SHEFFIELD INSTITUTE. PRACOWNIA HISTORYCZNA
Ktoś otworzył okno i wiatr porwał leżący na ławice papierowy samolot zrobiony przez Hay Lin.
Wzbił się w górę, dotknął sufitu i zaczął spadać prosto na ławkę zamyślonej Irmy.
-Ojej! - wyrwało się Hay Lin, która wpatrywała się z zachwytem w wirujący samolot.
W ostatniej chwili gwałtownie skręcił i wylądował na biurku profesora Collinsa. Na skrzydłach
miał wypisane imiona pięciu przyjaciółek, zaś w środku ukryty był wielki znak zapytania.
-Co my tu mamy, zaraz, zaraz... - Mina historyka nie wróżyła nic dobrego.
Chwycił samolocik za skrzydło, obrócił na wszystkie strony i powoli rozwinął, odsłaniając
nakreślony przez Hay Lin znak zapytania.
Irma popatrzyła porozumiewawczo na przyjaciółkę.
-Hm... ciekawe, może to wyda się dziwne, ale rzekłbym, że spadł mi on z nieba. Właśnie miałem
wam coś zakomunikować. - Profesor uśmiechnął się pod nosem, wprawiając w zdumienie całą
klasę.
Taranee wpatrywała się w podręcznik pogrążona w lekturze rozdziału o zaginionych światach.
Jej wyraz twarzy zdradzał, że przeniosła się w czasie i przestrzeni w sobie tylko znane miejsca.
-Chciałem tę wiadomość zostawić na koniec... - rozpoczął tajemniczo profesor Collins,
spoglądając na swoich uczniów - ale skoro ten znak zapytania sam przyfrunął do mnie, mam dobrą
okazję, aby ogłosić, że praca, która powstała w kołach historycznym i plastycznym, zajęła pierwsze
miejsce w konkursie „Dookoła Świata”!
-Hurra!!! - rozległ się krzyk i trzy przyjaciółki zerwały się z miejsc, z radości wyrzucając w górę
zeszyty.
-Dlatego - ciągnął historyk, nie zważając na panujący w klasie harmider - niektórzy z nas wiedzą
już, co będą robić w ten weekend. Spędzą go w dobrym towarzystwie na słonecznej wyspie,
ponieważ nagrodą w konkursie jest wyjazd na Axis, gdzie znajdują się najsłynniejsze na świecie
kamienne monumenty i jedne z najciekawszych wykopalisk archeologicznych ostatnich lat!
-Mam nadzieję, że na Axis są jacyś fajni wyspiarze - odezwała się półgłosem Irma i uśmiechnęła
się szeroko, trącając łokciem Hay Lin.
-A ja mam nadzieję, że nie tylko ta nadzieja sprawia, że tak się cieszysz. - Profesor Collins
roześmiał się głośno, żartobliwie grożąc palcem Irmie.
-Przy okazji... - Wyjął z kieszeni notes i zajrzawszy do niego, powiódł wzrokiem po klasie,
odnajdując pozostałe dziewczyny. - Taranee mam dla ciebie zadanie. Wykonasz mapę planowanych
przez nas wędrówek po Axis.
-Ale im dobrze - wyrwało się jednemu z uczniów, który popatrzył z zawiścią na rozradowane
dziewczyny.
-Ciekawe, jak to sobie załatwiły - dodał złośliwie Andrew.
-Trzeba było wziąć udział w projekcie - uciął komentarze historyk. - Namawiałem wszystkich tu
obecnych, ale z całej klasy zgłosiły się tylko trzy osoby.
-Takie wykopaliska to śmiertelne nudy - odezwała się z przekąsem blondynka z pierwszej ławki.
-W twoim towarzystwie na pewno! - odcięła się Irma.
W tym samym momencie rozległ się dzwonek, przerywając rodzącą się między dziewczynkami
kłótnię.
-Za dwa dni wylatujemy. - Profesor Collins podniósł głos, aby wszyscy mogli go usłyszeć. -
Dziękuję wszystkim za uwagę.
Drzwi otworzyły się z hukiem i na korytarze Sheffield Insitute wysypał się kolorowy dum
uczniów.
-Co on właściwie miał na myśli, mówiąc wylatujemy... - zastanawiała się Hay Lin, przeciskając
się przez drzwi zdecydowanie za wąskie dla dwudziestki uczniów, którzy w tej samej chwili
uświadamiają sobie, że właśnie mają ochotę na drugie śniadanie.
*
-I co ty na to? - Bess Grumper złapała za rękaw przechodzącą siostrę. - Wszystkie jadą na Axis,
przyjaciółeczki... - sylabizowała z przekąsem - a do tego wiecznie spiskują po kątach.
Courtney Grumper rzuciła jej krzywy uśmiech. Siostry słynęły w szkole ze wścibstwa i
złośliwych komentarzy i miały kilka innych cech uniemożliwiających wzbudzenie czyjejś sympatii.
Po pierwsze, były kąśliwe i uwielbiały plotkować. Po drugie, nie potrafiły robić nic innego, jak
tylko szperać i węszyć w poszukiwaniu sensacji. Nadawały się więc znakomicie na reporterki, ale
nie mogły liczyć na to, że opisywani przez nie uczniowie poczują do nich słabość. Chyba że byłaby
to słabość wywołana uczuciem bezsilnej złości. Szkolna gazetka wyglądała więc zazwyczaj jak
kronika towarzyska, w której zamieszcza się wiadomości mogące skompromitować najsłynniejsze
w szkole osoby.
Na pierwszym piętrze za palmą naradzały się, czekając na pozostałe dwie przyjaciółki, Irma z
Taranee i Hay Lin.
-I co, wiadomo już, czy jadą siostry Grumper? - pytała Taranee, która będąc z natury nieśmiała,
nie lubiła, gdy ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy.
-Słyszałam, że jadą jako kronikarki naszej wyprawy, aby przygotować specjalne wydanie
szkolnej gazetki - rozległ się głos Cornelii, która właśnie przecisnęła się między ścianą a donicą z
rośliną.
Przechodząc, pogładziła delikatnie liście palmy. Pochyliły się nad dłonią Cornelii, a ona
uśmiechnęła się, przechylając głowę.
-Już to sobie wyobrażam. - Irma wzniosła do góry oczy i rozłożyła ręce. - „Matt widziany na
spacerze z Will”, „Zakochany Peter maluje portret Cornelii”, „Romantyczne spotkanie Irmy z
miejscowym chłopakiem... ”.
-Nie przejmujcie się tak - poprosiła Will, która jako ostatnia z Czarodziejek pojawiła się w
umówionym miejscu. - I tak nie popsują nam wyjazdu.
Rozległ się dzwonek na następną lekcję.
-Idziesz, cukiereczku? - Martin, podkochujący się w Irmie okularnik, miał taką minę, jakby
wygrał los na loterii. - Niedługo wyjeżdżamy! Nie zapominaj, że przed nami wycieczka życia.
-Jeszcze trzy dni - odparła ponurym głosem Irma.
-Tak się cieszę, już nie mogę się doczekać! - rzucił wesoło Martin i ruszył w stronę klasy.
HEATERFIELD. ULICA
W Heaterfield wyraźnie psuła się pogoda. Wiatr pędził chmury, których stalowe kłęby
zapowiadały wiosenną burzę. Dziewczyny szły szybko przed siebie, dyskutując z wielkim zapałem.
Wizja, że już za kilkadziesiąt godzin znajdą się na gorącej wysepce, już dodawała im skrzydeł.
-Zostało nam zbyt mało czasu. - Cornelia była przerażona na samą myśl, że może nie zdążyć
skompletować garderoby. - Muszę koniecznie kupić sobie kombinezon. Widziałam w HeatherDome
wspaniały, cały niebieski, i do tego z granatową lamówką...
-Panna strojnisia musi zawsze i wszędzie nieskazitelnie wyglądać - zaśmiała się Irma. -
Zapominasz, ślicznotko, że to również są wykopaliska. Wiesz... brud, kurz, pająki...
-Ani słowa o pająkach - zaprotestowała gwałtownie Taranee, która choć była nieustraszona i
świetnie dogadywała się z żywiołem ognia, panicznie bała się stworzeń o cienkich nóżkach.
-Kto idzie ze mną? - spytała Cornelia, lekceważąc zaczepkę Irmy. - Hay Lin, ty tak świetnie
znasz się na modzie, będziesz mogła mi doradzić.
-Dobrze, pani archeolog, idziemy z panią po strój służbowy. - Irma zatrzymała się i salutując,
złapała Cornelię pod rękę.
-Mam tylko godzinę - uprzedziła Hay Lin. - Potem muszę pomóc rodzicom w restauracji.
Taranee wlokła się za przyjaciółkami, intensywnie nad czymś rozmyślając. Bezwiednie strząsała
z szyi niewidzialne pająki, jakby opowieść Iriny o wykopaliskach tak bardzo podziałała na jej
wyobraźnię, że już przenosiła się tam w myślach, aby zbadać poszczególne obiekty.
Mijały wystawy kuszące niepotrzebnymi przedmiotami. Na jednej Will wypatrzyła malachitową
figurkę żaby i uparła się, aby wejść do środka.
*
Matowy dźwięk dzwoneczka nad drzwiami zapowiedział pojawienie się nowych klientów.
-Nie zostawię jej tu - stwierdziła Will, przekraczając próg sklepu. - Ona do mnie przemówiła i
nie mam zamiaru jej tu zostawiać.
-Mogłabyś kupić sobie wygodne buty, takie na wykopaliska - niecierpliwiła się Cornelia,
wiedząc, że nie mają zbyt dużo czasu.
-Buty mogę kupić kiedy indziej, a bez żaby nie wyjadę - powtarzała Will, zmierzając prosto w
stronę wystawy.
Żaba spoglądała na ulicę, obserwując bacznie przechodniów.
-Chodź, kochana - szepnęła Will, zdejmując ją ze szklanej półki. - Poznasz swoje przyjaciółki.
Sprzedawca otworzył usta ze zdumienia. Przez chwilę wydawało mu się, że żaba uśmiecha się
do nowej właścicielki. Przyjął pieniądze i wypuścił dziewczynki na zewnątrz. Gdy zamykał za nimi
drzwi, z niedowierzaniem kręcił głową.
-Od dwudziestu lat sprzedaję te figurki i myślałem, że nic nie jest w stanie mnie zadziwić... -
wymamrotał pod nosem.
Dzwoneczek zakołysał się, a jego kojący dźwięk odciął sprzedawcę od reszty świata. Ucichł
gwar dochodzący z ulicy.
*
-Mowy nie ma, żebyśmy po drodze gdzieś jeszcze wstępowały - zbuntowała się Cornelia. -
Zamknijcie oczy i dajcie się poprowadzić do Heather- Dome.
Przyjaciółki ze śmiechem wzięły się za ręce i zaciskając powieki, ruszyły przed siebie, zajmując
cały chodnik.
Pierwsza wpadła na latarnię Will.
-Mogłabyś uważać - odezwała się latarnia. - Stoję sobie spokojnie, a ty wchodzisz na mnie i
nawet nie przeprosisz.
Spłoszona Will rozejrzała się na wszystkie strony.
-Może byś ją uciszyła - poprosiła Irma - bo zaraz będziemy mieć kłopoty.
W oddali ujrzała policjanta, który wielkimi krokami zmierzał w ich stronę, z surową, niewróżącą
nic dobrego miną.
-Czy mi się wydaje, czy panienki robią sobie żarty? - spytał, pochylając się nad dziewczętami.
-Ach, to ty, Irmo. - Rozpoznał córkę kolegi z komisariatu. - Idźcie spokojnie i na drugi raz nie
zamykajcie oczu na ulicy. To niebezpieczne.
-Dobrze, już nie będziemy tego robić - obiecała Irma, uśmiechając się szeroko, lecz gdy tylko
zasalutował i odwrócił się od nich, pokazała mu język.
-Idziemy, dziewczyny - dodała z niewinną minką.
-Poczekaj - poprosiła Taranee. - Tu jest księgarnia, muszę jeszcze kupić mapy.
-Wiedziałam - jęknęła Cornelia. - Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że przy okazji chcecie
załatwić swoje sprawy.
Wybuchnęły śmiechem i łapiąc ją za ręce, wciągnęły do księgarni.
*
W środku panował półmrok, a siedząca na wysokim stołku dziewczyna była tak zatopiona w
lekturze, że nawet nie podniosła głowy. Wszędzie wokół leżały książki, a na ścianach wisiały mapy
różnych obszarów świata. W stojaku stały zwinięte w rulonach reprodukcje starych rycin, którym
Hay Lin nigdy nie mogła się oprzeć.
-Cześć, czy mogę poprosić o mapę Axis? - spytała Taranee, która od kilku miesięcy przychodziła
do księgarni i zdążyła zaprzyjaźnić się ze sprzedawczynią.
-Są tam, poszukaj na drugiej półce po prawej stronie - pokazała jej, unosząc rękę i nie odrywając
wzroku od książki.
Dziewczyny wygrzebały spośród map dwa egzemplarze. Najnowszą, z zaznaczonymi
wszystkimi, najmniejszymi nawet drogami i najważniejszymi obiektami na wyspie, i jakąś starą,
którą odkryła Will, sięgając za regał. Wyciągnięty rulon wyglądał tak, jakby ktoś długo po nim
deptał, a potem wyprostował i starannie zwinął. Pochyliły się nad mapą i studiowały przez chwilę z
uwagą widoczne tam linie.
-Tu jest jakiś znak - zwróciła uwagę Irma.
-I to dodany później przez kogoś, kto postawił piórem krzyżyk w miejscu, które pewnie było dla
niego ważne. - Taranee wyraźnie się ożywiła.
-Przypomina mi nasze mapy z zaznaczonymi portalami. - Will delikatnie przesunęła palcem po
liniach, wyczuwając nierówności starego papieru.
-Ciekawe, co się tam znajduje - zamyśliła się Cornelia. - Jak będziemy na wyspie, postaramy się
odnaleźć miejsce zaznaczone na mapie.
Will zwinęła ją ostrożnie i ruszyła w stronę siedzącej w kącie dziewczyny, która w skupieniu
śledziła wzrokiem kolejne linijki tekstu.
-Czy tę też mogę kupić? - spytała Taranee, biorąc od Will starą mapę.
Sprzedawczyni odłożyła książkę i wolno podeszła do kasy.
-Pokaż. - Spojrzała na wymięty rulon papieru.
-Ach, tę. Tę możesz sobie zabrać, nie wiem, skąd się tutaj wzięła. Ale drugą musisz kupić. -
Dziewczyna wstukała cenę i wydała resztę.
-Do zobaczenia w przyszłym tygodniu - powiedziała Taranee, zatrzymując się w uchylonych
drzwiach. - Jedziemy na weekend do Axis.
-Uważajcie na siebie - szepnęła pod nosem dziewczyna i wróciła do przerwanej lektury.
*
Przyjaciółki stały roześmiane przed księgarnią i żywo o czymś dyskutowały.
-A może wpadniemy na chwilę do Golden - zaproponowała Irma. - Wzmocnimy się i
wyruszymy do centrum handlowego po kreacje Cornelii.
-Teraz już wam nie odpuszczę - mówiła Cornelia. - Mój kombinezon jest najważniejszy, bez
niego nie wyjadę. Nawet o tym nie myśl! - dodała, patrząc z naganą na Irmę.
Ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Przyjaciółki z trudem za nią nadążały i niebawem ujrzały
w perspektywie ulicy duży szyld centrum handlowego.
Ruszyły biegiem i gdy znalazły się już wystarczająco blisko, zwolniły, zamykając na chwilę
oczy. Zawsze powtarzały, że trzeba ćwiczyć orientację w terenie, wykluczając kolejne zmysły.
-Hej, zobacz, jakie to dziwne. - Will usłyszała głos Taranee.
Sądząc z tonu zaintrygowanej czymś przyjaciółki, to coś musiało wydawać się
niewydumaczalne, bo racjonalnie myśląca o świecie Taranee nigdy nie zwróciłaby uwagi na coś
normalnego. Will ostrożnie otworzyła oczy.
Na wystawie stały manekiny. Czarne figury, które ktoś musiał porzucić, aby niebawem ubrać je
w stroje z najnowszej kolekcji. Teraz jednak wyglądały niczym tajemnicze istoty przybyłe nie
wiadomo z którego wymiaru.
-Wyglądają zupełnie jak posągi z Axis - wyrwało się Taranee. - Też są czarne i trochę straszne.
Dziewczyny wpatrywały się szeroko otwartymi oczami w leżące, stojące i pochylone figury.
Na wystawie pojawiła się młoda dziewczyna. Pomachała do nich radośnie i położyła na krześle
naręcze kolorowych ubrań. Patrząca na nie figura jako pierwsza otrzymała swój strój. Był to
niebieski kombinezon z granatową lamówką.
-To ten! - krzyknęła Cornelia. - Dokładnie ten!
-Uspokój się. - Hay Lin położyła jej rękę na ramieniu. - Co za ten? Przecież to tylko manekin.
-Mówię o kombinezonie. - Cornelia rzuciła jej obrażone spojrzenie. - Opisywałam wam go pół
godziny temu, ale najwyraźniej nie słuchałaś mnie zbyt uważnie...
-No to chodźmy - pogodziła je Irma - i kupmy go wreszcie, bo zwariuję.
Odwróciła się od wystawy i zatrzymała, słysząc stukanie w szybę. Jeden z czarnych manekinów
przechylił się gwałtownie i upadł, opierając nos o taflę szkła.
KRAINA OLBRZYMÓW
Kamienne stoki mrocznego świata pękały z hukiem, tocząc ogromne głazy, które lądowały u
podnóża góry. Pył wznosił się wysoko, jednak po chwili poddany ogromnej siłę ciążenia wracał na
powierzchnię planety. Wsparty na ramieniu Olbrzym drzemał, mając za świadków swojej słabości
jedynie deszcz gwiazd spadających blisko kołyszącej się w przestworzach kamiennej kuli.
Inni byli po drugiej stronie zbocza, pochyleni nad wyschniętym jeziorem mamrotali coś do
siebie, nie słuchając już tego, co mówią pozostali. Odchodzili i nikt lepiej tego nie wiedział niż
Wielki Wódz gasnącego świata. Pozbawieni życiodajnej siły zapadali się w nicość skazani na
ostateczną klęskę. Nie było we wszechświecie ani jednej istoty, która choćby przez chwilę
obdarzyła ich cieniem współczucia. Zło zawsze czeka ten sam los - zapomnienie.
W kamiennych lochach hulał wiatr, a wyrwane z zawiasów kraty uderzały o twarde ściany
skalnych bloków, z których niegdyś mieszkańcy Lavanii budowali pałace swoich władców. Latały
tam czarne kamienne nietoperze, a oni, Lavańczycy, już dawno wyszli na spękaną powierzchnię
kamiennego świata, aby oglądać swój koniec.
Olbrzym leżał na boku i śnił, a na jego kamiennym czole pojawił się bolesny grymas. Ujrzał
bowiem dalekie wspomnienie wyprawy do krainy, gdzie ukryte było Serce mogące wskrzesić jego
okrutny świat. Olbrzymy nie myślały o tym, że kiedykolwiek będzie to jeszcze możliwe, bo świat
ich marzeń o przejęciu cudzego życia dawno się skończył. Lavania była tak bardzo zmęczona i
ciężka, że okrążające ją księżyce spadały na nią co chwila, rozbijając się w proch i pył.
Tymczasem we śnie Olbrzyma pojawiła się wizja, której nigdy dotąd nie doświadczył. Jęknął,
poprawiając zsuwający się po zboczu łokieć, ale go to nie przebudziło. Śniąc, unosił się nad wyspą
z czarną dziurą wulkanu, z żółtymi łachami piachu rozkwitającego przy jej poszarpanych brzegach.
Poraziło go światło bijące z wnętrza góry. Teraz widział już wyraźnie, jak jego wysłannicy powstają
z kolan i znów ruszają w stronę wulkanu na wyspie Axis, na planecie Ziemia, która była dla nich
tak niegościnna. We śnie maszerowali tam, gdzie ukryty był największy skarb Ziemi, jej klejnot,
który dawał życie, serce zielonego globu.
Przebudził go podmuch wiatru. Coś świsnęło mu koło ucha, potrąciło go w kolano i ocknął się z
drzemki, aby ujrzeć.nad sobą wirujące gwiazdy.
-To niemożliwe... - pomyślał, przewracając się z trudem na drugi bok. - Nigdy go nie
zdobędziemy, zostaną już tam na zawsze...
Ale w jego sercu pojawiła się nadzieja, że tym razem się uda, bo wierzył w prorocze sny...
HEATHERFIELD. POKÓJ WILL
-Nie mam zamiaru dźwigać tych wszystkich przyrządów - narzekała Irma, której profesor
Collins zlecił skompletowanie sprzętu pozwalającego na profesjonalne badania wykopalisk. Były
to lupy, mikroskop, pęsety, specjalne koperty na cenne znaleziska archeologiczne i mnóstwo innych
rzeczy, których nazw nawet nie znała. - Dlaczego zawsze ja? - jęczała, siedząc na kanapie i
objadając się chipsami.
-Bo masz najwięcej siły. - Cornelia uśmiechnęła się z satysfakcją. - Jak się tyle je...
-Daj jej spokój - poprosiła Hay Lin. - Pomogę ci, daj mi połowę tego sprzętu, zabiorę go w
plecaku jako bagaż podręczny.
Ostatni wieczór przed wyjazdem spędzały u Will, która zaprosiła je do siebie, aby mogły jeszcze
raz dokładnie omówić wszystkie szczegóły wyprawy. Jej mama miała dzisiaj ważną konferencję i
wiadomo było, że wróci do domu dopiero późnym wieczorem.
-Jadę w niebieskim kombinezonie - oznajmiła Cornelia.
-A ja zaprojektowałam specjalny strój. - Hay Lin wyjęła z torby spodnie i kurtkę wyhaftowaną w
ziejące ogniem srebrzyste smoki. - Ostatnią noc poświęciłam na haftowanie tych jęzorów. Ale
przyznajcie, efekt jest świetny!
-Będziesz wyglądała naprawdę wspaniale. - Taranee uśmiechnęła się do przyjaciółki, bo jako
Czarodziejka władająca żywiołem ognia doceniła strój Hay Lin.
Will upychała do torby kolejną żabę, zerkając kątem oka na komputer, który włączył nieznane jej
obrazy pojawiające się i znikające na wygaszaczu ekranu.
-Nie zabieraj całej walizki maskotek. - Cornelia podeszła do Will i pochyliła się nad torbą. - Co
ja tu widzę, zaraz, niech policzę...
Zielona żaba zdawała się wpatrywać z wyrzutem w jasnowłosą dziewczynę.
-Zostaw ją w spokoju! - Irma zerwała się z kanapy, rozrzucając chipsy. - A ty będziesz miała całą
walizkę pełną ciuchów na każdą okazję. Cornelia schodzi na śniadanie... strój biały ze słomkowym
kapeluszem, Cornelia wybiera się na wykopaliska, strój błękitny i czapka pilotka, koniecznie duże
okulary... Cornelia...
-Jeśli będziemy się kłócić, to z pewnością o czymś zapomnimy - powiedziała ugodowo Will.
-Stanowczo za dużo żab, robiłam to bezwiednie, tak odruchowo, ty nie pojedziesz - zwróciła się
do największej maskotki, wyciągając ją z torby. - I ty też - dodała, otwierając kieszeń i wyjmując
niewielką figurkę.
Patrzyła na nią przez chwilę, wahając się jeszcze, po czym stanowczym ruchem odłożyła żabę na
półkę. Połyskiwała granatem, a srebrzyste cętki zdawały się pulsować kosmicznym światłem.
-Ciekawe, jak tam wyglądają gwiazdy - rozmarzyła się Hay Lin, która miała słabość zarówno do
sztuki, jak i do astronomii.
-Spytaj Erica, a najlepiej będzie, jak sam ci pokaże niebo nad Axis - zachichotała Irma.
-Skoro już ktoś wspomniał o Axis - odezwała się Taranee - to może sprawdzimy jeszcze, czy
wszystko już wiemy o wyspie.
-Ale z ciebie nudziara - jęknęła Irma. - Słońce, fajni ludzie, dwa dni atrakcji, może jakaś
dyskoteka... a ty upierasz się, aby wszystko wiedzieć. Wiesz już to co najważniejsze...
-Zajrzymy jeszcze do komputera - zadecydowała Will i dziewczyny podeszły do George’a, który
zaszumiał cicho i pokazał satelitarne zdjęcie wyspy.
-Axis, mała wysepka pochodzenia wulkanicznego, znana głównie z atrakcji archeologicznych,
które ściągają na nią turystów z całego świata. Znajdują się tam wielkie posągi niewiadomego
pochodzenia, wszystkie zwrócone twarzą w stronę wygasłego wulkanu. Wyglądają niezwykle
malowniczo, bo ich wysokie figury przybierają różne pozy, sprawiając tym samym wrażenie, że za
chwilę ruszą z miejsca. Jest to jedyny tego rodzaju obiekt kultury megalitycznej odkryty na Ziemi,
szczególnie że czarny kamień, z którego zostały wykonane... - relacjonował komputer.
-Wiemy, wiemy - przerwała mu niecierpliwie Cornelia. - Nie pochodzi z naszej planety albo był
tylko na tej wyspie i się wyczerpał...
-Jeśli twoje koleżanki będą mi przerywać, panienko Will, to nic więcej wam nie pokażę. - Głos
George’a był pełen urazy, a ekran zaczął powoli gasnąć.
-Zaczekaj - poprosiła Will. - Nie bądź taki obrażalski. Zajrzyj jeszcze na lotnisko, czy godzina
odlotu nie uległa zmianie.
-Panienki wylatują o godzinie 10.30 - odpowiedział sucho komputer. - Jeśli oczywiście się nie
spóźnią, bo sądząc po tej rozmowie, to wiele jeszcze pozostało im do zrobienia...
-No już, nie gniewaj się - odezwała się pojednawczo Will. -Wiem, że bez ciebie niewiele
mogłybyśmy zrobić - wyciągnęła rękę, chcąc wyłączyć George’a.
Ekran zamigotał, wyświetlając czarny posąg z Axis.
-Chwileczkę - rozległ się pełen emocji głos komputera. - Mam coś jeszcze!
Na ekranie ukazała się strona jakiegoś towarzystwa archeologicznego. „Niezwykłe odkrycie
dziennika podróży sprzed kilkunastu lat!” - krzykliwy tytuł zapowiadał naukową sensację.
-Czy posągi z Axis kryją jakąś tajemnicę, która wymyka się zawodowym archeologom
światowej sławy? - rozpoczął lekturę George. - Pisze o tym na kartach odnalezionego pamiętnika
samotny globtroter penetrujący niegdyś bezdroża Axis.
Dziewczyny, przepychając się, znów stanęły przy komputerze, chcąc dostrzec więcej
szczegółów.
Na ekranie pojawiły się skany pomarszczonych jak suche liście rękopisów.
-„Dzień pierwszy - rozpoczęła lekturę Cornelia, z trudem odcyfrowując zapisane maczkiem
litery. - Przyjechałem na wyspę Axis. Miejscowy przewodnik za niewielką opłatą obiecał mi, że
jutro zaprowadzi mnie do obiektów, których zwykle nie oglądają turyści. To czarne posągi ukryte w
lesie dzielącym wulkan od miasta. Nie mogę się doczekać. Może będą inne niż te ustawione blisko
zabudowań”.
-To tam są jeszcze inne posągi? -Taranee wpatrywała się z wypiekami na twarzy w migający
monitor, oglądając przesuwające się fotografie i odręczne szkice przedstawiające fragmenty figur
ukrytych między drzewami. Niektóre z nich pokryte były zielonym mchem, innym bluszcz oplatał
gęsto kamienne korpusy.
-„Dzień drugi - kontynuowała Cornelia. - Idziemy w stronę wulkanu. Trasa jest ciężka, bo od
dawna już nie ma tu ścieżek, a dżungla pełna jest dziwnych głosów. Widziałem czarną małpę, która
wpadła prosto w sam środek naszej grupy. Uciekła z krzykiem, ale nie wiem, czy to nie my
zachowaliśmy się głośniej od niej... Wreszcie są. Stoją między drzewami w różnych pozach. Ich
stopy zanurzone są w miękkim zielonym mchu. Zostanę tu, aby je szkicować”. - Głos Strażniczki
stał się monotonny, jakby to ona przedzierała się w stronę wygasłego wulkanu.
Dziewczyny rozsiadły się teraz wygodnie przed monitorem. Na ekranie pojawiły się pośpiesznie
sporządzone szkice przedstawiające czarne posągi. Niektóre miały liście oplecione wokół szyi, inne
zmarszczone brwi, jakby to, co widziały na horyzoncie, wymagało wielkiej uwagi.
-Pięknie rysował - wyrwało się Hay Lin, która z zachwytem wpatrywała się w wykonane
węglem szkice.
-„Dzień trzeci...”. - Na monitorze odsłoniła się kolejna karta dziennika.
-Niezła animacja - zauważyła Taranee. - Pozwala ulec złudzeniu, że to czytelnik odsłania kolejne
stronice.
-Jak na razie to ja je przewracam, panienko, jedną po drugiej - burknął George. - Nie jesteście
ciekawe, co dalej?
-Jasne, że chcemy się dowiedzieć, przewracaj dalej. - Irma klepnęła przyjaźnie obudowę
komputera.
-„Dzień trzeci - czytała dalej Cornelia. - Poszli dalej, obiecując wrócić za pół godziny. Podobno
w pobliżu jest piękne jezioro, ale i tak nie będę pływał. Wolę posiedzieć sobie spokojnie wśród
tajemniczych posągów. Minęło pół godziny, a oni nie wracają”...
-Zobacz, jacy niesłowni - zauważyła Irma.
-„Nie byłem w stanie nic już napisać. Teraz jest wieczór, ale to, co opowiem, wyda wam się tak
nieprawdopodobne, że i tak nikt mi nie uwierzy. Bo i ja do dzisiaj nie mogę zaufać mojemu
rozumowi i zmysłom. Gdy czekałem cierpliwie na moich przyjaciół i przewodnika, nagle rozległ
się huk, jakby coś odrywało się od ziemi. Rozejrzałem się na wszystkie strony, ale niczego nie
zauważyłem. Jednak po chwili coś poruszyło się w gałęziach. Przeraziłem się nie na żarty.
Zerwałem się z miejsca i starałem się wypatrzyć coś w gęstwinie. Tam gdzie dotąd wpadały
promienie słońca, pojawił się cień. Ruszyłem z duszą na ramieniu i jakie było moje zdumienie, gdy
ujrzałem posąg. Patrzył wprost na mnie, a za jego plecami dostrzegłem głębokie ślady olbrzymich
stóp”.
-Niesamowite! - krzyknęła Hay Lin. - Posąg ożył! I co dalej?
Na stronie pojawiła się informacja, że w tym miejscu pamiętnik się urywa, a późniejsze badania
terenu nie doprowadziły do jednoznacznego stwier dzenia, czy znalezione tam ślady należały do
posągu. Badacz rozczarowany brakiem potwierdzenia swoich obserwacji zniknął ze środowiska
archeologów i wyruszył w nieznanym nikomu kierunku.
Finezyjne animacje strony Towarzystwa Archeologicznego zastąpiła teraz nieruchoma fotografia
nieznanego odkrywcy w średnim wieku opierającego się o czarny posąg.
-I gdzie teraz jesteś, nasz tajemniczy podróżniku? - Hay Lin zbliżyła się do ekranu monitora.
-Brak informacji - zameldował mechanicznym głosem George.
Ktoś otworzył okno i wiatr porwał leżący na ławice papierowy samolot zrobiony przez Hay Lin.
Wzbił się w górę, dotknął sufitu i zaczął spadać prosto na ławkę zamyślonej Irmy.
-Ojej! - wyrwało się Hay Lin, która wpatrywała się z zachwytem w wirujący samolot.
W ostatniej chwili gwałtownie skręcił i wylądował na biurku profesora Collinsa. Na skrzydłach
miał wypisane imiona pięciu przyjaciółek, zaś w środku ukryty był wielki znak zapytania.
-Co my tu mamy, zaraz, zaraz... - Mina historyka nie wróżyła nic dobrego.
Chwycił samolocik za skrzydło, obrócił na wszystkie strony i powoli rozwinął, odsłaniając
nakreślony przez Hay Lin znak zapytania.
Irma popatrzyła porozumiewawczo na przyjaciółkę.
-Hm... ciekawe, może to wyda się dziwne, ale rzekłbym, że spadł mi on z nieba. Właśnie miałem
wam coś zakomunikować. - Profesor uśmiechnął się pod nosem, wprawiając w zdumienie całą
klasę.
Taranee wpatrywała się w podręcznik pogrążona w lekturze rozdziału o zaginionych światach.
Jej wyraz twarzy zdradzał, że przeniosła się w czasie i przestrzeni w sobie tylko znane miejsca.
-Chciałem tę wiadomość zostawić na koniec... - rozpoczął tajemniczo profesor Collins,
spoglądając na swoich uczniów - ale skoro ten znak zapytania sam przyfrunął do mnie, mam dobrą
okazję, aby ogłosić, że praca, która powstała w kołach historycznym i plastycznym, zajęła pierwsze
miejsce w konkursie „Dookoła Świata”!
-Hurra!!! - rozległ się krzyk i trzy przyjaciółki zerwały się z miejsc, z radości wyrzucając w górę
zeszyty.
-Dlatego - ciągnął historyk, nie zważając na panujący w klasie harmider - niektórzy z nas wiedzą
już, co będą robić w ten weekend. Spędzą go w dobrym towarzystwie na słonecznej wyspie,
ponieważ nagrodą w konkursie jest wyjazd na Axis, gdzie znajdują się najsłynniejsze na świecie
kamienne monumenty i jedne z najciekawszych wykopalisk archeologicznych ostatnich lat!
-Mam nadzieję, że na Axis są jacyś fajni wyspiarze - odezwała się półgłosem Irma i uśmiechnęła
się szeroko, trącając łokciem Hay Lin.
-A ja mam nadzieję, że nie tylko ta nadzieja sprawia, że tak się cieszysz. - Profesor Collins
roześmiał się głośno, żartobliwie grożąc palcem Irmie.
-Przy okazji... - Wyjął z kieszeni notes i zajrzawszy do niego, powiódł wzrokiem po klasie,
odnajdując pozostałe dziewczyny. - Taranee mam dla ciebie zadanie. Wykonasz mapę planowanych
przez nas wędrówek po Axis.
-Ale im dobrze - wyrwało się jednemu z uczniów, który popatrzył z zawiścią na rozradowane
dziewczyny.
-Ciekawe, jak to sobie załatwiły - dodał złośliwie Andrew.
-Trzeba było wziąć udział w projekcie - uciął komentarze historyk. - Namawiałem wszystkich tu
obecnych, ale z całej klasy zgłosiły się tylko trzy osoby.
-Takie wykopaliska to śmiertelne nudy - odezwała się z przekąsem blondynka z pierwszej ławki.
-W twoim towarzystwie na pewno! - odcięła się Irma.
W tym samym momencie rozległ się dzwonek, przerywając rodzącą się między dziewczynkami
kłótnię.
-Za dwa dni wylatujemy. - Profesor Collins podniósł głos, aby wszyscy mogli go usłyszeć. -
Dziękuję wszystkim za uwagę.
Drzwi otworzyły się z hukiem i na korytarze Sheffield Insitute wysypał się kolorowy dum
uczniów.
-Co on właściwie miał na myśli, mówiąc wylatujemy... - zastanawiała się Hay Lin, przeciskając
się przez drzwi zdecydowanie za wąskie dla dwudziestki uczniów, którzy w tej samej chwili
uświadamiają sobie, że właśnie mają ochotę na drugie śniadanie.
*
-I co ty na to? - Bess Grumper złapała za rękaw przechodzącą siostrę. - Wszystkie jadą na Axis,
przyjaciółeczki... - sylabizowała z przekąsem - a do tego wiecznie spiskują po kątach.
Courtney Grumper rzuciła jej krzywy uśmiech. Siostry słynęły w szkole ze wścibstwa i
złośliwych komentarzy i miały kilka innych cech uniemożliwiających wzbudzenie czyjejś sympatii.
Po pierwsze, były kąśliwe i uwielbiały plotkować. Po drugie, nie potrafiły robić nic innego, jak
tylko szperać i węszyć w poszukiwaniu sensacji. Nadawały się więc znakomicie na reporterki, ale
nie mogły liczyć na to, że opisywani przez nie uczniowie poczują do nich słabość. Chyba że byłaby
to słabość wywołana uczuciem bezsilnej złości. Szkolna gazetka wyglądała więc zazwyczaj jak
kronika towarzyska, w której zamieszcza się wiadomości mogące skompromitować najsłynniejsze
w szkole osoby.
Na pierwszym piętrze za palmą naradzały się, czekając na pozostałe dwie przyjaciółki, Irma z
Taranee i Hay Lin.
-I co, wiadomo już, czy jadą siostry Grumper? - pytała Taranee, która będąc z natury nieśmiała,
nie lubiła, gdy ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy.
-Słyszałam, że jadą jako kronikarki naszej wyprawy, aby przygotować specjalne wydanie
szkolnej gazetki - rozległ się głos Cornelii, która właśnie przecisnęła się między ścianą a donicą z
rośliną.
Przechodząc, pogładziła delikatnie liście palmy. Pochyliły się nad dłonią Cornelii, a ona
uśmiechnęła się, przechylając głowę.
-Już to sobie wyobrażam. - Irma wzniosła do góry oczy i rozłożyła ręce. - „Matt widziany na
spacerze z Will”, „Zakochany Peter maluje portret Cornelii”, „Romantyczne spotkanie Irmy z
miejscowym chłopakiem... ”.
-Nie przejmujcie się tak - poprosiła Will, która jako ostatnia z Czarodziejek pojawiła się w
umówionym miejscu. - I tak nie popsują nam wyjazdu.
Rozległ się dzwonek na następną lekcję.
-Idziesz, cukiereczku? - Martin, podkochujący się w Irmie okularnik, miał taką minę, jakby
wygrał los na loterii. - Niedługo wyjeżdżamy! Nie zapominaj, że przed nami wycieczka życia.
-Jeszcze trzy dni - odparła ponurym głosem Irma.
-Tak się cieszę, już nie mogę się doczekać! - rzucił wesoło Martin i ruszył w stronę klasy.
HEATERFIELD. ULICA
W Heaterfield wyraźnie psuła się pogoda. Wiatr pędził chmury, których stalowe kłęby
zapowiadały wiosenną burzę. Dziewczyny szły szybko przed siebie, dyskutując z wielkim zapałem.
Wizja, że już za kilkadziesiąt godzin znajdą się na gorącej wysepce, już dodawała im skrzydeł.
-Zostało nam zbyt mało czasu. - Cornelia była przerażona na samą myśl, że może nie zdążyć
skompletować garderoby. - Muszę koniecznie kupić sobie kombinezon. Widziałam w HeatherDome
wspaniały, cały niebieski, i do tego z granatową lamówką...
-Panna strojnisia musi zawsze i wszędzie nieskazitelnie wyglądać - zaśmiała się Irma. -
Zapominasz, ślicznotko, że to również są wykopaliska. Wiesz... brud, kurz, pająki...
-Ani słowa o pająkach - zaprotestowała gwałtownie Taranee, która choć była nieustraszona i
świetnie dogadywała się z żywiołem ognia, panicznie bała się stworzeń o cienkich nóżkach.
-Kto idzie ze mną? - spytała Cornelia, lekceważąc zaczepkę Irmy. - Hay Lin, ty tak świetnie
znasz się na modzie, będziesz mogła mi doradzić.
-Dobrze, pani archeolog, idziemy z panią po strój służbowy. - Irma zatrzymała się i salutując,
złapała Cornelię pod rękę.
-Mam tylko godzinę - uprzedziła Hay Lin. - Potem muszę pomóc rodzicom w restauracji.
Taranee wlokła się za przyjaciółkami, intensywnie nad czymś rozmyślając. Bezwiednie strząsała
z szyi niewidzialne pająki, jakby opowieść Iriny o wykopaliskach tak bardzo podziałała na jej
wyobraźnię, że już przenosiła się tam w myślach, aby zbadać poszczególne obiekty.
Mijały wystawy kuszące niepotrzebnymi przedmiotami. Na jednej Will wypatrzyła malachitową
figurkę żaby i uparła się, aby wejść do środka.
*
Matowy dźwięk dzwoneczka nad drzwiami zapowiedział pojawienie się nowych klientów.
-Nie zostawię jej tu - stwierdziła Will, przekraczając próg sklepu. - Ona do mnie przemówiła i
nie mam zamiaru jej tu zostawiać.
-Mogłabyś kupić sobie wygodne buty, takie na wykopaliska - niecierpliwiła się Cornelia,
wiedząc, że nie mają zbyt dużo czasu.
-Buty mogę kupić kiedy indziej, a bez żaby nie wyjadę - powtarzała Will, zmierzając prosto w
stronę wystawy.
Żaba spoglądała na ulicę, obserwując bacznie przechodniów.
-Chodź, kochana - szepnęła Will, zdejmując ją ze szklanej półki. - Poznasz swoje przyjaciółki.
Sprzedawca otworzył usta ze zdumienia. Przez chwilę wydawało mu się, że żaba uśmiecha się
do nowej właścicielki. Przyjął pieniądze i wypuścił dziewczynki na zewnątrz. Gdy zamykał za nimi
drzwi, z niedowierzaniem kręcił głową.
-Od dwudziestu lat sprzedaję te figurki i myślałem, że nic nie jest w stanie mnie zadziwić... -
wymamrotał pod nosem.
Dzwoneczek zakołysał się, a jego kojący dźwięk odciął sprzedawcę od reszty świata. Ucichł
gwar dochodzący z ulicy.
*
-Mowy nie ma, żebyśmy po drodze gdzieś jeszcze wstępowały - zbuntowała się Cornelia. -
Zamknijcie oczy i dajcie się poprowadzić do Heather- Dome.
Przyjaciółki ze śmiechem wzięły się za ręce i zaciskając powieki, ruszyły przed siebie, zajmując
cały chodnik.
Pierwsza wpadła na latarnię Will.
-Mogłabyś uważać - odezwała się latarnia. - Stoję sobie spokojnie, a ty wchodzisz na mnie i
nawet nie przeprosisz.
Spłoszona Will rozejrzała się na wszystkie strony.
-Może byś ją uciszyła - poprosiła Irma - bo zaraz będziemy mieć kłopoty.
W oddali ujrzała policjanta, który wielkimi krokami zmierzał w ich stronę, z surową, niewróżącą
nic dobrego miną.
-Czy mi się wydaje, czy panienki robią sobie żarty? - spytał, pochylając się nad dziewczętami.
-Ach, to ty, Irmo. - Rozpoznał córkę kolegi z komisariatu. - Idźcie spokojnie i na drugi raz nie
zamykajcie oczu na ulicy. To niebezpieczne.
-Dobrze, już nie będziemy tego robić - obiecała Irma, uśmiechając się szeroko, lecz gdy tylko
zasalutował i odwrócił się od nich, pokazała mu język.
-Idziemy, dziewczyny - dodała z niewinną minką.
-Poczekaj - poprosiła Taranee. - Tu jest księgarnia, muszę jeszcze kupić mapy.
-Wiedziałam - jęknęła Cornelia. - Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że przy okazji chcecie
załatwić swoje sprawy.
Wybuchnęły śmiechem i łapiąc ją za ręce, wciągnęły do księgarni.
*
W środku panował półmrok, a siedząca na wysokim stołku dziewczyna była tak zatopiona w
lekturze, że nawet nie podniosła głowy. Wszędzie wokół leżały książki, a na ścianach wisiały mapy
różnych obszarów świata. W stojaku stały zwinięte w rulonach reprodukcje starych rycin, którym
Hay Lin nigdy nie mogła się oprzeć.
-Cześć, czy mogę poprosić o mapę Axis? - spytała Taranee, która od kilku miesięcy przychodziła
do księgarni i zdążyła zaprzyjaźnić się ze sprzedawczynią.
-Są tam, poszukaj na drugiej półce po prawej stronie - pokazała jej, unosząc rękę i nie odrywając
wzroku od książki.
Dziewczyny wygrzebały spośród map dwa egzemplarze. Najnowszą, z zaznaczonymi
wszystkimi, najmniejszymi nawet drogami i najważniejszymi obiektami na wyspie, i jakąś starą,
którą odkryła Will, sięgając za regał. Wyciągnięty rulon wyglądał tak, jakby ktoś długo po nim
deptał, a potem wyprostował i starannie zwinął. Pochyliły się nad mapą i studiowały przez chwilę z
uwagą widoczne tam linie.
-Tu jest jakiś znak - zwróciła uwagę Irma.
-I to dodany później przez kogoś, kto postawił piórem krzyżyk w miejscu, które pewnie było dla
niego ważne. - Taranee wyraźnie się ożywiła.
-Przypomina mi nasze mapy z zaznaczonymi portalami. - Will delikatnie przesunęła palcem po
liniach, wyczuwając nierówności starego papieru.
-Ciekawe, co się tam znajduje - zamyśliła się Cornelia. - Jak będziemy na wyspie, postaramy się
odnaleźć miejsce zaznaczone na mapie.
Will zwinęła ją ostrożnie i ruszyła w stronę siedzącej w kącie dziewczyny, która w skupieniu
śledziła wzrokiem kolejne linijki tekstu.
-Czy tę też mogę kupić? - spytała Taranee, biorąc od Will starą mapę.
Sprzedawczyni odłożyła książkę i wolno podeszła do kasy.
-Pokaż. - Spojrzała na wymięty rulon papieru.
-Ach, tę. Tę możesz sobie zabrać, nie wiem, skąd się tutaj wzięła. Ale drugą musisz kupić. -
Dziewczyna wstukała cenę i wydała resztę.
-Do zobaczenia w przyszłym tygodniu - powiedziała Taranee, zatrzymując się w uchylonych
drzwiach. - Jedziemy na weekend do Axis.
-Uważajcie na siebie - szepnęła pod nosem dziewczyna i wróciła do przerwanej lektury.
*
Przyjaciółki stały roześmiane przed księgarnią i żywo o czymś dyskutowały.
-A może wpadniemy na chwilę do Golden - zaproponowała Irma. - Wzmocnimy się i
wyruszymy do centrum handlowego po kreacje Cornelii.
-Teraz już wam nie odpuszczę - mówiła Cornelia. - Mój kombinezon jest najważniejszy, bez
niego nie wyjadę. Nawet o tym nie myśl! - dodała, patrząc z naganą na Irmę.
Ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Przyjaciółki z trudem za nią nadążały i niebawem ujrzały
w perspektywie ulicy duży szyld centrum handlowego.
Ruszyły biegiem i gdy znalazły się już wystarczająco blisko, zwolniły, zamykając na chwilę
oczy. Zawsze powtarzały, że trzeba ćwiczyć orientację w terenie, wykluczając kolejne zmysły.
-Hej, zobacz, jakie to dziwne. - Will usłyszała głos Taranee.
Sądząc z tonu zaintrygowanej czymś przyjaciółki, to coś musiało wydawać się
niewydumaczalne, bo racjonalnie myśląca o świecie Taranee nigdy nie zwróciłaby uwagi na coś
normalnego. Will ostrożnie otworzyła oczy.
Na wystawie stały manekiny. Czarne figury, które ktoś musiał porzucić, aby niebawem ubrać je
w stroje z najnowszej kolekcji. Teraz jednak wyglądały niczym tajemnicze istoty przybyłe nie
wiadomo z którego wymiaru.
-Wyglądają zupełnie jak posągi z Axis - wyrwało się Taranee. - Też są czarne i trochę straszne.
Dziewczyny wpatrywały się szeroko otwartymi oczami w leżące, stojące i pochylone figury.
Na wystawie pojawiła się młoda dziewczyna. Pomachała do nich radośnie i położyła na krześle
naręcze kolorowych ubrań. Patrząca na nie figura jako pierwsza otrzymała swój strój. Był to
niebieski kombinezon z granatową lamówką.
-To ten! - krzyknęła Cornelia. - Dokładnie ten!
-Uspokój się. - Hay Lin położyła jej rękę na ramieniu. - Co za ten? Przecież to tylko manekin.
-Mówię o kombinezonie. - Cornelia rzuciła jej obrażone spojrzenie. - Opisywałam wam go pół
godziny temu, ale najwyraźniej nie słuchałaś mnie zbyt uważnie...
-No to chodźmy - pogodziła je Irma - i kupmy go wreszcie, bo zwariuję.
Odwróciła się od wystawy i zatrzymała, słysząc stukanie w szybę. Jeden z czarnych manekinów
przechylił się gwałtownie i upadł, opierając nos o taflę szkła.
KRAINA OLBRZYMÓW
Kamienne stoki mrocznego świata pękały z hukiem, tocząc ogromne głazy, które lądowały u
podnóża góry. Pył wznosił się wysoko, jednak po chwili poddany ogromnej siłę ciążenia wracał na
powierzchnię planety. Wsparty na ramieniu Olbrzym drzemał, mając za świadków swojej słabości
jedynie deszcz gwiazd spadających blisko kołyszącej się w przestworzach kamiennej kuli.
Inni byli po drugiej stronie zbocza, pochyleni nad wyschniętym jeziorem mamrotali coś do
siebie, nie słuchając już tego, co mówią pozostali. Odchodzili i nikt lepiej tego nie wiedział niż
Wielki Wódz gasnącego świata. Pozbawieni życiodajnej siły zapadali się w nicość skazani na
ostateczną klęskę. Nie było we wszechświecie ani jednej istoty, która choćby przez chwilę
obdarzyła ich cieniem współczucia. Zło zawsze czeka ten sam los - zapomnienie.
W kamiennych lochach hulał wiatr, a wyrwane z zawiasów kraty uderzały o twarde ściany
skalnych bloków, z których niegdyś mieszkańcy Lavanii budowali pałace swoich władców. Latały
tam czarne kamienne nietoperze, a oni, Lavańczycy, już dawno wyszli na spękaną powierzchnię
kamiennego świata, aby oglądać swój koniec.
Olbrzym leżał na boku i śnił, a na jego kamiennym czole pojawił się bolesny grymas. Ujrzał
bowiem dalekie wspomnienie wyprawy do krainy, gdzie ukryte było Serce mogące wskrzesić jego
okrutny świat. Olbrzymy nie myślały o tym, że kiedykolwiek będzie to jeszcze możliwe, bo świat
ich marzeń o przejęciu cudzego życia dawno się skończył. Lavania była tak bardzo zmęczona i
ciężka, że okrążające ją księżyce spadały na nią co chwila, rozbijając się w proch i pył.
Tymczasem we śnie Olbrzyma pojawiła się wizja, której nigdy dotąd nie doświadczył. Jęknął,
poprawiając zsuwający się po zboczu łokieć, ale go to nie przebudziło. Śniąc, unosił się nad wyspą
z czarną dziurą wulkanu, z żółtymi łachami piachu rozkwitającego przy jej poszarpanych brzegach.
Poraziło go światło bijące z wnętrza góry. Teraz widział już wyraźnie, jak jego wysłannicy powstają
z kolan i znów ruszają w stronę wulkanu na wyspie Axis, na planecie Ziemia, która była dla nich
tak niegościnna. We śnie maszerowali tam, gdzie ukryty był największy skarb Ziemi, jej klejnot,
który dawał życie, serce zielonego globu.
Przebudził go podmuch wiatru. Coś świsnęło mu koło ucha, potrąciło go w kolano i ocknął się z
drzemki, aby ujrzeć.nad sobą wirujące gwiazdy.
-To niemożliwe... - pomyślał, przewracając się z trudem na drugi bok. - Nigdy go nie
zdobędziemy, zostaną już tam na zawsze...
Ale w jego sercu pojawiła się nadzieja, że tym razem się uda, bo wierzył w prorocze sny...
HEATHERFIELD. POKÓJ WILL
-Nie mam zamiaru dźwigać tych wszystkich przyrządów - narzekała Irma, której profesor
Collins zlecił skompletowanie sprzętu pozwalającego na profesjonalne badania wykopalisk. Były
to lupy, mikroskop, pęsety, specjalne koperty na cenne znaleziska archeologiczne i mnóstwo innych
rzeczy, których nazw nawet nie znała. - Dlaczego zawsze ja? - jęczała, siedząc na kanapie i
objadając się chipsami.
-Bo masz najwięcej siły. - Cornelia uśmiechnęła się z satysfakcją. - Jak się tyle je...
-Daj jej spokój - poprosiła Hay Lin. - Pomogę ci, daj mi połowę tego sprzętu, zabiorę go w
plecaku jako bagaż podręczny.
Ostatni wieczór przed wyjazdem spędzały u Will, która zaprosiła je do siebie, aby mogły jeszcze
raz dokładnie omówić wszystkie szczegóły wyprawy. Jej mama miała dzisiaj ważną konferencję i
wiadomo było, że wróci do domu dopiero późnym wieczorem.
-Jadę w niebieskim kombinezonie - oznajmiła Cornelia.
-A ja zaprojektowałam specjalny strój. - Hay Lin wyjęła z torby spodnie i kurtkę wyhaftowaną w
ziejące ogniem srebrzyste smoki. - Ostatnią noc poświęciłam na haftowanie tych jęzorów. Ale
przyznajcie, efekt jest świetny!
-Będziesz wyglądała naprawdę wspaniale. - Taranee uśmiechnęła się do przyjaciółki, bo jako
Czarodziejka władająca żywiołem ognia doceniła strój Hay Lin.
Will upychała do torby kolejną żabę, zerkając kątem oka na komputer, który włączył nieznane jej
obrazy pojawiające się i znikające na wygaszaczu ekranu.
-Nie zabieraj całej walizki maskotek. - Cornelia podeszła do Will i pochyliła się nad torbą. - Co
ja tu widzę, zaraz, niech policzę...
Zielona żaba zdawała się wpatrywać z wyrzutem w jasnowłosą dziewczynę.
-Zostaw ją w spokoju! - Irma zerwała się z kanapy, rozrzucając chipsy. - A ty będziesz miała całą
walizkę pełną ciuchów na każdą okazję. Cornelia schodzi na śniadanie... strój biały ze słomkowym
kapeluszem, Cornelia wybiera się na wykopaliska, strój błękitny i czapka pilotka, koniecznie duże
okulary... Cornelia...
-Jeśli będziemy się kłócić, to z pewnością o czymś zapomnimy - powiedziała ugodowo Will.
-Stanowczo za dużo żab, robiłam to bezwiednie, tak odruchowo, ty nie pojedziesz - zwróciła się
do największej maskotki, wyciągając ją z torby. - I ty też - dodała, otwierając kieszeń i wyjmując
niewielką figurkę.
Patrzyła na nią przez chwilę, wahając się jeszcze, po czym stanowczym ruchem odłożyła żabę na
półkę. Połyskiwała granatem, a srebrzyste cętki zdawały się pulsować kosmicznym światłem.
-Ciekawe, jak tam wyglądają gwiazdy - rozmarzyła się Hay Lin, która miała słabość zarówno do
sztuki, jak i do astronomii.
-Spytaj Erica, a najlepiej będzie, jak sam ci pokaże niebo nad Axis - zachichotała Irma.
-Skoro już ktoś wspomniał o Axis - odezwała się Taranee - to może sprawdzimy jeszcze, czy
wszystko już wiemy o wyspie.
-Ale z ciebie nudziara - jęknęła Irma. - Słońce, fajni ludzie, dwa dni atrakcji, może jakaś
dyskoteka... a ty upierasz się, aby wszystko wiedzieć. Wiesz już to co najważniejsze...
-Zajrzymy jeszcze do komputera - zadecydowała Will i dziewczyny podeszły do George’a, który
zaszumiał cicho i pokazał satelitarne zdjęcie wyspy.
-Axis, mała wysepka pochodzenia wulkanicznego, znana głównie z atrakcji archeologicznych,
które ściągają na nią turystów z całego świata. Znajdują się tam wielkie posągi niewiadomego
pochodzenia, wszystkie zwrócone twarzą w stronę wygasłego wulkanu. Wyglądają niezwykle
malowniczo, bo ich wysokie figury przybierają różne pozy, sprawiając tym samym wrażenie, że za
chwilę ruszą z miejsca. Jest to jedyny tego rodzaju obiekt kultury megalitycznej odkryty na Ziemi,
szczególnie że czarny kamień, z którego zostały wykonane... - relacjonował komputer.
-Wiemy, wiemy - przerwała mu niecierpliwie Cornelia. - Nie pochodzi z naszej planety albo był
tylko na tej wyspie i się wyczerpał...
-Jeśli twoje koleżanki będą mi przerywać, panienko Will, to nic więcej wam nie pokażę. - Głos
George’a był pełen urazy, a ekran zaczął powoli gasnąć.
-Zaczekaj - poprosiła Will. - Nie bądź taki obrażalski. Zajrzyj jeszcze na lotnisko, czy godzina
odlotu nie uległa zmianie.
-Panienki wylatują o godzinie 10.30 - odpowiedział sucho komputer. - Jeśli oczywiście się nie
spóźnią, bo sądząc po tej rozmowie, to wiele jeszcze pozostało im do zrobienia...
-No już, nie gniewaj się - odezwała się pojednawczo Will. -Wiem, że bez ciebie niewiele
mogłybyśmy zrobić - wyciągnęła rękę, chcąc wyłączyć George’a.
Ekran zamigotał, wyświetlając czarny posąg z Axis.
-Chwileczkę - rozległ się pełen emocji głos komputera. - Mam coś jeszcze!
Na ekranie ukazała się strona jakiegoś towarzystwa archeologicznego. „Niezwykłe odkrycie
dziennika podróży sprzed kilkunastu lat!” - krzykliwy tytuł zapowiadał naukową sensację.
-Czy posągi z Axis kryją jakąś tajemnicę, która wymyka się zawodowym archeologom
światowej sławy? - rozpoczął lekturę George. - Pisze o tym na kartach odnalezionego pamiętnika
samotny globtroter penetrujący niegdyś bezdroża Axis.
Dziewczyny, przepychając się, znów stanęły przy komputerze, chcąc dostrzec więcej
szczegółów.
Na ekranie pojawiły się skany pomarszczonych jak suche liście rękopisów.
-„Dzień pierwszy - rozpoczęła lekturę Cornelia, z trudem odcyfrowując zapisane maczkiem
litery. - Przyjechałem na wyspę Axis. Miejscowy przewodnik za niewielką opłatą obiecał mi, że
jutro zaprowadzi mnie do obiektów, których zwykle nie oglądają turyści. To czarne posągi ukryte w
lesie dzielącym wulkan od miasta. Nie mogę się doczekać. Może będą inne niż te ustawione blisko
zabudowań”.
-To tam są jeszcze inne posągi? -Taranee wpatrywała się z wypiekami na twarzy w migający
monitor, oglądając przesuwające się fotografie i odręczne szkice przedstawiające fragmenty figur
ukrytych między drzewami. Niektóre z nich pokryte były zielonym mchem, innym bluszcz oplatał
gęsto kamienne korpusy.
-„Dzień drugi - kontynuowała Cornelia. - Idziemy w stronę wulkanu. Trasa jest ciężka, bo od
dawna już nie ma tu ścieżek, a dżungla pełna jest dziwnych głosów. Widziałem czarną małpę, która
wpadła prosto w sam środek naszej grupy. Uciekła z krzykiem, ale nie wiem, czy to nie my
zachowaliśmy się głośniej od niej... Wreszcie są. Stoją między drzewami w różnych pozach. Ich
stopy zanurzone są w miękkim zielonym mchu. Zostanę tu, aby je szkicować”. - Głos Strażniczki
stał się monotonny, jakby to ona przedzierała się w stronę wygasłego wulkanu.
Dziewczyny rozsiadły się teraz wygodnie przed monitorem. Na ekranie pojawiły się pośpiesznie
sporządzone szkice przedstawiające czarne posągi. Niektóre miały liście oplecione wokół szyi, inne
zmarszczone brwi, jakby to, co widziały na horyzoncie, wymagało wielkiej uwagi.
-Pięknie rysował - wyrwało się Hay Lin, która z zachwytem wpatrywała się w wykonane
węglem szkice.
-„Dzień trzeci...”. - Na monitorze odsłoniła się kolejna karta dziennika.
-Niezła animacja - zauważyła Taranee. - Pozwala ulec złudzeniu, że to czytelnik odsłania kolejne
stronice.
-Jak na razie to ja je przewracam, panienko, jedną po drugiej - burknął George. - Nie jesteście
ciekawe, co dalej?
-Jasne, że chcemy się dowiedzieć, przewracaj dalej. - Irma klepnęła przyjaźnie obudowę
komputera.
-„Dzień trzeci - czytała dalej Cornelia. - Poszli dalej, obiecując wrócić za pół godziny. Podobno
w pobliżu jest piękne jezioro, ale i tak nie będę pływał. Wolę posiedzieć sobie spokojnie wśród
tajemniczych posągów. Minęło pół godziny, a oni nie wracają”...
-Zobacz, jacy niesłowni - zauważyła Irma.
-„Nie byłem w stanie nic już napisać. Teraz jest wieczór, ale to, co opowiem, wyda wam się tak
nieprawdopodobne, że i tak nikt mi nie uwierzy. Bo i ja do dzisiaj nie mogę zaufać mojemu
rozumowi i zmysłom. Gdy czekałem cierpliwie na moich przyjaciół i przewodnika, nagle rozległ
się huk, jakby coś odrywało się od ziemi. Rozejrzałem się na wszystkie strony, ale niczego nie
zauważyłem. Jednak po chwili coś poruszyło się w gałęziach. Przeraziłem się nie na żarty.
Zerwałem się z miejsca i starałem się wypatrzyć coś w gęstwinie. Tam gdzie dotąd wpadały
promienie słońca, pojawił się cień. Ruszyłem z duszą na ramieniu i jakie było moje zdumienie, gdy
ujrzałem posąg. Patrzył wprost na mnie, a za jego plecami dostrzegłem głębokie ślady olbrzymich
stóp”.
-Niesamowite! - krzyknęła Hay Lin. - Posąg ożył! I co dalej?
Na stronie pojawiła się informacja, że w tym miejscu pamiętnik się urywa, a późniejsze badania
terenu nie doprowadziły do jednoznacznego stwier dzenia, czy znalezione tam ślady należały do
posągu. Badacz rozczarowany brakiem potwierdzenia swoich obserwacji zniknął ze środowiska
archeologów i wyruszył w nieznanym nikomu kierunku.
Finezyjne animacje strony Towarzystwa Archeologicznego zastąpiła teraz nieruchoma fotografia
nieznanego odkrywcy w średnim wieku opierającego się o czarny posąg.
-I gdzie teraz jesteś, nasz tajemniczy podróżniku? - Hay Lin zbliżyła się do ekranu monitora.
-Brak informacji - zameldował mechanicznym głosem George.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz