poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 4

KRAINA OLBRZYMÓW
Najpierw zobaczyły miliony gwiazd. Unosiły się w przestrzeni gnane podmuchami wiatru i tylko
Hay Lin umiała zapanować nad kierunkiem lotu. Powietrzne wiry okręcały je w kółko, aby zaraz
wypuścić z silnych objęć i cisnąć w stronę rosnącego w oczach nieznanego świata.
Trzymały się mocno za ręce, czując nierozerwalny związek żywiołów. Widziały w oddali
żarzące się stożki wulkanów i kamienne koryta rzek, które były już tylko wspomnieniem życia.
-Wolałam widok z samolotu! - Odwróciła się Irma, wołając do Hay Lin. - Był zdecydowanie
ciekawszy.
-Chwyćmy się mocniej za ręce - Will usiłowała przeciwstawić się wiatrowi - bo za chwilę
zdmuchnie nas w różne strony i stracimy czas na szukanie siebie nawzajem.
Dziewczyny utworzyły warkocz splecionych ze sobą rąk i teraz ich lot uspokoił się, jakby wiatr
postanowił być posłuszny Hay Lin, Czarodziejce powietrza. Powoli zbliżały się do celu swojej
wędrówki.
W dole widać już było opustoszałe kamienne budowle o wyszczerbionych blankach, poszarpane
mury wzniesionych baszt i rotundy, których czarne oczodoły okien przyglądały się pięciu
Strażniczkom Kondrakaru.
-Brr... - Irmą wstrząsnął dreszcz. - Nie znalazłabym tu przyjaciół.
Pod nimi rozciągała się szara kamienna równina poryta głębokimi śladami od uderzeń
meteorytów. Na północy widać było niedostępne górskie szczyty, z głębokimi studniami, w których
na dobre zagościł mrok. Nawet światło księżyców nie miało dostępu do tajemniczych sztolni
otwierających się w czarnym łańcuchu gór. Na wschodzie wyrastał milczący las, który dawno już
musiał stracić życiodajne siły.
-Powinien przecież szumieć! - krzyknęła Cornelia, a na jej twarzy pojawił się grymas bólu.
-Co to za las? - Przekręciła się w powietrzu, aby lepiej go zobaczyć.
Nieruchome drzewa wyciągały gałęzie, a w skamieniałych pniach pojawiły się teraz niewyraźne
twarze.
-Czy ktoś mieszka w tych drzewach? - zainteresowała się Will. - Może uda nam się tam
wylądować.
Hay Lin pociągnęła ją za rękę i zniżyła lot, aby trafić na wielką szarą polanę widoczną między
gęstymi drzewami. I wtedy dostrzegły, co kryło się w pniach drzew. Nie były to żadne tajemnicze
istoty. Ujrzały tam siebie, odbicie własnych twarzy w gładkiej powierzchni pnia, który zahartowany
mrozem i wypolerowany wiatrem z czasem stał się jak lustro.
-Nie wyglądam najlepiej. - Irma szarpnęła Taranee za rękę. - Może jednak wylądujemy gdzie
indziej?
Czarodziejki z trudem wzbiły się w powietrze.
-W Kamiennym Świecie wszystko jest cięższe - odezwała się Taranee. - Te głazy przyciągają do
siebie. Jeśli chcemy coś jeszcze zobaczyć, to musimy wznieść się znacznie wyżej.
-Dobra uczennica w każdej sytuacji! - Irma starała się przekrzyczeć wiatr. - Ale może ktoś mi
wreszcie powie, gdzie mamy wylądować?
Cornelia trzymała mocno przy sobie kamienną figurkę Strażnika Serca Ziemi. Milczała od
chwili, kiedy las okazał się nieprzyjazny, i teraz też nie zareagowała na pytanie przyjaciółki. Miała
ważniejsze sprawy na głowie. Właśnie usłyszała szept ich przewodnika.
-Serce Ziemi znajduje się na południu we władaniu okrutnego Władcy Kamiennego Świata. Jest
tam stara rotunda wzniesiona nad urwiskiem. Słyszę jego bicie. Przyzywa mnie. Pośpiesz się,
Czarodziejko...
*
Twarz Olbrzyma dobrze widoczna w świetlistym kręgu wyglądała, jakby ktoś wyrzeźbił w niej
okrutny uśmiech i ten pozostał na wieki, budząc trwogę i niepokój. Nie mógł przestać się
uśmiechać, gdy patrzył na Serce Ziemi, którego nieregularny kształt otoczony czerwoną poświatą
zdawał się pulsować życiodajną siłą.
Nagle w Sercu Ziemi pojawiła się twarz znienawidzonego Strażnika. Twarz tego, który pokonał
Władcę Kamiennego Świata i uwięził na blisko pięć tysięcy lat! Czas jest największym
przekleństwem zła, więc Olbrzym wykrzywił się straszliwie, a grymas wściekłości odmienił jego
oblicze.
-Już raz stoczyłeś ze mną walkę, ale teraz przychodzi czas na wyrównanie rachunków. Tysiące
bezsennych nocy upokorzenia, kamienne wschody i zachody tych martwych księżyców, długo
kazałeś mi czekać na zemstę... Przyszedłeś tu po swój skarb, ale on jest teraz mój, tylko mój, to ja
posiądę nieśmiertelność i nikt mi tego nie odbierze! - ryknął, a jego krzyk sprawił, że zadrżały
ściany kamiennej rotundy. .
Uniósł ramię, wzniecając tumany kamiennego pyłu. Stojący wokół Lavańczycy wydali
zwycięski okrzyk, widząc, że ich Wódz odzyskuje siły
Ogromna powietrzna trąba zakręciła się wokół własnej osi i runęła w stronę oniemiałych
olbrzymów. Lodowate zimno ścięło mrozem przestrzeń i powietrzny wir oplótł kamienne ciała,
powalając je na posadzkę Sali Tronowej. Niektórzy z nich trzymali się jeszcze na nogach, ale
lodowa powłoka uwięziła ich na zawsze i zastygli tak w pół gestu zlekceważeni przez swojego
Władcę, który ściskając w kamiennych dłoniach pulsujące Serce Ziemi, myślał już tylko o jednym -
o zemście. Niosący śmierć i zniszczenie lodowy wir wyleciał ze świstem, wzbijając się w czarne
niebo Kamiennego Świata.
*
Pojawiła się znikąd. Ale z miejsca zaatakowała je zimnem i drobinkami lodu, który wdzierał się
pod stroje Strażniczek, wywołując gwałtowne dreszcze. Otoczyła je ze wszystkich stron, odbierając
im na chwilę oddech.
-To nie jest zwykła burza! - Hay Lin usiłowała przekrzyczeć gwizd wiatru. - Ktoś ją na nas
zesłał!
Wyciągnęła rękę, usiłując powstrzymać napierający wiatr. Odpowiedział jej gniewnym
pomrukiem, cofając się nieco i pozwalając zaczerpnąć im powietrza.
-Długo tak nie wytrzymam - odezwała się cicho, koncentrując się na swoim żywiole. - Jest
wściekły i co gorsza, to jeszcze nie wszystko...
W tej samej chwili pojawił się lodowy wir. Był tak olbrzymi, że jego trąba mogła wchłonąć nie
tylko Czarodziejki, lecz także część lasu, nad którym przelatywały, i część budowli, które widać
było w oddali, na horyzoncie.
Nagle wszystko ucichło, ale trwało to tylko sekundę, bo zaraz rozległy się przerażające wycie i
świst. Wiatr ruszył ze zdwojoną siłą.
Trąba zakręciła się, dotykając Hay Lin, i zaatakowała, wciągając pozostałe Czarodziejki. Wir
pochłonął je, zanim zdążyły odetchnąć. Siła, z jaką spadały w dół, i prędkość, z jaką obracały się w
powietrzu, wprawiły ich serca w opętańczy taniec. Trzymały się mocno za ręce, bo wiedziały, że
wystarczy chwila nieuwagi, a rozwścieczony żywioł porwie je gdzieś daleko i nie będą mogły się
odnaleźć.
-Jeśli rzuci nas na ziemię, zamienimy się w sople lodu. - Głos Cornelii wydawał się dobiegać z
bardzo daleka.
Hay Lin jeszcze raz wielkim wysiłkiem spróbowała rozedrzeć kurtynę wiatru. Przez chwilę
widziały łańcuchy gór. Taranee z przerażeniem spostrzegła zbliżające się zbocze, które rosło z
zatrważającą prędkością. I w tamtą właśnie stronę ciągnął je wir powietrznej burzy.
-Will! - krzyknęła przeraźliwie Taranee. - Serce Kondrakaru!
Jednak Will już miała przed sobą pulsujące światło i jednym gestem otoczyła je niewidzialną
zasłoną energii. Wokół szalała śnieżna burza. Wirujące płatki oblepiały przejrzystą kulę, tworząc na
niej coraz grubszą warstwę śniegu, który natychmiast zamieniał się w lód.
Nagle poczuły, że już nie lecą. Teraz toczyły się w dół, spadając stromym zboczem jak piłka
rzucona przez giganta. Wreszcie udało im się zatrzymać. Znalazły się w całkowitych ciemnościach i
ciszy, która była gorsza od świstu wiatru i wycia powietrznej trąby.
-Koniec podróży - odezwała się grobowym głosem Irma. - Zawsze myślałam, że jeśli moja
historia ma dobiec końca, to tylko w dobrym towarzystwie.
-Nie przesadzaj - odezwała się Cornelia. - Jesteśmy bliżej niż dalej, tak mówi nasz przewodnik. -
Przyciskała do siebie Strażnika Serca Ziemi, pochylając nad nim głowę.
Taranee wyciągnęła dłonie i w powietrzu pojawiły się ogniste kule, rozświetlając ciasną
przestrzeń.
-Trochę światła i ciepła nie zaszkodzi. - Uśmiechnęła się do dziewczyn. - Dajcie mi swoje
dłonie! - Tworząc z nimi krąg, Taranee rozgrzała zziębnięte przyjaciółki.
-To co teraz robimy? - spytała rzeczowo Hay Lin. - Zdaje się, że jesteśmy uwięzione w lodzie.
-Jak w igloo, brakuje tu tylko drzwi - zauważyła Irma. - W takim miejscu prywatki raczej się nie
da zrobić.
-Nawet nie mają tutaj biblioteki - zachichotała Taranee. - Niezbyt gościnny ten Kamienny Świat.
-Może rozpuścisz ten lód? - zaproponowała Will.
Taranee spojrzała na nią znad okularów i pokręciła głową.
-To nie takie proste, jeśli rozpuszczę lód, to utoniemy, zanim uda nam się stąd wydostać.
-Ze mną nikt jeszcze nie utonął - wyraźnie ożywiła się Irma.
-A do tego nie wiemy, jak gruba warstwa lodu oblepia naszą kryjówkę - zauważyła Will.
Hay Lin przysunęła się bliżej Taranee, czując, że znów marzną jej skrzydełka.
-I nie będziemy tego wiedzieć, dopóki nie sprawdzimy - zauważyła przytomnie Cornelia.
-Nie ma to jak naukowe podejście. - Twarz Will rozpromienił uśmiech. - No to co, próbujemy?
*
W Sali Tronowej panował mrok. Widoczne w bladym świetle księżyca zmarznięte figury
spoglądały niemo na swego władcę, który przytulał do kamiennej piersi pulsujące Serce Ziemi.
-Dzięki tobie stanę się nieśmiertelny - szeptał ochryple, czując przenikające go ciepło.
I wtedy Władca Kamiennego Świata usłyszał świst wiatru, który okrążył jego świat, aby
powrócić do rotundy. Cofnął dłonie i spojrzał w górę na lodowy warkocz igieł. Połyskiwały w
świetle gwiazd, które znów ukazały się na niebie. Mróz ścisnął mocniej, uderzając w czarne płyty
posadzki. Rozległ się trzask pękającego kamienia.
Jakby w odpowiedzi na ten dźwięk Serce Ziemi zadrżało i spojrzenie olbrzyma powędrowało w
stronę trzymanego w rękach skarbu.
W pulsującym świetle widać było poruszające się kształty. Nie był to jednak Strażnik Serca
Ziemi. Tym razem ujrzał pięć dziewcząt, które wpatrywały się w lodowe zwierciadło.
*
Leżąca na czarnym zboczu kula wyglądała jak gigantyczny jeż pochodzący z innego
kosmicznego świata. Ostre igły lodu wyrastały gęsto na powierzchni zamrożonej kuli.
Pomarańczowa poświata rozświetlała ściany pułapki.
Taranee ostrożnie wypuściła kulę ognia, która przedarła się przez pierwszą warstwę, aby
utorować drogę wyjścia z lodowego więzienia. Po ścianach zaczęła spływać woda, a jej strużki
zamieniały się w potoki, w miarę jak Czarodziejka ognia wypuszczała kolejne wiązki ognistej
energii. Teraz już ściany osuwały się z hukiem, a woda zaczęła sięgać Strażniczkom do kolan.
Taranee zatrzymała się na chwilę, spoglądając na przyjaciółki.
-Ryzykujemy dalej? - spytała, a w jej oczach ukrytych za okularami odbiły się ogniki światła.
-A masz lepszy pomysł? - spytała Cornelia. - Jeśli chcecie, mogę potrząsnąć zboczem i wtedy
potoczymy się jak piłka. Może ta lodowa kula się rozpadnie?
-Zostawmy to sobie na koniec - odezwała się Hay Lin, otrzepując z wody skrzydełka.
Krople w coraz szybszym rytmie spadały z góry prosto na głowy Czarodziejek.
-O czym wy mówicie, trzeba się jak najszybciej stąd wydostać! - przypomniała Irma. -
Próbujmy, bo inaczej umrzemy tu z nudów, a wygląda na to, że byłoby to komuś na rękę.
Taranee rozpuściła kolejną lodową warstwę i znów poziom wody znacznie się podniósł. Woda
przybierała i wyglądało na to, że obawy Czarodziejek mogą się spełnić.
-No dalej - odezwała się milcząca dotąd Cornelia. - Strażnik Serca Ziemi powiedział mi, że jeśli
się nie pośpieszymy, Władca Kamiennego Świata pożre Serce i nie będziemy mieli już nawet dokąd
wracać.
-Przekonałaś mnie - odpowiedziała Taranee, zaciskając zęby i wysyłając taką wiązkę ognistej
mocy, która zdolna była stopić kilkunastometrową powłokę lodu.
W tej samej chwili strumień wody wdarł się do bezpiecznego kokona i zanim Will zdołała
zareagować, woda wypełniła wnętrze lodowej pułapki. Czarodziejki wstrzymały oddech i w tym
samym momencie coś pękło.
Kolczasta kula rozpadła się i runęła jak górski strumień, zamieniając się w potoki wody.
-I dokąd teraz? - zapytała, chwytając powietrze, Cornelia. - Jak rozumiem, dalej na południe.
Dziewczyny przytaknęły i ruszyły w górę, widząc przed sobą piętrzące się skały. Nad głowami
unosiły się trzy księżyce, oświetlając im kamienistą ścieżkę.
*
Teraz widział je wyraźnie. Uniosły głowy i zdziwił się, że tak młode istoty ośmieliły się
wyruszyć przeciw niemu, wielkiemu Władcy Kamiennego Świata. Jednak uczucie to ustąpiło
miejsca czemuś więcej, czemuś na kształt podziwu, gdy zobaczył, jak udaje im się wydostać z
lodowej pułapki. Zaraz potem ogarnęła go wściekłość. Ryknął. Odpowiedziało mu echo gór i
pomruk stosów kamieni, które tylko czekały na rozkaz swojego pana.
Ścieżka była tak wąska, że w pierwszej chwili sądziły, iż nie uda im się tak łatwo wspiąć, by
przekroczyć wierzchołek góry. Wiatr ucichł i zapanowała głucha cisza przerywana krótkimi
oddechami Czarodziejek, które ruszyły przed siebie jedna za drugą, wspinając się po stromym
zboczu nagiej, jałowej góry.
-Niezły pejzaż. - Irma przerwała milczenie i zatrzymując się na chwilę, wskazała dłonią
otaczające je głazy. - Dobrze, że to tylko kamienie, bo jest ich tak dużo, że...
W tej samej chwili usłyszały złowrogi pomruk i zaraz potem ruszyła na nie lawina toczących się
z góry głazów Już miała zepchnąć je ze zbocza, czuły okruchy żwiru uderzające je w twarze, kiedy
Hay Lin podniosła ręce.
Nagły poryw wiatru zrodzony w garści Czarodziejki uderzył w spadającą lawinę, zmieniając jej
bieg. Rumowisko przetoczyło się obok Strażniczek. Irma zachwiała się, chwytając za ramię Will,
która zasłoniła oczy przed wdzierającymi się drobinami kurzu. Niebo rozdarły błyskawice i przez
chwilę w upiornym świetle widać było drogę, która przylegała do stromych gładkich ścian urwiska.
-Nie jesteśmy tu mile widziani - zauważyła Will. - Przejdźmy tędy jak najszybciej, bo nie zniosę
więcej niespodzianek.
Cornelia potknęła się, z trudem łapiąc równowagę. Opuściła wolno głowę i stanęła w bezruchu,
nasłuchując głosu Strażnika Serca Ziemi. Will jednym gestem zatrzymała wszystkie pozostałe
Czarodziejki i spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
-Słyszy, jak szybko bije - wyszeptała zbielałymi z przerażenia wargami. - Mówi, że Serce Ziemi
bije szybko. Jak przestraszony ptak.
-Co on mu zrobił?! - Taranee podeszła bliżej, chwytając przyjaciółkę za rękę.
*
W Sali Tronowej gwizdał wiatr. Hulał między zastygłymi w soplach lodu Olbrzymami. Po chwili
w pustych oczodołach cytadeli ukazały się blade twarze Czarodziejek: Od razu go dostrzegły.
Był tutaj sam, Władca Kamiennego Świata na cmentarzysku zniszczonej jednym kaprysem
armii, kiedy nie była mu już potrzebna. Powoli uniósł w górę Serce Ziemi. Pulsowało czerwonym
blaskiem, drżąc w zimnych rękach Olbrzyma. Przybliżył pooraną bruzdami twarz do Serca Ziemi.
Dotknął go kamiennymi ustami, jakby chciał mu coś szepnąć, jakieś słowo, które powinno paść,
zanim zjednoczy się z nim całkowicie, aby już na zawsze stać się nieśmiertelnym. W tym
momencie Serce wydobyło z siebie ostatni blask. Był tak intensywny, że przez krótką chwilę Will
wydawało się, że wewnątrz kamiennego cielska widzi rozpostarte skrzydła i zagięty dziób jakiegoś
ptaka. Jednak obraz zniknął, a Will ogarnęło poczucie zagubienia.
Władca Kamiennego Świata drgnął i uniósł głowę, czując, że nie jest sam. Spojrzał w oczy
Strażniczce Serca Kondrakaru. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Poczuła się tak, jakby uwięził
ją tym spojrzeniem. W głowę wdarł jej się trzepot skrzydeł i jak z oddali usłyszała głosy innych
Czarodziejek.
-Will, co się dzieje? - Cornelia szarpała ją za ramię. - Will, ruszamy, na co czekasz?!
Przed oczami rudowłosej Czarodziejki pojawiła się teraz twarz Matta, który patrzył na nią z
wyrzutem, zaciskając zimne kamienne usta. Jego twarz przypominała wyrzeźbioną maskę, jakby
życie, które w nim się tliło, postanowiło odejść zmęczone oczekiwaniem na ratunek.
-Nieee!!! - krzyknęła, zasłaniając oczy.
Olbrzym ryknął i ruszył w stronę Czarodziejek. Hay Lin była jednak szybsza. Pierwsza
wtargnęła przez otwór w murze i jednym gestem przywołała swój żywioł. Silny podmuch wyrwał z
rąk kamiennego monstrum skarb Ziemi. Przez chwilę Serce unosiło się w powietrzu, aby zaraz
opaść na czarną posadzkę. Kamienny Olbrzym ryknął z gniewem i wpatrzony w toczące się Serce
machnął ramieniem, strącając głowę jednego z posągów.
Cornelia przyklękła, kładąc dłonie na ziemi. Rysa, która pojawiła się na posadzce, biegła teraz
zygzakiem niczym błyskawica po niebie, zmierzając w stronę poruszających się ciężko nóg
Olbrzyma.
Rotunda zatrzęsła się i ze ścian posypały się kamienie. I gdy kamienne palce sięgały już po
klejnot Ziemi, posadzka z potwornym hukiem rozdarła się na dwoje, tworząc czarną czeluść, w
którą z hukiem wpadł Władca Kamiennego Świata.
W ostatnim momencie, kiedy wydawało się, że skarb stoczy się w przepaść za swoim
prześladowcą, Will tuż przy krawędzi chwyciła Serce w dłonie i odczołgała się od ziejącego pustką
otworu.
Hay Lin pochyliła się nad czarną dziurą, czując lodowaty powiew.
I wtedy z głębi przepaści rozległ się przerażający grzmot i uniósł się kamienny pył, osiadając na
ubraniach Czarodziejek.
-Już po wszystkim, dziewczyny, bestia przepadła, możemy wracać na Ziemię...
Jej słowa zagłuszył ciężki łopot skrzydeł i zaraz potem z mrocznych czeluści wyfrunął z
przeraźliwym krakaniem czarny ptak. W jego martwych źrenicach odbijały się trzy księżyce.
Wznosił się coraz wyżej.
-To on! Widziałam go! Widziałam go przed chwilą we wnętrzu Olbrzyma! - krzyknęła Will. -
Trzymaj Serce! - zawołała do Cornelii. - I pilnuj jak oka w głowie.
Cornelia ostrożnie przytuliła je do siebie, tak aby Strażnik poczuł, że jest ono bezpieczne.
Nagle ptak zaczął spadać jak kamień prosto na Cornelię, która ściskała w dłoniach odzyskane
Serce Ziemi i kamienną figurkę Strażnika.
Irma w jednej chwili pojęła, co się zaraz stanie. Spojrzała na Hay Lin i uniosła dłonie, wysyłając
w niebo potężny strumień wody, który spotkał się z lodowatym wirem mroźnego wiatru.
Czarodziejka powietrza miała na rzęsach kryształki lodu, a jej policzki poczerwieniały z zimna.
Ptak chwycony w pułapkę mrozu zesztywniał, spadając z hukiem na posadzkę tuż pod nogi Will.
Ujrzała rozwarty dziób i wytrzeszczone oczy, których czarne źrenice wpatrywały się prosto w
twarz pochylonej Czarodziejki.
-To już chyba koniec - wzdrygnęła się, rozcierając zziębnięte ramiona. - Krył się we wnętrzu
olbrzyma...
-Teraz to mógłby zamienić się już tylko w mrówkę... - Irma wzruszyła ramionami, pochylając
się nad lodową figurą.
-Zostaw go, nie słyszę bicia Serca Ziemi, szybciej! - krzyknęła Cornelia i ruszyła biegiem w
stronę ciemnego otworu wyjścia.

*
W mrocznej rotundzie rozbrzmiewało jeszcze echo kroków Czarodziejek. Zimne posągi patrzyły
obojętnie na uwięzionego w lodzie Władcę Kamiennego Świata. Kryształowe sople zsuwały się
wolno po policzkach Olbrzymów, aby zniknąć w bruzdach spękanego kamienia.
I wtedy rozległ się głośny trzask. Lodowa skorupa, w której uwięziony był czarny ptak, zaczęła
pękać rozrywana od wewnątrz potworną siłą. Na kamiennej posadzce podnosił się ptak,
rozpościerając z trudem zlodowaciałe skrzydła. Pióra zaczęły zamieniać się w łuski, a popękane
pazury ukryły się potężnych splotach istoty, której ciało zalśniło w świede księżyców. Wielki wąż
poruszył ogonem, potrącając kamienne nogi powalonych posągów, i przesunął bez trudu ciężkie
martwe figury pod przeciwległą ścianę. Strząsnął z siebie ostatni okruch lodu i uniósł głowę,
rozglądając się wokół, jakby kogoś szukał. Potem bezszelestnie przesuwając sploty, wymknął się w
ciemną noc.
Poczuł na skórze chłód powietrza, ale zaraz przestał zwracać na to uwagę, bo już sunął ścieżką,
nie zważając na ostre kamienie, które wbijały mu się w łuski nowego ciała. Wiedział, że jeśli chce
osiągnąć nieśmiertelność, musi odebrać Serce Ziemi, zanim zniknie ono z Kamiennego Świata.
Widział w oddali znikające za wzgórzem Czarodziejki, jedna z nich oświedona była blaskiem
niesionego klejnotu. Jeszcze jeden zakręt i otworzyła się przed nim ogromna przestrzeń doliny
pokrytej srebrzystym szronem.
I ujrzał, jak w samym jej środku rozbłyska świetlisty krąg. Lśniące sploty przesuwały się teraz
gwałtownie między wielkimi głazami rozrzuconymi w szarej przestrzeni. Czuł inne powietrze,
przypominało mu coś, co znał dawno, dawno temu, ale myśl umknęła, bo w otwartym przejściu
odbił się blask płynący z nieboskłonu.
Uniósł głowę i ujrzał trzy księżyce ustawione w jednej linii, która wskazywała na magiczny
portal. Teraz już wiedział, że kończy się jego świat, i jedynym ratunkiem mogącym uchronić go
przed zapomnieniem jest odebranie Czarodziejce Serca Ziemi.
Wzniósł się w górę jak ptak i opadł ciężko na ziemię, uderzając cielskiem w głaz, przy którym
stała Cornelia. Zachwiała się, wypuszczając z rąk figurkę Strażnika. Potoczyła się ona po ziemi
ściętej mrozem. Czarodziejka już miała się schylić, aby ją podnieść, gdy usłyszała głos przyjaciółki.
-Uważaj! - krzyknęła Will, która dopiero teraz dostrzegła sunącego w ich stronę węża.
Cornelia odwróciła się gwałtownie i wtedy napotkała jego spojrzenie.
Nie patrzył jednak na nią, tylko na Strażnika Serca Ziemi, który stał przed Czarodziejką w
swojej ludzkiej postaci. W miejscu gdzie upadła kamienna figurka, nie było już nic.
Strażnik ożył i biło od niego tak oślepiające światło, że musiały na chwilę przymknąć powieki.
Nie wiedziały, jak to się stało. Ale jego szerokie ramiona chroniły je przed wężem, który uniósł łeb i
runął w stronę swojego odwiecznego wroga.
-Uciekajcie! - zawołał, zmagając się z potężnym cielskiem, które oplatało go w mocnym
uścisku. - Ziemia potrzebuje swojego serca.
Wyciągnął mocne dłonie i chwycił łeb węża.
-Szybciej, bo będzie za późno!
Wahały się jeszcze przez chwilę, ale nic już nie mogły zrobić, bo świetlisty krąg obejmował je
blaskiem i niknęły powoli, widząc przed sobą ludzką postać splecioną z wężem w morderczym
uścisku.
Portal zamknął się i Kamienny Świat zniknął, jakby go wcześniej nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz