sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 1:Danny


Danny’ego Novę poznałam w dniu, który wydawał się najzupełniej zwyczajny.
- Mamo? - zawołałam, rzucając w kąt korytarza sportową torbę. - Wróciłam do domu.
Nikt nie odpowiedział. Mieszkanie było puste. Nic dziwnego. Moja mama pracuje w firmie
komputerowej Simultech, w której ma sporo zajęć, jestem z niej dumna, bo mama to prawdziwa
specjalistka w swoim fachu. I chociaż jest zapracowana, wiele rzeczy robimy razem. Zazwyczaj
świetnie się rozumiemy. Gdy patrzę na inne matki, wydaje mi się, że mam sporo szczęścia. No
więc mama jest świetna. Tylko... czasami kiepsko się wraca do pustego mieszkania, w
którym nikt nie czeka.
Wróciłam z treningu pływackiego. Miałam wciąż wilgotne, pachnące chlorem włosy, a mój
żołądek domagał się czegoś innego niż ciepła cola. którą wypiłam w drodze do domu. Włączyłam
światło w kuchni, odkroiłam parę kromek chleba i ruszyłam do tostera.
Lodówka odchrząknęła.
-Ekhem... Panno Will?
Nie wiem, czy wasza lodówka w ogóle z wami rozmawia. Moja robi to na okrągło, od czasu gdy
okazało się, że jestem Czarodziejką. Mój żywioł to energia, więc z każdym urządzeniem
elektrycznym łączy mnie szczególna więź.
-Słucham, James? - Nazywam swoją lodówkę męskim imieniem James. Gdybyście spędzili z nią
trochę czasu, zrozumielibyście dlaczego.
-Na mojej drugiej półce stoi sałatka. Zdrowa, pożywna, zawiera mnóstwo witaminy C...
-Aha. Eee... Dziękuję. Ale naprawdę mam ochotę tylko na tosty z dżemem.
Z wentylatora lodówki dobiegło westchnienie.
-Oczywiście, panno Will. Bardzo smaczne, na pewno. Ale pozwolę sobie zauważyć, że z
głównych składników odżywczych tylko jeden występuje w odpowiedniej ilości w
zaproponowanym przez panią posiłku. A liczne badania naukowe wykazały związek
między...
-Dobrze już. dobrze. Zjem sałatkę!
To bez wątpienia mądry wybór.
W jego glosie pojawiło się samozadowolenie, ale nie zamierzałam ustąpić.
-Ale najpierw tosty - dodałam.
Toster cicho zachichotał i zaczął nucić coś w rodzaju: „Mnie lubi najbaaardziej, mnie lubi
najbaaardziej" Ale Frida nie należy do najwyraźniej mówiących urządzeń domowych, więc nie
miałam pewności.
James znowu westchnął. Tym razem było to westchnienie męczennika.
-Dobrze, panno Will. Chciałem tylko udzielić dobrej rady...
Uwierzcie, że nie ma niczego bardziej marudnego niż lodówka, cierpiąca na kompleks
kamerdynera. Nikt nie potrafi lepiej od Jamesa dać ci do zrozumienia, że "haruje całymi dniami
wyłącznie dla twojego dobra, a ty tego nie doceniasz” Mając taką lodówkę, nie potrzebuję nawet
matki.
Frida, nasz toster, z nieco przesadnym entuzjazmem wyrzuciła w powietrze dwa tosty.
-Mnie lubi najbaaardziej, mnie lubi najbaaardziej - zaintonowała i tym razem tekst piosenki nie
budził już wątpliwości.
James prychnąl, ale nie raczył odpowiedzieć. Położyłam tost na talerzu, po czym zajrzałam do
wnętrza lodówki w poszukiwaniu masła.
-Tłuszcz nasycony pochodzenia zwierzęcego? Trzecia pólka od góry, panno Will - oznajmił
James głosem pełnym chłodnej dezaprobaty.
-Oj, przestań się dąsać - powiedziałam, smarując jedną z kromek. - Obiecałam, że zjem tę twoją
sałatkę, prawda?
-To jeszcze nie... - zaczął, ale nagle jego glos zamilkł i wszystkie światła zgasły.
Gdzieś w budynku zaczęły wyć dwa alarmy antywłamaniowe. W mieszkaniu jednak panowała
głęboka, niepokojąca cisza.
-James? - odezwałam się niepewnie. - James, nic ci się nie stało?
Minęło sporo czasu, zanim odpowiedział. ]ego lampki zalśniły blado i znów przemówił, słabym,
lecz pełnym oburzenia tonem.
-To już trzeci raz w tym tygodniu. Jak można pracować w takich warunkach? Nie miejcie do
mnie pretensji, że mleko się zsiada.
Wydalam z siebie westchnienie ulgi, a nawet poklepałam jego drzwiczki ręką, w której akurat
nie trzymałam na wpół posmarowanej kromki.
-Przykro mi. W Miejskim Przedsiębiorstwie Wod-no-Energetycznym powiedzieli, że nad tym
pracują. Ale nie mają jeszcze pewności, co powoduje te przerwy w dostawie prądu.
Słyszałam o tym w wiadomościach. W ubiegłym tygodniu nastąpiła seria dłuższych przerw w
dostawie prądu, w tym jedna w godzinach szczytu. Wysiadła cała sygnalizacja uliczna i centrum
Heatherfield przez prawie godzinę paraliżował korek trąbiących samochodów. Nikt nie miał
powodów do radości.
-Organizmy żywiące się węglowodanami po prostu nie wiedzą, jak czuje się ktoś zależny od
czystszych form energii. Włączacie nas i uważacie, że mamy działać bez względu na okoliczności.
Pstryk-pstryk, pstryk-pstryk. Traktujecie nas tak, jakbyśmy byli tylko maszynami.
-Wiem, James - powiedziałam. - Przepraszam.
-Ja też mam swoje życie! Muszę prowadzić cale gospodarstwo domowe!
-Oczywiście. Słuchaj, może nie powinieneś tyle mówić, kiedy wciąż nie ma prądu.
Niepotrzebnie tracisz cenną energię.
Zdawałam sobie sprawę, że lodówka działa tylko dzięki mojej obecności. Mojej, a także Serca
Kondrakaru. Razem jesteśmy chyba jednym z najsilniejszych źródeł energii we wszechświecie.
-Proszę o wybaczenie, panno Will - powiedział James głosem, w którym pobrzmiewała urażona
duma. - Widzę, że cię zanudzam. Może wolałabyś porozmawiać z tosterem? Albo z tymi dwoma
nieznośnymi wyjcami w korytarzu?
Mial na myśli nadal hałasujące alarmy antywłamaniowe, zasilane bateriami i tak
zaprogramowane, by reagowały na każde zakłócenie w systemie. Rzadko rozmawiałam z alarmami,
bo są piskliwe i mają paranoję - sądzą, że wszyscy zmówili się przeciwko nim. Ale w tej chwili
James zaczynał zachowywać się podobnie.
-O rany. nikt nie odłączył prądu, żeby zrobić ci na...
Rozległo się pukanie do drzwi. Urwałam w pół zdania i tost wypadł mi z ręki.
-Wyłącz się - szepnęłam. - Ktoś przyszedł.
-Skoro nie jestem już potrzebny... - zaczął James obrażonym tonem.
-Nie bądź głupi, wiesz, że cię potrzebuję. Ale nie sądzisz, że nasz gość mógłby się troszkę
zdziwić, widząc jedyną w Heatherfield działającą lodówkę? Po prostu... - Zaczęłam szukać słów,
które ukoiłyby jego zranione uczucia. - Po prostu bądź dyskretny. Doskonale to potrafisz!
Uśmiechnął się wyniośle. Nie pytajcie, jak lodówka może się uśmiechnąć - on to po prostu umie.
Jego wentylator w pewien sposób wygina się pośrodku.
-Dyskrecja to moje drugie imię - stwierdził z zadowoleniem i wyłączył się.
Podeszłam do drzwi.
Sama nie wiem, ale czarodziejki powinny mieć chyba jakieś przeczucia dotyczące przyszłości,
prawda? Instynkt, który mówi im, kiedy unikać danego miejsca albo nie robić określonej rzeczy.
Jeśli miałam taki instynkt, w tym momencie powinien on wrzeszczeć tak głośno, jak te histeryczne
alarmy: „Nie otwieraj drzwi! Nie otwieraj drzwi!" Ale nie wrzeszczał. Ani trochę. Żadnego
ostrzeżenia. Otworzyłam więc drzwi i w moim życiu pojawił się Danny Nova.
Na początku nie wydal mi się nikim szczególnym, ale z drugiej strony, ledwie go widziałam w
półmroku korytarza. Był ode mnie trochę wyższy, może trochę starszy, A przynajmniej takie miałam
wrażenie.
-Przepraszam, że zawracam głowę - powiedział ale światło wysiadło... A ja się dopiero
wrowadziłem i nie mam nawet latarki. Może mógłbym pożyczyć jakąś świeczkę?
Miał miły głos - taki ciepły i serdeczny. I chociaż nie widziałam dobrze jego twarzy, w tym
glosie byt uśmiech, tak jakby podśmiewał się z własnej bezradności.
-Wejdź - powiedziałam. - Mamy chyba jakieś świece.
-Świetnie. Dziękuję!
Ruszył za mną do kuchni. Musiałam się trochę pokręcić. zanim znalazłam zapałki i parę świec.
Zapaliłam jedną z nich.
-O - odezwał się, a brzmiało to jak wyraz zupełnego zaskoczenia. - Podobają mi się twoje włosy.
Moje włosy? Co było nie tak z moimi włosami? Czyżbym nagle zyskała nową, szaloną fryzurę?
Nerwowo owinęłam sobie kosmyk wokół palca.
-Dlaczego? - wyrzuciłam z siebie, pragnąc się za wszelką cenę dowiedzieć, co tu nie gra.
-Mają kolor błyskawicy - odparł.
Mam rude włosy. Ani białe, ani błękitne, ani żadne inne. Czerwona błyskawica? Wariactwo. I
nagle to do mnie trafiło. „Podobają mu się moje włosy” Nie mówił tego z sarkazmem. Nie był
złośliwy. Przyjrzał się moim głupim, rudym włosom i stwierdził, że mu się podobają.
Poczułam na twarzy falę gorąca. Bez wątpienia barwa moich policzków pasowała teraz do
włosów „koloru błyskawicy” Beznadziejnie czerwone. Dzięki Bogu za słabe światło.
-Masz - powiedziałam. - Świece.
Trzymałam je głupio wyciągnięte przed siebie, jakbym chciała go nimi dźgnąć.
-Dziękuję.
Na krótką chwilę jego dłoń przykryła moją. Poczułam się. jakby... jakby od stóp do czubka
głowy przebiegł przeze mnie prąd. „Głupia" - pomyślałam. - „Daj spokój. Dotknął twojej ręki. to
wszystko. Może nawet nie zrobił tego specjalnie” Ale nie mogłam się powstrzymać od patrzenia na
niego. Starałam się. by moje spojrzenia wyglądały na przypadkowe. Nie chciałam się na niego
gapić. Ale podejrzewam, że jednak wpatrywałam się w niego, jakbym zamierzała go później opisać
w policyjnym raporcie.
Trochę wyższy ode mnie. Kasztanowe włosy, lekko kręcone, ale nie za bardzo. Ładne ramiona,
nieco kwadratowe i silne z wyglądu. Gładka skóra. I niesamowite oczy. Niebieskie. Nie, bardziej
niż niebieskie - elektryczne. Połyskiwała w nich energia.
-Mógłbym wziąć też parę zapałek? - spytał.
-Kee... Jasne. Oczywiście.
Odwróciłam się. sięgając po pudełko..
Chrup. Głośny, suchy dźwięk. Nadepnęłam na leżącego na podłodze tosta.
-Co to? - spytał.
-Eee... Robiłam tosty. - Zamrugałam oczami i jeszcze bardziej nerwowo zaczęłam sobie okręcać
kosmyk włosów na palcu. - Chcesz?
Z powątpiewaniem popatrzył na podłogę.
-Do... do jedzenia? Nie. dziękuję. Nie... nie jestem głodny.
Spojrzałam w dół na pokruszone resztki częściowo posmarowanego masłem tostu. Nie ten
miałam na myśli, chciałam już powiedzieć. Mogę zrobić ci drugi. Mogę zrobić ci kolację. Mogę...
„Zamknij się". - Powiedziałam sobie w duchu. - „Nie mów tego. Nie rób z siebie zupełnej
idiotki. Przecież powiedział tylko, że podobają mu się twoje włosy”.
-Mówisz, że dopiero się wprowadziłeś? - zdołałam wreszcie z siebie wydusić, nie czerwieniąc
się zbyt mocno.
-W zeszłym tygodniu. 26B. Po tamtej stronie korytarza. Danny Nova.
Wyciągnął rękę. Po krótkim wahaniu podałam mu swoją. Tym razem nie przebiegł przeze mnie
prąd. Tylko leciuteńki dreszczyk.
-Jestem Will - powiedziałam. - Will Vandom. Do której szkoły chodzisz?
Nie widziałam go jeszcze w Sheffield Institute, ale zawsze można mieć nadzieję...
-Szkoły? A. to jeszcze... to jeszcze nie do końca ustalone. Chwilowo mam trochę swobody. A ty
do której?
-Sheffield lnstitute.
Widzisz, powiedziałam sobie. To nie takie trudne. Ty coś mówisz. On coś mówi. Nazywa się to
rozmową.
-To dobra szkoła?
Wzruszyłam ramionami.
-W porządku. Mam tam paru dobrych przyjaciół.
-Przyjaźń to ważna sprawa - powiedział i uśmiechnął się lekko.
W tym momencie z powrotem włączyli prąd. Światła zamigotały, a denerwujący pisk z
automatycznej sekretarki oznajmił, że trzeba ponownie nagrać wiadomość.
W jasno oświetlonej kuchni nadal wyglądał bardzo sympatycznie. Z kolei ja miałam pełną
świadomość, że moje włosy przypominają mokry stóg siana.
Podał mi świece.
Najwyraźniej nie będą mu jednak potrzebne.
-Weź je - powiedziałam. - Te przerwy zdarzają się regularnie od ponad tygodnia. Nie wiadomo,
kiedy będzie następna.
-W takim razie lepiej nie zabierać ci całego zapasu.
Delikatnie zdmuchnął świecę, którą wciąż trzymałam, a następnie skrupulatnie podzielił
pozostałe na dwie równe kupki.
Rozległo się brzęczenie domofonu. Ciszę przeciął głos mojej mamy.
-Will? Jesteś tam, skarbie? Mam parę paczek do wniesienia. Możesz mi pomóc?
Ojej. Akurat teraz?
-Muszę iść - oznajmił Danny, machając swoim przydziałem świec. - Do zobaczenia.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, już był za drzwiami. Ale odwrócił się jeszcze i spojrzał
na mnie z uśmiechem.
-Masz niesamowite włosy - powiedział. I zniknął.
Co? Posklejane, mokre i pachnące chlorem? O gustach się nie dyskutuje. Powoli nacisnęłam
guzik domofonu.
-Cześć, mamo. Schodzę.
-Dzięki, skarbie.
Ale jeszcze przez chwilę nie ruszałam się z miejsca, wspominając mały wstrząs, którego
doznałam, gdy pierwszy raz dotknął mojej dłoni. Elektryzujące wrażenie. Słyszałam, że tak się
mówi, ale nie sądziłam, że można to traktować dosłownie.
-Panno Will?
-Tak, James?
Nastąpiła długa, dziwna przerwa. Jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, jak to ująć.
Dałam mu chwilkę do namysłu.
-Proszę nie zapomnieć o sałatce - mruknął w końcu. Ale miałam dziwne przeczucie, że zamierzał
powiedzieć coś zupełnie innego.
W ten sposób poznałam Danny’ego Novę. Chłopca z sąsiedztwa, że się tak wyrażę. Bardzo
zwyczajne spotkanie, słowo daję, w porównaniu z tym, co nastąpiło później

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz