poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 2

POKŁAD SAMOLOTU
Delikatne turbulencje wstrząsały samolotem.
-Dawno nie widziałem takiej mgły - odezwał się Matt siedzący koło Will, która trzymała na
kolanach przewodnik po Axis.
Dziewczyna sprawiała wrażenie głęboko zamyślonej. Roztargniony uśmiech był jedyną
odpowiedzią na próbę nawiązania rozmowy.
O czym ona tak myśli? Matt był wyraźnie zaintrygowany zadumą przyjaciółki.
-A ja takich chmur - odpowiedział mu Martin, wyglądając przez małe okrągłe okienko. - A ty,
cukiereczku? Nie boisz się? - Spojrzał na Irmę, która z ponurą miną pałaszowała trzeci deser.
Łypnęła na niego bez słowa, uśmiechając się krzywo.
Tanie linie lotnicze Paradise z okazji przewiezienia miliona pasażerów serwowały sernik z
wiśniami, jeden z jej ulubionych przysmaków.
-Czuję się tak, jakbym znalazła się w innym wymiarze - szepnęła Hay Lin do Erica, nie mogąc
uwierzyć, że lecą razem z chłopakami i że unosi się w powietrzu z przyjaciółmi.
„Gdyby wiedział, jak uwielbiam fruwać...” - westchnęła w duchu, zerkając na chłopca, który z
uwagą obserwował chmury.
-Mam nadzieję, że nie będzie to trwało wiecznie. Wieczorem chciałem pokazać ci gwiazdy nad
Axis. - Eric spojrzał na Hay Lin, a ona poczuła, że się rumieni.
-No, no. - Irma roześmiała się, kończąc ostatni kęs sernika. - Gwiazdy, wieczór w romantycznym
Axis... niezłe macie plany...
Przechodząca obok stewardesa podniosła niewielki notes, który wypadł z kieszeni profesorowi
Collinsowi.
-Proszę. To chyba należy do pana. - Wyciągnęła rękę, podając mu znleziony przedmiot.
-Dziękuję, bez niego czułbym się zi gubiony.
Rozsunął zamek torby, aby schować odzyskany notatnik. Z jej wnętrza wypadła teraz lornetka i
potoczyła się prosto pod nogi stewardesy.
-Widzę, że to prawdziwa wyprawa - ucieszyła się szczerze. - Życzę państwu udanego pobytu.
-Bez nas nie miałaby sensu. - Courtney Grumper przysunęła się do siostry. - Co to byłaby za
wyprawa bez reporterów? Nie ma artykułów, nie ma wyprawy - podsumowała, zerkając na
Cornelię. - A jestem pewna, że nie zabraknie skandali obyczajowych.
-Zrobiłam już kilka zdjęć - zachichotała Bess.
-Udało mi się uwiecznić uroczą Will w czasie zajmującej rozmowy z Mattem. - Wychyliła się,
spoglądając na rudowłosą koleżankę.
Will nie zwróciła na nią uwagi, bo jej myśli zaprzątało coś niezwykle ważnego.
-Dziewczyny - szepnęła do przyjaciółek - chodźcie do łazienki.
Wstały bez słowa i podążyły za Strażniczką Serca Kondrakaru. Łazienka przewidziana była dla
jednej osoby, więc zamknięcie się w niej w piątkę groziło poważnymi kontuzjami.
-Nie znalazłaś mniejszego pomieszczenia? - spytała Irma, przyklejając się do drzwi.
Cornelia usiadła na umywalce, a w kącie przy ręcznikach Hay Lin próbowała skurczyć się do
rozmiarów niewielkiego bagażu podręcznego.
-Irmo, nie wierć się, nie chcę wyglądać tak, jakbym czołgała się godzinami. Prasowałam go
ponad godzinę - syknęła Cornelia, wygładzając wygniecione nogawki kombinezonu.
Will milczała, czekając, aż dziewczyny znajdą sobie miejsce. Kiedy umilkły i skupiły na niej
uwagę, machnęła ręką w stronę wiszącej lampy. Zapadła kompletna ciemność.
-Chcesz się bawić w ciuciubabkę? - spytała zduszonym głosem Irma, która chcąc zająć
wygodniejszą pozycję, wbiła łokieć w klamkę. - To chyba nie najlepszy pomysł.
Woda w rurach zaszumiała i przez muszlę przepłynął strumień, wprawiając w drżenie umywalkę.
Kran zabulgotał.
-Irmo, czy możesz poprosić ją o chwilę ciszy? - spytała zniecierpliwiona Will. - Mam wam coś
ważnego do powiedzenia, a raczej do pokazania.
Woda ucichła i wtedy usłyszały szelest. Taranee cicho krzyknęła, bo coś przebiegło jej po
ramieniu.
-Spokojnie, to tylko mapa - zaśmiała się Will.
Wyciągnęła uroczyście dłonie i przyzwała Serce Kondrakaru.
-A teraz spójrzcie!
Serce rozświediło panujące w łazience ciemności. Pochylone twarze dziewczyn widoczne w
różowej poświacie zdradzały ogromną ciekawość. Teraz dobrze widziały to, co przyjaciółka chciała
im pokazać.
W rękach Will rozpostarta była mapa. Jej wytarte brzegi zawijały się do środka, więc
dziewczyny odruchowo złapały ich końce i wyprostowały stary pergamin.
-Poznajecie? - spytała Strażniczka Kondrakaru. - Dostałyśmy ją w księgarni. Gdy mi ją dałaś,
Taranee, czułam, że powinnam się jej przyjrzeć. Wstałam w nocy i zobaczcie, co odkryłam!
Pochyliła się nad mapą, wskazując miejsce zaznaczone krzyżykiem. Krąg światła, który pojawił
się w zaznaczonym punkcie, nie pozostawiał wątpliwości co do jego charakteru. Był to portal, i to
nie byle jaki. Przejście do Innego Świata zdawało się ogromne. Przyjaciółki wstrzymały na chwilę
oddech.
-Hej! Dziewczyny! Posnęłyście tam czy co? - rozległ się głos Martina. - Otwórzcie, bo będziemy
musieli wyważyć drzwi.
Rozległ się śmiech i Irma gwałtownie cofnęła się, znów uderzając się w prawy łokieć.
Wykrzywiła się z bólu i poczekała, aż Will zapali światło. Dziewczyny zmrużyły oczy i zamrugały
gwałtownie.
-No i będą mieli za swoje. - Irma z satysfakcją zwolniła zamek i popchnęła drzwi.
Drzwi otworzyły się z hukiem, uderzając w ramię przechodzącą stewardesę, która uśmiechnęła
się z trudem i pokręciła z niedowierzaniem głową. W progu stał Martin z Mattem w towarzystwie
zdumionego Erica.
Dziewczyny wydostawały się powoli z ciasnej przestrzeni, potrącając się nawzajem i
przepychając.
-Czy widziałeś kiedykolwiek coś podobnego? - zapytał ze śmiechem Matt. - Dla takiego widoku
warto było wziąć udział w konkursie. Co tam Axis!
-A Axis już na nas czeka - zakomunikował Eric. - Jeśli chcecie zobaczyć coś pięknego, wracajcie
szybko na miejsca.
Dziewczyny bez słowa pognały na swoje fotele i wyciągając szyje, wyjrzały przez niewielkie
okienka samolotu. Chmury rozstąpiły się, tworząc niewielki biały krąg, w którego wnętrzu ukazała
się wyspa. Miała kształt serca, a jej zielone brzegi prowadziły do piaszczystych dróg ciągnących się
białymi nitkami w głąb lądu. W centralnym punkcie wyrastał czarny wulkan otoczony kręgami
rudej ziemi. W dole rozrzucone były kolorowe domki na wzgórzach, a na południowym wybrzeżu
rozciągało się miasto.
-Axis... - szepnęła Hay Lin, pokazując wdzierającą się w ląd zatokę.

AXIS. DOM W GÓRACH
Na ganku, na niewielkim krzesełku, siedziała stara kobieta w czerni. Stojące przed nią krosna
zasłaniały rozciągający się przed domem krajobraz. Między kolorowymi nićmi widać było pasy
błękitnego nieba, które znikały, gdy zwinne palce prządki przewlekały kolejny wzór gobelinu. Teraz
sięgnęła po grzebień, aby wyrównać nowo powstałe ściegi. Odwróciła się w stronę krosien i
znieruchomiała z uniesioną dłonią, słysząc huk nadlatującego samolotu. Podniosła wzrok i ujrzała
srebrnego, żelaznego ptaka, który zniżał swój lot, pozostawiając na niebie białą smugę.
-Babciu! - Przed dom wybiegł chłopiec, tocząc przed sobą żelazną obręcz. - Lecą turyści! Może
zejdę do miasta i ich zobaczę?
-Nie bądź taki ciekawski. - Stara kobieta pogroziła mu palcem. - I tak nie będzie tam nikogo, kto
zechciałby się z tobą bawić.
Chłopiec posmutniał, więc kobieta przygarnęła go matczynym gestem do fartucha.
-No, już dobrze, dobrze, biegnij. - Stuknęła go lekko w plecy i wskazała rysującą się między
drzewami ścieżkę. - Tylko wróć przed zachodem słońca.
Gdy zniknął za drzewami, uśmiechnęła się lekko i wsunęła powoli grzebień w gęste sploty
gobelinu. Wyszyty wulkan zafalował, jakby miał za chwilę wypuścić kłąb dymu, ale wystarczyły
dwa gesty, aby ucichł i na gładkiej powierzchni haftu wzniósł się wysoko, wyrastając z żółtego
morza piasku.
AXIS. WYKOPALISKA
Żar lał się z nieba rozciągniętego nad Axis niczym błękitne płótno. Wygięty parkan dzielący
wykopaliska od reszty miasta domagał się odmalowania, ale nikt nie zawracał sobie głowy takimi
drobiazgami. Stojące przed ogrodzeniem autokary nagrzewały się w promieniach południowego
słońca, a w ich szybach odbijały się niczym w rybim oku ruiny odkopywanego miasta. Droga
prowadząca do bramy usiana była drobnym żwirem, którego okruchy uporczywie wpadały do
sandałów i co jakiś czas ktoś przystawał, aby usunąć uwierający go kamień. Pani Warton chwiała
się na obcasach, z trudem łapiąc równowagę. Znudzony strażnik sprawdzał bilety i machał ręką,
którą, jak podejrzewał Martin, z czasem nie będzie potrafił wykonać już żadnego innego gestu.
-Proszę chwilę poczekać - rozległ się głos starego przewodnika. - Za kilka minut wpuszczamy
następną grupę.
Za parkanem stanął ciemnowłosy chłopiec i przykleiwszy buzię do zardzewiałych prętów, zaczął
bardzo uważnie obserwować przechodzących turystów. Jego uwagę zwróciła jasnowłosa
dziewczyna w niebieskim kombinezonie.
-Spójrz, jak ci się przygląda. - Will trąciła Cornelię, wskazując wpatrzonego w dziewczynę
małego chłopca. - Jaki słodki, nie ma chyba jeszcze siedmiu lat.
Podeszła do parkanu, uśmiechając się do malca. Chłopiec patrzył na nią odważnie, nie
odwracając spojrzenia. Dziewczyna bezwiednie sięgnęła do kieszeni po malachitową żabę, z którą
nie rozstawała się od początku podróży. Słońce odbiło się w wypolerowanej powierzchni figurki.
Malec przyglądał się jej z zachwytem.
-Podoba ci się? - spytała Will i podała ją na wyciągniętej dłoni. - Proszę, jest twoja.
-Jaka piękna - powiedział z wdzięcznością chłopiec, przytulając zieloną figurkę. - Będę nosił ją
zawsze przy sobie.
-Will, pośpiesz się! - zawołała Irma. - Jak chcesz się z nim umówić na wieczór, to zrób to
szybko, bo zapuścimy tu korzenie.
Ostatnie słowa Irmy zginęły w śmiechu rozbawionych przyjaciółek.
-A może mnie odwiedzicie... - zaproponował nieśmiało chłopiec, wskazując na pozostałe
Czarodziejki. - Mieszkam w górach, z. babcią - dodał - i widać stamtąd wulkan. Wszystko wam
pokażę.
-Chętnie, ale nie wiem, czy zdążymy... - Will zerknęła na niecierpliwiącą się Irmę.
-Poczekaj, pokażę ci, jak tam trafić - ożywił się malec i sięgnął po leżący na ziemi patyk.
-Widzisz ten krzywy cyprys?
Na sąsiednim wzgórzu stało samotne drzewo.
-Skręcisz za nim w lewo. - Chłopiec szkicował końcem patyka kolejne linie na piasku. - A potem
pójdziesz prosto przed siebie wzdłuż żywopłotu, aż do rozrzuconych głazów. Wystarczy, że
dojdziecie do doliny, a później prosto na wzgórze, aż do samego końca. Dom widać z daleka.
-Postaram się zapamiętać - obiecała Will. - Mam na imię Will, a ty?
-A ja... - chłopiec zawahał się i odpowiedział: - Hermes.
-Piękne imię. - Will uśmiechnęła się i odchodząc, pomachała mu na pożegnanie.
-Umówiłaś się z nim? - spytała żartobliwie Cornelia.
-Oczywiście. - Will wzruszyła ramionami. - I będzie to o wiele ciekawsze niż wasze spacery z
chłopakami. Pójdę do niego z Mattem.
Poszły dalej i za kolejnym zakrętem ujrzały wielkie kamienne figury.
-Zobacz, są tam, wyglądają jeszcze bardziej niesamowicie niż na szkicach naszego podróżnika. -
Irrna szarpała za rękaw Hay Lin, wskazując widoczne na horyzoncie czarne posągi.
-Dziękuję państwu. - Przewodnik dał znak strażnikowi i ten zaczął na nowo sprawdzać bilety.
Grupa weszła na teren wykopalisk i teraz dopiero można było dostrzec ogrom prac rozpoczętych
przez archeologów.
Taranee sfotografowała fresk, który ocalał w nienaruszonym stanie na wydobytym z ziemi
fragmencie muru starego domu. Przedstawiał on krąg ludzi skupionych wokół jakiegoś przedmiotu.
-Przepraszam pana, ale w co oni się tak wpatrują? - spytała uprzejmie Taranee.
Przewodnik spojrzał na nią znad okularów i zatrzymał się na chwilę, aby pochylić się nad
freskiem.
-Niestety, nie wiadomo - odparł po chwili wahania, ale w jego niepewności kryło się coś jeszcze,
coś, co kazało Taranee przyjrzeć się mu uważniej. I wtedy coś zauważyła.
-Widziałyście? - Szept dotarł do Cornelii, która z uwagą studiowała pięknie rzeźbioną kamienną
wannę wydobytą w niemal nienaruszonym stanie.
-Cały czas coś widzę - odpowiedziała w roztargnieniu, bo właśnie wyobrażała sobie, jak bierze
w niej kąpiel z dodatkiem egzotycznych olejków z roślin rosnących tylko na tej wyspie.
-Ten przewodnik - syknęła niecierpliwie Taranee - kogoś mi przypomina.
-Może naszego matematyka... - zastanowiła się Cornelia. - Ja też mam wrażenie, jakbym go
skądś znała. Daj mi pomyśleć.
Dziewczyny przesuwały się powoli w kolejce do miejsca, gdzie można było zobaczyć kolejne
stanowisko archeologiczne.
-Powinnam była zostać w hotelu - jęknęła Irina, czując, jak cienka koszulka zaczyna przyklejać
się jej do pleców. - Superpokój, klimatyzacja, telewizor, a nie łażenie po tych kamieniach, gdy
słońce stoi w zenicie.
-O, widzę, że studiujesz ruchy ziemi - zaśmiała się Cornelia, która wyglądała jak zwykle, czyli
jakby przed chwilą wyszła prosto z najlepszego w mieście salonu piękności.
Podeszły bliżej, spoglądając na kłębiący się tłum ciekawskich turystów, którzy przepychając się,
przesuwali stopy po wąskim pomoście łączącym kamienne schody.
-Pośpieszcie się! - Profesor Collins machał w ich stronę, wchodząc na chwiejące się deski. -
Ruszacie się jak ślimaki.
-Szkoda, że nie jak żaby - mruknęła Will i pomachała historykowi. - Idziemy, już idziemy!
Tuż za nimi szli Matt z Martinem i Erikiem, zawzięcie o czymś dyskutując.
-Zobaczysz, przekonasz się, że one tu żyją - upierał się Matt.
-No, nie wiem. - Martin nie wydawał się przekonany. - Czytałem, że małpy...
-O kim wy rozmawiacie? - zainteresowała się Irma. - O swoich przodkach?
Nie czekała jednak na odpowiedź, bo wąska deska, na której postawiła nogę, zachwiała się
niebezpiecznie i gdyby nie pomoc Will, Irma wylądowałaby wprost na plecach pochylonego nad
czymś archeologa.
-Kiedy wreszcie zobaczymy z bliska te posągi? - niecierpliwiła się Will.
-Chcesz napić się wody? - zaproponował Matt i podał jej butelkę.
Will przechyliła ją i wtedy dostrzegła przez zielonkawe szkło twarz przewodnika. Miała
wrażenie, że całkiem niedawno widziała kogoś podobnego, ale ten człowiek wydawał się dużo
starszy od uporczywie powracającego obrazu. Nie zdążyła jednak nic więcej sobie przypomnieć, bo
właśnie w tej chwili odezwała się jej komórka.
-Twoja mama od dłuższego czasu usiłuje się do ciebie dodzwonić - usłyszała jej pełen pretensji
głos. - Czy ja ciągle muszę ją nagrywać, bo ty nie raczysz mnie odebrać?
-Później do niej zadzwonię - rzuciła pośpiesznie Will.
-Nikt nie wie, skąd się wzięły posągi na wyspie... - rozpoczął swą opowieść przewodnik. - W
pamięci wyspiarzy są tutaj od zawsze. Legenda głosi, że stworzyli je tajemniczy giganci, ale nie
mamy na ten temat żadnych przesłanek oprócz powtarzanej opowieści. Wygląda na to, że nowo
odkryte miejsce, które państwo przed sobą widzą, nie ma z posągami nic wspólnego - tłumaczył
cierpliwie, prowadząc grupę do kolejnego stanowiska.
I wtedy zobaczyły wreszcie z bliska kamienne posągi, których lśniąca czerń budziła niepokój,
ale też fascynację uczonych badających pochodzenie figur. Wykonane były z nieznanego kruszcu, z
minerału, którego dotychczas nie znaleziono na Ziemi. Niektóre z nich wyglądały tak, jakby ktoś
zatrzymał je w biegu, inne pochylone były ku ziemi, ale wszystkie spoglądały w stronę wygasłego
wulkanu, centrum wyspy oddalonego od miasta o kilka kilometrów. Na kamiennych ramionach
siedziały nieruchomo czarne ptaki. Ciemne paciorki oczu wlepione były w zadzierających głowy
turystów.
Nagle wielki kruk poderwał się gwałtownie do lotu, okrążając plac, z którego najlepiej widać
było posągi. Podfrunął do Will i dotknął skrzydłem jej włosów. Nie zdążyła zareagować, bo już
unosił się wysoko w górze, aby usiąść na jednym z posągów, który był wyższy niż pozostałe. Inne
mierzyły nie mniej niż pięć metrów, ten musiał mieć co najmniej siedem. Był naprawdę
imponujący.

W dole dawało się zauważyć odsłonięte fragmenty pomieszczeń, freski zdobiące ściany,
widoczne w jaskrawym słońcu profile wyrytych w kamieniu postaci.
Deski trzeszczały pod naporem stóp, jakieś dziecko zaczęło płakać, a gruby turysta obwieszony
aparatami wstrzymywał ruch, bo za nic nie chciał się ruszyć z miejsca, szukając jak
najdogodniejszej pozycji do uwiecznienia wykopalisk.
-Uwaga! - rozległ się pełen emocji głos przewodnika. - Proszę się przesunąć. Tu nie wolno
stawać!
I właśnie w tej samej chwili klęczącemu nad dołem archeologowi wyrwał się okrzyk radości.
-Czułem, że coś tu się kryje! - Odgarniał pośpiesznymi ruchami ostatnią warstwę ziemi, spod
której powoli wyłaniał się płaski niewielki przedmiot. Mamrotał pod nosem jakieś słowa,
wyciągając ostrożnie coś, co przypominało medalion.
-Kolejne tajemnicze odkrycie! - krzyknął, nie mogąc zapanować nad emocjami.
Na dźwięk tego słowa turyści stłoczeni na podeście zamarli w bezruchu i widać było, że żadna
siła nie ruszy ich z miejsca.
Stojąca najbliżej dziewczynka, którą starszy brat uparcie popychał, zerknęła w bok na jeden z
posągów i zamarła w bezruchu, nie reagując na niecierpliwe poszturchiwania swojego dręczyciela.
Czarna figura patrzyła prosto na nią, a jej oczy wyglądały jak żywe.
-Mamusiu, on na mnie patrzy! - krzyknęła, szarpiąc szczupłą młodą kobietę, która mrużyła oczy,
starając się wypatrzyć, co kryje się w dłoniach archeologa.
-Proszę się natychmiast odsunąć! - krzyczał zdenerwowany przewodnik. - Tutaj nikt nie ma
prawa przebywać. Znaleźliśmy coś nowego i musimy zabezpieczyć teren!
Jednak nikt go nie słuchał. Ludzie, o ile to było możliwe, pochylili się jeszcze niżej, chcąc
dojrzeć odkryty przez archeologa przedmiot.
Młody badacz starożytności aż drżał z emocji, a druciane okulary zjechały mu na czubek nosa,
co wcale nie dodawało mu powagi. Poprawił je niecierpliwym gestem i z nagłą determinacją uniósł
w górę stary medalion. Był on prawie czarny, ale gdy dotknął go promień słońca, rozbłysnął jak
odnaleziony klejnot.
-Lepiej go nie ruszać... - odezwał się ochrypłym głosem przewodnik.
-Gdybym tak niczego nie ruszał, to muzeum w Axis świeciłoby pustkami - odpowiedział
archeolog, nie odwracając wzroku od kołyszącego się medalionu.
-Jest bardzo delikatny. - Archeolog zatrzymał tarczę medalionu, która znieruchomiała, a
obserwujący tę scenę turyści wstrzymali oddech. - Zabezpieczę go do zbadania, bo jeszcze się nam
rozsypie - dodał czule i zawinął go w miękką szmatkę, układając w niewielkiej skrzynce na
eksponaty.
Ciemna chmura zasłoniła słońce, ale po chwili znowu wyszło, pokrywając złotem odkopywane
przez archeologów starożytne miasto. Powietrze drżało, rysując na wypalonych żarem ścianach
starych budowli tajemnicze cienie wyglądające jak nieznane pismo ludów z innej galaktyki. Czarne
posągi zdawały się falować w gorącym wietrze południa.
-Nigdy nie przypuszczałem - ciszę przerwał tubalny głos jednego z korpulentnych mężczyzn - że
stanę się świadkiem wiekopomnego odkrycia...
-Nie gadaj pan, tylko patrz - fuknęła kobieta w kapeluszu, dyskretnie kierując obiektyw małego
aparatu prosto na medalion.
W tej samej chwili poczuła na nadgarstku mocny uścisk dłoni.
-Nie robimy zdjęć. - Głos przewodnika był lodowaty jak kamień o poranku w Axis.
-Dobrze już, dobrze - wymruczała, patrząc na niego z obawą.
-W środku panuje odpowiednia wilgotność powietrza - wyjaśnił suchym tonem przewodnik. -
Byli państwo świadkami odkrycia cennego medalionu. Czas pokaże, jaka jest jego historia.
Archeolog wygramolił się z dołu i radośnie pomachał zebranej publiczności. Odpowiedzieli mu
pełnymi entuzjazmu okrzykami. Po chwili zniknął w namiocie należącym do misji. Deski
zaskrzypiały i turyści niczym ospały wąż ruszyli gęsiego w stronę kolejnego stanowiska.

AXIS. LAS
Chłopiec biegł szybko, ściskając w ręku malachitową figurkę. Pośpiesznie odgarniane gałęzie
uderzały go w twarz. Kilka razy się potknął, zapominając o tym, że wybierając drogę na skróty,
może wylądować w głębokich dołach porośniętych mchem. Zawsze tu były, a gdy kiedyś zapytał
babcię, skąd się wzięły, odpowiedziała z poważną miną, że zrobiły je Kamienne Olbrzymy. Od
tamtej chwili nie myślał o nich inaczej. Nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się w domu na górze,
złapie babcię za rękę i wykrzyczy jej najnowszą wiadomość o odkryciu w dolinie.
AXIS. ULICA
-Znów miałyśmy pecha. - Bess spojrzała rozżalona na siostrę. - Szkoda, że to nie my
znalazłyśmy ten medalion, miałybyśmy teraz o czym pisać.
-Przynajmniej go sfotografowałaś? - zapytała Courtney.
-Nie, ale za to mam świetne zdjęcie Matta. Widziałam też jakiegoś chłopaka, który łaził za
Cornelią.
-Też go zauważyłam - poinformowała ją siostra - ale nie zdążyłam mu się przyjrzeć.
-Że też mu się chciało gapić na tak nieciekawą osobę. - Bess wzruszyła ramionami i spojrzała na
idące przed nimi dziewczyny.
-Znowu spiskują - szepnęła. - Zobacz, jak się naradzają, śmieją...
-Daj już spokój, lepiej pomyśl o artykule na temat kamiennych posągów. Musimy koniecznie
wymyślić na ich temat własną teorię.
Ulica w Axis, bo tak nazywało się największe miasto na wyspie, wyglądała, jakby wylegli na nią
wszyscy mieszkańcy. Tłumy przechodniów przepychały się wąskimi chodnikami, a okoliczne
sklepiki przeżywały prawdziwe oblężenie turystów. Największym powodzeniem cieszyły się czarne
figurki olbrzymów. Znikały z wystaw sklepowych, jakby ktoś postanowił usunąć wszystkie ślady
ich obecności na wyspie.
-Nie będę ich kupować. -Taranee stuknęła palcem w szybę, spoglądając na wygięte w okrutnym
grymasie usta. - Obiecałam bratu, że przywiozę mu takiego olbrzyma, ale nie mam zamiaru trzymać
go w domu.
-Peter by to zrozumiał - odezwała się Cornelia. - Poza tym są brzydkie, ktoś wykonał marne
kopie, zobacz, to zwykłe odlewy.
-Od kiedy tak dobrze znasz mojego brata? - zapytała niewinnie Taranee, otwierając szeroko oczy.
-Może coś przegapiłam?
-A może my coś przegapiłyśmy? - spytała jedna z Grumperek, przepychając się w stronę szyby
wystawowej.
-Owszem - odpowiedziała Irma. - Przegapiłyście wczorajszy dzień.
-I nic już tego nie zmieni - dodała ze śmiechem Hay Lin. - Chodźcie, dziewczyny, szkoda czasu
na rozmowy z wścibskimi pseudoreporterkami. Axis na nas czeka.
I nie czekając na odpowiedź, ruszyły w górę ulicy, tam gdzie widać było białe domki z
błękitnymi tarasami, których poręcze oplatały wielkie cyklameny. Gdy minęły już sklepy i ucichł
gwar ulicy, dostrzegły wiele umykających im wcześniej szczegółów. Śpiące koty, które wylegiwały
się na parapetach otwartych okien, wygrzewając się na słońcu. Zacienione podwórka widoczne w
wąskich przesmykach, gdzie fruwały białe płachty suszących się prześcieradeł, ale przede
wszystkim starych ludzi, którzy siedzieli przed domami przy małych stolikach, przesuwając w
chłodnych palcach kości do gry, aby rzucić na szachownicę blatu kolejną sumę liczb mającą
przynieść im powodzenie.
Will przystanęła, aby zobaczyć rzut staruszka, którego profil odcinał się na tle widocznego w
oddali wulkanu. Odwrócił wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się
przepraszająco i dogoniła przyjaciółki.
-Czy nasi uczniowie - pani Warton zwróciła się do historyka, starając się dotrzymać mu kroku -
muszą wlec się niczym leniwy wąż?
-Kto tu mówi o wężach? - odezwał się wesoło stary przewodnik, który szedł z nimi do
pensjonatu, aby ustalić plany na następny dzień. - W Axis jest tyle ciekawych rzeczy... nie dziwię
się, że ciągle gdzieś przystają, aby na coś popatrzeć.
AXIS. PENSJONAT
-Nie mogę uwierzyć, że widziałam je na własne oczy - mówiła z przejęciem Taranee, machając
nogami.
Dziewczyny siedziały na wysokim murku dzielącym zajmowany przez uczniów pensjonat od
drogi, którą tam i z powrotem jeździły motocykle.
-Robią wrażenie - przyznała Irma. - Niezłe z nich przystojniaki.
-Ja o olbrzymach, a ty ciągle o tym samym - zniecierpliwiła się Taranee.
-Mówiłam o olbrzymach. - Irma zrobiła obrażoną minę.
-Nie chciałabym spotkać ich w ciemnej ulicy - odezwała się Will, która właśnie dołączyła do
przyjaciółek i zajęła ostatni skrawek kamiennego muru.
-Źle im z oczu patrzy
-No i wcale się nie ruszają - zachichotała Hay Lin. - Są po prostu gburowaci i pewnie mają serce
z kamienia.
-To co robimy z tym portalem? - spytała niecierpliwie Cornelia.
Stała przed nimi w błękitnym kostiumie nieświadoma, że od chwili kilku miejscowych chłopców
przygląda się jej z ciekawością, wyglądając zza rogu ulicy, gdzie zaparkowali swoje motocykle.
Najwyższy z nich ośmielił się przejść na drugą stronę ulicy i właśnie zbliżał się wolnym krokiem do
Cornelii, nie odrywając od niej zachwyconego spojrzenia.
-Uwaga, niebezpieczeństwo na horyzoncie - zaśmiała się Irma, mrugając do stojącego tuż obok
chłopaka.
-Czy nie miałabyś ochoty - zwrócił się do Cornelii, ignorując pozostałe dziewczyny - przejść się
ze mną wieczorem po Axis? Mój wuj jest strażnikiem wykopalisk, jeśli go poproszę, może zgodzi
się wpuścić nas wtedy, gdy nikogo już tam nie będzie.
-Nie mam w zwyczaju spacerować nocami po mieście, którego nie znam, i to w dodatku w
towarzystwie osoby, którą widzę po raz pierwszy w życiu. - Cornelia spojrzała na niego z
wyższością.
-Przecież możemy się poznać - odpowiedział spokojnie.
-Jeśli brakuje ci towarzystwa... - wtrąciła Irma, której chłopak wyraźnie się spodobał.
-Zastanów się jeszcze - zwrócił się do Cornelii, uśmiechając się przepraszająco do Irmy. - Zajrzę
wieczorem do pensjonatu.
Odszedł wolnym krokiem, a stojący po drugiej stronie ulicy koledzy odpalili już motory,
ruszając z fasonem z miejsca. Chłopak wskoczył na siodełko i odjeżdżając, pomachał jeszcze na
pożegnanie.
-Ale chłopak! Czasami cię, Cornelio, nie rozumiem. .. - Irma wzruszyła ramionami i zwróciła się
do reszty dziewczyn. - To co z tą mapą?
W tej samej chwili pod drzewem rosnącym przy murze pojawił się Eric.
-Są tutaj! - krzyknął wesoło. - Mówiłem, żeby szukać ich za pensjonatem.
-No to sobie nie pogadamy - mruknęła pod nosem Will.
Rozległ się tupot bosych stóp i na horyzoncie pojawił się ociekający wodą Martin.
-Idziecie pływać? - spytał. - Woda jest po prostu boska!
-Pewnie mokra - powiedziała z przekąsem Irma. - Zaraz idziemy. Wracając do kolacji - spojrzała
porozumiewawczo na przyjaciółki - to ciekawa jestem, czy dają tu jakieś jadalne potrawy.
-Musisz zaryzykować - roześmiała się Cornelia. - Choć nigdy do końca nie wiadomo, co się
znajdzie na talerzu.
-Dajcie spokój, nie kłóćcie się. - Will zeskoczyła z murka i złapała leżący na krześle ręcznik.
Miała na sobie kostium w zielone i żółte paseczki, w którym wyglądała rzeczywiście świetnie.
Nawet Corny musiała to przyznać.
-Nie wiem jak wy, ale ja idę popływać - oznajmiła i ciągnąc za sobą nadmuchiwaną żabę,
powędrowała w stronę basenu.
-Nie wiem jak wy - powtórzyła Irma - ale ja idę popływać... z Mattem. - Pokazała wyłaniającą
się i znikającą głowę chłopaka, który już po raz dziesiąty pokonywał basen, z determinacją godną
lepszej sprawy.
-Ten to ma kondycję - odezwał się z zazdrością Martin.
-Musi mieć, aby wyłapywać uciekające z klatek zwierzaki i pilnować, aby nie wybiegły na ulicę.
Do tego potrzebny jest refleks. Jego dziadek ma świetne podejście do zwierząt, ale wcale go nie
słuchają. - Zaśmiała się Hay Lin.
Właściciel pensjonatu zapalił światła i teraz woda w basenie wyglądała nieziemsko, cała
turkusowa rzucała srebrzyste błyski na ściany porośnięte bluszczem.
-To co, pływamy? - zapytała Cornelia, upinając włosy - Ja tam mam ochotę się zrelaksować.
-A ja mam ochotę... - zaczęła Irma, ale słysząc chóralny jęk przyjaciół, uśmiechnęła się krzywo i
rozkładając bezradnie ręce, skończyła: - ...ochotę... popływać, oczywiście!
-Hej! Jak będziesz tak chlapać, to rezygnuję z pływania! - krzyczała już po chwili Irma,
uciekając przed atakującym ją Martinem.
-Masz to ujęcie? - upewniała się Courtney, zerkając ostrożnie przez balustradę balkonu.
-A jak myślisz? - mruknęła Bess.
Stała przy ścianie dzielącej sąsiadujące tarasy. Patrzyła przez wizjer aparatu, szukając kolejnej
ofiary.
-Już widzę ten artykuł - cieszyła się siostra. - „Nareszcie razem - Irma i Martin pod błękitnym
niebem Axis”.
-To nie jest dobry tytuł - pouczyła ją Bess. - Masz szukać prawdziwych sensacji, a nie
romantycznych opowieści.
-Nie trać z oczu Erica i Hay Lin - poradziła Courtney. - Jak znam życie, wybiorą się wieczorem z
lunetą oglądać gwiazdy. Widziałam, że miał ją w bagażu podręcznym.
-Nie rozumiem, jak można zajmować się astronomią. Przecież to śmiertelnie nudne. Nie da się
nawet zrobić porządnych fotek. - Bess z miną pełną niesmaku przewróciła wymownie oczami.
Teraz celowała obiektywem prosto w grono profesorskie.
-Zrobię im zdjęcie - poinformowała siostrę - tak na wszelki wypadek.
Profesor Collins w towarzystwie pani Warton przeglądał albumy o Axis, przygotowując plan
zajęć na następny dzień. Warsztaty polegały na realizacji projektu „Rzeźba w plenerze”, a ich
owocem miały być prace przedstawiające szkice posągów, które w szkolnej pracowni miały
zamienić się w dzieła z gliny. Pytanie, które towarzyszyło rozważaniom o Axis, było pytaniem o
pochodzenie tej rzeczywistości, która od lat fascynuje archeologów i co ważniejsze, ciągle nasuwa
te same wątpliwości. Skąd się wzięły te posągi i jak długo wpatrują się w horyzont?

1 komentarz:

  1. Super. Przeczytałam z zapartym tchem! Czekam na kolejne. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń