Will i Taranee przygotowywały się na nocną wycieczkę do zamku. Troszkę się zdrzemnęły i
miały dobry humor. Taranee sądziła, że Amanitus będzie nalegał, aby znowu włożyły brązowe
kapelusze, nic takiego jednak nie powiedział.
-Jeśli was złapią - odezwał się - wolałbym, żeby nic nie wskazywało na mnie i moją rodzinę.
Wybaczcie, ale...
-Rozumiemy - odparła Will. - To nawet lepiej, że nie musimy nosić tych niewygodnych ubrań.
Przeciągnęła się i rozprostowała skrzydełka. Amanitus popatrzył na nie z podziwem.
-Cały czas przyglądałem się tym waszym skrzydłom - oznajmił. - Czy to oznacza, że umiecie
latać?
-Niektóre z nas umieją - powiedziała Will. - Pozostałe mają inne zdolności.
*
Była wietrzna jesienna noc. Po niebie goniły się chmury, a księżyc raz po raz pojawiał się
znienacka kiedy człowiek najmniej się tego spodziewał. Wiatr targał gałęziami drzew, które
trzeszczały przy każdym podmuchu. Hałas był taki, że dziewczyny ledwie słyszały się nawzajem. Z
drugiej strony podczas jesiennej wichury nikt nie wychodził na dwór, dzięki czemu mogły
niezauważone iść środkiem drogi.
Zamek wznosił się przed nimi niczym śpiący prehistoryczny gad z ciemnego kamienia. Z dwóch
okien sączył się łagodny blask. Will nachyliła się do ucha Taranee, żeby przyjaciółka usłyszała ją
poprzez szum wiatru:
-Schowajmy się, dopóki nie przekonamy się, czy możemy iść dalej.
Strażniczki przyczaiły się pod murem. Skryły się przed wiatrem i mogły spokojnie oddychać.
Taranee odgarnęła włosy z twarzy i głęboko odetchnęła. Will popatrzyła na prowadzące do zamku
schody. Najwyraźniej nikt nie wychodził z budowli, lepiej było jednak trochę odczekać. Taranee
spojrzała w niebo. Księżyc skrył się teraz za dużą chmurą, która szybko płynęła po niebie. Chmura
pognała dalej, odsłaniając księżyc z powrotem.
Kiedy nagle zrobiło się jaśniej, Will zauważyła, ze coś migocze przy schodach, odbijając blade
promienie księżyca. Ale co to było? Nagle od szarawych schodów oderwał się biały cień i zdała
sobie sprawę, że migotanie, które widziała, to byl rząd lśniących zębów. Należały do mężczyzny z
Brygady Uśmiechu.
Po chwili pojawił się drugi. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym zamienili się miejscami.
Zmiana warty! Pytanie brzmiało, czy jest ich więcej. Wydawało się jednak, że nie. Nowy
wartownik usiadł, opierając się plecami o kamienną kolumnę. Will wyraźnie widziała jego twarz w
świetle księżyca i była pewna, że zasnął. Ale na jego obliczu wciąż malował się uśmiech. Strażnik z
Brygady Uśmiechu uśmiechał się nawet przez sen.
*
Weszły do holu, w którym pojedyncza lampa naftowa rzucała krąg światła na gruby dywan. Na
zewnątrz kręgu widać było posągi, obrazy i duże kamienne urny. Pośrodku pomieszczenia widniały
szerokie schody wiodące do rzeźbionego portalu.
-Tam pewnie jest sala tronowa - szepnęła Will, a Taranee skinęła głową.
Po obu stronach holu znajdowały się korytarze. Który powinny wybrać? Taranee przywołała na
swoją dłoń niewielką kulę ognia, dzięki której lepiej wszystko widziały. Uniosła ją, kierując rękę w
stronę korytarza po lewej. Połowę wiodącego doń otworu przykrywały ciężkie kotary z czerwonego
aksamitu ze złotymi koronami. Na wejściu do lewego korytarza wisiały niebieskie kotary, a korony
były srebrne.
-Przypuszczam, że to tam - powiedziała Will, pokazując niebieską stronę. - Ten z czerwonymi
kotararzami prowadzi pewnie do komnat króla.
Taranee przytaknęła, bo myślała to samo. Zaczęl ostrożnie iść korytarzem, w którym leżał także
niebieski dywan. Na ścianach wisiały rzędy portretów: kobiety w czarnych strojach z włosami
zaplecionymi w koki, mężczyźni w czerwonych płaszczach z wysokimi kołnierzami i medalami na
piersi.
Taranee stanęła na palcach i oświetliła portret jed nej z kobiet. Było w nim coś dziwnego.
-Zdaje się, że przemalowali usta – szepnęła.
-Na tym też - dodała Will. - I tutaj. Wszyst domalowali uśmiechy Co za dziwny kraj. Nawet portrety
muszą się uśmiechać!
Szły dalej śledzone przez oczy postaci z portretów. Zupełnie jakby namalowani ludzie o
poważnych pomimo uśmiechów spojrzeniach mogli w każdej chwili zejść z obrazów.
Nagle usłyszały ciężkie dyszenie! Przestraszona Taranee cofnęła się o krok. Dźwięk
rozbrzmiewał bardzo blisko, a kula ognia rzucała żółtawe światło.
Bez zastanowienia uniosła kulę, gotowa nią rzucić. W mroku pojawiło się oko, potem jeszcze
jedno, a później trzecie i czwarte! Towarzyszyło im warczenie niosące się echem po pogrążonym w
ciszy zamku. Will również się przestraszyła, głównie tego dźwięku. Natychmiast zrozumiała, że to
psy, wilczury, i że jeśli zaczną szczekać, wszystko będzie stracone. Natychmiast przybiegną
wszyscy zamkowi strażnicy.
Psy wyczuły niepokój Will i zaczęły przygotowywać się do skoku. Zjeżyly sierść i odsłoniły
ostre zęby.
„Uspokój się - powiedziała sobie w myślach Will. - Psy wyczuwają strach”.
Zmusiła się, by oddychać spokojnie i rozluźniła mięśnie. Natychmiast wyczuła zmianę w
nastawieniu wilczurów. Warczenie nie ustało, ale było teraz przytłumione, jakby odległe.
„Są bardzo piękne - pomyślała Will. - Smutne, że ludzie używają tak pięknych zwierząt do
straszenia innych”.
Czarodziejka powoli wyciągnęła rękę w kierunku najbliższego psa.
-Ćśśś, dobry piesek - mruknęła. - Dobry piesek! Ćśśś, uspokój się.
Dwa wilczury przestały warczeć i z zaciekawieniem, obwąchiwały jej dłonie. Kiedy ich żółte
oczy były półprzymknięte, nie wyglądały już przerażająco.Nawet Taranee uznała, że są piękne.
Opuściła kulę
Psy podeszły do stóp Will i zaczęły lizać jej buty. Żółtymi oczami wpatrywały się w jej usta,
prosząc o więcej miłych słów. Will podrapała je za kudłatymi szarymi uszami.
Niesamowite, ale wilczury okazały się łagodne jak baranki. Nie były już psami stróżującymi.
-Całe szczęście, że udało ci się je okiełznać - wyszeptała Taranee. - Gdybym użyła tej kuli ognia,
obudziłybyśmy cały zamek!
*
Minęły kilkoro zamkniętych drzwi i jeszcze więcej portretów. Wkrótce dotarły do otwartych
drzwi, zza których sączyło się trochę światła. Czarodziejki ostrożnie posuwały się naprzód. W
korytarzu stało coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak posąg. Kiedy podeszły bliżej, okazało
się jednak, że to zbroja i hełm. Schowały się za nią. Taranee w ostatniej chwili przypomniała sobie,
by zgasić kulę ognia.
Przez na wpół otwarte drzwi mogły zajrzeć do środka. Przy niewielkim stole siedziała kobieta i
coś pisała. Potężna ręka wykonywała zamaszyste ruchy, jakby pisała listy do olbrzymów. W
świetle lampy naftowei widać było jej ostry profil. Była to nadworska pieśniarka! Na nosie miała
okulary. Uniosła ręcę, żeby przeczytać to, co napisała. Potem wstała i wyjrzała na korytarz,
spoglądając prosto na zbroję. Strażniczki miały nieodparte wrażenie, że im się przygląda.
Ciszę rozdarł ostry gwizd. Dwa psy, które leżały u stóp Will, zerwały się i podbiegły do
śpiewaczki. Pstryknęła palcami, a psy położyły się przed drzwiami. Potem zatrzasnęła drzwi,
pozostawiając psy na straży korytarza.
*
Will i Taranee znalazły swoje przyjaciółki w ostatniej komnacie przy długim, wyłożonym
niebieski dywanem korytarzu. Spały jak księżniczki w wysokich łożach. Przez koronkowe firanki
do pomieszczenia wpadał zimny blask księżyca. Wezgłowia i nogi lóża wykonano z pięknego,
ozdobnie kutego żelaza. We wnątrz panował bezruch i zupełna cisza.
Will ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Taranee oświetliła najbliższe łoże za pomocą ognistej
kuli.
Irma leżała w nim na plecach pogrążona w głębokim śnie. Uśmiechała się przy tym od ucha do
ucha jakby spała w raju. W drugim łożu, z ręką pod policzkiem, spała Hay Lin.
Także ona uśmiechała się radośnie.
Taranee stanęła przy ostatnim posłaniu. Cornelia. Ale czy na pewno ona? Spod nasuniętego na
twarz brązowego kapelusza wystawał tylko podbródek. Taranee ostrożnie potrząsnęła ją za ramię,
lecz nie doczekała się reakcji. Potrząsnęła mocniej.
-Mmm, co się dzieje? Chcę spać.
Przewróciła się na bok i teraz widać było już tylko brązowy kapelusz. Will stanęła po drugiej
stronie łóżka.
-Cornelio, musisz się obudzić!
Wreszcie jasnowłosa przyjaciółka usiadła na łożu i potarła oczy. Zaspanym wzrokiem popatrzyła
na Will, a potem zeszła na podłogę i zrobiła kilka kroków. Taranee wzięła ją za rękę, ale było
oczywiste, że Cornelia tak naprawdę wcale się nie obudziła.
Will spróbowała obudzić Irmę, ale było to zupełnie niemożliwe. Przyjaciółka po prostu leżała z
szerokim uśmiechem i na nic nie reagowała.
-Musisz spróbować użyć Serca - powiedziała Taranee.
Will skinęła głową i wyjęła Serce Kondrakaru. Pozwoliła, by energia poniosła się po komnacie.
-Tylko trochę - szepnęła. - Dam im trochę energii, żeby poszły z nami, nie budząc się do reszty.
Obawiam się, że narobią hałasu, jeśli zupełnie je obudzimy.
Ściągnęła kołdrę z Hay Lin i delikatnie potrząsnęła za ramię. Hay Lin otworzyła oczy, ale
najwyraźniej nie poznawała Will. Wzięła jej wyciągniętą rękę i wstała bez słowa. Powoli Will
wyprowadziła śpiące przyjaciółki z zamku. Taranee i Cornelia szły za nią.
*
Cornelia, Hay Lin i Irma stopniowo dochodziły do siebie. Pokonały już prawie całą drogę
powrotną do chatki Amanitusa. Dopiero kiedy Amanitus zatrzasnął drzwi, obudziły się na dobre i ze
zdziwieniem rozejrzały się dookoła. Irma złapała się rękami za głowę.
-Boli cię głowa, moja droga? - spytał Amanitus.
Na jego pomarszczonej twarzy malowała się głęboka troska. Niezdarnie poklepał Irmę po dłoni,
po czym zniknął w ogródku, by nazrywać ziół, z których zaparzył mocny orzeźwiający napar.
-Och, panuje tam jakaś dziwnie magiczna atmosfera - powiedziała Irma. - Teraz kręci mi się w
głowie.
-Mnie też - stwierdziła Cornelia. - A teraz ominie nas śniadanie. Chciałam zobaczyć złote talerze.
-I mieli nam dać nowe stroje - dodała Hay Lin. Ciekawe, jak wyglądały?
-Przestańcie jęczeć - przerwała im Will. - I chodźcie, Czarodziejki. Mamy zadanie do
wykonania!
*
Tymczasem Amanitus odciągnął Taranee na bok. Z kieszeni spodni wyciągnął pomięty kawałek
papieru.
-Proszę - powiedział. - Przyszła Mykofobia i zostawiła to. Znalazła to w jednej ze starych ksiąg-
Rozwinął papier i Taranee zobaczyła, że to mapa. Najwyraźniej przedstawiała las, były na niej
zaznaczone ścieżki i strumyki. W jednym miejscu widniał napis: „Niedźwiedzia Grota”, w innym -
„Czarny Wąwóz". Amanitus wskazał punkt przy wąwozie. Wyraźnie schludnym pismem napisano
tam: „Ogień Wizji”.
- Jest - szepnęła Taranee. - Myślisz, że to daleko?
-Jakieś pół dnia marszu - odparł. - Znam Niedźwiedzią Grotę. Kiedy byłem młodszy, często tam
chodziłem. Rozciąga się stamtąd wspaniały widok na cala dolinę. Ale nigdy nie doszedłem dalej niż
do Czarnego Wąwozu.
-Ruszajmy od razu - powiedziała Taranee. - Czuję, jak płomień migocze i przygasa. Dzisiaj jest
słabszy niż wczoraj. Muszę tam dotrzeć, zanim zupełnie zgaśnie!
-Ale ty pewnie musisz wracać do zamku, do pracy - powiedziała Will do Amanitusa.
Amanitus popatrzył na nią z wdzięcznością. Najwyraźniej chciał, by same kontynuowały tę
przygodę.
miały dobry humor. Taranee sądziła, że Amanitus będzie nalegał, aby znowu włożyły brązowe
kapelusze, nic takiego jednak nie powiedział.
-Jeśli was złapią - odezwał się - wolałbym, żeby nic nie wskazywało na mnie i moją rodzinę.
Wybaczcie, ale...
-Rozumiemy - odparła Will. - To nawet lepiej, że nie musimy nosić tych niewygodnych ubrań.
Przeciągnęła się i rozprostowała skrzydełka. Amanitus popatrzył na nie z podziwem.
-Cały czas przyglądałem się tym waszym skrzydłom - oznajmił. - Czy to oznacza, że umiecie
latać?
-Niektóre z nas umieją - powiedziała Will. - Pozostałe mają inne zdolności.
*
Była wietrzna jesienna noc. Po niebie goniły się chmury, a księżyc raz po raz pojawiał się
znienacka kiedy człowiek najmniej się tego spodziewał. Wiatr targał gałęziami drzew, które
trzeszczały przy każdym podmuchu. Hałas był taki, że dziewczyny ledwie słyszały się nawzajem. Z
drugiej strony podczas jesiennej wichury nikt nie wychodził na dwór, dzięki czemu mogły
niezauważone iść środkiem drogi.
Zamek wznosił się przed nimi niczym śpiący prehistoryczny gad z ciemnego kamienia. Z dwóch
okien sączył się łagodny blask. Will nachyliła się do ucha Taranee, żeby przyjaciółka usłyszała ją
poprzez szum wiatru:
-Schowajmy się, dopóki nie przekonamy się, czy możemy iść dalej.
Strażniczki przyczaiły się pod murem. Skryły się przed wiatrem i mogły spokojnie oddychać.
Taranee odgarnęła włosy z twarzy i głęboko odetchnęła. Will popatrzyła na prowadzące do zamku
schody. Najwyraźniej nikt nie wychodził z budowli, lepiej było jednak trochę odczekać. Taranee
spojrzała w niebo. Księżyc skrył się teraz za dużą chmurą, która szybko płynęła po niebie. Chmura
pognała dalej, odsłaniając księżyc z powrotem.
Kiedy nagle zrobiło się jaśniej, Will zauważyła, ze coś migocze przy schodach, odbijając blade
promienie księżyca. Ale co to było? Nagle od szarawych schodów oderwał się biały cień i zdała
sobie sprawę, że migotanie, które widziała, to byl rząd lśniących zębów. Należały do mężczyzny z
Brygady Uśmiechu.
Po chwili pojawił się drugi. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym zamienili się miejscami.
Zmiana warty! Pytanie brzmiało, czy jest ich więcej. Wydawało się jednak, że nie. Nowy
wartownik usiadł, opierając się plecami o kamienną kolumnę. Will wyraźnie widziała jego twarz w
świetle księżyca i była pewna, że zasnął. Ale na jego obliczu wciąż malował się uśmiech. Strażnik z
Brygady Uśmiechu uśmiechał się nawet przez sen.
*
Weszły do holu, w którym pojedyncza lampa naftowa rzucała krąg światła na gruby dywan. Na
zewnątrz kręgu widać było posągi, obrazy i duże kamienne urny. Pośrodku pomieszczenia widniały
szerokie schody wiodące do rzeźbionego portalu.
-Tam pewnie jest sala tronowa - szepnęła Will, a Taranee skinęła głową.
Po obu stronach holu znajdowały się korytarze. Który powinny wybrać? Taranee przywołała na
swoją dłoń niewielką kulę ognia, dzięki której lepiej wszystko widziały. Uniosła ją, kierując rękę w
stronę korytarza po lewej. Połowę wiodącego doń otworu przykrywały ciężkie kotary z czerwonego
aksamitu ze złotymi koronami. Na wejściu do lewego korytarza wisiały niebieskie kotary, a korony
były srebrne.
-Przypuszczam, że to tam - powiedziała Will, pokazując niebieską stronę. - Ten z czerwonymi
kotararzami prowadzi pewnie do komnat króla.
Taranee przytaknęła, bo myślała to samo. Zaczęl ostrożnie iść korytarzem, w którym leżał także
niebieski dywan. Na ścianach wisiały rzędy portretów: kobiety w czarnych strojach z włosami
zaplecionymi w koki, mężczyźni w czerwonych płaszczach z wysokimi kołnierzami i medalami na
piersi.
Taranee stanęła na palcach i oświetliła portret jed nej z kobiet. Było w nim coś dziwnego.
-Zdaje się, że przemalowali usta – szepnęła.
-Na tym też - dodała Will. - I tutaj. Wszyst domalowali uśmiechy Co za dziwny kraj. Nawet portrety
muszą się uśmiechać!
Szły dalej śledzone przez oczy postaci z portretów. Zupełnie jakby namalowani ludzie o
poważnych pomimo uśmiechów spojrzeniach mogli w każdej chwili zejść z obrazów.
Nagle usłyszały ciężkie dyszenie! Przestraszona Taranee cofnęła się o krok. Dźwięk
rozbrzmiewał bardzo blisko, a kula ognia rzucała żółtawe światło.
Bez zastanowienia uniosła kulę, gotowa nią rzucić. W mroku pojawiło się oko, potem jeszcze
jedno, a później trzecie i czwarte! Towarzyszyło im warczenie niosące się echem po pogrążonym w
ciszy zamku. Will również się przestraszyła, głównie tego dźwięku. Natychmiast zrozumiała, że to
psy, wilczury, i że jeśli zaczną szczekać, wszystko będzie stracone. Natychmiast przybiegną
wszyscy zamkowi strażnicy.
Psy wyczuły niepokój Will i zaczęły przygotowywać się do skoku. Zjeżyly sierść i odsłoniły
ostre zęby.
„Uspokój się - powiedziała sobie w myślach Will. - Psy wyczuwają strach”.
Zmusiła się, by oddychać spokojnie i rozluźniła mięśnie. Natychmiast wyczuła zmianę w
nastawieniu wilczurów. Warczenie nie ustało, ale było teraz przytłumione, jakby odległe.
„Są bardzo piękne - pomyślała Will. - Smutne, że ludzie używają tak pięknych zwierząt do
straszenia innych”.
Czarodziejka powoli wyciągnęła rękę w kierunku najbliższego psa.
-Ćśśś, dobry piesek - mruknęła. - Dobry piesek! Ćśśś, uspokój się.
Dwa wilczury przestały warczeć i z zaciekawieniem, obwąchiwały jej dłonie. Kiedy ich żółte
oczy były półprzymknięte, nie wyglądały już przerażająco.Nawet Taranee uznała, że są piękne.
Opuściła kulę
Psy podeszły do stóp Will i zaczęły lizać jej buty. Żółtymi oczami wpatrywały się w jej usta,
prosząc o więcej miłych słów. Will podrapała je za kudłatymi szarymi uszami.
Niesamowite, ale wilczury okazały się łagodne jak baranki. Nie były już psami stróżującymi.
-Całe szczęście, że udało ci się je okiełznać - wyszeptała Taranee. - Gdybym użyła tej kuli ognia,
obudziłybyśmy cały zamek!
*
Minęły kilkoro zamkniętych drzwi i jeszcze więcej portretów. Wkrótce dotarły do otwartych
drzwi, zza których sączyło się trochę światła. Czarodziejki ostrożnie posuwały się naprzód. W
korytarzu stało coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak posąg. Kiedy podeszły bliżej, okazało
się jednak, że to zbroja i hełm. Schowały się za nią. Taranee w ostatniej chwili przypomniała sobie,
by zgasić kulę ognia.
Przez na wpół otwarte drzwi mogły zajrzeć do środka. Przy niewielkim stole siedziała kobieta i
coś pisała. Potężna ręka wykonywała zamaszyste ruchy, jakby pisała listy do olbrzymów. W
świetle lampy naftowei widać było jej ostry profil. Była to nadworska pieśniarka! Na nosie miała
okulary. Uniosła ręcę, żeby przeczytać to, co napisała. Potem wstała i wyjrzała na korytarz,
spoglądając prosto na zbroję. Strażniczki miały nieodparte wrażenie, że im się przygląda.
Ciszę rozdarł ostry gwizd. Dwa psy, które leżały u stóp Will, zerwały się i podbiegły do
śpiewaczki. Pstryknęła palcami, a psy położyły się przed drzwiami. Potem zatrzasnęła drzwi,
pozostawiając psy na straży korytarza.
*
Will i Taranee znalazły swoje przyjaciółki w ostatniej komnacie przy długim, wyłożonym
niebieski dywanem korytarzu. Spały jak księżniczki w wysokich łożach. Przez koronkowe firanki
do pomieszczenia wpadał zimny blask księżyca. Wezgłowia i nogi lóża wykonano z pięknego,
ozdobnie kutego żelaza. We wnątrz panował bezruch i zupełna cisza.
Will ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Taranee oświetliła najbliższe łoże za pomocą ognistej
kuli.
Irma leżała w nim na plecach pogrążona w głębokim śnie. Uśmiechała się przy tym od ucha do
ucha jakby spała w raju. W drugim łożu, z ręką pod policzkiem, spała Hay Lin.
Także ona uśmiechała się radośnie.
Taranee stanęła przy ostatnim posłaniu. Cornelia. Ale czy na pewno ona? Spod nasuniętego na
twarz brązowego kapelusza wystawał tylko podbródek. Taranee ostrożnie potrząsnęła ją za ramię,
lecz nie doczekała się reakcji. Potrząsnęła mocniej.
-Mmm, co się dzieje? Chcę spać.
Przewróciła się na bok i teraz widać było już tylko brązowy kapelusz. Will stanęła po drugiej
stronie łóżka.
-Cornelio, musisz się obudzić!
Wreszcie jasnowłosa przyjaciółka usiadła na łożu i potarła oczy. Zaspanym wzrokiem popatrzyła
na Will, a potem zeszła na podłogę i zrobiła kilka kroków. Taranee wzięła ją za rękę, ale było
oczywiste, że Cornelia tak naprawdę wcale się nie obudziła.
Will spróbowała obudzić Irmę, ale było to zupełnie niemożliwe. Przyjaciółka po prostu leżała z
szerokim uśmiechem i na nic nie reagowała.
-Musisz spróbować użyć Serca - powiedziała Taranee.
Will skinęła głową i wyjęła Serce Kondrakaru. Pozwoliła, by energia poniosła się po komnacie.
-Tylko trochę - szepnęła. - Dam im trochę energii, żeby poszły z nami, nie budząc się do reszty.
Obawiam się, że narobią hałasu, jeśli zupełnie je obudzimy.
Ściągnęła kołdrę z Hay Lin i delikatnie potrząsnęła za ramię. Hay Lin otworzyła oczy, ale
najwyraźniej nie poznawała Will. Wzięła jej wyciągniętą rękę i wstała bez słowa. Powoli Will
wyprowadziła śpiące przyjaciółki z zamku. Taranee i Cornelia szły za nią.
*
Cornelia, Hay Lin i Irma stopniowo dochodziły do siebie. Pokonały już prawie całą drogę
powrotną do chatki Amanitusa. Dopiero kiedy Amanitus zatrzasnął drzwi, obudziły się na dobre i ze
zdziwieniem rozejrzały się dookoła. Irma złapała się rękami za głowę.
-Boli cię głowa, moja droga? - spytał Amanitus.
Na jego pomarszczonej twarzy malowała się głęboka troska. Niezdarnie poklepał Irmę po dłoni,
po czym zniknął w ogródku, by nazrywać ziół, z których zaparzył mocny orzeźwiający napar.
-Och, panuje tam jakaś dziwnie magiczna atmosfera - powiedziała Irma. - Teraz kręci mi się w
głowie.
-Mnie też - stwierdziła Cornelia. - A teraz ominie nas śniadanie. Chciałam zobaczyć złote talerze.
-I mieli nam dać nowe stroje - dodała Hay Lin. Ciekawe, jak wyglądały?
-Przestańcie jęczeć - przerwała im Will. - I chodźcie, Czarodziejki. Mamy zadanie do
wykonania!
*
Tymczasem Amanitus odciągnął Taranee na bok. Z kieszeni spodni wyciągnął pomięty kawałek
papieru.
-Proszę - powiedział. - Przyszła Mykofobia i zostawiła to. Znalazła to w jednej ze starych ksiąg-
Rozwinął papier i Taranee zobaczyła, że to mapa. Najwyraźniej przedstawiała las, były na niej
zaznaczone ścieżki i strumyki. W jednym miejscu widniał napis: „Niedźwiedzia Grota”, w innym -
„Czarny Wąwóz". Amanitus wskazał punkt przy wąwozie. Wyraźnie schludnym pismem napisano
tam: „Ogień Wizji”.
- Jest - szepnęła Taranee. - Myślisz, że to daleko?
-Jakieś pół dnia marszu - odparł. - Znam Niedźwiedzią Grotę. Kiedy byłem młodszy, często tam
chodziłem. Rozciąga się stamtąd wspaniały widok na cala dolinę. Ale nigdy nie doszedłem dalej niż
do Czarnego Wąwozu.
-Ruszajmy od razu - powiedziała Taranee. - Czuję, jak płomień migocze i przygasa. Dzisiaj jest
słabszy niż wczoraj. Muszę tam dotrzeć, zanim zupełnie zgaśnie!
-Ale ty pewnie musisz wracać do zamku, do pracy - powiedziała Will do Amanitusa.
Amanitus popatrzył na nią z wdzięcznością. Najwyraźniej chciał, by same kontynuowały tę
przygodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz