sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 3:Woda i energia

-Czemu was to dziwi? Po prostu w wielu domach jest teraz klimatyzacja - stwierdziła Cornelia. -
I komputery. I czajniki elektryczne. I milion innych urządzeń, które zużywają mnóstwo prądu.
-Nie ma jeszcze takich upałów, żeby włączać klimatyzację - nie zgodziła się z nią Hay Lin. -
Moim zdaniem Will ma rację. To nienaturalne.
Byłyśmy w jednym z opuszczonych budynków oddalonych o parę ulic od Honeydew. Z
pewnością nie należał on do największych atrakcji turystycznych Heatherfield - składał się w
zasadzie z wielkiej dziury w ziemi, kilku pozbawionych dachu betonowych słupów. mnóstwa
chwastów, błota i wody o barwie rdzy. Nie przypominał zwykłego miejsca spotkań nastolatek. Miał
jednak tę zaletę, że na ogół nikt do niego nie zaglądał. Dzięki temu był dla nas doskonałym
miejscem naszych ćwiczeń.
-No, dobra - odezwała się Irma. - Co robimy? Spytamy Wyroczni?
-Rany koguta - powiedziała Cornelia. - Jak by to wyglądało? Czcigodna Wyrocznio,
Przedsiębiorstwo Wodno-Energetyczne w Heatherfield ma poważne kłopoty. Czy łaskawie zechcesz
mu pomóc? O ile, oczywiście, za bardzo nie pochłaniają cię losy całego wszechświata.
Ubrany w takie słowa problem rzeczywiście wydawał się zbyt błahy, by kłopotać nim
Wyrocznię.
-Poza tym - dodała Cornelia - i tak pewnie usłyszałybyśmy tylko, że mamy poradzić sobie same.
Jak zwykle!
Powiedziała to z pewną dozą dumy i nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Wyrocznia rzeczywiście rzadko bezpośrednio wtrącała się w ziemskie sprawy. Raczej w jakiś
sposób zawsze dawała nam do zrozumienia, że jeśli tylko się postaramy, możemy same rozwiązać
nawet najtrudniejsze problemy.
-Ale po rozmowie z Wyrocznią wiemy, od czego zacząć - powiedziała Taranee. - Jeśli to nie są
zwykłe przerwy w dostawie prądu, to nie wiem, co o nich myśleć. Ani co je powoduje.
-Will... Nie możesz jej spytać? - zwróciła się do mnie Irma.
Zmarszczyłam brwi.
-Masz na myśli elektryczność? Energię samą w sobie? Mogłabym spróbować, ale...
elektryczność tak naprawdę nie ma pamięci. Kiedy jest. to jest, a kiedy znika, to znika. Włączwyłącz.
Miałabym większe szanse, pytając... no, nie wiem, może któregoś z transformatorów w
elektrowni. Pod warunkiem, że coś tak dużego w ogóle zechciałoby ze mną rozmawiać. Ale nie
wiem, jak się tam dostać.
-Może wpuszczają wycieczki?
-Dowiem się - obiecała Taranee. - To jak, ćwiczymy. czy nie? Robi się późno.
Ćwiczyłyśmy przez jakiś czas. W trakcie naszych treningów robimy różne rzeczy. Czasami
staramy się skłonić nasze żywioły do współdziałania - na przykład tworzymy Krople Astralne. To
wyjątkowo elegancka, a zarazem przerażająca sztuczka. Pod wpływem naszych mocy powstaje coś
w rodzaju kopii jednej z nas - a czasem wszystkich. Patrząc na Kroplę Astralną. masz wrażenie, że
widzisz siebie, i to jest właśnie przerażające. Porusza się i mówi jak ty - przynajmniej wtedy, gdy
nie popełnisz błędu. Kiedyś stworzyłam Kroplę, która wszystko robiła źle. Ale to inna historia.
Zdarza się też, że próbujemy się nawzajem zaskoczyć. Jeśli zostaniesz magicznie zaatakowana,
musisz szybko reagować. I wierzcie mi, takie ataki spotykały nas wystarczająco często, byśmy
wiedziały, że musimy ćwiczyć. Dlatego, niczym bokserzy, urządzamy sobie sparingi.
I właśnie pół godziny później potężna struga wody wyrzuciła mnie w powietrze - niczym
piłeczkę pingpongową na fontannie.
-W porządku, Irmo - powiedziałam. - Udało ci się. Teraz mnie opuść.
Nie zrobiła tego. Tarzała się po ziemi i śmiała do rozpuku.
-Jestem mokra - oznajmiłam. Tak naprawdę, byłam bardzo mokra. A wciąż panował chłód. Poza
tym, nie przepadam za wysokością.
Irma wciąż chichotała jak szalona i najwyraźniej nie miała zamiaru okiełznać tego wodnego
słupa. Przesadziła. Wzięłam w rękę Serce Kondrakaru.
Zawsze mam je przy sobie. Kiedy zechcę, by stało się widzialne, wygląda jak kryształowy
wisiorek, świecący jasnym blaskiem. Serce nas jednoczy. To w nim wszystkie żywioły Natury -
woda, ogień, powietrze i ziemia - łączą się w czystą energię. Przypuszczam, że właśnie zdolność
łączenia i stapiania ich w jedność sprawca. że jestem przywódczynią W.l.T.C.H. I miałam zamiar
przypomnieć o tym Irmie.
Nie mogłam i nie chciałam zaatakować jej Sercem, ale mogłam uniemożliwić korzystanie z
mocy, których Serce jej użyczało. Bez nich Irma wciąż miałaby w sobie trochę wrodzonej magii,
ale stałaby się znacznie słabsza.
Gdy Serce zaczęło lśnić niebieskim i zielonym blaskiem. gejzer opadł i powoli wsiąkł w ziemię,
stając się w końcu strumyczkiem. Zmarznięta i mokra usiadłam na błotnistym gruncie.
I rma przestała się śmiać.
-Przepraszam - powiedziała. - Trochę mnie poniosło- Ale miałaś taką minę...
-Cha. cha - odparłam zgryźliwie. - Bardzo śmieszne. Zaczynałam drżeć z zimna.
Taranee dotknęła mojego mokrego rękawa.
-Chwileczkę - powiedziała, a jej twarz stężała w wyrazie skupienia.
Moje ubranie zaczęło parować i parę chwil później było już suche. Wciąż trochę dziwnie
pachniało, jak ciuchy, które za długo przeleżały w torbie po treningu, ale zrobiło mi się znacznie
cieplej. Oj. przydaje się przyjaciółka, która jest Czarodziejką ognia.
Irma uścisnęła mnie.
-Wybacz. Naprawdę mi przykro. Darujesz mi? Proszę! - Zrobiła zeza, co świetnie jej wychodzi.
- Proszę- -proszę-proszę-proszę-proszę!
Nigdy nie umiałam długo gniewać się na Irmę. Uśmiechnęłam się.
-No, dobra, ty... wodniku-szuwarku!.
Podałam jej Serce. Irma westchnęła z zadowoleniem, gdy odzyskała pełną moc swojego
żywiołu.
-Od razu lepiej - stwierdziła.
Zaczęło się ściemniać. Na ulicy zapłonęły latarnie.
-Pora iść do domu - powiedziała Hay Lin. - Lepiej ukryj Serce, Will.
Zaskoczył nas nagły ruch w półmroku, a Taranee aż się zachłysnęła ze zdumienia.
-Jejku! Ale kocisko! Widziałyście kiedyś takiego olbrzyma?
Kot już zniknął nam z pola widzenia - brązowa smuga, szybka jak błyskawica. Sprawiłam, że
Serce znów stało się niewidzialne, wdzięczna losowi, iż niespodziewany gość okazał się tylko
zwierzęciem.
-Bardziej przypominał małego lamparta - powiedziała Comelia. - Spójrzcie, jakie wielkie
odciski łap!
-Pomyślcie tylko, ile puszek kociej karmy jego właściciel musi co tydzień tachać do domu -
zaśmiała się Irma. - Biedaczek, pewnie ma nieustającą przepuklinę.
Potem zdałam sobie sprawę, że oprócz rozmiarów, w kocie było jeszcze coś dziwnego.
-Widziałyście kiedyś kota z takimi oczami? - spytałam. - Tak niebieskimi?
Irma wzruszyła ramionami.
-Może syjamskiego - odparła. - Odpuść sobie tego kota. Jestem głodna. Kto się zrzuci na pizzę
w drodze do domu?
*
Następnego dnia, tuż po powrocie do domu, usłyszałam energiczne pukanie do drzwi. To był
Danny.
-Chodź - powiedział z błyskiem w oku. - Coś ci pokażę!
Okazało się, że owo „coś" to zupełnie nowy radioodtwarzacz i rządek płyt CD.
-Kupiłeś go - stwierdziłam. - Super. Co na to twoi rodzice?
-A, oni... oni nie... Nadal są za granicą. Wrócą dopiero za parę tygodni.
-Mieszkasz sam? - spytałam, lekko zdziwiona. Nie chodziło o to, że wyglądał na kogoś, kto nie
umie sam o siebie zadbać, ale było to dość... niezwykłe.
Podobnie jak mieszkanie. Wiedziałam, że dopiero się wprowadził, ale mimo to było bardzo
skromnie wyposażone. Żeby nie powiedzieć puste. Oprócz nowego sprzętu i płyt CD, stało w nim
małe radio tranzystorowe, fotel, który wyglądał, jakby pozostawił go poprzedni lokator, oraz stos
gazet i czasopism. Na okładce jednego z nich dostrzegłam JoeJoe.
Danny wsunął płytę do odtwarzacza i nacisnął „play”. W pustym mieszkaniu rozległ się głos
Joeloe.
-„I got the power, I got the moves, I got the musie, I got the grooves..."
Danny zaczął tańczyć.
-Chodź - powiedział, kiwając na mnie ręką. - I Świetny kawałek, prawda?
-Tak, ale... - Stałam w miejscu, czując się bardzo niezręcznie. - Nie... nie za dobrze wychodzi mi
breakdance.
-A kogo to obchodzi? Chodź. Nauczę cię paru figur.
Uśmiechnął się do mnie. Miał bardzo miły uśmiech.
Uśmiech, który oznaczał: możesz robić, co chcesz. Chodzi tylko o zabawę.
-Dalej, błyskawico - zachęcał mnie.
I nagle przestało mnie obchodzić, że nie jestem najlepszą tancerką na świecie. To, co robił,
wyglądało na świetną zabawę. Usiłowałam go naśladować. Raczej bez powodzenia. Roześmiałam
się. I spróbowałam jeszcze raz. Po koniec utworu tańczyłam już breakdance. A raczej coś w tym
rodzaju.
-Jeszcze jeden? - spytał, a jego oczy nie przestawały tańczyć.
-Czemu nie?
Tańczyliśmy przez prawie dwie godziny. Pod koniec zabrakło mi tchu ze śmiechu. Tu i ówdzie
czułam lekki ból po bardziej skomplikowanych figurach, które starał się mi pokazać.
-Chyba mogę się tego nauczyć - stwierdziłam.
-Możesz. Już idzie ci całkiem nieźle. - Nie dodał: -jak na dziewczynę", co na pewno zrobiłoby
wielu moich szkolnych kolegów.
Z żalem spojrzałam na zegarek.
-Muszę już iść - oznajmiłam. - Mama zaraz wróci do domu, a obiecałam jej, że razem zjemy
dziś obiad.
Podniosłam zapinany sweter, który zdjęłam, kiedy w tańcu zrobiło mi się gorąco.
-Poczekaj - powiedział. - Jesteś jutro wolna?
Przystanęłam z dłonią na klamce.
-Eee... - Głupie rumieńce! - Kiedy?
-Jutro wieczorem? Byłaś dla mnie bardzo miła. oprowadziłaś mnie po mieście i w ogóle.
Chciałbym cię dokądś zabrać. Carnival Bay? Co ty na to?
„Och" - pomyślałam. - „To wygląda na randkę. Prawdziwą, normalną randkę. Z Dannym. Co ja
na to?"
-Dzięki - powiedziałam. - Tak... bardzo chętnie.
Twarz rozjaśnił mu ten uroczy uśmiech, pełen radości i energii.
-Świetnie!
*
Oczywiście podczas przerwy obiadowej podszedł do mnie Matt i wprawił mnie w totalne
zakłopotanie.
-Mój dziadek przyniósł cały miot szczeniąt - powiedział.
-Eee... ooo... - bąknęłam inteligentnie.
-To spaniele - wyjaśnił. - Nie uwierzyłabyś, jaką mają miękką i jedwabistą sierść. Może...
chciałabyś je zobaczyć?
-Eee... Kiedy?
-Dziś wieczorem, jeśli masz czas.
-Eee... Nie mogę - odparłam. - Mam... to znaczy, muszę... Przykro mi...
-No dobra - powiedział. - Nie ma sprawy. Pomyślałem tylko, że może chcesz na nie popatrzeć.
„Chciałabym" - pomyślałam. Spytaj jeszcze raz. Jutro wieczorem. W każdy inny wieczór.
Proszę.
Ale on już siedział i śmiał się razem ze starszymi dziewczynami ze swojej klasy.
Po prostu chciał być miły, powiedziałam sobie. Gdyby mu naprawdę zależało na spotkaniu, nie
poddałby się tak łatwo. Zaproponowałby inny wieczór. Mam rację?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz