poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 3

AXIS. NAMIOT MISJI ARCHEOLOGICZNEJ
Wydawało się, że w namiocie niczego nie brakuje. W kącie wzdłuż ściany ciągnął się blat
wsparty na czterech solidnych nogach, cały zarzucony rulonami wykresów, mapami i opasłymi
tomami najpewniej o tematyce archeologicznej. W głębi stało łóżko przykryte cienkim kocem, a
spod niego wystawały buty pamiętające chyba lepsze czasy, popękane jak ziemia bez wody. Na
wysokim stołku siedział młody archeolog w okularach wiszących dosłownie na czubku długiego
nosa. Przed nim w specjalnym pudle leżał stary medalion, który to ukazywał się, to znikał w kręgu
świada kołyszącej się nad stołem lampy.
Mężczyzna ocknął się z zamyślenia i wyciągając w górę ramię, delikatnie dotknął sznura, aby
uspokoić tańczący klosz. Teraz medalion widoczny był w całości i archeolog, przyzwyczaiwszy
wzrok do światła, sięgnął po lupę i pochylił się nisko nad wyrytymi na nim literami. Nadal były
niewyraźne, ale teraz cokolwiek można już było odczytać.
Miał za sobą wiele godzin pracy, ponieważ powierzchnia medalionu wymagała dokładnego
czyszczenia. Najpierw specjalnym kwasem, który pozwolił zdjąć pierwszą warstwę brudu,
wdzierającego się w wyżłobione rowki napisu. Później cierpliwe czyszczenie pędzelkiem o
najcieńszej końcówce maczanym w specjalnym płynie. Potem polerowanie szmatką, której używa
się do srebra. Każdy etap pracy archeolog wykonywał pod lupą i teraz jego oczy płatały mu figle,
bo litery podwajały się, tańczyły, falowały, jakby nie chciały ułożyć się w należytym porządku.
Księżyc znalazł się tuż nad namiotem i przez płótno przedostawał się teraz jego promień,
rozświetlając wnętrze przenośnej pracowali.
Mężczyzna sięgnął po kopię jednej z kilkunastu tabliczek odkrytych w wykopaliskach
starożytnego miasta. Były tam wyryte tajemnicze znaki, którymi posługiwali się mieszkańcy
jeszcze przed katastrofą. Przedstawiały zwinięte wrzeciona, tajemnicze koła usiane drobnymi
otworami, miejsca po wzburzonej wodzie i trójkąty z dymiącymi szczytami. Nikt jeszcze nie zdołał
poznać ich znaczenia, nie wiadomo było nawet, czy kolejne znaki odpowiadają wyrazom, czy tylko
literom.
Archeolog obrócił medalion, przyglądając się raz jeszcze napisowi po drugiej stronie. Ten sam
język, te same znaki, ale nadal pozostawały tajemnicze. Ciekaw był, która strona znaleziska jest
ważniejsza, która jest tą prawą stroną medalionu.
Nagły podmuch uniósł w górę połę namiotu i wiatr wdarł się do środka, wzniecając kurz i
wpuszczając świado księżyca. Płótno uderzyło o stojak na mapy i nie cofnęło się, bo jego brzeg
utknął między prętami, otwierając drogę dla świada.
Drobinki kurzu uniosły się w górę i nagle nad powierzchnią medalionu pojawił się krąg
wirującej wody widoczny w blasku księżyca.
Zafascynowany archeolog wpatrywał się w to niezwykłe zjawisko, lecz zaraz potem ze
świetlistego medalionu wyrósł tajemniczy znak. Był to krąg usiany drobnymi otworami. Zwrócił się
w stronę mężczyzny i dopiero teraz mógł on zobaczyć, czym było to, co cały czas miał przed sobą,
a co pozostawało tajemnicą dla kolejnych pokoleń badaczy. Na giętkiej łodydze kołysały się
koszyczki nasienne lotosu. Kwiat rozkwitał na jego oczach.
-Nelumbo nucifera - wyszeptał z nabożnym zachwytem archeolog.
I wtedy poraził go blask. Pojął, że wypowiedział jakieś magiczne zaklęcie otwierające moc
medalionu. Zasłonił oczy i cofnął się, strącając ze stołu stos książek.

AXIS. WYKOPALISKA
Nieziemskie światło wydobyło z mroku nieruchomy kamienny posąg. Otuliło go mleczną
poświatą i wtedy olbrzym otworzył oczy. Malowały się w nich gniew i strach, które powoli
ustępowały zdziwieniu, w miarę jak rozglądał się dookoła, uważnie badając spojrzeniem okoliczne
wzgórza. Nie był w stanie ruszyć się z miejsca, jeszcze nie, ale w miarę narastania światła zaczynał
czuć ciepło ziemi, w którą wbite byty jego stopy, powiew wiatru, który uderzał w jego kamienne
policzki, i zapach nocy, która wzięła w posiadanie wyspę Axis, miejsce jego wędrówki.
Świat wyglądał zupełnie inaczej, a domy, które mijali w pochodzie, wyglądały na zniszczone
przez Upływ czasu, którego rytmu nie rozumiał. Spróbował poruszyć ręką. Kamienne palce drgnęły
i uniesiona z trudem dłoń dotknęła najbliższego drzewa. Liście skurczyły się i pokryły szarym
nalotem. Po chwili z głuchym łoskotem opadły na ziemię, rozsypując się w proch.
Teraz zrywał z kamiennej piersi zielony bluszcz, który owinął się ciasno wokół torsu. Przyszła
kolej na nogi. Przyglądał się im przez chwilę, pochylając czarną głowę zmatowiałą od padających
deszczów.
Chmury zasłoniły na chwilę tarczę księżyca. Blask płynący z niewiadomego źródła obejmował
powoli całą wyspę Axis, wędrując po twarzach posągów, które otwierały ciężkie kamienne powieki.
Olbrzym zmarszczył popękane czoło. Spojrzał w stronę wulkanu, jakby obudził się z głębokiego
snu. Uczynił pierwszy krok. Ziemia zadrżała, czując wbijające się w nią kamienne stopy. I tak
powoli z wysiłkiem, który rozgrzewał jego wnętrze, ruszył przed siebie, miażdżąc wszystko, co
napotykał na swojej drodze. Misja musiała być wypełniona.
AXIS. PENSJONAT
Wiatr zaatakował okiennicę, wprawiając ją w wahadłowy ruch. Skrzypieniu drewna
towarzyszyły głuche postukiwania, bo skrzydło uderzało uparcie w mur, jakby chciało przebić się
przez jego kamienne bloki.
Will zerwała się gwałtownie z łóżka i usiadła, otwierając szeroko oczy W ciemnym pokoju
majaczyły jaśniejsze plamy porzuconych bezładnie ubrań. Nie miała siły powiesić ich wieczorem w
szafie.
Śpiąca na sąsiednim łóżku Cornelia jęknęła, przewracając się na drugi bok, a jej długie jasne
włosy zahaczyły o nocny stolik, tworząc wachlarz oświedony promieniem księżyca. Will wstała
cicho i podeszła na palcach do otwartego okna. Ujrzała przed sobą wzgórza, które wyglądały tak,
jakby rosnące na nich drzewa rozpoczęły jakiś marsz. Ruszały się, pochylając i prostując, więc
przetarła powieki, aby pozbyć się złudzenia. Wiatr uderzył jeszcze mocniej, przygniatając do ziemi
rosnące przy basenie drzewo. To tylko wiatr!
Dziewczyna odczuła ulgę i położyła dłonie na parapecie. Wychyliła się, spoglądając na wodę w
basenie zmarszczoną przez silne podmuchy narastającej wichury „Wygląda jak kryształ - pomyślała
- kryształowy basen”. Uśmiechnęła się, myśląc o Sercu Kondrakaru.
-Nie, nie! - Usłyszała za swoimi plecami krzyk Cornelii, która kurczowo przyciskała do piersi
poduszkę. - Puśćcie mnie!
Will podbiegła do niej, zapalając po drodze nocną lampkę, i chwyciła ją za ramiona.
-Obudź się, obudź! - krzyknęła jej prosto do ucha. - To tylko zły sen!
Cornelia odpychała ręce przyjaciółki i wykręcała do tyłu głowę. Jeszcze chwila, a spadłaby z
łóżka.
-Obudź się, słyszysz? - Will przytuliła ją mocno i dziewczyna znieruchomiała, otwierając
szeroko oczy.
Dopiero po chwili popatrzyła na nią przytomnie i wyswobodziła się z uścisku, siadając na łóżku
z kolanami podciągniętymi pod brodę.
-To musiał być koszmar - odezwała się cichym głosem Will, głaszcząc przyjaciółkę po plecach. -
Wiesz, jak ważne są sny. Może mi go opowiesz?
Cornelia wyciągnęła rękę po szklankę z wodą. Wypiła kilka łyków i spojrzała na Strażniczkę
Serca Kondrakaru.
-Śniło mi się, że straciłam kontakt z żywiołem ziemi, że ziemia - milczała przez chwilę, jakby to,
co miała powiedzieć, było zbyt okropne, aby mogło jej przejść przez gardło - że ziemia -
powtórzyła - przestała odpowiadać na moje wezwanie. I wtedy pojawiły się kamienne posągi,
zupełnie takie same jak te w Axis, i nic nie mogłam zrobić. Wyciągały do mnie ręce! - Cornelia
zadrżała, jakby nadal znajdowała się w swoim śnie. - Złapały mnie! A ja nic nie mogłam zrobić!
-One są naprawdę niesamowite - zgodziła się Will. - I wiesz, jak pomyślę, że nie wiadomo, skąd
się tu wzięły, też czuję się nieswojo, ale jestem pewna, że to był tylko zły sen.
-A jeśli to sen proroczy? - Cornelia chwyciła przyjaciółkę za rękę.
-Nie należy lekceważyć snów. - Will przytuliła do siebie żabę. - Szczególnie że jesteśmy w Axis,
i podejrzewam, że to nie przypadek, iż właśnie tutaj znajduje się tajemniczy portal.
-Też o tym pomyślałam - szepnęła dziewczyna i wychyliła się przez okno.
Przez chwilę wpatrywała się w połyskującą w ciemności wodę. Wiatr marszczył jej
powierzchnię, gnając od brzegu do brzegu liść, który sfrunął z rosnącego przy murze drzewa.
-Jeśli chcesz, rozkaż ziemi, aby wypuściła zielone pędy, tam, przy basenie, jest strasznie łyso,
przyda się trochę krzaczków. - Will pociągnęła ją za rękę, nie dając czasu na zastanowienie. - No
już, Cornelio, do dzieła!
Stanęły razem przy oknie. Will w piżamie w żaby, Cornelia w długiej nocnej koszuli
przypominającej raczej wieczorową suknię. Czarodziejka wyciągnęła ręce i wskazała kąt przy
basenie. Strumień świada pomknął między pustymi leżakami i zetknął się z ziemią. Powoli, bardzo
powoli ziemia wypuściła zielone pędy, które zaraz zamieniły się w krzewy.
-No widzisz? - ucieszyła się Will. - Nic się nie zmieniło, nadal jesteś Strażniczką i władasz
żywiołem ziemi.
Cornelia stała zamyślona, jakby to, co zrobiła, nie do końca ją przekonało.
-Czułam jakiś opór - mówiła powoli, szukając właściwych słów. - Jakby ziemia miała mniej sił
witalnych, sama nie wiem...
-To tobie brakuje sił. - Will klepnęła ją w plecy. - Musisz się wyspać, jutro pójdziemy zbadać
tajemniczy portal. Zobaczysz, jak cię to ożywi.
Dziewczyny zamknęły okno i zgasiły lampkę. Wiatr gwizdał przenikliwie, wdzierając się przez
szpary wypaczonych okiennic. Cornelia owinęła się kołdrą i długo jeszcze leżała z otwartymi
szeroko oczami. Liście krzewów rosnących przy basenie powoli pokrywały się szarym nalotem.
AXIS. WYGASŁY WULKAN
Smugi kamiennych ścieżek bielały w czerni nocy. Ślady pozostawione przez posągi wyglądały
jak strumienie prowadzące do jednego źródła. Był nim wygasły wulkan wyspy Axis.
Czarny krąg otaczał podnóże góry i po chwili najwyższy z posągów zaczął wspinać się po jej
nagich ścianach. Szybko nauczył się nie ześlizgiwać po gładkiej powierzchni. W niektórych
miejscach rosły niewielkie krzewy, ale i one rozsypywały się w pył, gdy mijał je, stawiając kolejne
kroki.
Olbrzymy zadzierały głowy, wpatrując się w samotnego wędrowca, który miał zabrać Serce
Ziemi. Wszyscy wiedzieli, że jeśli mu się nie powiedzie, pozostanie niewiele czasu na kolejne
próby, ale wszyscy byli gotowi wyruszyć po życiodajny klejnot.
Olbrzym pochylił się nad kraterem wulkanu. Światło księżyca oświetliło strome ściany góry,
które spadały w dół, ginąc w mroku. Wyprostował się, unosząc w górę pięści. Kamienne posągi
powtórzyły w milczeniu jego gest. Potem zniknął w ciemnej otchłani krateru.
Gdy zsunął się po starym korzeniu, ziemia zarzuciła go gradem kamieni. Strząsnął je z ramion i
wbijając kamienne palce w ściany sztolni, schodził wolno w kierunku jaśniejącego w dole światła.
Zobaczył kręgi kolorów, które jak wstęga okrążały wnętrze wulkanu. Czerwień spotykała się z
żółcią, szarość z mokrym brązem, czerń z bielą wapiennych ścian.
I znów grad kamieni uderzył go w głowę. Zachwiał się, tracąc równowagę, i spadł kilkanaście
metrów w dół. Trafił stopą na występ w twardej skale i zatrzymał się, spoglądając w niekończący
się lej drogi prowadzącej po klejnot ziemi.
Księżyc zdążył już znaleźć się po drugiej stronie wulkanu, kiedy wreszcie dotarł do kresu swojej
wędrówki. Serce Ziemi pulsowało ciepłym światłem, w którym kryły się blaski wszystkich
ziemskich klejnotów. Olbrzym wyciągnął kamienne ramię i zanurzając palce, wyrwał je z samego
dna krateru. Ziemia zadrżała i otworzyło się przejście.
Wzgórze otoczone olbrzymami stało się świetlistym kręgiem wirującym jak powietrze. W
bramie portalu powoli znikali jeden za drugim kamienni najeźdźcy, złodzieje Serca Ziemi. Ostatni z
nich niósł klejnot. Gdy przekroczył portal, zapadła ciemność. Przebiegająca drogą kozica nagle
znieruchomiała z uniesioną wysoko racicą, jakby następny krok mial ją kosztować zbyt wiele
wysiłku.

KONDRAKAR. SALA OBRAD
Twierdza Kondrakaru unosiła się we wszechświecie. Perłowe kolumny pięły się w
nieskończoność, aby zniknąć gdzieś wysoko w chmurach. Kamienne posadzki układały się we
wzory przedstawiające kwiaty i zwierzęta. Błękitna poświata płynęła z przejrzystych ścian sali, w
której Wyrocznia oddawał się medytacji. Kojący szum strumienia wijącego się między
kryształowymi głazami nie zakłócał rytmu serca mędrca. Każda kropla była jak chwytana w locie
cenna myśl, która zaraz umyka, wolna od konieczności łączenia się z inną. W dole rozciągało się
szmaragdowe jeziorko, w którym pływały dwie ryby, jedna czerwona, druga czarna w żółte cętki.
Mijały się niezmiennie w tym samym miejscu.
Umysł Wyroczni otwierał się na wszechświat. Przymknięte powieki kryły przepływające obrazy,
które jak komety krążyły nad umysłem mędrca Kondrakaru. Przelatywały i znikały, pozostawiając
pustkę kontemplacji.
Nagle jedna z ryb poruszyła się gwałtownie, burząc spokojną taflę wody. Wyrocznia otworzył
gwałtownie oczy. Pojawił się w nich niepokój, burząc wszechobecną harmonię. Cichy strumień
zamienił się w rwący potok. Wyrocznia wstał, zrywając niewidzialną zasłonę, i ukazał się Tiborowi,
jednemu z członków Bractwa czuwającego nad harmonią wszechświata.
-Czas wezwać Strażniczki - oznajmił z powagą.
W tej samej chwili w Sali Obrad pojawiły się Czarodziejki. Wyrwane ze snu rozglądały się
zdziwione, nie mogąc zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Tylko Cornelia nie potrafiła ukryć
niezadowolenia, że ktoś widzi ją w nocnym stroju, nieuczesaną i wyciągniętą prosto z łóżka. W Sali
Obrad byli już mędrcy Kondrakaru, wszyscy członkowie Bractwa strzegącego harmonii we
wszechświecie.
-Wezwałem was - odezwał się Wyrocznia - bo Ziemia potrzebuje waszej pomocy.
-Dlaczego akurat w środku nocy? - zauważyła z przekąsem Irma.
-Czas jest bez znaczenia, kiedy zaczyna się gra w życie lub śmierć. - Wyrocznia spojrzał surowo
na dziewczynę i zaprosił Czarodziejki, aby podeszły bliżej.
Gdy znalazły się tuż przy nim, poruszył dłonią. Ujrzały przed sobą obraz Ziemi. Wyglądała,
jakby coś odebrało jej światło. Wyraźnie straciła barwy i wydawała się taka samotna.
Hay Lin pośpiesznie otarła łzę, która nieproszona spłynęła jej po policzku.
-Tak, nie wstydź się łez - zwrócił się do niej Wyrocznia. - Łzy rodzą siłę, a twój płacz dowodzi,
że choć nie wiesz jeszcze, co się stało, twoje serce to czuje. Olbrzymy z Kamiennego Świata
wykradły Serce Ziemi.
Ziemię zastąpiła teraz mroczna planeta. Wizja przypominała zły sen. Kamienna kula połyskiwała
w ogniu rozpalających się stożków wulkanów. Nagle obraz skupił się na kilku postaciach, które
szły, wznosząc okrzyki triumfu, w stronę największego spośród nich. Na tarczy tuż przed sobą
niosły skrzące się tysiącem barw Serce Ziemi.
-To wysłannicy Władcy Kamiennego Świata. - Cichy głos Wyroczni zdawał się przedzierać
przez ich okrzyki. - Powracają ze swoim łupem, żeby złożyć go u stóp Wielkiego Wodza.
Serce Ziemi stoczyło się na spękaną posadzkę Sali Tronowej Królestwa Lavanii. Wyrocznia
poruszył dłonią.
-Dosyć!
Obraz rozmył się, pozostawiając w powietrzu smużkę dymu.
-Przecież to kamienne posągi z Axis! - wyrwało się Will.
-Tak, to one... - Wyrocznia spojrzał ze smutkiem na Strażniczkę Serca Kondrakaru - ale teraz już
mocne i okrutne jak niegdyś. Ziemia traci siły. Dopóki jest jeszcze żywa, możecie ją uratować, ale
może nadejść chwila, kiedy postępujące stopniowo skamienienie...
-Nie chcę nawet o tym myśleć. - Taranee śmiało wystąpiła naprzód. - Odbierzemy Olbrzymom
Serce Ziemi!
Z natury milcząca, w chwilach kiedy trzeba było działać, okazywała się bardziej wojownicza od
pozostałych Strażniczek.
-Nie będzie to łatwa misja - odparł Wyrocznia. - Wiecie już, gdzie jest portal do Kamiennego
Świata...
-Mówi o mapie - szepnęła Cornelia, pochylając się nad Will.
-Tak, mam na myśli waszą mapę. - Wyrocznia pokiwał głową. - Najpierw jednak musicie
odnaleźć starą kobietę...
-Błahostka! - Irma wzruszyła ramionami. - Tylko jak mamy ją znaleźć?
-Świat jest jak księga, w której wszystko jest napisane. Trzeba ją tylko uważnie czytać.
AXIS. PENSJONAT
-Nie mogę w to uwierzyć. - Irma siedziała na łóżku w piżamie w różowe kropki i kręciła z
niedowierzaniem głową. - To miały być cudowne trzy dni w towarzystwie wspaniałych
przyjaciółek.
Był środek nocy.
-Zawsze tak jest - powiedziała Cornelia - kiedy zaczynamy robić coś, co nam sprawia
przyjemność, Wyrocznia wzywa nas i okazuje się, że właśnie Ziemia może zniknąć z wszechświata.
-I to w dodatku wtedy, gdy akurat zapadałam w sen... - dodała z pretensją w głosie Irma.
-Ubieramy się - zarządziła Will. - Nie ma na co czekać. Rano może już być za późno.
Hay Lin wkładała pośpiesznie dres i wygodne buty, które na szczęście znalazły się w jej bagażu.
Okazało się, że wszystkie dziewczyny przygotowane są do nocnej wyprawy. Jeszcze tylko kurtki
chroniące przed wiatrem, który wzmagał się w wysokich partiach gór, gdy tylko przychodziła noc, i
już były gotowe.
-Ciekawe, jak ją znajdziemy? - odezwała się Cornelia.
-Wyrocznia powiedział, że świat jest jak księga... - Hay Lin podeszła do okna i wyjrzała w
ciemną noc.
-Wyrocznia często mówi coś, co brzmi tak tajemniczo, że nawet nie próbuję tego zrozumieć. -
Irma wzruszyła ramionami.
-Zaraz, zaraz, przecież mamy odnaleźć starą kobietę. Ten chłopiec! - zawołała Will.
-Jaki chłopiec? - zdziwiła się Hay Lin.
-Ten, któremu dałam żabę i który potem zaprosił nas do swojego domu w górach. Ten sam, który
mówił, że mieszka z babcią - wyliczała. - Babcią! Rozumiecie? To musi być ona!
-Ale jak do niej dotrzeć? - Taranee starała się złożyć wszystko w logiczną całość. - Jeśli nawet
babcia tego chłopca jest starą kobietą, to nadal nie wiemy, gdzie mieszka.
-Nie mówiłam wam, że narysował mi na piasku mapę? - zdziwiła się Will.
-No to jesteśmy w domu! - ucieszyła się Hay Lin, spoglądając z uznaniem na przyjaciółkę.
-Poczekajcie na mnie - poprosiła Will. - Muszę jeszcze coś zrobić.
Nie czekając na odpowiedź, wymknęła się z pokoju. Irma wyjrzała na korytarz i zdążyła jeszcze
zobaczyć jej znikającą za rogiem sylwetkę.
*
Pogrążony we śnie Matt obejmował ramionami białą poduszkę. Will stanęła przy łóżku, aby na
niego spojrzeć. Jakiś impuls kazał jej tu przyjść i nie zastanawiała się dlaczego. Nie było to ważne.
Uśmiechnęła się, kładąc dłoń na ramieniu chłopca i po chwili cicho wycofała się z pokoju.
Drzwi zamykały się za Will, gdy Matt otworzył oczy. Pamiętał jeszcze, co mu się śniło, gdy
obudziło go skrzypienie podłogi. Zdołał jedynie ujrzeć plecy wymykającej się z pokoju dziewczyny
Zerwał się z łóżka i zaczął się pośpiesznie ubierać. „Jeśli Will chodzi w kurtce po pensjonacie, to
oznacza, że albo dziewczyny planują jakąś tajemniczą wyprawę, albo dostały nowe zadanie z
Kondrakaru” - myślał, wciągając przez głowę sweter. Po chwili był już gotowy.
*
Czarodziejki usłyszały trzask zamykanych drzwi i stłoczyły się w najciemniejszym kącie
korytarza.
-Proponuję niewidzialność - zgłosiła pomysł Cornelia. - Nie będziemy przecież czołgać się pod
recepcją ani pełzać jak jakieś gady.
-Boisz się, że pobrudzisz swoją kurteczkę? - spytała z przekąsem Irma.
-Nie chcę kłopotów. - Cornelia nie zareagowała na zaczepkę. - Tak będzie łatwiej.
Czarodziejki rzadko korzystały z umiejętności stawania się niewidzialnymi, ale tym razem nie
wahały się ani chwili.
Deski zaskrzypiały pod ciężarem dziewcząt. Śpiąca portierka drgnęła, poprawiając się w fotelu.
Na szerokiej ladzie recepcji stała niewielka lampka. W kręgu światła leżał stos listów odłożonych
dla gości pensjonatu. Na rogu, w wielkim szklanym wazonie, zwracała uwagę artystyczna
kompozycja z egzotycznych kwiatów. Hay Lin zatrzymała się na chwilę, aby poprawić wysuniętą z
bukietu łodygę. W tym momencie wazon zachwiał się niebezpiecznie, ale na szczęście w ostatniej
chwili podtrzymała go Cornelia. Kobieta otworzyła jedno oko, spoglądając ze zdumieniem na
poruszający się wazon. Ziewnęła szeroko i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Dziewczyny, przepychając się jedna przez drugą, otworzyły cicho drzwi. Portierka zerwała się ze
swojego miejsca. Podbiegła do uchylonego skrzydła i z impetem zatrzasnęła je z powrotem.
-O mały włos, a przycięłaby mi rękę - poskarżyła się Cornelia.
-Nie umniejszyłoby to twojej urody - zachichotała Irma. - To co, może już wystarczy?
Pierwsza ukazała się Will, a zaraz za nią wszystkie dziewczyny.
-Idziemy? - upewniła się Irma, patrząc z niechęcią w stronę drogi, której kraniec gubił się gdzieś
w ciemnościach.
Gdy tylko zniknęły za zakrętem, w drzwiach ukazał się Matt.
-Sprawdzę, co tam się dzieje - rozległ się jego głos. - Niech się pani nie martwi. To z pewnością
tylko wiatr.
Zszedł po schodkach i ruszył śladem Czarodziejek.
AXIS. DROGA W GÓRACH
Pierwszą rzeczą, którą zauważył Matt, była szarość wkradająca się na pnie drzew. I chłód ziemi,
bo śpiesząc się, aby nie stracić z oczu dziewczyn, włożył sandały i teraz żałował, że nie wystarczyło
mu czasu, aby porządnie się ubrać. Cienki sweter narzucony w ostatniej chwili na ramiona nie
chronił go przed zimnymi podmuchami wiatru, który gnał po niebie stalowe chmury. Przekroczył
granicę miasta i wspiął się na pierwsze głazy, przez które przechodziło się, aby wejść na ścieżkę
prowadzącą w góry. W oddali widział rude włosy Will, które jak płomień migały między drzewami.
„Nic mi nie powiedziała, a przecież obiecała, że nie będzie miała już przede mną żadnych
tajemnic. Wie, że rano, gdyby nie wróciły, martwiłbym się o nią i o resztę Strażniczek... Powinna
była mnie obudzić - złościł się w duchu Matt, przeskakując kolejne kamienie, które wyrastały przed
nim na ścieżce. - Powiem jej, co o tym myślę...” - postanowił.
I wtedy potknął się o coś, boleśnie uderzając się w palec. Pochylił się i zobaczył wiewiórkę.
Oczy zwierzęcia wpatrywały się w niego błagahiie. To ona leżała na ścieżce i była twarda jak
kamień.
Uniósł wzrok i z przerażeniem stwierdził, że stracił z oczu oddalające się dziewczyny Złapał
wiewiórkę pod pachę i pobiegł przed siebie w kierunku, gdzie przed chwilą widział jeszcze
znikające Czarodziejki. Wiewiórka była ciężka i zimna, więc schował ją pod sweter, aby ją trochę
rozgrzać. Zrobiło się jeszcze chłodniej. Mech wydawał się szorstki, a widoczne w świede księżyca
gałęzie drzew szare i pozbawione blasku.
-Coś tu się dzieje, coś, co mi się nie podoba... - szepnął Matt i przytulił do siebie wiewiórkę.
Szedł dalej, czując, jak ogarnia go coraz większe znużenie.
*
-Mówiłaś, że świetnie pamiętasz drogę - poskarżyła się Irma. - Gdybym to ja miała zapamiętać
mapę...
-Przestań tyle mówić. - Will stanęła, chwytając się za skronie. - Daj mi trochę pomyśleć.
Cornelia już trzeci raz chodziła dookoła drzewa, dotykając go dłońmi. Za każdym razem w
miejscu, gdzie je przykładała, kora stawała się brązowa. Wystarczyło jednak odjąć je na chwilę i już
szarzała, a drzewo stawało się w tym miejscu twarde i zimne. Czarodziejka władająca żywiołem
ziemi czuła, że czasu pozostało już bardzo mało.
-Chodźmy dalej - zaproponowała. - Dom jest w górach, więc tak czy inaczej musimy się zacząć
wspinać.
-Nie podoba mi się to - mruknęła Taranee, rozgrzewając na chwilę ziemię. - Zobaczcie! -
Pokazała miejsce, którego dotknęło jej ciepło. - Nic się nie zmieniło, to kamień.
-A ty myślałaś, że co? - zdenerwowała się Irma. - Ktoś nam wykrada Serce Ziemi, potem zwiewa
na swoją planetę, podbiera nam energię, a ty chcesz, żeby wszystko wyglądało tak samo!
-Teraz w lewo - zadecydowała Will, przerywając kłótnię przyjaciółek.
Ruszyły ostrożnie jedna za drugą wąską ścieżką, która pięła się w górę. W dole widać było
nieliczne światełka migoczące w Axis. Miasto spało i nikt nie wiedział, że może być to ostatnia noc
na Ziemi.
*
-No i jak się miewasz? - spytał Matt, wyciągając spod swetra wiewiórkę. - Lepiej ci? - Z trudem
poruszał wargami, a jego usta wyglądały jak sucha spękana ziemia.
Wiewiórka uniosła z trudem powieki i popatrzyła na niego obojętnie, jakby nic do niej nie
docierało.
-Nie jest dobrze - wyszeptał jej do ucha Matt. - Ty nie najlepiej wyglądasz, a ja zgubiłem
dziewczyny. Musimy trzymać się razem.
Nie czuł już palców stóp, tak bardzo były zziębnięte i gdyby teraz miał pod ręką jakieś lusterko,
przeraziłby go widok bladej twarzy, którą ujrzałby w nim, szukając własnego odbicia.
*
-Uważajcie! - krzyknęła Cornelia, lecz było już za późno.
Rozległ się huk i ziemia pękła na pół jak kamień uderzony mieczem przez olbrzyma. Ogromny
krater otworzył się pod stopami Czarodziejek i zaczęły spadać w dół, nie widząc dna rozpadliny.
Will przywołała serce Kondrakaru. Pojawiło się przed nią i gdy wyciągnęła rękę, aby wezwać
pozostałe Strażniczki, jakiś kamień uderzył ją w locie, wytrącając z otwartej dłoni Serce. Zakręciło
jej się w głowie i runęła bezwładnie w przepaść. Gdy miała już dotknąć kamienistego dna, jak przez
mgłę poczuła na nadgarstku dłoń Hay Lin, która w ostatniej chwili złapała przyjaciółkę. W tej
samej chwili ogarnęła ją ciemność.
-Nie było to miękkie lądowanie - odezwała się Irma, rozcierając stłuczone ramię. - Cornelio,
Taranee! Gdzie jesteście?! - Rozejrzała się z niepokojem, napotykając zatroskane spojrzenie Hay
Lin, która trzymała w objęciach zemdloną Will.
-Gdzie jest Serce? - wyszeptała ochryple, pochylając się nad przyjaciółką. - Wypadło jej z dłoni,
gdy spadała. Nigdzie go nie widzę.
-Tu jesteśmy - rozległ się głos Cornelii i w kręgu ognistych kul pojawiły się pozostałe
Czarodziejki.
-Jak to? Serce zniknęło? - Taranee oświetliła całą przestrzeń tak, że widać było wszystkie
zakamarki- - Bez niego nic nie będziemy mogły zrobić.
-Musi być gdzieś tu, na dole. - Hay Lin zajrzała pod jeden z głazów.
Strażniczka Serca Kondrakaru otworzyła oczy i rozejrzała się nieprzytomnie. Ogniste kule
przygasły i wtedy zobaczyły że za głazami coś się świeci. Will ruszyła chwiejnym krokiem w stronę
podziemnych skał. Uklękła i wsunęła rękę w miejsce, z którego wydobywało się światło. Po chwili
miała już w dłoniach Serce Kondrakaru.
-Nie ma na co czekać - odezwała się, unosząc je w górę.
Nagle poczuła mocne uderzenie w ramię. Podniosła głowę i ujrzała nad sobą kołyszącą się
sznurową drabinkę.
-Hej wy tam, na dole! Wychodźcie! Byle szybko - rozległ się znajomy głos.
-To przewodnik z Axis - zdziwiła się Will. - Co on tutaj robi?
-Nici z transformacji - odezwała się Taranee. - Wchodzimy!
I pierwsza zaczęła się wspinać po sznurowej drabince.
Wiatr kładł płasko płomień uwięziony w szybkach latarni, którą trzymał stary człowiek. Will
wyszła ostatnia. Podał jej rękę i uśmiechnął się, wciągając ją na górę.
-To już chyba wszystkie? Czy jeszcze ktoś tam został? - spytał żartobliwie.
-Skąd się pan tu wziął? - spytała Cornelia. - W środku nocy w górach... przecież jest pan
przewodnikiem wycieczek?
Milcząca od dłuższej chwili Hay Lin podeszła bliżej i uważnie przyjrzała się twarzy starego
człowieka. Odpowiedział jej spokojnym spojrzeniem.
-To pan - odezwała się cichym głosem. - To pan jest tym podróżnikiem, który opisał swoje
spotkanie z posągami, a potem zniknął.
-Tak, to ja - odpowiedział. - I teraz zaprowadzę was tam, dokąd się wybieracie.
*
Matt wspinał się mozolnie na górę, czując się tak, jakby jego nogi ważyły tonę. Wiewiórka
oddychała nierówno i tylko już rytm bicia serca zwierzęcia dawał mu nadzieję, że zdąży zobaczyć
Will, że zdąży jej powiedzieć, jak bardzo ją lubi, i że dzieje się coś dziwnego, coś strasznego, co
sprawia, że świat... Bał się nawet o tym myśleć, ale czuł, że świat kamienieje. Nie zdawał sobie
sprawy z tego, że jego serce bije wolniej, a każdy ruch . kosztuje go coraz więcej wysiłku. Naraz
między drzewami zobaczył światełko. Zbierając resztki sił, ruszył przed siebie.
AXIS. DOM W GÓRACH
Przewodnik spoglądał na milczące przyjaciółki. Siedziały blisko siebie zziębnięte i ciche, jakby
nie mogły uwierzyć, że udało im się tu dotrzeć.
Ręce starej kobiety znieruchomiały nad stołem. Jeszcze przez chwilę obracała w palcach
kawałek sczerniałego łańcuszka, który wyjęła z czarnego fartucha. Potem podniosła głowę i nie
odwracając wzroku od Cornelii związanej z żywiołem ziemi, rozpoczęła swoją opowieść...
-Ten łańcuszek jest drogą mi pamiątką, nosił go na szyi Strażnik Serca ukrytego na naszej
wyspie. Poświęcił się, aby ocalić Ziemię. Teraz, kiedy wiem, kim jesteście, pokażę wam mój
największy skarb.
Kobieta wzięła za rękę Cornelię, dając znak pozostałym dziewczynom, aby przeszły za nimi do
drugiego pomieszczenia, w którym paliła się na komodzie świeca. Pokój był nieduży, na ścianach
wisiały płótna przedstawiające rodzinę staruszki, w kącie stał kufer, którego rzeźbione wieko
przykryte było haftowanymi poduszkami. Na bielonych ścianach ścigały się cienie rzucane przez
drżące światlo świecy
-Jest w tej skrzyni - szepnęła, pochylając się z trudem nad stosem poduszek. - Odłóżcie je,
proszę, na krzesła.
Dziewczyny zdejmowały je powoli, wygładzając ich jedwabne hafty. Wysokie oparcia prostych
krzeseł z surowego drewna zajaśniały barwnymi plamami obrazów.
Stara kobieta uchyliła ostrożnie wieko, które z niemiłosiernym skrzypieniem poddało się
naporowi rąk. We wnętrzu leżało zawiniątko w białym płótnie. Wyjęła je i na chwilę przytuliła do
piersi.
-To on, tylko tyle z niego pozostało... - szepnęła, odwijając powoli swój skarb.
Ich oczom ukazała się kamienna postać. Figura wyglądała, jakby ten, kto został w niej
uwieczniony, zasnął spokojnie, na wieczność, ze swoją historią, swoimi snami, swoją pamięcią.
-Nigdy nie widziałam podobnej figurki. - Taranee przerwała milczenie i podeszła bliżej,
poprawiają na nosie okulary. - Ma w sobie coś takiego...
-Coś wyjątkowego - przerwała jej Hay Lin.
-To Strażnik Serca Ziemi. - Staruszka uśmiechnęła się jak dziecko i uniosła go nad głową, jakby
tym gestem chciała wyrazić swój podziw i bezgraniczne oddanie.
Stojąc tak, wydawała się młodsza, a jej wyprostowana sylwetka i duma, która biła ze spojrzenia,
zdradzały rodzącą się w niej nadzieję.
Cornelia przechyliła głowę, nasłuchując. Musiała coś usłyszeć, bo wyraz jej twarzy świadczył o
wielkim zdumieniu. Podeszła do starej kobiety i wspinając się na palce, podniosła wzrok na
kamienną figurkę. Tak, nie myliła się, wyraźnie słyszała bicie serca.
-On żyje - wyrwało jej się, zanim zdążyła pomyśleć.
Staruszka zachwiała się, opuszczając ręce. Irma chwyciła ją, w ostatniej chwili chroniąc przed
upadkiem, i podprowadziła do najbliższego krzesła. Drżące ręce ledwo utrzymały drogocenny
skarb.
-Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie - odezwała się cicho, a w jej oczach pojawiły się łzy. -
Czułam, że kiedyś ktoś mu odpowie...
-To on żyje? - zdziwiła się Irma i siadając na drugim krześle, skrzyżowała przed sobą nogi. -
Przecież jest z kamienia.
-Teraz mogę wam wszystko opowiedzieć, bo wiem, że tylko wy możecie ocalić Ziemię:
Dawno, dawno temu w Krainie Olbrzymów zaczęło zamierać życie. Działo się tak, ponieważ
zamieszkujące ją ogromne istoty stawały się coraz bardziej wobec siebie okrutne. Otworzyły drogę
złu, a ono zatruło ich serca. Rozpoczęła się walka o władzę, która wyczerpała ich siły. Najsilniejsi
przetrwali, ale nie było już świata, którym mogli rządzić. Zło odebrało im energię. Odtąd Olbrzymy
stawały się coraz cięższe i z trudem poruszały się po swojej planecie. Ona sama też była już inna:
iwardsza, ciemniejsza, a jej mieszkańcy coraz bardziej nieczuli, aż nadszedł czas, kiedy zamieniła
się w Kamienny Świat. Wtedy najsilniejszy z nich, wokół którego zgromadzili się inni, miał sen.
Śniła mu się wyspa rzucona na błękitny ocean, wyspa, na której wznosił się wulkan. W jego
wnętrzu spoczywał drogocenny skarb. Było nim Serce Ziemi, wielki klejnot złożony ze wszystkich
szlachetnych kruszców. To on czynił całą ziemię żywą i piękną. Olbrzym miał objawienie, że właśnie
nadchodzi dzień, kiedy trzy księżyce staną w jednej linii, zamieniając się w srebrzystą kulę, która
zawiśnie nad niebem Kamiennego Świata. Zdarza się to raz na kilka tysięcy lat i tylko wtedy
otwiera się brama przejścia do innych światów.
Odtąd nie przestawał myśleć o Axis. Pewnego dnia ruszył przed siebie, stawiając ciężkie kroki, i
zaczął wzywać głośno swoich towarzyszy. Gdy nadeszli, zebrał wszystkich pod niebem pełnym
gwiazd i przedstawił swój okrutny plan. Teraz już tylko czekali na spotkanie trzech księżyców. I gdy
to nastąpiło, przeszli przez bramę czasu.
Pojawili się tutaj znikąd. Byli tak wielcy, że ludzie, aby dojrzeć ich twarze, musieli wspinać się
sobie na ramiona. Kamienne Olbrzymy nie zwracały uwagi na mieszkańców wyspy, rozpoczęły swój
marsz pod wulkan, wewnątrz którego biło Serce Ziemi. Wszystko, co mijały na swej drodze,
zamieniało się w kamień. A one stawały się coraz bardziej żywe.
Strażnik Serca Ziemi wyszedł im naprzeciw. Widział na horyzoncie kamienne fale morza i
uchwycone w kamieniu skaczące delfiny. I stanął, on maleńki jak mrówka i one jak stado idących
słoni.
Ale siła jego ducha była tak wielka, jak mała była jego postać. Najokrutniejszy z wysłanników
Władcy Kamiennego Świata na widok samotnego człowieka zaśmiał się głucho, a echo potoczyło
się po górach tak, że posypały się lawiny. Uczynił trzy kroki, zostawiając w ziemi trzy wgłębienia, z
których potem wypłynęły rzeki nazwane Strugami Łez. I stanął naprzeciw Strażnika Serca Ziemi. I
wtedy Strażnik uniósł w górę magiczny medalion, który nosił na szyi. I pojawił się świetlisty krąg,
który objął górę wulkanu.
Ale Władca Kamiennego Świata jednym ruchem rozdarł świetlistą zasłonę. I znów medalion
rozbłysnął w słońcu, i znów próba okazała się daremna. Mieszkańcy Axis stali na stoku wulkanu i
patrzyli bezsilni na walkę jednego człowieka z armią Kamiennych Olbrzymów. Nic nie mogli już
zrobić. On był ich ostatnią nadzieją. Ale medalion powoli tracił moc i gdy Olbrzym zakołysał
ramionami, strącając gałęzie z najwyższych drzew, te spadły z hukiem i roztrzaskały się u stóp
Strażnika. Zrozumiał on wtedy, że i drzewa stały się kamienne. I po raz trzeci z nadzieją uniósł
magiczny medalion, ale nie zdążył on nawet rozbłysnąć, bo został brutalnie zerwany przez
Olbrzyma, który wyciągnął rękę, szarpiąc za złoty łańcuch. Strażnik Serca Ziemi zachwiał się i
czując, że staje się coraz cięższy, ukląkł, kładąc na ziemi dłonie. Wtedy spojrzał na swoje palce,
które powlekała już szarość kamienia, i wykrzyknął w niebo zaklęcie ukryte na tarczy talizmanu.
Zloty medalion toczył się jeszcze po kamiennych trawach, aż wreszcie zatrzymał się przy stopie
jednego z Olbrzymów. Gdy tylko przebrzmiały słowa zaklęcia, kamienne postaci znieruchomiały. A
ziemia ożyła na nowo.
Stara kobieta umilkła i przez chwilę słychać było jedynie świst wiatru, który uderzał w uchyloną
okiennicę.
-Nikt nie pamiętał, co się wydarzyło. - Kobieta wstała, machinalnie poprawiając obrus. -
Mieszkańcy dziwili się, skąd wzięły się na ich wyspie kamienne figury. Wszystkie miały twarze
zwrócone w stronę wulkanu. Medalion zasypał piach i nigdy go nie odnaleziono. Aż do dzisiaj. I
stało się to, czego baliśmy się przez wieki. Zaklęcie zostało wypowiedziane ponownie. Olbrzymy
ożyły.
Stara kobieta pochyliła głowę, jakby ta opowieść zbyt wiele ją kosztowała. W jej siwych
włosach odbijało się światło księżyca zaglądającego do wnętrza chaty. Dawno już pozostali
członkowie rodziny udali się na spoczynek. Jedynie ona czuwała, wiedząc, że jeśli coś ma się stać,
to może to zdarzyć się tylko teraz. W drzwiach pojawił się zaspany chłopiec. Ciągnął za sobą
kołdrę, a w drugiej rączce ściskał zieloną malachitową żabę. Wsunął się cicho do pokoju i usiadł w
kącie.
-Czy to oznacza - przerwała ciszę Will - że Serce Ziemi jest teraz w Kamiennym Świecie? Że
właśnie tam musimy je odnaleźć?
-Poczekaj - szepnęła Cornelia, unosząc w górę dłoń. - Coś słyszę...
Bicie serca kamiennej figurki stawało się coraz silniejsze i Cornelia czuła, że Strażnik Serca
Ziemi chce jej coś przekazać, coś bardzo ważnego. Przymknęła oczy i najpierw ujrzała poszarpane
brzegi skał, których czerń była równie głęboka jak czerń posągów, potem poczuła, jak w jej serce
wnikają słowa mówiące o przeznaczeniu.
-Nikt nie ukryje przede mną Serca Ziemi, choćby było w najgłębszych sztolniach we
wszechświecie. Zabierzcie mnie do Kamiennego Świata, a wskażę wam jego miejsce... - Cornelia
wyraźnie słyszała jego głos, a gdy umilkł, wyciągnęła rękę w stronę małej niepozornej figurki.
-Musimy go wziąć ze sobą do świata Kamiennych Olbrzymów - zwróciła się do starej kobiety.
-On wskaże nam drogę do Serca Ziemi.
Kobieta w czerni przez chwilę wahała się, jakby rozstanie ze Strażnikiem było dla niej zbyt
trudne. Wreszcie położyła ostrożnie bezcenną figurę i po raz ostatni dotknęła jej gładkiej
powierzchni.
-Stał się cieplejszy - powiedziała ze zdumieniem. - Jakby wstąpiło w niego życie...
Spojrzała z podziwem na Cornelię, która pakowała starannie zawiniątko, aby przez cały czas
mieć je przy sobie.
-Na nas już czas. - Hay Lin chwyciła staruszkę w objęcia. - Obiecuję, że uda nam się powrócić, a
ziemia nie skamienieje. I nadal będzie żyła.
W kącie przy oknie siedział w milczeniu chłopiec. Zdawał się spać zawinięty w kołdrę, ale
słysząc podniesione głosy, zerwał się na równe nogi, wypuszczając z ręki żabę. Potoczyła się pod
okno i gdy podszedł, aby ją podnieść, ujrzał na dole jakąś postać. Ktoś leżał przed drzwiami chaty.
-Babciu! - odezwał się do starej kobiety. - Tam ktoś śpi!
Przewodnik szybko pokonał przestrzeń dzielącą go od drzwi i bez wahania je otworzył. Na
progu leżał chłopak. Zanim jednak zdążył się nad nim pochylić, Will już klęczała przy nieruchomej
postaci.
-To Matt - powiedziała, odwracając się w panice do przyjaciółek, a w jej oczach pojawiła się
rozpacz.
-Wnieście go do chaty - rozkazała stara kobieta. - I połóżcie na ławie.

Gdy układali go na wełnianych kilimach, coś wypadło mu spod swetra prosto pod nogi Cornelii.
Była to zesztywniała z zimna wiewiórka. Ledwo oddychała, a jej ciałko stało się już szare, tracąc
swoją rudawą barwę. Dziewczyna podniosła ją delikatnie i przytuliła do siebie, kołysząc w
ramionach.
-Ona była zmarznięta - rozległ się nagle szept Matta. - Nie mogłem jej tak zostawić.
Will uklękła przy nim, kładąc głowę na jego piersi. Serce chłopaka biło tak cicho, że przez jedną
straszną chwilę myślała, że zatrzymało się już na zawsze.
-Oddał jej część swojego serca - stara kobieta pogłaskała go po dłoni. - Jest dobry, uratował małe
stworzenie kosztem swojego życia.
-Czy on umrze?! - krzyknęła Will, szarpiąc staruszkę za rękaw.
-Jest bardzo słaby, ale wróciły mu już rumieńce, kiedy zobaczył ciebie - pocieszyła Will kobieta,
a jej twarz pokryła sieć zmarszczek.
-Will, musimy ruszać - odezwała się cicho Cornelia. - Mamy uratować Ziemię i... Matta.
-Matt, ja... - Will pospiesznie połykała łzy, które nieproszone pojawiły się w kącikach oczu - ja
wrócę do ciebie i...
-Wiem, że wrócisz - wyszeptał. - Zawsze do mnie wracasz.
Zamknął powieki, jakby mówienie kosztowało go zbyt wiele trudu.
Wyszły przed chatę, spoglądając na rozgwieżdżone niebo.
AXIS. KAMIENNY LAS
-Wzięłaś ze sobą mapę? - upewniła się Cornelia, patrząc na zamyśloną twarz przyjaciółki, która
sercem była jeszcze przy Matcie.
-Mam ją tutaj - odpowiedziała, wyjmując ją z kieszeni, i już była ze Strażniczkami, całkowicie
skupiona na czekającym je zadaniu.
Zimne nocne powietrze chłodziło im twarze i przez chwilę wyobrażały sobie, że to tylko sen, a.
misja, którą muszą wypełnić, nie dotyczy ich domu, ich planety, ich ukochanej Ziemi. Potem
chwyciły się za ręce i pojawiło się między nimi Serce Kondrakaru. Will ujęła je w dłonie i w ciągu
kilku chwil zwykłe dziewczyny stały się Czarodziejkami.
Will rozpostarła mapę. Strażniczki pochyliły się nad nią, aby odnaleźć portal do Kamiennego
Świata. Serce Kondrakaru unosiło się nad pergaminem, oświetlając ten jeden punkt, gdzie
znajdowało się przejście. Był to wulkan. Najwyższe miejsce na wyspie. Właśnie tam musiały dojść
i nie wahały się ani chwili.
W cieniu drzew pojawiały się i znikały sylwetki dziewcząt, które podążały ku swemu
przeznaczeniu. Trawa powoli kamieniała, a jej ostre źdźbła uderzały w stopy idących szybkim
marszem Czarodziejek. Czasem Cornelia dotykała ziemi, aby upewnić się, że gdzieś głęboko jest
jeszcze ciepło i jeśli tylko czas nie będzie płynął tak szybko, odda Ziemi to, co jej się należy.
Cierpiała razem z nią i choć przemiana w Czarodziejkę chroniła ją przed bólem, nie do końca
potrafiła sobie z tym poradzić.
Księżyc oświetlał okoliczne wzgórza i gdy dziewczyny przeszły przez przełęcz prowadzącą w
stronę wulkanu, wiedziały już, że niebawem dotrą na miejsce.
Mijały po drodze ogromne wgłębienia pozostawione przez Olbrzymy, kamienne niecki, w
których już zaczęła zbierać się lodowata woda, połamane gałęzie drzew, które skamieniały przy
ziemi, krusząc się teraz pod ich stopami. W oddali widać już było podnóże wulkanicznej góry, więc
ruszyły teraz biegiem, przeskakując głębokie rowy, które pozostawiły kamienne posągi.
Wspinały się, chwytając ostrych kolców, nie czuły bólu ani zmęczenia, bo chroniła je moc
Czarodziejek. Wreszcie stanęły na szczycie i zajrzały do wnętrza wulkanu.
Szarość spowijała wszystko. Nie widać było kolorów ziemi, otwór zapadł się, a rosnące wokół
rośliny stężały w kamiennym uścisku.
Will przywołała Serce Kondrakaru. Rozświetliło się i w tej samej chwili ukazało się przejście.
-Uwaga! - zawołała Will. - Przed nami Kamienny Świat!
I zniknęły w świetlistym kręgu portalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz