wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 1:Zielone palce

— Zrywasz kwiaty — powiedziała oskarżycielsko Lilian. — Mama mówi, że nie wolno nam
dotykać jej roślin, a ty zrywasz kwiaty!
Westchnęłam. Ten, kto wymyślił młodsze siostry, powinien zostać zamknięty z jedną z nich w
pokoju. Przeszłyby mu głupie pomysły.
— Tylko zwiędłe — odparłam. — Trzeba to robić. To martwe kwiaty.
Ostrożnie oderwałam następny zwiędły kwiat chińskiej róży.
Nagle doniczka z głośnym trzaskiem rozpadła się na dwie połówki, a na podłogę salonu
wysypała się ziemia. Zaskoczona, puściłam roślinę.
— Zbiłaś ją! — krzyknęła Lillian. — Mamo! Nelia zbiła doniczkę!
— Ucisz się! — syknęłam. — Ucisz się, bo...
Ale było już za późno.
— Cornelio! — Mama stanęła w drzwiach. — Prosiłam cię, byś nie dotykała roślin.
— Ale ja nic nie zrobiłam!
— Tak? Aha, więc ten biedny kwiatek sam postanowił rozbić swoją doniczkę?
Zerknęłam na kwiatek. Wcale nie wydawał się „biedny”. Prawdę mówiąc, wyglądał wyjątkowo
zdrowo. Właściwie rósł na moich oczach.
I rósł...
1 rósł...
W głowie zakiełkowało mi nieprzyjemne podejrzenie. Spojrzałam na swoje dłonie. Wyglądały
niewinnie wąskie, o długich palcach. Wiedziałam, że kiedy chcę, mogę sprawić, by rośliny rosły.
Jestem przecież czarodziejką ziemi. Ale teraz wcale tego nie chciałam, a jednak roślina rozrosła się
nagle, rozsadzając doniczkę. Czyżby mój talent buntował się przeciwko mnie?
— No, nie stój tak — powiedziała mama. — Przynieś nową doniczkę. Muszę to biedactwo
zasadzić, zanim zwiędnie do reszty.
— Nelia powiedziała, że to martwy kwiat — oznajmiła z ważną miną Lillian. — Powiedziała
tak, a potem to zrobiła!
— Mówiłam, że zrywam martwe kwiaty, ty ptasi móżdżku!
— Nie mów tak do siostry. Idź po doniczkę, a przy okazji przynieś odkurzacz i posprzątaj ten
bałagan.
— Dlaczego? Nic nie zrobiłam! Słowo daję...
— Cornelio, jeszcze chwila i będziesz miała szlaban!
Zamilkłam. Chyba by tego nie zrobiła? Nie tuż przed pokazem Hay Lin? Spojrzałam na nią z
ukosa.
— No? — Mama przyglądała mi się badawczo. Postanowiłam nie ryzykować.
— Dobrze już, dobrze. Posprzątam!
Sprzątanie zajęło mi tyle czasu, że zbyt późno wyszłam do Sheffield Institute na sobotnią próbę
strojów przed pokazem mody.
Kiedy wchodziłam do szkoły, przez drzwi wypadła Irma, niosąca wielkie pudła. Niemal mnie
przewróciła.
— Spóźniłaś się! — stwierdziła.
— Przepraszam.
Parę metrów dalej w korytarzu pojawiła się drabina i musiałam odskoczyć na bok, by mnie nie
zmiażdżyła.
— Ups — powiedziała Will. — Nie zauważyłam cię. Chyba się trochę spóźniłaś?
— Tak.
W holu Taranee kończyła montować aparat fotograficzny na statywie. Patrząc na światłomierz,
zrobiła nagle krok w tył, stając mi z całej siły na prawej stopie. Zabolało.
— Och, eee... przepraszam — mruknęła Taranee, nawet na mnie nie patrząc. — Szkoda, że Will
nie oświeciła sceny trochę równiej. A, Hay Lin cię szuka. Chyba trochę się spóźniłaś, nie?
— Tak — syknęłam, po czym wkroczyłam do klasy przerobionej na garderobę. Sterta
kolorowych spódnic i sukienek sprawiała wrażenie, jakby nieoczekiwanie pojawiła się tam tęcza.
Pierwszy raz zobaczyłam u Hay zmarszczone brwi i wyraz zniecierpliwienia na twarz
— Nie, nie tę! — powiedziała do Kary, naszej koleżanki ze szkoły. — Ta jest na finał. Gdzie się
podziała... — W tym momencie zauważyła mnie. — A, jesteś — stwierdziła. — Bardzo...
— Spóźniłam się. Wiem. Przepraszam.
Hay Lin złożyła dłonie i uśmiechnęła się do mnie.
— Chciałam powiedzieć, że bardzo nam się przydasz. Proszę, pomóż nam posortować te
rzeczy.
Opuściło mnie całe napięcie i irytacja. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
— Z chęcią — powiedziałam.
Miałam wielką nadzieję, że pokaz się uda. Hay Lin na to zasługiwała. Harowała jak mrówka, by
skończyć wszystkie sukienki na czas.
Była to jedna z tych sytuacji, w których miło jest czuć się zwyczajnie. Pomagałam przyjaciółce
w urządzeniu najlepszego pokazu mody, jaki widziała nasza szkoła. A to oznaczało naturalnie
nieskończone rozmowy o muzyce, fryzurach i tak dalej. Czułam niepokój o rozmazany makijaż i o
to, by nie potknąć się o rąbek własnej spódnicy. Nie o własne życie, któremu zagrażają
dwuipółmetrowe potwory z gadzimi ogonami. Nie zrozumcie mnie źle. Przynależność do
WI.T.C.H. to jedna z najbardziej ekscytujących i najważniejszych rzezy. jakie mnie w życiu
spotkały.
Kiedy pierwszy raz odkryłam, do czego jestem zdolna, czułam zarazem dumę i lęk. A potem
Will otrzymała Serce Kondrakaru. które wygląda po prostu jak oryginalny kryształowy wisiorek.
Odkryłyśmy, że Serce łączy nas w dziwny, nowy sposób, a każda z dziewczyn dysponuje mocą
związaną z jednym z żywiołów.
Do mnie należy ziemia, a Hay Lin zdumiewająco włada powietrzem. Taranee jest czarodziejką
ognia, a Irma może dokonywać cudów z wodą. Will, która w jakiś osób łączy wszystkie żywioły w
czystą energię, jest naszą przywódczynią. Na początku było mi trudno się tym pogodzić. Zawsze
należałam do osób, które wierzą w coś dopiero wtedy, gdy to zobaczą. Twardo stąpam po ziemi.
A tymczasem zaczęłyśmy śnić te same dziwne sny. Do tego okazało się, że pojawienie się pięciu
nowych Strażniczek Wielkiej Sieci nie wszystkich ucieszy. Miałyśmy wrogów w światach, o
których wtedy jeszcze nawet nie słyszałyśmy. Ale mamy też przyjaciół. Nawet bardzo dobrych
przyjaciół, ale to już inna historia. Przeżyłyśmy tyle niesamowitych przygód, że doceniam, jak miło
jest robić rzeczy, które nie mają nic wspólnego z ratowaniem świata, i jak dobrze wieść życie
zwyczajnej czternastolatki.
Tak mi się przynajmniej wydawało. Ale tego dnia w Heatherfield działała magia. Magia, której
wkrótce trudno będzie nie zauważyć.
*
— Panie i panowie, Sheffield Institute z dumą przedstawia państwu wiosenną kolekcję naszej
uczennicy panny Hay Lin!
— Ilu ludzi — szepnęła Taranee stojąca obok mnie za kulisami. — Cieszę się, że to ty musisz
tam być, a nie ja!
— Dałabyś sobie radę.
— Wcale nie. Źle bym się czuła, wiedząc, że wszyscy mnie patrzą.
Sama nie czułam się rewelacyjnie. Miałam wilgotne dłonie i ledwie mogłam się powstrzymać od
wytarcia ich o spódnicę, co byłoby absolutną zbrodnią. Na szczęście przypomniałam sobie, że
czytałam kiedyś wywiad z super modelką w jakimś piśmie o modzie.
— Sztuczka polega na tym, by wyjść na wybieg z wiarą, że jesteś piękna — powiedziała. —
Wtedy publiczność też w to uwierzy.
Łatwo powiedzieć. Kolejny raz nerwowo dotknęłam swoich włosów.
Rozległa się muzyka. Hay Lin wybrała na początek piosenkę Karmilli, mocny rockowy kawałek
z szybkim rytmem.
— Idź! — powiedziała Taranee, lekko mnie popychając — Zwal ich z nóg!
Z uśmiechem, który zdawał mi się nieco sztywny, szłam na wybieg. Gdzieś za mną Hay Lin
obgryzała zapewne paznokcie. Ja bym obgryzała, gdyby pokazywano moją kolekcję — efekt
ciężkiej wielomiesięcznej pracy. Ale spodoba im się, prawda? Na pewno im się spodoba. Chyba że
nie mają gustu!
Gdzieś z głębi holu rozległo się nagle ponure wycie i przeraźliwe pomiaukiwanie. Czyżby Uria i
jego matołki?
Co oni tu robią? Za żadne skarby nie pozwolę im zepsuć wielkiego wieczoru Hay Lin!
„Patrzcie" — pomyślałam gniewnie. — „To wspaniały kostium. Zamknijcie się i patrzcie na
niego!". Obróciłam się ze złością, by turkusowa spódnica zamigotała wokół moich bioder.
Obejrzałam się przez ramię, głównie po to, by uciszyć tych idiotów. Zaraz. Czy nie powinnam się
uśmiechać? Nie, nie każda modelka się uśmiecha. A moje spojrzenie podziałało. Uria osunął się na
krzesło i siedział cicho, przynajmniej na razie.
Gdy zeszłam, Irma spojrzała na mnie zaskoczona. Dlaczego? Coś było nie tak? Szybko
sprawdziłam, czy czegoś na siebie nie rozlałam albo czy nie wytarłam jednak dłoni w lśniącą
spódnicę. Ale wszystko było w porządku.
— No, no — powiedziała Taranee z wyrazem tego samego zdumienia na twarzy. —
Wyglądałaś na bardzo zawziętą.
Zawziętą?
— Próbowałam tylko uciszyć Urię i jego głupoli — mruknęłam. — Pomóż mi z suwakiem. .
— No, niezależnie od przyczyn, na pewno zwróciłaś na siebie uwagę! A ja zrobiłam świetne
zdjęcie.
Zrzuciłam turkusowy kostium i włożyłam karminową sukienkę, ozdobioną koralikami i
sznurkami. Stojąca na szczycie prowadzących na wybieg schodów Hay Lin wykonywała
rozpaczliwe, ponaglające gesty. Ruszyłam w jej stronę.
— Buty! — syknęła Taranee. — Musisz zmienić buty!
Ojoj. Nie. turkusowe sandały z pewnością nie pasowały do czerwonej sukienki. Zamaszystym
ruchem zrzuciłam je z nóg. Już na schodach, podskakując raz na jednej. raz na drugiej nodze,
włożyłam szkarłatne buty, które podała mi Taranee. Sekunda na uspokojenie, głęboki wdech - i pora
wracać na wybieg.
— Co masz we włosach? — spytała Hay Lin, kiedy ją mijałam.
— Co?
— Tutaj, to zielone... Nieważne, wchodzisz!
Zielone? Jakie zielone? O czym ona mówi? Nie miałam czasu, by to sprawdzić. Później.
Oczywiście, widziałam już pokaz mody. I to niejeden. Ale dopóki nie wzięłam w czymś takim
udziału, nie zdawałam sobie sprawy, ilu niewidocznych, pśspiesznych działań wymaga
przygotowanie modelek, by na wybiegu wygląły na spokojne, pewne siebie i doskonale zadbane,
Pokaz mijał w gorączce rozpinania i zapinania suwaków, szybkich spojrzeń w lustro, sygnałów
muzycznych i oklasków. Bo widzowie klaskali, i to za każdym razem, gdy pojawiała się nowa
kreacja. I chociaż Hay Lin wciąż zdawała się strasznie zapracowana, na jej twarzy wił się teraz
szeroki, pełen szczęścia uśmiech.
Potem finał. Wszystkie modelki na scenie, każda z nas w innej białej sukience. Wszystkie
trzymały gałązki wiśni, na których dopiero pokazywały się delikatne, różowe pąki. A na środku
sceny Hay Lin promieniejąca niczym małe słoneczko, kłaniajająca się zachwyconej publiczności.
Zauważyłam, że klaszcze nawet Uria i jego banda, choć wszyscy mieli lekko ponure miny. Pewnie
dlatego, że pani Knickerbocker, nasza dyrektorka, stała tuż za nimi i pilnowała byśmy zachowywali
się właściwie...
I wtedy to się stało. Kątem oka dostrzegłam coś jakby zielony błysk. I nagle gałązka wiśni w
mojej dłoni zakwitła. Cała pokryła się drobnymi, białymi kwiatami.
Zaskoczony tłum zakrzyknął „Och!” i zaczął klaskać jeszcze gwałtowniej.
— Brawa za efekty specjalne! — ktoś zawołał A ja patrzyłam na tę gałązkę. Chciałam
wypuścić ją z rąk, pozbyć się jej. Najpierw róża chińska mojej mamy, a teraz to. Co się dzieje?
Pora zejść ze sceny. Światła za nami przygasły. Część widzów powoli opuszczała salę, dzieląc
się głośno wrażeniami, a część skierowała się za kulisy, by złożyć gratulacje bohaterce wieczoru.
— Dzięki Cornelio — powiedziała Hay Lin, ściskając mnie — Dzięki za całą twoją pomoc. I
za ten efekt specjalny — uśmiechnęła się. — Piękny dotyk wiosny, czarodziejko ziemi —
wyszeptała.
— Ale ja nic nie zrobiłam... — odparłam.
Bo nie zrobiłam. Prawda? Ale dlaczego to się stało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz