— Nie wiem, dlaczego znów dałam się namówić — narzekała Irma, ledwo nadążając za idącą
szybkim krokiem przyjaciółką. — Uprzedzam cię, że spędzę tam najwyżej kilka minut.
— Nie udawaj, że nie lubisz tego targu. — Hay Lin zerknęła na nią z uśmiechem. — Przecież
woda jest twoim żywiołem.
Rześkie powietrze mieszało się z zapachami ryb i przypraw. W porcie widać było kołyszące się
na wodzie kutry, które zdążyły powrócić już po porannym połowie. Idący nabrzeżem chłopak
dźwigał kosz pełen ryb.
Uderzył je gwar, który wznosił się i opadał pod szklaną kopułą targu.
— Zobacz, jest tu kapitan „Wilka Morskiego”! — Irma trąciła przyjaciółkę, wpadając
jednocześnie na chłopaka układającego na lodzie świeżo złowione ryby. Spojrzał na nią z naganą i
poprawił zręcznym ruchem zsuwające się liście sałaty.
Sam MacLaren wolno szedł alejką, trzymając pod pachą kapitańską czapkę, i pozdrawiał
wszystkich sprzedawców.
— Hej, kapitanie! Jak tam połów? — krzyknął wesoło jeden ze sprzedawców.
— Od czasu, kiedy wrócił mój kuter, nie możemy narzekać! Neptun jest nam życzliwy — szyper
uśmiechnął się od ucha do ucha. — Niektórzy nawet twierdzą, że nad nami czuwa. Zaraz chłopcy
przyniosą świeży towar.
— I załoga nadal nic a nic nie pamięta? — upewniał się sprzedawca, pakując łososie tęgiemu
mężczyźnie, który dźwigał już wiadro raków.
Irma podeszła bliżej, chcąc usłyszeć odpowiedź.
— Nie wiedzą nawet, że minęło kilka miesięcy. Nie pamiętają, co się z nimi działo —
odpowiedział kapitan. — Zupełnie jakby czas stanął w miejscu.
Hay Lin przecisnęła się między klientami i przystanęła tuż obok szypra.
— Dzień dobry, panie kapitanie — odezwała się cichym głosem.
— A, to ty, panienko — ucieszył się MacLaren. — Możecie zatrzymać sobie tę mapę na
pamiątkę. — Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.
— Poproszę o krewetki, tyle co zwykle — zwróciła się do sprzedawcy, który właśnie je dla niej
pakował.
Obróciła się, ale kapitana już nie było.
Gdy wyszły z hali, ujrzały wiezioną na wózku wielką ośmiornicę.
— To niesamowite — mamrotał pod nosem pchający wózek chłopak. Wpatrywał się
zafascynowany w lśniące w słońcu macki gigantycznego stworzenia. — Czy ktoś kupi w ogóle tego
potwora? — stanął na chwilę, żeby odpocząć.
— Najlepiej sprzedać ją Instytutowi Oceanograficznemu na Wyspach Koralowych — poradziła
mu Irma. — Oni interesują się takimi okazami.
— Serio? Nie żartujesz? — ucieszył się chłopak.
— Tak, to najlepszy pomysł, jaki przychodzi mi do głowy — odparła z powagą Irma.
— Tak, to dobry pomysł — powtórzyła Hay Lin i ruszyły z przyjaciółką w stronę miasta,
zostawiając za sobą portową dzielnicę Heatherfield.
Koniec
szybkim krokiem przyjaciółką. — Uprzedzam cię, że spędzę tam najwyżej kilka minut.
— Nie udawaj, że nie lubisz tego targu. — Hay Lin zerknęła na nią z uśmiechem. — Przecież
woda jest twoim żywiołem.
Rześkie powietrze mieszało się z zapachami ryb i przypraw. W porcie widać było kołyszące się
na wodzie kutry, które zdążyły powrócić już po porannym połowie. Idący nabrzeżem chłopak
dźwigał kosz pełen ryb.
Uderzył je gwar, który wznosił się i opadał pod szklaną kopułą targu.
— Zobacz, jest tu kapitan „Wilka Morskiego”! — Irma trąciła przyjaciółkę, wpadając
jednocześnie na chłopaka układającego na lodzie świeżo złowione ryby. Spojrzał na nią z naganą i
poprawił zręcznym ruchem zsuwające się liście sałaty.
Sam MacLaren wolno szedł alejką, trzymając pod pachą kapitańską czapkę, i pozdrawiał
wszystkich sprzedawców.
— Hej, kapitanie! Jak tam połów? — krzyknął wesoło jeden ze sprzedawców.
— Od czasu, kiedy wrócił mój kuter, nie możemy narzekać! Neptun jest nam życzliwy — szyper
uśmiechnął się od ucha do ucha. — Niektórzy nawet twierdzą, że nad nami czuwa. Zaraz chłopcy
przyniosą świeży towar.
— I załoga nadal nic a nic nie pamięta? — upewniał się sprzedawca, pakując łososie tęgiemu
mężczyźnie, który dźwigał już wiadro raków.
Irma podeszła bliżej, chcąc usłyszeć odpowiedź.
— Nie wiedzą nawet, że minęło kilka miesięcy. Nie pamiętają, co się z nimi działo —
odpowiedział kapitan. — Zupełnie jakby czas stanął w miejscu.
Hay Lin przecisnęła się między klientami i przystanęła tuż obok szypra.
— Dzień dobry, panie kapitanie — odezwała się cichym głosem.
— A, to ty, panienko — ucieszył się MacLaren. — Możecie zatrzymać sobie tę mapę na
pamiątkę. — Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.
— Poproszę o krewetki, tyle co zwykle — zwróciła się do sprzedawcy, który właśnie je dla niej
pakował.
Obróciła się, ale kapitana już nie było.
Gdy wyszły z hali, ujrzały wiezioną na wózku wielką ośmiornicę.
— To niesamowite — mamrotał pod nosem pchający wózek chłopak. Wpatrywał się
zafascynowany w lśniące w słońcu macki gigantycznego stworzenia. — Czy ktoś kupi w ogóle tego
potwora? — stanął na chwilę, żeby odpocząć.
— Najlepiej sprzedać ją Instytutowi Oceanograficznemu na Wyspach Koralowych — poradziła
mu Irma. — Oni interesują się takimi okazami.
— Serio? Nie żartujesz? — ucieszył się chłopak.
— Tak, to najlepszy pomysł, jaki przychodzi mi do głowy — odparła z powagą Irma.
— Tak, to dobry pomysł — powtórzyła Hay Lin i ruszyły z przyjaciółką w stronę miasta,
zostawiając za sobą portową dzielnicę Heatherfield.
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz