niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 3:Cień na fotografii

Taranee nawet nie zadzwoniła, a drzwi mieszkania Wilł otworzyły się na oścież.
-Hej, widziałam cię przez okno! Wejdź! To ten nowy aparat? Jaki mały...
-Ale robi dużo zdjęć - powiedziała Taranee. - Możemy od razu na nie spojrzeć? Jesteś sama w
domu, tak?
-Można powiedzieć, że sama - odparła Will. - Ostatnio co prawda lodówka ciągle zrzędzi, a
mikrofalówka zrobiła się bardzo gadatliwa. Ale mama jest w pracy.
Will pierwsza weszła do pokoju z komputerem. Spojrzała na urządzenie i uniosła brwi.
Komputer od razu włączył się z cichym szumem.
-Mmm, aha? Dzień dobry, co mogę dla was zrobić, moje panny?
-Witaj, George - powiedziała Will. - Masz jakiś program, który mógłby obsłużyć zdjęcia
Taranee? Dostała nowy aparat cyfrowy.
-Hmmm, niech się najpierw obudzę. Popatrzmy...
Na ekranie otwierało się jedno okno po drugim. Jakby jakiś maniak komputerowy siedział przy
klawiturze.
-Nigdy się do tego nie przyzwyczaję - stwierdziła Taranee. - Fajnie wiedzieć, jak się obsługuje
jakąś maszynę, ale żeby ona gadała, to już przesada! - Obserwowanie, jak Will rozmawia z lodówką
albo z George'em czy Mildred, było dziwnym doświadczeniem.
-Najpierw potrzebny będzie kabel połączeniom - oznajmił George. - O ile się nie mylę, kable
leżą w prawej szufladzie biurka.
Will znalazła cienki przewód i uniosła go przed monitorem. To był bez wątpienia ten właściwy,
bo George odpowiedział pomrukiem, który brzmiał jak potwierdzenie. Słuchając jego wskazówek,
dziewczyna podłączyła go do aparatu.
-Aaaaach!
Krzyk był przeszywający. Will i Taranee jednocześnie podskoczyły.
-Oooch, przestań! Mam łaskotki.
Taranee dopiero po kilku sekundach zrozumiała że to odezwał się jej nowy aparat fotograficzny.
Upuściła go na stół.
-Auuu! Teraz się jeszcze porysowałem. Jaka z ciebie niezdara!
-Oj, przepraszam - powiedziała zmieszana. - Będę bardziej o ciebie dbała. Obiecuję. To znaczy,
jesteś mój i...
-Wiem - warknął aparat. - Mogłabyś zabrać ze mnie te wszystkie zdjęcia? Czuję się
przepełniony.
Komputer razem z Will wziął się do pracy i zanim Taranee się zorientowała, na monitorze ukazał
się pomarańczowo-żółty liść.
-Mogę zobaczyć następne? - spytała Taranee entuzjazmem. - O rany, jakie ostre! Chcę się
nauczyć je powiększać, kadrować i...
Biały krąg wypełnił ekran - byl to największy z białych grzybów. Zdjęcie wykonano z góry,
obok rósł rzydki brązowy grzyb, którego Taranee nie zauważyła , gdy je robiła.
-Błe, obrzydlistwo - mruknęła. - Dlaczego nie zaważyłam tego starego zgniłego grzyba? W
dodatku nieostro wyszedł. Mam tylko nadzieję, że z aparatem wszystko gra.
Zdjęcie białego grzyba z boku okazało się perfekyjne! W tle widać było rząd mniejszych
grzybów, niczym dzieci, z których najmniejsze ledwo wystawało trawy. Jesienne słońce padało na
gładką, jedwabistą powierzchnię kapeluszy i każdy grzyb rzucał cień na trawę.
Oj, świetna jesteś - powiedziała Will. - Rewelacja! Ale co to takiego?
Will wskazała cień, któiy zdawał się nie pasować do reszty. Żaden inny grzyb nie rzucał takiego
cienia. Taranee pokręciła głową.
-Nie mam pojęcia.
Will zwróciła się do komputera:
-George, mógłbyś powiększyć zdjęcie?
Fotografia na ekranie natychmiast stała się większa. Zrobiła się przy tym jednak mniej wyraźna
i cień przypominał tylko ciemną plamę. Choć George wszyskimi sposobami starał się wyostrzyć
zdjęcie, nic z tej nie wychodziło.
Will dalej przeglądała zdjęcia. Dziwny cień pojawiał się na kilku z nich. Nagle Taranee
zauważyła, jego kształt odpowiadał brązowemu grzybowi, który tak niespodziewanie się pojawił. I
znowu go zobaczyła! Na ostatnim zdjęciu brązowy grzyb i jego cień wyszły bardzo wyraźnie.
-Tego brązowego grzyba na pewno tam nie było - powiedziała Taranee i pokręciła głową. -
Kiedy robiłam zdjęcie, były tylko te białe. Hmmm, to naprawdę bardzo dziwne!
Will pokiwała głową. Cała sprawa rzeczywiści wydawała się niezwykła. Dziewczynka włączyła
drukarkę i grzecznie ją poprosiła o wydrukowanie zdjęć. Po kilku mruknięciach i westchnieniach
urządzenie wreszcie zaczęło spełniać swoje zadanie. Udawało, że boli je brzuch.
Will uniosła ostatnie zdjęcie do lampy. Wciąż widniał na nim niewyraźny brązowy grzyb.
-Taranee, chyba powinnyśmy szybko porozmawiać z resztą dziewczyn - powiedziała Will. - To
chyba jest sprawa dla W.I.T.C.H.
-Masz rację - odparła Taranee. - Irma poszła chyba do Hay Lin, żeby przygotowywać się do
konkursu talentów. Najlepiej chodźmy tam od razu.

Rozdział 2:Konkurs talentów

Tej nocy Taranee miała dziwny sen. Znowu była w parku z aparatem fotograficznym. Idealny,
biały, trujący grzyb rósł na trawniku, a wokół niego mnóstwo mniejszych. Był tam też jednak inny
grzyb, brązowy, trochę postrzępiony i niezbyt ładny. A potem nagle nie był to już grzyb, tylko mały
człowieczek w brązowym kapeluszu. Krzyczał coś bardzo zdenerwowany ale choć Taranee bardzo
się starała, nie mogła zrozumieć ani słowa.
Obudziła się z dziwnym uczuciem, jak to zwykle bywa po wyrazistych snach. Oczami duszy
wciąż widziała tego człowieczka.
-Śniadanie gotowe! - zawołał z kuchni jej tata. - Zejdź na dół, zanim herbata wystygnie!
Taranee potarła zaspane oczy. Obraz ze snu zaczął blednąc. Zauważyła swój aparat i pomyślała,
że po szkole poprosi Will o pomoc. Will znała się na komputerach, będzie wiedziała, jak zgrać
zdjęcia i oglądać je na monitorze.
Tata zrobił już tosty i siedział przy stole z filiżanką kawy.
-Dobrze spałaś? W niebieskim kubku jest herbata, chyba już się zaparzyła. Pozostali zjedli już
śniadanie i wyszli.
Taranee pocałowała tatę w policzek i wzięła niebieski kubek z tacy. Niebieski... Niebieski?
Uniosła kubek do ust. To miało coś wspólnego z niebieskim...
Ten niebieski ogień ma niezwykłą moc...
Te słowa pochodziły z jej snu. Wszystkie obrazy zniknęły już z jej umysłu, ale słowa wciąż
tkwiły w nim wyraźnie. Taranee wzięła kawałek tostowego chleba, ale nie zaczęła jeść. Wiedziała,
że we śnie były też inne słowa, i niemal mogła dokończyć zdanie.
-Dlaczego tak się zamyśliłaś? - spytał tata ze śmiechem. - Może jeszcze śpisz?
*
Na całym szkolnym boisku trwały ożywione rozmowy na temat zbliżającego się konkursu
talentów. Przechodząc tamtędy, Taranee zobaczyła, jak ktoś staje na rękach, a ktoś inny wykonuje
magiczne sztuczki. Jeden opisywał swój obraz, a dwóch innych rozmawiało o partii szachów.
Każdy mógł z czymś wystartować w konkursie.
Pojawiła się Cornelia i przywitała się z przyjaciółką. Śpieszyła się do klasy, ale odwróciła się
przez ramię i zawołała:
-Słyszałam od Irmy, że zaprezentujesz swoje zdjęcia w konkursie. Powodzenia!
*
Zaczęła się lekcja historii. Była bardzo ciekawa, ale Taranee wciąż błądziła myślami gdzie
indziej.
Ten niebieski ogień ma niezwykłą moc,
Bo w jego płomieniu przyszły widać los.
Jej oddech stał się szybszy. To było to! Tak brzmiał drugi wers. Był też dalszy ciąg, wiedziała, że
był! Ale im bardziej się starała, tym bardziej sen jej umykał. Zupełnie jakby próbowała złapać
łasicę.
-No, Taranee, możesz odpowiedzieć?
Taranee ocknęła się, a jej świadomość wróciła na lekcję historii. Zmieszana pokręciła głową.
-Przepraszam, nie słyszałam pytania.
Nauczyciel, pan Collins, zgromił ją wzrokiem, jednak odpuścił. Taranee należała do uczniów,
którzy na ogół wyróżniali się na lekcjach. Poprosił o odpowiedź kogoś innego.
„Niebieski ogień - pomyślała Taranee - to dziwe-, Niebieski ogień, który pokazuje przyszły los?
Przepowiada przyszłość. Ale kiedy? I dlaczego?”.
Zaczęła myśleć, że ten sen mógł być bardzo ważny. Minęło już sporo czasu, od kiedy ostatnio
wezwano grupę W.I.T.C.H. do wykonania jakiegoś zadania.
„Na przerwie opowiem ten sen pozostałym Straż niczkom” - postanowiła Taranee.
Przerwa jednak przyszła, potem minęła, a Taranee nie znalazła odpowiedniej chwili. Hay Lin
pokazywała projekty ubrań, które zamierzała uszyć na konku talentów, otaczał ją więc wianuszek
dziewczyn. Rysunki ukazywały Irmę w czymś o jasnej niebieskofio letowej barwie, z długimi
spływającymi rękawami; Zostały narysowane miękkimi pastelowymi kredkami i były nadzwyczaj
piękne.
-Super, Hay - powiedziała Taranee. - To jest śliczne.
Hay Lin roześmiała się z radością. Wiele osób podziwiało rysunki.
-A co u ciebie? - spytała. - Przypuszczam, że weźmiesz udział w konkursie.
Taranee wzruszyła ramionami. Konkurs talentów nie wydawał się taki ważny.
-Nie wiem - powiedziała. - Właściwie to nie przepadam za rywalizacją... głównie dlatego, że...
no, to nie jest takie ważne.
-A mimo to jest najlepsza - wtrąciła Irma, która pojawiła się w korytarzu. - Nieważne, ile się
człowiek uczy, Taranee zawsze ma lepsze wyniki. To jest nieustanny konkurs!
-Nieprawda - zaoponowała Taranee. - Czy to moja wina, że nauka przychodzi mi tak łatwo?
Trudno to nazwać rywalizacją.
*
Następna była przerwa obiadowa. Cała szkoła oszalała. Uczniowie rozmawiali, snuli plany,
rysowali i pisali. Każdy miał mnóstwo pomysłów na konkurs talentów. Przez dwa dni miało nie być
normalnych lekcji, żeby wszyscy mogli się przygotować. Konkurs zaplanowano na sobotę, mieli
pojawić się na nim rodzice i rodzeństwo uczniów. Taranee zgłosiła się na ochotnika do obsługi
stołówki.
-Nie wiem, czy wezmę udział w konkursie - odpowiedziała na pytanie pewnej dziewczyny. - A
jeśli nawet, moje zdjęcia będą po prostu wisiały na ścianie. Nie muszę się nimi zajmować.
Will jako jedyna zachowywała się normalnie. Taranee spytała, czy przyjaciółka pomoże jej po
szkole obejrzeć zdjęcia w komputerze.
-Jasne - odparła Will. - Nadal nie wiem, z czym wystartuję. Wybrałabym pływanie, jednak sport
nie wchodzi w grę. Nauczyciele mówią, że to konkurs: dla wszystkich, którzy ze sportem nie radzą
sobie na lepiej.
Westchnęła i dodała, że także Comelia nie wje jeszcze, co robić. Taranee pokiwała głową. I
-Chciała jeździć na łyżwach, co? I
-Tak - powiedziała Will - ale o tym też nie ma mowy. Teraz kilka dziewczyn próbuje ją
przekonać do udziału w konkursie piękności.
-Jak znam Comelię, pewnie łatwo będzie ją przekonać - stwierdziła Taranee z uśmiechem.
Rozległ się dzwonek. Zanim każda poszła w swoj stronę, dziewczyny umówiły się na
popołudnie.
-Pójdę do domu po aparat, a potem przyjadę do ciebie na rowerze - oznajmiła Taranee.

Rozdział 1:Nowy aparat

Lśniący żółty liść zatańczył, wpadając przez szkolną bramę. Taranee złapała go w powietrzu i
uniosła do światła. Na żółtym tle ukazały się czerwone żyłki przypominające cieniutkie płomienie.
Ostrożnie włożyła liść do torby i pomyślała, jak cudownie byłoby go sfotografować nowym
aparatem cyfrowym.
To był miły dzień. Lekcje skończyły się wcześnie, a ostatni sprawdzian z matematyki poszedł im
całkiem nieźle. Choć Taranee spodziewała się dobrej oceny, biedna Irma denerwowała się przez
cały ranek. Jednak nawet ona dobrze napisała klasówkę i Taranee cieszyła się razem z nią.
-Chodź. - Podeszła do niej rozradowana Irma. - Nie masz czasu dla głodnej przyjaciółki? Nie
dojdę do domu, jeśli nie wypełnię czymś brzucha! Skoczymy na jakieś ciastko?
Taranee wybuchła śmiechem. Irma zawsze była głodna.
-Dobra - powiedziała. - Przy okazji uczcimy tę klasówkę z matmy. Przy okazji gratulacje.
-I nawzajem - odparła Irma. - To znaczy ty wiedziałaś, że nie oblejesz. Ale i tak możesz zjeść
ciacho!
Podeszła do nich Hay Lin. Także ona dostała dobrą ocenę ze sprawdzianu, ale najwyraźniej
myślała o czymś innym.
-W szkole odbędzie się konkurs talentów - oznajmiła. - Widziałam plakat na tablicy ogłoszeń.
Każdy może wziąć udział i zaprezentować swój talent. Już wiem, jakie ubrania uszyję. Myślicie, że
szycie ubrań można uznać za talent?
Zmarszczyła brwi i wydawała się taka przejęta, że Irma pocieszająco poklepała ją po plecach.
-Pewnie, że tak. Najlepsza projektantka mody w szkole musi stworzyć nową kreację. Sama
chciałabym wystąpić jako piosenkarka! W końcu jestem supergwiazdą!
Irma zaczęła kroczyć jak paw i zadarła nos. Palcami nastroszyła włosy, które wyglądały teraz jak
kolce jeżozwierza.
-Jestem gwiazdą... gwiazdą wieczoru - zaśpiewała chrapliwym głosem.
Hay Lin roześmiała się i powiedziała, że kariera modelki też stoi przed przyjaciółką otworem.
-A ty co zrobisz? - spytała Hay Lin, ze śmiechem odwracając się do Taranee.
Taranee nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ten konkurs talentów zupełnie ją zaskoczył i musiała to
jeszcze przemyśleć.
-Fotografia! - wykrzyknęła Irma. - To jasne, pokażesz parę zdjęć!
-W końcu masz nowy aparat - dodała Hay Lin. - Na pewno zrobisz nim rewelacyjne fotki!
-Hmmm, może - powiedziała niepewnie Taranee. - Ale nawet go jeszcze nie wypróbowałam.
Muszę się nauczyć go obsługiwać.
-Oj, nie bądź taka skromna - odparła Irma. - Jesteś w tym dobra! Może nawet najlepsza. Więc
głowa do góry, dziewczyno!
Taranee uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Nie była skromna ani nieśmiała, w każdym
razie nie jakoś szczególnie. Po prostu nie miała odpowiedniego nastroju do brania udziału w
konkursach. To nie był jej klimat.
Hay Lin wzięła kartkę, żeby naszkicować projekt sukienki, która miała mieć niebiesko-fioletową
kolorystykę. I kilka warstw cienkiego materiału.
-Pytanie brzmi: czy użyć fioletu jako koloru bazowego, a niebieski dać na wierzch? A może na
odwrót?
Szybko wciągnęła w to Irmę. W końcu mogły zrobić to razem. Hay Lin zaprojektuje jakiś
szalony ciuch, a Irma zaśpiewa w nim na scenie!
Taranee żuła swoje ciastko i rozmyślała o nowym aparacie. Niezależnie od konkursu talentów
zamierzała go teraz wypróbować. Pożegnała się z przyjaciółkami i poszła po rower.
Jadąc do domu, ujrzała na drodze więcej żółtych liści. Tysiące złotych plam na asfalcie. Niebo
miało szarą barwę i padał lekki deszczyk.
„Świetnie, od wilgoci kolory staną się wyraźniejsze” - pomyślała.
*
W parku było niemal zupełnie pusto. Tylko jedna matka z wózkiem śpieszyła do domu jedną z
alejek. Nieco dalej parkowy dozorca sprzątał opakowania po lodach, nabijając je na szpikulec na
kiju. Taranee wciągnęła w płuca świeże powietrze. Uwielbiała jesień!
Niebo się przejaśniło. Pomarańczowo-żólte liście opadały na ziemię na tle błękitu.
„Doskonałe barwy dopełniające” - pomyślała dziewczyna.
Przez obiektyw liście wyglądały jak małe pomarańczowe statki podskakujące na niebieskich
fałach oceanu. Taranee zrobiła kilka zdjęć, po czym od razu obejrzała je na ekraniku z tyłu aparatu.
Skasowała te, które wyszły niewyraźnie. Tym urządzeniem można było zrobić mnóstwo zdjęć.
Mieściło ich znacznie więcej niż jej stary aparat.
Skierowała obiektyw na trawnik. Czerwone liście na tle zieleni - znowu barwy dopełniające.
Spóźniony motyl rozkładający skrzydła i duży grzyb z idealnie okrągłym kapeluszem, białym
niczym śnieg.
-Ma doskonały kształt - szepnęła Taranee do siebie. - Ale na pewno jest trujący.
Przyklękła, żeby zrobić też zdjęcie z boku. Wtedy zobaczyła, że białych grzybów jest więcej.
Niektóre były małe i dopiero wyrastały z ziemi, z trudem przebijając się przez trawę.
Pod największym grzybem coś leżało. Była to bransoletka. Cienki łańcuszek z pięcioma
maleńkimi kamieniami. Taranee wzniosła go ku światłu. Na jeden z kamieni padł promień słońca,
rozświetlając go na czerwono. Każdy z kamieni miał inny kolor: srebrny, niebieski, zielony,
czerwony i różowy. Sama bransoletka była poszarzała i wymagała czyszczenia, a zamek wyglądał
bardzo delikatnie. „To nasze barwy - pomyślała nagle dziewczyna. - Barwy W.I.T.C.H.!”. Jej
ulubionym kolorem była czerwień, a Cornelii - zieleń. Zatrzymała się i znowu popatrzyła na
bransoletkę. Czerwień i zieleń.
-Turkusowy dla Irmy - szepnęła - a ten srebrny dla Hay Lin. I jeszcze różowy, wpadający w
fiolet, dla Will.
Wydawało się to niesamowite. Czy coś oznaczało? Porzuciła jednak tę myśl. To pewnie po
prostu zbieg okoliczności, a swoją drogą ta bransoletka nie była szczególnie piękna.
Taranee przez chwilę trzymała ją w dłoni. W pobliżu nie widziała nikogo, kto mógł ją zgubić. W
końcu włożyła ją na nadgarstek.
„Później mogę ją oddać dozorcy - pomyślała - a on odszuka osobę, która ją zgubiła”.
Nigdy to jednak nie nastąpiło, zaczęło się bowiem dziać tak wiele rzeczy, że Taranee zupełnie
zapomniała o bransoletce.

Szafy










Rozdział 110:Magiczne mamy