niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 5

„PERŁA ZATOKI". MOSTEK KAPITAŃSKI
Metalowe schody zadudniły pod stopami biegnącego kapitana, który ze wściekłą miną wiązał
krawat, starając się uzyskać nienaganny węzeł. Stanął na chwilę, wpatrując się w swoje widoczne w
bulaju odbicie i przesunął czapkę tak, aby jej daszek znajdował się dokładnie na linii nosa. Na
chwilę oślepiło go słońce, odbite od znikającego na horyzoncie małego kutra. Teraz, już
usatysfakcjonowany, przeskoczył w biegu trzy schodki i pchnął mocno drzwi, wpadając do środka
jak prawdziwy huragan. Na mostku kapitańskim czekał na niego pierwszy oficer.
— Czy na tej łajbie nie można choć raz się wyspać?! Wystarczy, że spuszczę was z oka na kilka
godzin, a zaraz dowiaduję się niestworzonych rzeczy! W dodatku wyrywacie mnie ze snu, jakby nie
mogło to chwilę poczekać!
— Ależ, panie kapitanie... — pierwszy oficer usiłował coś powiedzieć, ale umilkł zgromiony
wzrokiem rozsierdzonego kapitana.
— Z kim ja pracuję! — huknął niespodziewanie.
— Ze mną... — wykrztusił pierwszy oficer. — Nie chcieliśmy pana budzić, sir, ale znów
wysiadły urządzenia pokładowe, co prawda wszystko powróciło do normy, lecz przy lewej burcie
pojawił się ogromny wir, który zaczął wciągać statek... — zaczął niepewnie oficer.
— I co, na pewno widzieliście tam gębę jakiegoś potwora? — zaśmiał się szyderczo kapitan.
— Panie kapitanie, panie kapitanie! — rozległ się ochrypły głos mechanika, który dotarł aż na
mostek kapitański, ściskając w rękach pęknięte ogniwo łańcucha kotwicznego.
Wyglądał jak człowiek, który spędził całą noc w maszynowni, usiłując naprawić skomplikowane
urządzenie. Ręce miał czarne od smaru, a włosy sklejone podejrzaną, pachnącą jak wodorosty
pastą. Wniesiony przez niego fragment łańcucha miał grubość przegubu męskiej dłoni.
— Nie znam takiej siły, która potrafi zerwać podobny łańcuch... — Błysnął białkami oczu i
rzucił na pokład kawał żelastwa. — Byłem na dole, kiedy to się zaczęło. Do tej pory kręci mi się w
głowie.
— Komu się jeszcze zakręciło w głowie? — Kapitan powiódł wzrokiem po zgromadzonej
załodze.
— Widziałem ten wir — odezwał się cichym głosem drugi oficer, który do tej pory milczał,
przygryzając nerwowo wargi. — Był tak ogromny, że w ciągu chwili, gdyby chciał, mógłby
pochłonąć całą „Perłę Zatoki”.
Kapitan patrzył na niego z rosnącym zdziwieniem, bębniąc palcami w blat stołu
Ukazał się nagle, wyrósł jak spod ziemi — odezwał się śmielej.
— Wirował szybciej niż okrętowe pralki — dodał rezolutnie steward, który przez nikogo
niezauważony stał w progu, trzymając tacę z gorącą kawą i przysłuchiwał się rozmowie.
— I wtedy „Perła” obróciła się wokół własnej osi, zrywając kotwicę lewej burty — zakończył
pierwszy oficer.
Siedzący dotąd w milczeniu radiolokator spojrzał na kapitana i zdjął powoli słuchawki.
— Sir, melduję nieznaczne obniżenie poziomu wody na rafie. To nie może być odpływ.
Kapitan rozejrzał się po zebranych, jakby sytuacja powoli zaczynała wymykać mu się spod
kontroli. Na jego twarzy malowała sie złość.
— Słyszeliście może o zbiorowej halucynacji? — wycedził przez zęby — Wstaje dzień i
zapamiętajcie sobie: nie było żadnego wiru — sylabizował. — Ze— spawać natychmiast łańcuch i
podnieść kotwicę. Widocznie musiała o coś zahaczyć. Przecież tu są rafy! Zaraz wyjaśnimy kwestię
poziomu wód i wszystko będzie po staremu, zrozumiano? — W głosie kapitana pojawiła się nutka
histerii. — I jeśli ktokolwiek jeszcze raz mi o tym wspomni, niech pożegna się z premią!
I wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
„PERŁA ZATOKI". RESTAURACJA
Taranee przeciskała się pomiędzy porzuconymi przez pasażerów krzesłami. Restauracja
wyglądała jak pobojowisko. Na białych obrusach widać było plamy po soku pomarańczowym, a
pozostawione resztki smętnie tkwiły na brzegach porcelanowych talerzy zdobionych miniaturowym
szkicem „Perły Zatoki”.
— Krajobraz po bitwie — skwitowała ponury widok Hay Lin. —W restauracji rodziców byłoby
to nie do pomyślenia.
Otwarte drzwi tarasowe wpuszczały lekką bryzę, a nieliczni pasażerowie przechadzali się w
pobliżu po pokładzie, żywo dyskutując na temat ostatnich wydarzeń.
— Dostaniemy coś jeszcze na śniadanie? — Ir ma uśmiechnęła się uroczo do przechodzącego
kelnera, który z wrażenia niemal wypuścił z rąk tacę ze stertą brudnych naczyń.
— Śniadanie dawno się skończyło. Ale myślę, że coś się znajdzie. — Mrugnął do niej
porozumiewawczo i ruszył tanecznym krokiem w stronę kuchni.
— Jak ona to robi? — mruknęła pod nosem Will. — Dostaniemy coś jeszcze? — wyszczerzyła
w uśmiechu zęby, rzucając im powłóczyste spojrzenie.
— Co ci się stało? — zainteresowała się Cornelia.
— Nic takiego, po prostu trenuję — wyjaśniła z niewinną miną Will.
Taranee siedziała przy jedynym posprzątanym stole i przesuwała w zamyśleniu sztućce,
układając z nich geometryczne wzory. Z kuchni dobiegł krzyk kucharza, który najwyraźniej był z
czegoś niezadowolony Dziewczyny opadły na krzesła z westchnieniem ulgi.
—Postawię wszystko tutaj — rozległ się głos kelnera, który nachylił się nad Irmą i szepnął jej do
ucha: — Masz piękną sukienkę. Już wczoraj ją zauważyłem.
—Wczoraj miałam na sobie spodnie, ale dziękuję — rzuciła przez ramię Irma i spojrzała
porozumiewawczo na dziewczyny. — Moja koleżanka ma bardzo podobną. Pewnie mnie z nią
pomyliłeś.
Chłopak zarumienił się i teraz już bez słowa postawił półmisek z frutti di mare.
— O nie, dziękujemy — odezwała się niespodziewanie Cornelia. — Dziękujemy za krewetki,
ośmiornice, kraby...
— Dobrze już, dobrze, przyniosę omlet — chłopak wyraźnie żałował chwili swojej słabości. —
Rozumiem, że po wczorajszym chrzcie morskim macie dosyć takich przysmaków.
— Bolała nas głowa — rzuciła Will. — Musiałyśmy więc odmówić sobie tej przyjemności.
— Was? Głowa? — zdziwił się kelner. — Macie wspólną głowę?
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem i przez dłuższą chwilę nie mogły się uspokoić.
— Widzę, że wam wesoło — rozległ się głos Marka, który niespodziewanie pojawił się w
restauracji, zwracając powszechną uwagę kolorową koszulą w potwory morskie.
— Witaj, ranny ptaszku — zawołała radośnie Cor— nelia. — Opuściłeś tajemniczy Instytut,
żeby się z nami zobaczyć?
— Dokładnie tak — odpowiedział przyciszonym głosem, rozglądając sie na wszystkie strony. —
I mam dla was bardzo ważną wiadomość.
— Mogę zgadywać? — spytała zalotnie Irina.
Spojrzały na siebie porozumiewawczo i znów wybuchnęły śmiechem.
— Nie będzie wam tak wesoło, kiedy dowiecie się, że ryba zniknęła — rzucił znienacka,
czekając na ich reakcję.
— To smutna wiadomość — powiedziała grobowym głosem Will. — Ale może wróciła tam,
skąd przypłynęła?
— Wygląda na to, że ktoś ją wykradł w nocy. Poprzedniego dnia komputery odnotowały
włamanie do systemu. — Mark spojrzał na nie znacząco.
— Komputery będą milczeć jak grób — oznajmiła z pełnym przekonaniem Will.
— Czy ktoś przysięga komuś miłość aż po grób? — rozległ się głos Bess i zaraz potem znajomy
trzask migawki oznajmił całemu światu, że chwila ta została uwieczniona dla potomnych.
— Tak, masz swojego newsa, zdobędziesz nagrodę i zatrudnią cię w piśmie dla kobiet. — Irma
wyszła na taras i zbliżyła się wolnym krokiem do Bess.
— Jeżeli jeszcze raz nam przeszkodzisz w rozmowie, to nie dopłyniesz w jednym kawałku do
domu — uprzedziła, a jej mina dowodziła, że tym razem nie żartuje.
— Rzucimy cię na pożarcie wielkiej krewetce — dodała Hay Lin.
Bess odwróciła się na pięcie i mamrocząc coś pod nosem, poszła w stronę osnącego zbiegowiska
pasażerów, którzy pochyleni nad jakimś przedmiotem oglądali go ze wszystkich stron i kręcili z
niedowierzaniem głowami.
— Przejście dla reportera!!! — wrzasnęła Irma.
Wszyscy jak na komendę odwrócili się, aby zobaczyć zaczerwienioną z wściekłości twarz
siostry Grumper.
— Taka młoda, a już reporterka — odezwała się z podziwem drobna staruszka i poprawiła
zsuwające się z nosa okulary. — Poczekaj, dziecko, niech ci się przyjrzę — usłyszeli drżący głos.
— Możesz zrobić ze mną wywiad — rzuciła niespodziewanie. — Jestem re— kordzistką — dodała
z dumą, chwytając mocno dłoń panny Grumper. — Zaliczyłam najwięcej rejsów spośród
wszystkich moich przyjaciółek. Żadna z nich nie ma tylu albumów.
Głos milknął powoli, w miarę jak oddalały się w kierunku górnego pokładu. Bess, prowadzona
za rękę, zmierzała ze starszą panią w stronę ukrytych w cieniu leżaków. W ostatniej chwili rzuciła
im mordercze spojrzenie.
— Wyciągnęli kotwicę — odezwał się Mark. — Nikt nie wie, dlaczego się urwała.
— Skały — rzucił krótko kelner, który ułożył na stole tacę serów i talerz z pięcioma omletami.
— Jesteśmy na rafie, to dlatego — dodał, jakby to mogło cokolwiek wyjaśnić.
Profesor War ton zbliżała się w stronę restauracji. Wyglądała na bardzo podekscytowaną,
machając z daleka do siedzących tam dziewczyn. Dla Marka zarezerwowała specjalny uśmiech.
— Nie boli cię już głowa? — spytała z roztargnieniem Cornelię i nie czekając na odpowiedź,
dodała: — Ja dzisiaj miałam zawroty, ale mi przeszło. Czuję, że coś się zmieniło, i to na lepsze —
dorzuciła, nucąc pod nosem jeden ze standardów. — Szkoda, dziewczynki, że nie byłyście na
uroczystościach ku czci Neptuna, było bardzo wesoło, Courtney została Królową Mórz, a Bess
zjadła najwięcej musztardy pomieszanej z miodem i chili — ożywiła się profesor War ton.
— Naprawdę? — ucieszyła się Cornelia. — No, to mamy nową królową!
— Będą się jej słuchać wszystkie ryby — roześmiała się Irma. — I potwory morskie,
oczywiście.
— Pamiętajcie dziewczyny, że niedługo wypływamy — powiedziała nauczycielka i nalała sobie
filiżankę gorącej kawy. — Nie przegapcie pożegnania z wyspą — przypomniała i ruszyła
tanecznym krokiem w stronę leżaków.
— Może uda nam się wreszcie porozmawiać — mruknął Mark, spoglądając z wyrzutem na
Cornelię. — Cały zespół Instytutu dosłownie szaleje. Wszędzie pełno szkła, jakby ktoś z ogromną
siłą uderzył w akwarium. Zalany główny korytarz i część przewodów. No i to zniknięcie... Przecież
tak wielkiej ryby nikt nie wyniósłby pod pachą.
— Coś mi się wydaje, że odleciała — rzuciła Irma. — Po takich dziwnych rybach wszystkiego
się można spodziewać.
— Śmiej się, śmiej. — Mark był wyraźnie rozgoryczony. —A ja tu muszę zostać, bo rodzice
powiedzieli, że zamiast dwóch tygodni spędzimy na wyspie cały semestr.
— To tu jest szkoła? — zainteresowała się Taranee.
— Nie, ale egzaminy będę zdawał raz w miesiącu w najbliższym mieście portowym.
— Czyli w Heatherfield i pewnie w naszej szkole? — ucieszyła się Hay Lin.
— Pewnie tak, ale wolałbym wrócić do swojej. Wszystko przez tę rybę... — umilkł i zapatrzył
się w morze. — Zawsze biorą udział w zwariowanych projektach, jakby nie mogli pracować jak
normalni ludzie. Sięgnął po wiszący na oparciu plecak.
— Cornelia, chcę ci coś podarować na pożegnanie. — Przez chwilę mocował się z zapięciem. —
Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Z plecaka wyjrzała muszla. Różowa, nakrapiana w brązowe cętki. Spiralnie skręcona lśniła w
słońcu jak skarb wydobyty z dna morza. Dziewczyny westchnęły z zachwytu.
— Nie znalazłeś może większej? — spytała zazdrośnie Irma.
— Ta była największa — odpowiedział poważnie Mark i wręczył ją Cornelii.
— Jest piękna — szepnęła. — Bardzo ci dziękuję. I pewnie opowiada jakieś historie. —
Przyłożyła do niej ucho, zerkając na przyjaciółki.
Usłyszała jedynie łagodny i jednostajny szum morza. Statek zadrżał i poczuli pod stopami
wibracje rozpoczynających pracę silników.
— Hej! Mark, już czas, musimy wracać — rozległ się zza burty donośny głos wioślarza.
Przestraszona Irma drgnęła i strąciła ze stołu pustą filiżankę.
— Czy on musi tak krzyczeć? — zapytała z pretensją w głosie.
Zerwali się z krzeseł i ruszyli biegiem w stronę dolnego pokładu. Drabinka kołysała się nad
łodzią, więc siedzący w niej chłopak chwycił ją pewnym ruchem i zatrzymał, zadzierając w górę
głowę.
— Schodzisz czy nie? — spytał niecierpliwie, mrużąc w słońcu oczy.
— To do zobaczenia — Mark uśmiechnął się i uścisnął po kolei dziewczyny. — Jak będę w
Heatherfield, zadzwonię — dodał, spoglądając na Cornelię.
Gdy siedział już w łodzi, Hay Lin wychyliła się za burtę i rzuciła mu na kolana małą paczuszkę.
— To na szczęście! — krzyknęła. — Ciasteczko z wróżbą!
„PERŁA ZATOKI". POKŁAD RUFOWY
Jednostajnie dmący wiatr łopotał flagą umieszczoną na maszcie pokładu rufowego. Wydawało
się, że herbowy cietrzew na wrzosowiskach zaraz poderwie się do lotu i dołączy do licznego
ptactwa nurkującego ponad warkoczem spienionej wody, zostawianym przez „Perłę Zatoki”. Wyspy
Koralowe oddalały się z każdą chwilą, a statek pod banderą Heatherfield „Crouse Line” powracał
do macierzystego portu.
— Patrzcie, tam! — krzyknęła Irma.
Ogromny biały ptak złapał w locie kawałek droż— dżowego ciasta rzuconego przez Irmę.
— Jak tak dalej pójdzie, zupełnie przejdą na restauracyjne menu — przytomnie zauważyła Will,
lecz wrzask ptaków bijących się o następny kęs kompletnie zagłuszył jej słowa.
Zatkała uszy i odwróciła się w stronę stojącej nieco dalej Cornelii. Dziewczyna wpatrywała się
w znikające już na horyzoncie wyspy
— Przepraszam, czy mogą panienki przejść na drugą stronę? — odezwał się nagle młody
marynarz, który na kolanach szorował deski pokładu.
Przeskoczyły nad rozlewającą się kałużą, a chłopak powrócił do swoich czynności.
— Szoruje, jakby chciał odkryć kolejne warstwy drewna — wyszeptała Will.
Klęczał tyłem do nich, poruszając wolno ryżową szczotką. Pokład stawał się jasny, a woda w
misce coraz ciemniejsza. Przez chwilę przyjaciółki stały i przyglądały się jego pracy. Wreszcie Hay
Lin oderwała wzrok i sięgnęła po kolejny kawałek ciasta.
— Dziewczyny, zobaczcie! — rozległ się podekscytowany głos Taranee.
Wychyliły się za burtę i ujrzały cień ogromnej ryby, która szybkozbliżała się do statku. Nagle
wyskoczyła wysoko i przefrunęła ponad spienionymi falami.
Cornelia z krzykiem zasłoniła oczy.
Chłopak odwrócił się. Na pokładzie nikogo nie było. Na wszelki wypadek wyjrzał za metalowe
linki relingu.
— Głowę dam, że jeszcze przed chwilą tu stały — wymamrota! pod nosem. — To wszystko od
tej roboty, a czeka mnie jeszcze górny pokład — westchnął i powrócił do szorowania.
— Możesz już patrzeć — rozległ się łagodny głos Wyroczni.
— Na pewno nie zobaczę tego potwornego ry— boptaka? — upewniła się Cornelia.
— Świat Muszli jest już wolny, nie bój się — uspokajający głos Wyroczni sprawił, że
dziewczyna powoli odsłoniła oczy
Znajdowała się na balkonie wewnątrz Mglistej Wieży. Przy kamiennej barierce stał Wyrocznia, a
obok niego zdziwione przyjaciółki, które z ciekawością przyglądały się czemuś na dole.
— Chodź, zobacz... — Wyrocznia zaprosił Cornelię do ozdobnej balustrady.
Cornelia ostrożnie zbliżyła się do przyjaciółek. Na samym dole wewnętrznego dziedzińca wieży
oplecionej wijącymi się w nieskończoność schodkami spoczywała szklana kuła, jak gigantyczne
akwarium postawione tutaj do hodowli jakichś potwornych gadów.
Nagle wzburzyła się w nim woda, a groźny błysk przeszył kipiel, odsłaniając znajomy pysk
Kałamarnicy. Dziesięcioma mackami napierała na wnętrze kuli, próbując rozbić swoje szklane
więzienie. Po chwili światło zaczęło gasnąć i rozległo się głuche uderzenie pioruna, a potem długo
jeszcze wędrowało w górę, aby umilknąć u szczytu Mglistej Wieży.

Przerażone dziewczyny cofnęły się w głąb balkonu i spojrzały pytająco na Wyrocznię.
— Niezły efekt. — Will z uznaniem pokiwała głową. — Jeżeli chciałeś nas nastraszyć, udało ci
się to w stu procentach. Odmówimy jednak sobie przyjemności spotykania się z tą panią. Oko w
oko — dodała.
—Tutaj jesteście bezpieczne — Wyrocznia uśmiechnął się z pobłażaniem. — Mglista Wieża
została stworzona po to, żeby takie istoty nie mogły już nikomu zrobić najmniejszej krzywdy.
— Ta wstrętna kałamarnica powinna być tu od zawsze, a nie zawracać głowę Strażniczkom. —
Corne— lia wyraźnie dochodziła już do siebie. — A poza tym należy nam się kilka słów
wyjaśnienia. To przez nią tytuł Królowej Mórz sprzątnęła mi sprzed nosa Courtney! — poskarżyła
się z uśmiechem.
— Tu już chyba przesadziłaś... — zdziwiła się Irma, wiedząc, jakie Czarodziejka Ziemi żywi
uczucia wobec wody. — Królowa Pluskających Fal? Nie wystarczy ci już tych tytułów?
— Przestaniecie wreszcie! — powstrzymała je Will. — Te i podobne tematy przerobimy w
Heatherfield, kiedy siostry Grumper opublikują swoje zdjęcia. Teraz może posłuchajmy Wyroczni.
Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej, zanim znajdę się z powrotem na rufie.
Dziewczyny w milczeniu zwróciły się w stronę Wyroczni, który cierpliwie czekał na swoją
kolej.
— Dawno temu, kiedy świat był jednym wielkim oceanem, rządziły nim potwory zamieszkujące
czarne głębiny wód — rozpoczął Wyrocznia. — Lecz przyszedł czas, kiedy wody rozdzieliły się i
tak powstał górny i dolny świat. Słońce zajaśniało nad odmętami i tak zaczęła się nowa epoka.
Mroczne głębiny zostały opuszczone przez wszystkie stworzenia, które zamieszkały w górnym
świecie, pełnym różnorodnych barw i dźwięków. Na dnie pozostał jednak jeden z pradawnych
potworów. Była to Wielka Kała— marnica, władczyni głębin i podmorskich otchłani. Zamknęła się
w Świecie Muszli ze swoimi wiernymi poddanymi i zatrzymała czas. — Wyrocznia zamilkł na
chwilę, bo przez wieżę przetoczyło się głuche uderzenie pioruna. — Mijały wieki, a mieszkańcy
podwodnego świata nie zmieniali się, zachowując kształty sprzed milionów lat. Pewnego dnia
pojawiła się tam zagubiona w morzu skrzynia. Kałamarni— ca otworzyła ją i odkryła blask
skarbów. I stała się ich niewolnicą. Od tej pory kazała swym wysłannikom przeczesywać dno
oceanu i zbierać ładunki z zatopionych żaglowców. Pewnego razu wśród łupów odkryła małą
dziecinną zabawkę. Była to szklana kulka z zamkniętym w jej wnętrzu okręcikiem. I wtedy
zapragnęła mieć swoją, a w niej prawdziwe okręty i ich żywe załogi.
Dziewczyny wstrzymały oddech.
— Od tamtego czasu zaczęły się dziwne zniknięcia. Wystarczyło, że uchyliła wodne wrota
swojego królestwa, a potworny wir pożerał statki, żaglowce, ludzi. Kałamarnica zaczęła
kolekcjonować okręty z załogami oraz okrumie się nimi bawić. Więziła je w ogromnej kuli
wypełnionej wodą i potrząsała nią, wywołując niekończące się sztormy i burze. Uwięzieni
nieszczęśnicy walczyli z żywiołem, mając nadzieję, że kiedyś przyjdzie kres tych zmagań, że
zobaczą ląd i powrócą do domu. Tak stało się też z. „Wilkiem Morskim”, o którym opowiadał wam
latarnik. Wyrocznia patrzył przed siebie, jakby widział minioną historię, coś, czego nikt poza nim
nie jest w stanie ujrzeć. — Na szczęście pojawiłyście się wy, Strażniczki — dokończył.
— Co się stało z pozostałymi statkami? — dopytywała się Taranee.
— Powróciły do swojego czasu. — Wyrocznia uśmiechnął się tajemniczo.
— A potem żyli długo i szczęśliwie... — dodała Irina. — Kto by pomyślał, że to takie proste.
Wystarczyło tylko pokonać tę ogromną krewetkę.
— A wir? — spytała ostrożnie Will. — Dlaczego nie wciągnął nas do kuli, tak jak statki?
— Bo chroniło was Serce Kondrakaru. Nie na darmo jesteście Strażniczkami — odpowiedział z
powagą Wyrocznia.
— Czy mi się wydaje, że za chwilę nam podziękuje? — mruknęła pod nosem Irma.
— Dzięki wam, Strażniczki, wody oceanów są już bezpieczne — powiedział uroczyście.
— A nie mówiłam? — Irma uśmiechnęła się szeroko, spoglądając z satysfakcją na dziewczyny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz