nie, nie wytrzymam! — Irma zamachała do niego radośnie. — Tu jestem, panie
profesorze, szukał mnie pan?
— Panno Lair, proszę zachować spokój. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że...
— Daleko do tego Instytutu Oceanografii? — przerwała mu Cornelia. — Trochę kręci mi się w
głowie.
— Za chwilę poczujesz się lepiej — pocieszyła ją profesor Warton. — Nie pędźmy tak, O’Neill,
to nie poligon.
— Nareszcie jakieś rozsądne słowa. — Will poprawiła na głowie chroniący ją przed słońcem
kapelusz.
Lekka bryza uniosła spódnicę Hay Lin, więc dziewczyna złapała ją ze śmiechem i pobiegła kilka
kroków, aby zobaczyć, co kryje się tuż za zakrętem. Pas zieleni oddzielał małą przystań od
miejscowości, która rozciągała się na przestrzeni kilku kilometrów. Pensjonaty, kolorowe szyldy,
kawiarenki, restauracje rybne i wszędzie, dosłownie wszędzie drobinki złotego piasku
chrzęszczącego pod stopami przechodniów. Był delikatny jak mąka i złoty jak świeżo wybite
monety.
Cornelia pochyliła się i nabrała garść piasku, aby przesypać go w dłoni.
— Delikatny i czysty, zaraz uwierzę, że nikt tędy nie przechodził — powiedziała z zachwytem.
— Ta wyspa jest zaczarowana.
Weszły w gaj palmowy, kryjąc się przed słońcem, i zobaczyły siedzące w górze kolorowe ptaki,
które przyglądały się im uważnie, jakby chciały się upewnić, czy Wyspa Koralowa może przyjąć
tych turystów.
— Niech nikomu nie przyjdzie do główmy, aby szukać cienia między palmami. Idziemy prosto
do Instytutu — uprzedziła profesor Gordon. — Podziwiajcie faunę i florę tej wyspy. Są tu rzadkie
okazy ptaków i roślin. Archipelag słynie z bogactwa gatunków.
— Podziwiamy, podziwiamy — zawołała Courtney. — Ta wyspa jest super!
— Nie zapominaj, że masz napisać cykl artykułów ~ rzuciła przez ramię Cornelia.
— A twoja siostra ma przygotować dokumentację fotograficzną, jak mówi pani profesor —
przypomniała Irma.
— Już ja przygotuję dokumentację, zobaczycie — mruknęła pod nosem Bess. — Zrobię taką
dokumentację, że jeszcze pożałujecie, że wybrałyście się na Wyspę Koralową.
Pas zieleni skończył się nagle i ujrzały przed sobą niewielkie domki, a w oddali szklaną kopułę
jakiejś budowli, która górowała nad innymi i na pierwszy rzut oka zupełnie nie pasowała
charakterem do miejscowej architektury.
— Co to za dziwoląg? — spytała Hay Lin.
— Ten dziwoląg to Instytut Oceanografii — wyjaśniła profesor Warton. — I tam się właśnie
teraz wybieralny.
— Nie mogli zaprojektować czegoś, co bardziej pasuje do klimatu tej wyspy?
— Też nie jestem zachwycona — zgodziła się nauczycielka plastyki. — Miejmy nadzieję, że z
bliska wygląda lepiej.
Właśnie mijali stary dom, którego balkony sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały runąć, a
mury nosiły na sobie wyraźne ślady wilgoci.
W niektórych miejscach bladoniebieska farba tak bardzo spłowiała, że trudno było doszukać się
dawnego błękitu.
W progu jednego z domów, przy wystawionym na zewnątrz stoliku, siedziała tęga kobieta w
kolorowej sukni. Bez słowa obserwowała przechodzącą grupę, dzieląc na cząstki pomarańcze,
których zapach towarzyszył im nawet wtedy, gdy skręcili w stronę Instytutu.
— Może jest tu jakiś targ owoców — odezwała się Irma. — Mam ochotę na pomarańcze.
— Zapytam Marka, powiedział mi, że zna wszystkie zakamarki na tej wyspie. Jest tu już po raz
piąty. Jego rodzice to jakieś VIP—y.
— A co tak wyjątkowego jest w rodzicach Marka? — spytała Courtney, która pojawiła się nie
wiadomo skąd i stała teraz przed Cornelią, czekając z kwaśną miną na odpowiedź.
— Sama musisz to odkryć, przecież jesteś dziennikarką — zaśmiała się Irma. — Lubisz węszyć,
szpiegować, więc droga wolna.
— Pospieszcie się, czeka już doktor Roberts, zgodziła się oprowadzić nas po Instytucie! —
krzyknęła profesor Betty Gordon.
— Co tak stoisz jak słup soli, Courtney! — huknął O’Neill. — Czyżbyś bala się tam wejść? Jaka
z ciebie reporterka.
Courtney z zaciśniętymi ze złości ustami ruszyła przed siebie, rzucając Cornelii nienawistne
spojrzenie.
— Po co ją prowokujesz? — Will zwróciła się do Irmy. — Teraz nie odpuści i będzie nas
szpiegować.
— I tak by szpiegowała. — Irma wzruszyła ramionami. — Zobacz, jak naradza się z Bess.
Dziewczyny szeptały coś między sobą, pokazując palcem wejście do Instytutu. Dopiero teraz
zauważyły, że budynek tak naprawdę nie różni się od pozostałych. Jest tylko znacznie wyższy, co
wydawało się zrozumiałe.
Był to bowiem stary hotel odnowiony na potrzeby pracujących tu naukowców. Widoczna z
oddali kopuła kojarzyła się z obserwatorium, lecz szklany dach pozostał w spadku po hotelowym
lobby, gdzie w dawnych latach zbierali się goście, podziwiając egzotyczne rośliny.
Bryła nie była nowoczesna, ale rozległe skrzydła mogły pomieścić wiele laboratoriów, które
zajmowały teraz połączone ze sobą pawilony. Budynek miał kolor koralowy i z lotu ptaka wyglądał
niczym rozgwiazda. Pięć ramion kryło w sobie przestronne pracownie. To właśnie w nich
paleontolodzy i ichtiolodzy z całego świata prowadzili niezwykle ważne badania.
— O rany! Ale piękny! — wyrwało się Hay Lin. — Nigdy nie widziałam takiego hotelu.
— To prawda, jest jedyny w swoim rodzaju. — Stojąca w progu szczupła kobieta w okularach
uśmiechała się do Hay Lin, kiwając z aprobatą głową. — Też byłam pod wrażeniem, kiedy tu po raz
pierwszy przyjechałam. Nazywam się Mary Roberts i będę waszym przewodnikiem po Instytucie.
WYSPA KORALOWA. INSTYTUT OCEANOGRAFICZNY
Weszli do środka ponaglani spojrzeniem 0’Neilla i poczuli nagły chłód, bo pod kopułą działała
klimatyzacja, obniżając temperaturę o co najmniej kilka stopni.
— Co oni tu przechowują? — spytała szeptem Irma.
— Pewnie czyjeś zwłoki — w odpowiedzi usłyszała głos szkolnego kolegi. Chłopak rozglądał
się z niezbyt mądrą miną.
— Naoglądałeś się horrorów i masz sieczkę w głowie. — Taranee spojrzała na niego z
obrzydzeniem.
— Nasz Instytut od ponad dziesięciu lat zajmuje się badaniem fauny i flory tego obszaru.
Posługujemy się najnowocześniejszymi metodami w ustalaniu wieku oraz pochodzenia roślin i
zwierząt za mieszkujących Wyspy Koralowe — mówiła oprowadzająca.
— Chyba szykuje się wykład. — Will westchnęła cicho i rozejrzała się dyskretnie dookoła.
— Nie lubię takiej masy szkła nad sobą. Mam wrażenie, że ta kopuła zaraz na mnie runie —
poskarżyła się Bess.
— Lepiej zrób zdjęcie — poradziła siostra.
Bess wyciągnęła aparat i poczuła, że ktoś chwyta ją za rękę.
— Tu nie wolno fotografować! — Strażnik patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem, czekając, aż
schowa aparat.
— Nie chciałabym go spotkać w ciemnej uliczce — wykrztusiła Courtney.
— Najpierw pokażę wam okazy pradawnych ryb — monotonny głos doktor Roberts rozchodził
się echem po sali.
— Teraz można oglądać tylko ich skamieliny, ale kiedyś ryby te panowały niepodzielnie w
ciemnych wodach oceanów Żyły bowiem na głębokości czterech tysięcy metrów. Proszę za mną.
— Całe szczęście, że nie musimy schodzić na samo dno — powiedziała Cornelia. —
Wyobrażam sobie, jakie panują tam ciemności.
— To ciekawe — odezwała się doktor Roberts. — Gdybyś włączyła w głębinach reflektor,
okazałoby się, że w niewielu miejscach na świecie można spotkać tyle niezwykłych kolorów
— I całe to bogactwo się marnuje? Przecież one siebie nie widzą — zdziwiła się Bess.
— Nic w przyrodzie się nie marnuje — pouczyła ją profesor Gordon. — Myślisz jak typowy
homo sapiens. Jeśli coś wydaje się piękne tobie, inni powinni to podziwiać. A ryby po prostu są.
Weszli do sali, gdzie w szklanych gablotach spoczywały nieruchomo ułożone na piasku wielkie
skamieliny. Wszystkie elementy ekspozycji zostały opisane przez badaczy. Starannie
wykaligrafowane karteczki znajdowały się na drewnianej ramie gabloty.
— Co to, ryby skamieniały? — spytał z krzywym uśmieszkiem jeden z chłopaków.
— Pewnie z nudów, bo nikt tu nie zaglądał — zarechotał drugi.
— Albo na twój widok — dodał trzeci.
— Jeżeli się nie uspokoicie — huknął profesor O’Neill — resztę czasu spędzicie, szorując
pokład „Perły Zatoki”.
— Oto skamieliny, w których odnajdziecie najstarsze wizerunki okazów z okresu dewonu,
zwanego Wiekiem Ryb. To jest ryba pancerna. — Przewodniczka dała znak, aby podeszli bliżej.
— Pst! — W drzwiach ukazała się głowa Marka. — Cornelia, chodź ze mną — szepnął,
przesuwając się bezszelestnie w jej stronę.
Bess odwróciła się powoli, ale jej wzrok nie napotkał niczego, co mogłoby się wydać
podejrzane. Pochyliła się nad gablotą i mrużąc oczy, czytała łacińską nazwę ryby.
— A my? — spytała szeptem Will, pokazując pozostałe dziewczyny.
Mark zawahał się, ale widząc błagalne spojrzenie Cornelii, zrezygnowany kiwnął głową.
— Carcharodon megalodon — wymarły gatunek rekina, większy od rekina ludojada. Miał
jedenasto— centymetrowe zęby, skąd można wnosić, że mierzył około dwunastu metrów... — głos
pani doktor niknął w oddali, kiedy przemykały korytarzami Instytutu prowadzone przez Marka w
miejsce, które wyglądało na dobrze chronione.
— Tędy — szepnął, zawracając na widok strażnika stojącego przed stalowymi drzwiami.
— Nie będę się upierać — zgodziła się Irma. — Nie lubię poważnych facetów, od razu widać, że
ten nie ma poczucia humoru.
Skręcili w mały korytarzyk. Na jego końcu widać było mocne metalowe drzwi z niewielkim
okienkiem o podwójnej pancernej szybie.
Cornelia wspięła się na palce, zaglądając do środka.
— Widzę fioletowe światło — szepnęła. — I nic poza tym.
Will zauważyła na framudze drzwi niewielką migającą na czerwono płytkę.
— Nie ma tu klamek ani kluczy — stwierdziła. — To powiedz mi teraz, Mark, dokąd nas
prowadzisz i jak się tam dostaniemy?
— Obiecałem Cornelii, że pokażę jej pewną rybę — odpowiedział ostrożnie. — Jest dobrze
strzeżona, ale mam kartę ojca, a ona umożliwia otwarcie każdych, nawet najbardziej strzeżonych
drzwi.
Wyciągnął powoli z kieszeni kawałek plastiku z fotografią mężczyzny, który choć nie miał
związanych rzemieniem włosów i nie nosił koszul w kwiaty, uśmiechał się zupełnie tak jak Mark.
Dotknął pulsującej powierzchni, czekając na kliknięcie otwierające drzwi.
— Podaj kod — rozległ się mechaniczny głos. — Podaj kod dostępu.
— No, nie, zmienili kody — jęknął Mark. — Za chwilę będziemy mieli na karku tłum
strażników.
Will pochyliła się nad pulsującą płytką. W końcu jako jedna ze Strażniczek Kondrakaru świetnie
dogadywała się z każdym urządzeniem, które miało w sobie choć odrobinę energii. Zerknęła na
dziewczyny, a one bez słowa ustawiły się tak, aby skutecznie zasłonić;widok Markowi.
— Co my tu mamy... — wymruczała, przymykając oczy. — W tej samej chwili rozległ się cichy
trzask i drzwi otworzyły się bezszelestnie, wpuszczając do środka intruzów. — Dziękuję —
powiedziała pod nosem Will. — Bardzo dziękuję — powtórzyła.
— Nie ma za co — odpowiedział Mark. — Nie wiem, jak to zrobiłem, ale najważniejsze, że już
jesteśmy w środku. Rodzice, gdyby się dowiedzieli, że tu jesteśmy, daliby mi szlaban na cały
tydzień. Nie mógłbym nigdzie wychodzić.
Wąski korytarzyk prowadził do kolejnego pomieszczenia. Tym razem nie trzeba było używać
karty. Irma pchnęła mocno drzwi. Stanęła w progu, zdumiona niezwykłym wyglądem
pomieszczenia. Cały pokój był jednym ogromnym akwarium. Rosnące w nim rośliny były inne niż
te, które dziewczyny oglądały w atlasach, na filmach o podwodnych światach czy w albumach
przyrodniczych.
— Ale giganty! — powiedziała z podziwem Hay Lin. — Mają chyba po trzy metry wysokości.
— To sekulenty z dna oceanu. Zobaczcie, mają fioletowe kolce — wyszeptała Taranee.
— I czerwone kwiaty — dodała Cornelia z nieskrywanym zachwytem.
— Ona je lubi. — Mark ruszył wzdłuż ściany akwarium. — Mam tylko nadzieję, że nie ukryła
się w swojej jaskini. — Pokazał ciemny otwór między roślinami.
Irma poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Szumiało jej w głowie, a obraz zaczął tracić
ostrość.
— Co się z tobą dzieje? — usłyszała pełen niepokoju głos Taranee.
Zamrugała powiekami i znów wszystko stało się normalne.
— Nie wiem — powiedziała bezradnie — ale chciałabym zobaczyć już tę rybę.
I wtedy ujrzały oko. Nie było to zwykłe oko, jakie można spotkać wśród okazów
zamieszkujących ocean. Wpatrywało się nieruchomo w dziewczyny, jakby chciało je
zahipnotyzować. A spojrzenie zdradzało, że jego właścicielka należy do istot myślących.
— Ma drugie oko? — szepnęła Will.
— Ma — odpowiedział równie cicho Mark.
— Iumie mówić? — upewniła się Cornelia.
— Tak twierdzą moi rodzice — odpowiedział, przysuwając się bliżej, wyraźnie zafascynowany
fantastycznym kształtem ryby. — Widzę ją pierwszy raz. Ostatnio, gdy tu byłem, nie chciała się
pokazać. Siedzi w tej swojej jaskini i trzeba mieć cierpliwość moich rodziców, aby ją nakłonić do
wyjścia. Mówią, że jest bardzo inteligentna.
—Potrafią z nią rozmawiać? — zainteresowała się Hay Lin. — Znają język ryb?
Ryba przysunęła pysk do szyby i pokazała zęby, które powiększone przez szkło akwarium
wyglądały dość przerażająco. Cornelia pomyślała, że nie chciałaby się w nich znaleźć w
charakterze lekkiej przekąski.
— Jest niezła — stwierdził Mark. — I nie ma takiej drugiej na świecie.
Komputer zarejestrował jakieś zmiany, bo nagle rozległ się pisk i światełka zaczęły migać jak
szalone.
Will położyła dłonie na szklanej tafli i przysunęła twarz do wpatrujących się w nią nieruchomo
oczu. Poczuła ciepło, a potem spłynęła na nią pewność, która sprawiła, że dreszcz przebiegł jej po
plecach. „Ona nie jest stąd” — pomyślała i spojrzała na skupione przy akwarium przyjaciółki.
Wyraz ich twarzy zdradzał, że poczuły dokładnie to samo.
— Wygląda, jakby była z innego świata — mruknął Mark.
W tym samym momencie usłyszeli głosy. Ktoś był w strefie przejściowej i wyglądało na to, że
zamierza wejść do środka.
— Szybko — syknął Mark i pociągnął Cornelię w stronę wahadłowych drzwi, które prowadziły
na drugą stronę korytarza.
Przyłożył identyfikator i wtedy usłyszał wyraźnie głosy rodziców. Miał nadzieję, że nie jest za
późno. Drzwi otworzyły się, a Will uniosła w górę rękę w geście zwycięstwa. Pobiegli korytarzem,
nie zważając na hałas, chcąc jak najszybciej znaleźć się w grupie.
— Caturus z okresu jurajskiego budził respekt dzięki swoim ogromnym zębom. Nie ma
wątpliwości, że był bardzo groźnym drapieżnikiem... — zza drzwi sali ze skamielinami dobiegał
głos doktor Roberts.
— Nie chciałabym znaleźć się w jego paszczy — stwierdziła Courtney, stając obok siostry, która
ze znudzoną miną opierała się o gablotę.
— Niezła gratka dla łowców przygód — odezwała się niespodziewanie Bess. — Proszę się nie
pchać! Po kolei! Każdy może do niej zajrzeć. To duża paszcza, proszę państwa!
— Co ty pleciesz, dziecko? — zdziwiła się profesor Betty Gordon.
— Przejdźmy teraz do drugiej sali — głos doktor Roberts działał hipnotyzująco. Część uczniów
spojrzała z rozpaczą na profesora 0’Neilla, który szeptał coś do ucha pani Warton.
— Mark... — Cornelia chwyciła go za rękę. — Było niesamowicie.
— Słyszysz? — syknęła Courtney. — Przestań przysypiać, bo chyba przegapiłyśmy jakiś news.
Najwyraźniej coś knują. Jak będziemy na rafie, nie trać jej z oczu ani na chwilę.
— To nic trudnego. — Bess uśmiechnęła się złośliwie Cornelia na plaży równa się szukaj
miejsca, gdzie sterczy najwięcej chłopaków. Pewnie nawet nie wejdzie do wody, tylko się będzie
opalać.
— I udawać syrenę — dodała z przekąsem siostra.
„PERŁA ZATOKI". MOSTEK KAPITAŃSKI
Zachodzące słońce świeciło prosto w przyciemnione szyby punktu dowodzenia. Kapitan pił
mocną kawę pogrążony w lekturze thrillera, sięgając machinalnie po kruche ciasteczka przyniesione
przed chwilą przez młodego stewarda.
— To lubię najbardziej — mruknął, odrywając spojrzenie od książki. — Wszyscy na lądzie,
cisza, spokój, statek na redzie. Pełna kontrola.
— Tak jest, panie kapitanie — potwierdził żartobliwie pierwszy oficer. — Dobra ta książka?
— Taka sobie. O eksperymentach medycznych. Historia mało prawdopodobna — odpowiedział
kapitan.
Nagle coś drgnęło i na konsoli zaświeciło się pomarańczowe światełko.
— Co się dzieje? — kapitan huknął w tubę prowadzącą do maszynowni. — Chyba nie przyszło
wam do głowy, aby odpłynąć?
— Też to poczuliśmy, panie kapitanie — rozległ się zniekształcony głos bosmana. — Nie mamy
z tym nic wspólnego.
— Może lepiej sprawdzę. — Pierwszy oficer zerwał się z miejsca i podszedł do ekranu
komputera. Ekran był ciemny. — Wyłączał pan komputer? — zapytał, próbując jak najszybciej go
uruchomić.
—Coś z zasilaniem, nic poważnego — mruknął kapitan. — Najwyraźniej przejąłeś się
opowieściami tego starego nudziarza. Wędrujące wiry, potwory morskie i tym podobne banialuki.
Komputer powitał ich cichym szumem.
— Wszystko działa — triumfował kapitan. — A teraz zamów dla mnie frutti di marę, chyba
zgłodniałem. — Odwrócił kolejną stronę i zagłębił się w lekturze.
„PERŁA ZATOKI". KAJUTA
Irma jako ostatnia weszła do kajuty.
— Rozmawiałam z Andrew. Podobno wysiadły im wszystkie przyrządy — oznajmiła z
przejęciem, rzucając się na łóżko. — A kapitan, nie zważając na nic, zamówił sobie frutti di mare.
— Ale z niego twardziel. — Taranee pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Raczej głupiec. — Will wyglądała przez okno, wpatrując się w ciemniejący horyzont, na
którym wody oceanu pochłaniały właśnie czerwoną kulę słońca. — Myślę, że coś tu się dzieje,
wiem to, po prostu to czuję.
— Wcale się nie dziwię. — Cornelia wczołgała się na koję. — Tutaj ciągle coś się dzieje.
Najpierw latarnik z zaginionymi statkami, później ryba nie z tego świata i jeszcze to zwariowane
miejsce na rafie. Chyba się poparzyłam. — Trzymała lusterko, oglądając krytycznie swój profil. —
To dla mnie zbyt wiele.
— Chciałabym zobaczyć te skałki — stwierdziła niespodziewanie Irma. — Nie zasnę, dopóki
nie dowiem się, co tak naprawdę tam jest.
— A kto tu mówi o spaniu? — zaśmiała się Hay Lin. — Ja na przykład chętnie się gdzieś
przejdę.
— Raczej popłynę, chciałaś powiedzieć — poprawiła ją Will. — No to na co czekamy?
— Czekamy na pomysł — odpowiedziała Cornelia — jak suchą stopą dostać się w to miejsce.
— Możesz zostać w łodzi — zaproponowała Hay Lin. — Ktoś przecież musi jej pilnować, kiedy
my...
Zapadła cisza i w tej samej chwili wszystkie uznały, że ryzyko tym razem jest duże, bo nie
wiedzą, co tak naprawdę kryje się pod milczącą powierzchnią wód oceanu.
— A skąd weźmiemy łódź? — spytała Irma.
— Widziałam jedną zacumowaną przy lewej burcie. Nikt jej nie pilnuje — zameldowała
Taranee. — Nawet się nie zorientują.
— A jeśli zobaczy nas profesor O’Neill?
— To będziemy szorować pokład — odpowiedziała Hay Lin. — A wtedy już nikt nas nie uratuje
— dodała grobowym głosem.
Dziewczyny parsknęły nerwowym śmiechem. Rozwinęły mapę i jeszcze raz sprawdziły miejsce
zaznaczone przez latarnika czerwoną gwiazdką. Znajdowało się w pobliżu raf, na południowym
wybrzeżu Wyspy Koralowej.
— Zapamiętasz? — Will spytała Irmę.
— Już pamiętam. Nie żartuj, geografia to mój ulubiony przedmiot, a z kartografii jestem
przecież najlepsza — przypomniała i wsunęła mapę głęboko pod łóżko.
RAFA KORALOWA
Na niebie ukazały się pierwsze gwiazdy. Nadchodziła długa bezksiężycowa noc.
Wymknęły się bezszelestnie z kajuty Przechodzący steward nawet nie zwrócił uwagi na
niewinnie huśtającą się tabliczkę z napisem „Nie przeszkadzać”. Popchnął drzwi do sąsiedniej
kabiny z której dobiegły pomruk aprobaty i głośne podziękowania za przyniesioną przez niego tacę
owoców.
— Poznajesz ten głos? — spytała Irma. — To profesor Gordon.
— Uprzejma jak zawsze — skwitowała Cornelia. — Uważajmy lepiej, aby nikt nas nie
zauważył.
— Mam nadzieję, że nikt do nas nie zajrzy. —Tara— nee obejrzała się, zerkając na znikającego
za rogiem stewarda. — W końcu możemy przecież spać i nie reagować na stukanie.
— Powiedziałam profesor Warton, że boli mnie głowa i dzisiaj darujemy sobie nocne zabawy. —
Cornelia uśmiechnęła się w ciemnościach. — Pochwaliłam was, że nie chcecie mnie zostawić
samej.
— No pewnie — przytaknęła Hay Lin. — Porzucić cię w cierpieniu? Jakie by były z nas
przyjaciółki?
— Żadne — zgodziła się Cornelia.
Nagle usłyszały aż nazbyt dobrze znany im głos.
— Bess, pospiesz się!
— Lecę już, lecę! A panny zarozumialskie wywiesiły tabliczkę z napisem — „Nie
przeszkadzać”. — Bess wypadła zza rogu, nie zauważając dziewczyn ukrytych za kołem
ratunkowym.
Courtney wychylała się przez barierkę, starając się dojrzeć w półmroku siostrę.
— Pewnie coś knują, bądźmy czujne... — ostrzegała.
Usłyszały jeszcze Bess i oddalające się szybko kroki szkolnych reporterek.
— Cieszę się, że mogłyśmy się wykręcić od chrztu morskiego. — Hay Lin udała, że przechodzi
ją dreszcz.
— Brrr... te okropne diabły morskie, piraci, konkurencje, których nie wymyśliłby nikt przy
zdrowych zmysłach...
— Wyobrażam już sobie Grumperki klękające przed Neptunem — zaśmiała się Taranee.
Dziewczyny zeszły na dolny pokład i znalazły się tuż przy drabince, skąd łatwo już było dostać
się do lodzi. Nagle ujrzały nad sobą wychylającą się z górnego pokładu głowę z rogami. Białka jej
oczu zaświeciły w ciemnościach, a po chwili błysnęły zęby w szerokim uśmiechu.
— Hej! Dziewczyny! — rozległ się wesoły głos. — Chodźcie lepiej na górę! Zaraz zaczyna się
impreza. Prawdziwe diabły morskie i prawdziwy Neptun. Będą wybory Królowej Mórz!
— Tak, tak, wpadniemy na imprezę, oczywiście! — odkrzyknęła Irma. — Idź teraz straszyć
innych!
Chłopak pomachał im jeszcze i popędził w stronę głównego pokładu.
— Jeśli tak dalej pójdzie, to zostaniemy tu do rana, prowadząc ożywione życie towarzyskie. —
Irma poprawiła zsuwającą się jej z ramienia torbę.
— Masz latarkę? — upewniła się Will. — Nie zapomniałaś masek?
— Czy ja jestem jakimś szczurem lądowym — zdenerwowała się' Irma. — Mam wszystko,
czego potrzebujemy. Z całym szacunkiem dla szczurów — dodała, spoglądając z uśmieszkiem na
Cornelię.
Usiadły w łodzi i Irma zanurzyła wiosła tak, aby zrobić jak najmniej hałasu.
W oddali widać było wyspę, która migotała tysiącami kolorowych światełek. Na południowym
cyplu wznosiły się charakterystyczne skały, a w nich kryło się miejsce będące celem ich wyprawy.
— Ale ciepła. — Will zanurzyła w morzu palce i podniosła rękę, na której lśniły kropelki wody
— Z przyjemnością zaraz do niej wskoczę.
— Przestańcie wreszcie gadać, bo jeszcze nas usłyszą, woda niesie głosy — zniecierpliwiła się
Irma. — Nie chciałabym, aby nasza wyprawa się skończyła, zanim w ogóle się zaczęła — szepnęła
i zanurzyła głębiej wiosło.
Ponton prześlizgiwał się bez trudu po gładkiej powierzchni wody. Skały rosły w oczach, w miarę
jak zbliżały się do celu swojej wyprawy. Irma podpłynęła do największej z nich i odłożyła wiosła,
uśmiechając się do przyjaciółek.
— Niech się schowa ten najlepszy wioślarz na wyspach — szepnęła. — Nikt tak nie wykonuje
manewrów jak ja.
— Hay Lin, wyjmij kompas — poprosiła Will. — Zobaczymy, czy będzie tak samo wariował.
Dziewczyna wyciągnęła go z plecaka i położyła na dnie łodzi. Wskazówka ruszyła w szaleńczy
bieg.
— To tutaj, tu dokładnie jest miejsce zaznaczone przez latarnika.
Hay Lin zatrzasnęła wieko kompasu i zaczęła wkładać maskę i płetwy. Will usiadła na burcie i
zanurzyła nogi w atramentowej czerni morza.
— Woda jest spokojna — mruknęła. — Ciekawa jestem, co znajdziemy między skałami.
— To pewnie jakieś pole energetyczne. — Taranee stała w masce. — Zbadajmy je i wracajmy
Chciałabym coś jeszcze dzisiaj poczytać.
Cornelia patrzyła na przyjaciółki, które gładko zsuwały się do wody, machając do niej na
pożegnanie. Ujrzała jeszcze światła zapalającej się latarki, gdy po kolei znikały za skałą, przy której
kołysała się łódź. Została sama.
Snop światła wydobył z ciemności turkusową rybę, która przepłynęła tuż przed nosem
zachwyconej Irmy, ciągnąc za sobą welon szafirowego ogona. Na dnie poruszały się niewielkie
kraby. W oddali widać było ławicę małych czerwonych ryb wypływających na otwarte morze.
Will skierowała światło na potężną skałę, wokół której rozciągała się kolonia koralowców
wspinających się po porowatych ścianach skałek wypłukanych przez wodę. Rosły tam ukwiały, a
falujące w wodzie gąbki zdawały się lśnić fosforyzującym blaskiem. Dziewczyny dawały sobie
znaki, w ich szeroko otwartych oczach widać było zachwyt.
Przez chwilę podziwiały jeszcze podwodny krajobraz, a potem Will poruszyła latarką i świat
pogrążył się w ciemności. Widziały teraz jej płetwy, gdy płynęła w kierunku największej skały, aby
poszukać jakichś śladów, które mogłyby pomóc wyjaśnić zagadkę tego miejsca. Zbliżała się już do
porośniętej ukwiaiami ściany, gdy nagle poczuła, że ktoś łapie ją za rękę. Szarpnęła się
instynktownie, ale uścisk był pewny i mocny. Zerknęła w prawo i napotkała poważne spojrzenie
Irmy. Przyjaciółka puściła ją i skinęła głową w stronę jaskini, z której wydobywała się teraz
niebieskawa poświata.
Taranee zbliżyła się ostrożnie, dotykając dłonią ostrej krawędzi świecącej czeluści. Tuż za nią
zaglądała tam Hay Lin, a jej unoszące się w wodzie długie warkocze wyglądały niczym czułki
jakiegoś nieznanego morskiego stworzenia. I wtedy ujrzały w głębi częściowo zakopany niewielki
lśniący przedmiot. Irma sięgnęła po zdobycz, odgarniając pospiesznie drobiny złotego piasku. Była
to busola. Odwróciła kopertę i przetarła niewyraźny napis, który nosił ślady inwazji niewielkich
podwodnych roślin. Na złotej powierzchni ukazał się napis „Wilk Morski”.
Poczuły delikatną wibrację, a potem gwałtownie narastające drżenie i w wejściu do jaskini
ukazał się niewielki wir. Piasek uniósł się w górę i zakręcił, po czym ruszył po dnie, obracając się i
wirując coraz szybciej. Dziewczyny zawróciły w stronę niewielkiej grupy skał wyrastających z
piasku kilkanaście metrów dalej. Wir zmierzał teraz w ich kierunku, przyspieszając, a spłoszona
ławica ryb przemknęła tuż obok, ocierając się o Will, która dawała przyjaciółkom rozpaczliwe
znaki, aby wypłynęły szybko na powierzchnię. Były już blisko, kiedy otworzył się przed nimi
wielki lej i potężny wir wciągnął bez trudu uciekające dziewczyny, porywając je w błękitną czeluść
jaskini.
Cornelia wstała raptownie, sprawiając, że łódź zachwiała się niebezpiecznie. Wpatrywała się w
wodę, obserwując z niepokojem bąbelki, które niespodziewanie pojawiły się na jej powierzchni.
„Dziewczyny, odezwijcie się! — krzyknęła w myślach. — Co się tam dzieje?”.
Odpowiedziała jej cisza. Coś zachlupotało tuż obok, wprawiając ją w przerażenie. Usiadła i
zobaczyła oddalającą się ciemną sylwetkę jakiejś ryby. Na dnie migotało jedynie światło
porzuconej latarki. Zacisnęła powieki i podciągnęła pod brodę kolana, obejmując je ramionami.
— Wyrocznio, gdzie jesteś? — szepnęła, a spod jej powiek wypłynęły łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz