Moc przeniosła je do wielkiego lasu. Wokół Taranee unosiła się woń igliwia. Panował mrok, a na
trawie widniała rosa, jak to zwykle bywa, zanim po nastąpi dzień. Strażniczka domyślała się, że jest
więcej piąta nad ranem, między drzewami dostrzegała bowiem trochę światła. Nie rozlegały się
żadne dźwięki, nie było też wiatru.
Taranee przez chwilę usiłowała zebrać myśli obok niej Will podnosiła się z ziemi, otrzepując łan
sosnowe igły. Po drugiej stronie zobaczyła I która leżała i przeciągała się na miękkim leśn> szyciu.
Nieco dalej siedziały Comelia i Hay Lin, z ciekawieniem rozglądając się dookoła.
Nagle coś przerwało ciszę. Rytmiczny łosk przybliżał. Pięć Czarodziejek usłyszało go w tej
samej chwili. Szybko schowały się w krzakach. Zawsze lepiej samemu zobaczyć, co nadciąga, a
dopiero [tern się ujawnić. Dźwięk byl coraz głośniejszy i można było już rozpoznać, że to tupot
nóg. Zbliżało się coś, przypominało biały mur. Byli to ludzie w białych ubraniach! Maszerowali
czwórkami, przechodząc tuż obok krzaków, w których ukryły się dziewczyny.
Nosili stroje ze śnieżnobiałego materiału, a byli wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
Coś dziwnego kryło się w ich twarzach. Z początku Taranee myślała, że wszyscy noszą maski, ale
potem zobaczyła, że się uśmiechają. Każda z osób w bieli miała na twarzy sztywny szeroki
uśmiech. Dlaczego ci ludzie szli przez ciemny las, uśmiechając się do każdego mijanego drzewa?
Nie spoglądali na siebie nawzajem. Wszyscy patrzyli prosto przed siebie.
Z daleka nie było dobrze widać, Taranee jednak była przekonana, że uśmiechają się tylko ich
usta. Oczy mieli zimne i puste. Zadrżała i ścisnęła dłoń Will. W końcu ostatnia czwórka przeszła
obok - w sumie była ich chyba setka. Teraz słychać było tylko ich rytmiczne kroki cichnące w
oddali.
*
Zrobiło się już widno, gdy dziewczyny wypełzły z zarośli. Z zaskoczeniem zauważyły, że
wszędzie dookoła rosną grzyby. Było ich wiele bardzo różnych. Białe, żółte, biązowe, czerwone i
fioletowe, a nawet turkusowe. Duże i małe, okrągłe i podłużne, a niektóre szerokie niczym dłoń.
Wszędzie, jak okiem sięgnąć pod drzewami rosły grzyby.
-Niesamowite - powiedziała Will. - Ten las nie przypomina żadnego, w którym byłam.
-Jesteśmy daleko od domu - przypomniała Irma i chwyciła jakieś pnącze.
Zwieszało się niczym lina z nieba. Uwiesiła się na nim i rozbujała się ze śmiechem. Wyglądało
to jak huśtawka dla olbrzyma. Nagle jednak w górze rozległ się trzask i Irma wylądowała na pupie.
Pnącze spadło przed zdumioną dziewczyną niczym wijący się wąż i Hay Lin zachichotała,
zakrywając buzię dłonią, a Will wybuchła głośnym śmiechem.
-Ech, dlaczego zawsze tylko mnie przytrafiaj się takie rzeczy? - warknęła Irma.
-Bo jesteś naszym nadwornym błaznem - powiedziała Will serdecznym tonem i wyciągnęła rękę,
by pomóc wstać przyjaciółce.
-Chodźcie - odezwała się Taranee. - Proponuję iść ścieżką, którą poszli ci ludzie w bieli.
Wygląda na często używaną i na pewno dokądś prowadzi.
*
Ścieżka była bardzo szeroka i mocno wydeptana. Łatwo się nią szło. W lesie panowała cisza,
kiedy więc Strażniczki usłyszały jakiś głos, aż podskoczyły.
-O, nareszcie! Nareszcie! Czekałem i czekałem.
Głos dochodził z gęstego świerka. Nagle spomiędzy gałęzi wyszedł na ścieżkę niski mężczyzna.
Czarodziejki stanęły jak wryte.
-Właściwie już się poddałem - oznajmił tamten, ścierając z twarzy kawałek pajęczyny. - Nie
sądził że wiadomość dotarła.
Taranee od razu poznała człowieka z fotografii, którego widziały pod lupą. Był podobnego
wzrostu co dziewczyny, wydawał się zatem niski jak na dorosłego mężczyznę. Włosy miał jeszcze
bardziej przypominające strąki niż na zdjęciu - wyglądały jak szorstka trawa. Jego paciorkowate
oczy, głęboko osadzone w twarzy przypominały lśniące ziarnka pieprzu. Swoim wyglądem
mężczyzna nie budził szczególnej sympatii.
-Jesteście bardzo młode - powiedział żałosnym głosem. - Coś poszło źle? Przepraszam, ale nie
wyglądacie na odpowiednie osoby, które miałyby uratować kraj z kryzysu. Kilka delikatnych
dziewczynek... Nie mogli przysłać dorosłych?
-Może i jesteśmy młode - odparła Will - ale jesteśmy Strażniczkami i sporo potrafimy...
-Próbowałem przyzwać Strażniczkę Ognia - stwierdził mężczyzna. - Nie ma jej tutaj? Pojawi się
później?
-Ja jestem Strażniczką Ognia - oznajmiła Taranee i wystąpiła naprzód.
Podała mu rękę i przedstawiła się. Swoimi paciorkowatymi oczami obejrzał ją od stóp do głów.
Z powątpiewaniem uścisnął jej dłoń.
-O, aha, no tak, oczywiście. Spodziewałem się kogoś doroślejszego.
Najwyraźniej wciąż miał wątpliwości, więc Taranee wyczarowała niewielką kulę ognia, by go
przekonać. Pozwoliła, by kula unosiła się w powietrzu pomiędzy nimi Tamten cofnął się z
przestrachem, szeroko otwierając oczy. Szybko jednak wziął się w garść.
-No dobrze, chyba poradzisz sobie z tym, co cię czeka... Wszystko będzie dobrze. A przy okazji,
nazywam się Amanitus. Jestem królewskim skrybą.
Pozostałe Czarodziejki przedstawiły się po kolei uprzejmie.
-Widziałyśmy cię na zdjęciu, które Taranee zrobiła w parku w naszym mieście - powiedziała
Will.
-I rozumiemy, że potrzebujesz pomocy.
-Zgadza się - przyznał Amanitus, nerwowo przesypując z nogi na nogę. - Bardzo dobrze, bardzo
dobrze. Dość trudno było się tam dostać. Nie miałem pewności, czy mi się udało. W tym kraju nie
ma teraz porządku. Wydawało mi się, że zajęło wam to dużo czasu? Nieważne...
Rozejrzał się niespokojnie i zsunął kapelusz na tył głowy. To nakrycie głowy wyglądało zupełnie
jak duży grzyb, miało nawet blaszki pod spodem. Taranee miała ochotę wyciągnąć rękę i go
dotknąć, by sprawdzić, czy jest miękki i gąbczasty jak prawdziwy grzyb.
-Skąd wiedziałeś, co robić? - spytała Cornelia - To znaczy, że musisz ukazać się Taranee, żeby
nas tu sprowadzić?
-Znaleźliśmy księgę. Bardzo starą księgę z wierszami. Było w niej napisane, co robić.
-Ten niebieski ogień... - szepnęła Taranee. - Ty mi to przeczytałeś?
Amanitus skinął głową. Najwyraźniej zaczynał się niecierpliwić. Mial rozbiegany wzrok. Znów
przestąpił z nogi na nogę i wyszeptał:
-Nie chcę tu mówić zbyt dużo. Wszędzie są uszy. Lepiej chodźmy do mojego domu i zamknijmy
drzwi.
Odwrócił się na pięcie i ruszył między drzewa, Dziewczyny poszły za nim. Musiały się skupić,
żeby nie stracić z oczu jego brązowego płaszcza. Amanitius okazał się zwinny i szybki, kiedy
omijał gałęzie i kamienie.
W końcu dotarli do miejsca, w którym las rzedł, a dalej rozciągała się duża łąka. Stal tam rząd
niewielkich domków, a raczej chatek. Amanitus rozejrzał się ostrożnie. Potem złapał Taranee za
nadgarstek swoją suchą kościstą ręką i pociągnął ją za sobą do najbliższej chatki. Pozostałe
Czarodziejki ruszyły za nimi.
trawie widniała rosa, jak to zwykle bywa, zanim po nastąpi dzień. Strażniczka domyślała się, że jest
więcej piąta nad ranem, między drzewami dostrzegała bowiem trochę światła. Nie rozlegały się
żadne dźwięki, nie było też wiatru.
Taranee przez chwilę usiłowała zebrać myśli obok niej Will podnosiła się z ziemi, otrzepując łan
sosnowe igły. Po drugiej stronie zobaczyła I która leżała i przeciągała się na miękkim leśn> szyciu.
Nieco dalej siedziały Comelia i Hay Lin, z ciekawieniem rozglądając się dookoła.
Nagle coś przerwało ciszę. Rytmiczny łosk przybliżał. Pięć Czarodziejek usłyszało go w tej
samej chwili. Szybko schowały się w krzakach. Zawsze lepiej samemu zobaczyć, co nadciąga, a
dopiero [tern się ujawnić. Dźwięk byl coraz głośniejszy i można było już rozpoznać, że to tupot
nóg. Zbliżało się coś, przypominało biały mur. Byli to ludzie w białych ubraniach! Maszerowali
czwórkami, przechodząc tuż obok krzaków, w których ukryły się dziewczyny.
Nosili stroje ze śnieżnobiałego materiału, a byli wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
Coś dziwnego kryło się w ich twarzach. Z początku Taranee myślała, że wszyscy noszą maski, ale
potem zobaczyła, że się uśmiechają. Każda z osób w bieli miała na twarzy sztywny szeroki
uśmiech. Dlaczego ci ludzie szli przez ciemny las, uśmiechając się do każdego mijanego drzewa?
Nie spoglądali na siebie nawzajem. Wszyscy patrzyli prosto przed siebie.
Z daleka nie było dobrze widać, Taranee jednak była przekonana, że uśmiechają się tylko ich
usta. Oczy mieli zimne i puste. Zadrżała i ścisnęła dłoń Will. W końcu ostatnia czwórka przeszła
obok - w sumie była ich chyba setka. Teraz słychać było tylko ich rytmiczne kroki cichnące w
oddali.
*
Zrobiło się już widno, gdy dziewczyny wypełzły z zarośli. Z zaskoczeniem zauważyły, że
wszędzie dookoła rosną grzyby. Było ich wiele bardzo różnych. Białe, żółte, biązowe, czerwone i
fioletowe, a nawet turkusowe. Duże i małe, okrągłe i podłużne, a niektóre szerokie niczym dłoń.
Wszędzie, jak okiem sięgnąć pod drzewami rosły grzyby.
-Niesamowite - powiedziała Will. - Ten las nie przypomina żadnego, w którym byłam.
-Jesteśmy daleko od domu - przypomniała Irma i chwyciła jakieś pnącze.
Zwieszało się niczym lina z nieba. Uwiesiła się na nim i rozbujała się ze śmiechem. Wyglądało
to jak huśtawka dla olbrzyma. Nagle jednak w górze rozległ się trzask i Irma wylądowała na pupie.
Pnącze spadło przed zdumioną dziewczyną niczym wijący się wąż i Hay Lin zachichotała,
zakrywając buzię dłonią, a Will wybuchła głośnym śmiechem.
-Ech, dlaczego zawsze tylko mnie przytrafiaj się takie rzeczy? - warknęła Irma.
-Bo jesteś naszym nadwornym błaznem - powiedziała Will serdecznym tonem i wyciągnęła rękę,
by pomóc wstać przyjaciółce.
-Chodźcie - odezwała się Taranee. - Proponuję iść ścieżką, którą poszli ci ludzie w bieli.
Wygląda na często używaną i na pewno dokądś prowadzi.
*
Ścieżka była bardzo szeroka i mocno wydeptana. Łatwo się nią szło. W lesie panowała cisza,
kiedy więc Strażniczki usłyszały jakiś głos, aż podskoczyły.
-O, nareszcie! Nareszcie! Czekałem i czekałem.
Głos dochodził z gęstego świerka. Nagle spomiędzy gałęzi wyszedł na ścieżkę niski mężczyzna.
Czarodziejki stanęły jak wryte.
-Właściwie już się poddałem - oznajmił tamten, ścierając z twarzy kawałek pajęczyny. - Nie
sądził że wiadomość dotarła.
Taranee od razu poznała człowieka z fotografii, którego widziały pod lupą. Był podobnego
wzrostu co dziewczyny, wydawał się zatem niski jak na dorosłego mężczyznę. Włosy miał jeszcze
bardziej przypominające strąki niż na zdjęciu - wyglądały jak szorstka trawa. Jego paciorkowate
oczy, głęboko osadzone w twarzy przypominały lśniące ziarnka pieprzu. Swoim wyglądem
mężczyzna nie budził szczególnej sympatii.
-Jesteście bardzo młode - powiedział żałosnym głosem. - Coś poszło źle? Przepraszam, ale nie
wyglądacie na odpowiednie osoby, które miałyby uratować kraj z kryzysu. Kilka delikatnych
dziewczynek... Nie mogli przysłać dorosłych?
-Może i jesteśmy młode - odparła Will - ale jesteśmy Strażniczkami i sporo potrafimy...
-Próbowałem przyzwać Strażniczkę Ognia - stwierdził mężczyzna. - Nie ma jej tutaj? Pojawi się
później?
-Ja jestem Strażniczką Ognia - oznajmiła Taranee i wystąpiła naprzód.
Podała mu rękę i przedstawiła się. Swoimi paciorkowatymi oczami obejrzał ją od stóp do głów.
Z powątpiewaniem uścisnął jej dłoń.
-O, aha, no tak, oczywiście. Spodziewałem się kogoś doroślejszego.
Najwyraźniej wciąż miał wątpliwości, więc Taranee wyczarowała niewielką kulę ognia, by go
przekonać. Pozwoliła, by kula unosiła się w powietrzu pomiędzy nimi Tamten cofnął się z
przestrachem, szeroko otwierając oczy. Szybko jednak wziął się w garść.
-No dobrze, chyba poradzisz sobie z tym, co cię czeka... Wszystko będzie dobrze. A przy okazji,
nazywam się Amanitus. Jestem królewskim skrybą.
Pozostałe Czarodziejki przedstawiły się po kolei uprzejmie.
-Widziałyśmy cię na zdjęciu, które Taranee zrobiła w parku w naszym mieście - powiedziała
Will.
-I rozumiemy, że potrzebujesz pomocy.
-Zgadza się - przyznał Amanitus, nerwowo przesypując z nogi na nogę. - Bardzo dobrze, bardzo
dobrze. Dość trudno było się tam dostać. Nie miałem pewności, czy mi się udało. W tym kraju nie
ma teraz porządku. Wydawało mi się, że zajęło wam to dużo czasu? Nieważne...
Rozejrzał się niespokojnie i zsunął kapelusz na tył głowy. To nakrycie głowy wyglądało zupełnie
jak duży grzyb, miało nawet blaszki pod spodem. Taranee miała ochotę wyciągnąć rękę i go
dotknąć, by sprawdzić, czy jest miękki i gąbczasty jak prawdziwy grzyb.
-Skąd wiedziałeś, co robić? - spytała Cornelia - To znaczy, że musisz ukazać się Taranee, żeby
nas tu sprowadzić?
-Znaleźliśmy księgę. Bardzo starą księgę z wierszami. Było w niej napisane, co robić.
-Ten niebieski ogień... - szepnęła Taranee. - Ty mi to przeczytałeś?
Amanitus skinął głową. Najwyraźniej zaczynał się niecierpliwić. Mial rozbiegany wzrok. Znów
przestąpił z nogi na nogę i wyszeptał:
-Nie chcę tu mówić zbyt dużo. Wszędzie są uszy. Lepiej chodźmy do mojego domu i zamknijmy
drzwi.
Odwrócił się na pięcie i ruszył między drzewa, Dziewczyny poszły za nim. Musiały się skupić,
żeby nie stracić z oczu jego brązowego płaszcza. Amanitius okazał się zwinny i szybki, kiedy
omijał gałęzie i kamienie.
W końcu dotarli do miejsca, w którym las rzedł, a dalej rozciągała się duża łąka. Stal tam rząd
niewielkich domków, a raczej chatek. Amanitus rozejrzał się ostrożnie. Potem złapał Taranee za
nadgarstek swoją suchą kościstą ręką i pociągnął ją za sobą do najbliższej chatki. Pozostałe
Czarodziejki ruszyły za nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz