sobota, 11 października 2014

Rozdział 5

LAS. OSTATNIA ŚCIEŻKA KOJOTA
Coś spadło mu na powiekę, więc zamrugał, przesuwając dłonią po twarzy. Pod palcami czuł
wilgoć i gdy otworzył oczy, zobaczył nad sobą zwisającą kroplę rosy toczącą się powoli po liściu.
W ciszę poranka wdarł się dźwięk turlającego się po ścieżce naczynia, które podskakiwało na
kamieniach. Poczuł na sobie czyjeś spojrzenie, szybko odwrócił głowę i napotkał wzrok małej
małpki. Siedziała na skraju ścieżki, bawiąc się dużym Dzbanem. Zaglądała do środka i trącała go
łapą, wydając przy tym radosne piski. Przyjrzał się uważnie tajemniczym wzorom zdobiącym
Dzban i krzyknął cicho, zrywając się na równe nogi.
-Oddawaj! - Ruszył w jej stronę, gubiąc po drodze sandał, który spadł mu z nogi.
Małpka uskoczyła zwinnie i pomknęła w zieloną gęstwinę. Chłopak rzucił się biegiem, nie
zważając na uderzające go po twarzy gałęzie. Zatrzymała się na chwilę, patrząc na niego ciekawie, i
znów uskoczyła, chowając się za drzewo.
-Oddaj mi go, proszę - głos chłopaka stawał się łagodny, a jego ruchy powolne, gdy zbliżał się
do niej ostrożnie, nie chcąc spłoszyć małego stworzenia.
Małpka trzymała Dzban oburącz, a jaśniejące niebo oświetlało jego brzegi, które wyglądały,
jakby ktoś wyzłocił je od środka.
-Zamienimy się, chcesz? - powiedział z uśmiechem. I choć drżały mu ręce, wyciągnął z kieszeni
mały wisiorek z wyrytym na nim Szmaragdowym Ptakiem.
Nagle rozległ się trzask łamanej gałązki, więc małpka, porzuciwszy swoją zdobycz, wspięła się
na drzewo, wydając pełen pretensji pisk.
-Nie bój się. - Chłopak podszedł bliżej i ujął w dłonie Dzban. - Masz, to dla ciebie. - Powiesił na
gałęzi wisiorek, który rozbłysnął w pierwszym promieniu wschodzącego słońca.
Małpka zwinnie zsunęła się z drzewa i chwyciła rzemień, zdejmując szmaragdowy wisiorek. Ich
oczy spotkały się na chwilę i zwierzątko zniknęło w gęstym lesie.
-To niemożliwe - wyszeptał chłopak i przytulając do piersi Dzban, pobiegł do wioski, gubiąc po
drodze drugi sandał.
WIOSKA ZAZU. BUNGALOW SIÓSTR GRUMPER
Bess odgarniała niecierpliwie włosy, które opadały jej na twarz. Pochylona nad niewielkim ekranem
aparatu przeglądała nocne zdjęcia z jungle party.
-Chodź tu, szybko! - zawołała siostrę, która niechętnie zwlokła się z łóżka, szeroko ziewając. -
Mam je! - krzyknęła triumfalnie.
Courtney usiadła obok niej, opierając się plecami o poręcz łóżka.
-Widzisz? - Trąciła łokciem siostrę. - Uciekająca Cornelia ze swoją świtą. Co za smakowity
kąsek. Biegną w stronę lasu zamiast na imprezę.
-Mamy dowód, że coś kombinowały - potwierdziła Bess. - Zrobię powiększenie -
zaproponowała.
-Zobacz! - Postukała czerwonym paznokciem w ekran. - Tam ktoś jest!
W zaroślach widać było twarz wpatrującego się w coś chłopaka.
-No tak, jak zwykle zadają się z miejscowymi chłopcami - prychnęła Courtney.
—To ten sprzedawca wisiorków, widziałam go przez okno autobusu. Nawet przystojny -
zauważyła z zazdrością Bess.
-Cornelia łamie serce i odjeżdża - zanuciła. - Świetny nagłówek do rubryki towarzyskiej
porannego wydania tutejszej gazety
-Ciekawe, czy wróciły na jungle party? - zainteresowała się Courtney. - Wygląda na to, że miały jakieś
ważne sprawy w zupełnie innym miejscu.
-Sprawy niecierpiące zwłoki - zachichotała Bess. - Sercowe sprawy.
-A może jednak tam były? Pamiętasz tę grupę dziewczyn poprzebieranych za rajskie ptaki?
-To mogły być one - zgodziła się siostra.
-Tak czy inaczej, niech się schowają ze swoją wystawą, to my mamy najbardziej sensacyjne
zdjęcia!
Dziewczyny przybiły sobie piątkę i zeskoczyły zgodnie z łóżka.
-Nie ma to jak dobra reporterka. - Bess spojrzała z uznaniem na siostrę.
-To co, zaczynasz pisać artykuł czy idziemy na śniadanie? - zażartowała.
-Nie na śniadanie, tylko zbierać materiały - rzuciła przez ramię Courtney, trzaskając z impetem
drzwiami łazienki.
Domek zadrżał, a Bess pochyliła się, aby obejrzeć następne zdjęcia z jungle party. Zobaczyła jednego z
chłopaków przebranego za Kojota.
-Niezły kostium - mruknęła do siebie i wykadrowała jego twarz.
WIOSKA ZAZU
Ogniska dogasały, a leżące na kocach dzieci pogrążone były w głębokim śnie. Obok siedziały
matki oparte o ściany chaty, a mężczyźni, obejmując porzucone bębny, drzemali, poświstując przez
sen. Czasem tylko podmuchy wiatru wzniecały żar w dogasających już polanach, a poranna rosa
parowała powoli z pasiastych koców rozłożonych na matach wokół Domu Zgromadzeń.
-Obudźcie się, obudźcie! - krzyknął, szarpiąc za rękę wuja leżącego na spłowiałych od słońca
wysłużonych matach.
Stary człowiek uniósł powoli głowę i rozejrzał się wokół, spoglądając nieprzytomnie na
rozradowanego chłopca.
-Mam go, mam go, wuju! - wołał chłopiec, unosząc wysoko Dzban.
Ptaki z krzykiem zerwały się do lotu, przebudzone nawoływaniami chłopaka, który pochylał się
nad śpiącym tancerzem, jednym ruchem ściągając z niego koc.
-Spójrzcie! - krzyknął, pokazujac Dzban, i potrząsnął nim, zachłystując się ze śmiechu.
Przebudzeni mężczyźni chwycili za bębny, które dawno już ucichły, aby teraz rozbrzmieć na
nowo. Najstarszy z nich, mrużąc powieki, patrzył, jak nad ziemią unosi się kurz wzniecony przez
chłopca, który biegał teraz, nie wypuszczając z rąk Dzbana Żywej Wody.
-A nie mówiłem, że go odnajdę! - chłopiec śmiał się, widząc najpierw zdziwione, a potem pełne
niedowierzania i radości spojrzenia budzących się mieszkańców wioski. - Mam go, spójrzcie, mam
go! - wołał, okrążając w szaleńczym pędzie sięgającą wierzchołków drzew strzelistą rzeźbę
Szmaragdowego Ptaka.
-On ma Dzban! - zawołała mała dziewczynka, zrywając się na równe nogi.
-On przyniósł Dzban - rozlegały się głosy.

Kolorowy tłum zbierał się przed chatą, wznosząc pełne radości okrzyki. Gdy nie brakowało już
ani jednego mieszkańca wioski, ruszyli za chłopcem w stronę Świątyni Szmaragdowego Ptaka.
WIOSKA ZAZU. BUNGALOW CZARODZIEJEK
Przez zaciągnięte żaluzje wdzierały się pierwsze promienie słońca. Will przewróciła się na drugi
bok, przytulając mocniej ulubioną pluszową żabę. Z drugiego łóżka dobiegał cichy oddech Cornelii,
która zrzuciła z siebie kołdrę i spała zwinięta na krawędzi materaca.
Obok, za ścianą, śniły pozostałe dziewczyny.
-Nieeee... - rozległ się niespodziewanie głos Will. - Uciekajcie!
Zerwała się z łóżka przebudzona własnym krzykiem, a kłębiące się pod powiekami obrazy
pchały się jeden za drugim, nie pozwalając jej złapać oddechu. Zacisnęła powieki i wezwała Serce
Kondrakaru.
Bungalow rozświetlił się magicznym blaskiem.
-Już dobrze, jesteście bezpieczne. - Wyrocznia przyglądał się z troską pobladłej Will, która
rozglądała się nieprzytomnie po Sali Obrad.
-To tylko zły sen. - Irma trąciła ją w bok.
-Wyciągnęłaś nas z łóżek - dodała żartobliwie Hay Lin - a właśnie śniło mi się, że latam.
-Śniłam o Szmaragdowym Ptaku. - Cornelia ukradkiem ziewnęła, zasłaniając dłonią usta.
-Spójrzcie, Strażniczki - odezwał się z uśmiechem Wyrocznia.
Rozłożył ręce i w objętej ramionami przestrzeni pojawił się świetlisty obraz Świątyni
Szmaragdowego Ptaka.
Kolumny spowijał blask, a na ścianie budowli słońce oświetlało szmaragdowe skrzydła
wyrzeźbionego w kamieniu ptaka. Zebrany tłum stał w bezruchu, przyglądając się wysokiemu
chłopcu trzymającemu w rękach odzyskany skarb. Najstarszy z wioski zbliżył się, aby ująć w dłonie
Dzban Żywej Wody.
Mężczyzna potrząsnął glinianym naczyniem w pełnej oczekiwania ciszy. I usłyszały, jak Kropla
Żywej Wody toczy się w krągłym wnętrzu, uderzając o ściany Dzbana.
Na gałęzi przysiadł zielony ptak i rozległ się świergot. A potem przyleciały inne, sadowiąc się na
kolumnach świątyni.
Starzec przechylił uroczyście Dzban i w obecności swego ludu wylał Kroplę Żywej Wody. Przez
chwilę kołysała się na brzegu naczynia, aż wreszcie oderwała się od niego i upadła na udeptaną
ziemię. Czarodziejki widziały jej wypukły kształt, a w nim swoje odbicie i odbicie nieba, i drzew, i
chmur, a potem Kropla rozciągnęła się niczym srebrna nić i wsiąkła w spragnioną ziemię.
Obraz rozpłynął się w powietrzu, znikając jak szczęśliwie kończący się sen.
-Żywa Woda połączyła się z ziemią i lud Zazu dalej może śnić swoje sny bez obawy, że Kojot
porwie skarb tej ziemi. - Wyrocznia objął ciepłym spojrzeniem Strażniczki Kondrakaru.
-Dlaczego Kojot nie mógł wylać tej Kropli? - spytała Will.
-Żywa Woda jest w sercach tych, którzy w nią wierzą - odpowiedział łagodnie Wyrocznia.
-Poznajecie? - szepnęła Hay Lin, pokazując wzór zdobiący kolumnę. - Poznajecie ten motyw?
Widziały go w bibliotece, na rycinach. Towarzyszył im w Zazu, zwracając uwagę swoim
pięknem i niewydumaczalną tajemnicą, widziały go na Dzbanie Żywej Wody. Wydawał się im tak
bardzo bliski, tak znajomy, tak oczywisty lecz dopiero teraz zrozumiały dlaczego.

-Tak, to ten sam motyw. - Wyrocznia patrzył na nie z uśmiechem. - Znacie go nie od dzisiaj, ale
nie zwracałyście dotąd na niego uwagi. - Powiódł wzrokiem po Sali Luster. Jej plan był odbiciem
geometrii znajomego wzoru. - Oto Ziemia, Ogień, Woda i Powietrze. - Wskazywał kolejne
elementy malowidła. W centralnym miejscu znajdował się jeden punkt połączony ze wszystkimi,
jeden, który zamykał ten mały wszechświat. Wyrocznia spojrzał na Will i pokiwał głową. - Energia
jest właśnie jednością tych żywiołów. Tam jest źródło Żywej Wody.
-Ale jak ten Dzban znalazł się na Ziemi, ofiarowany w darze ludowi Zazu? Przecież to
Szmaragdowy Ptak... - Will urwała raptownie, bo Wyrocznia stanął przed nimi i uniósł w górę
ramiona.
Powoli, w kompletnej ciszy, rozpostarły się skrzydła. Dziewczyny patrzyły oniemiałe ze
zdumienia, czując, że chwila ta jest wyjątkowa i nigdy już nie ujrzą tego, co zostanie im pokazane. I
wtedy na moment, który mógł trwać wieczność czy sekundę, Wyrocznia przemienił się w
Szmaragdowego Ptaka.
-To ty - wyszeptała z zachwytem Hay Lin. - To ty nam pomogłeś.
Po czym znów widziały go w ludzkiej postaci, gdy pochylał głowę nad kamienną posadzką,
jakby to, co się wydarzyło, nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia.
-Dawno temu w krainie ludu Zazu zapanowała susza. Nie było wtedy jeszcze Strażniczek, które
dzięki swym wielkim mocom przywracałyby harmonię światu. Nikt nie mógł sprawić, że tryśnie
źródło wody, nikt nie mógł pomóc ludowi Zazu. Wtedy właśnie pod postacią Szmaragdowego
Ptaka ofiarowałem im Dzban Żywej Wody. Jednak Kojot pozazdrościł ludziom i zamiast korzystać
z dobrodziejstw tego daru, postanowił im go wykraść. Z pomocą przyszli mu Grzechotnik i Sęp, ale
i im się to nie udało.
-I dlatego wygnałeś ich na Czerwoną Pustynię? - spytała Will.
-Odtąd stała się ona dla nich domem i więzieniem. Pozostając w świecie ludzi, bez końca
próbowaliby wykradać bezcenny Dzban, bo pragnienie posiadania było w nich stokroć silniejsze
niż pragnienie wspólnoty.
-A jednak wrócili - zauważyła Hay Lin.
-Powrócił jedynie Sęp, bo Kojot był skazany na powtarzającą się klęskę.
-I tak zaburzony został rytm opowieści - zgadła bez namysłu Will.
-Właśnie tak. - Wyrocznia spojrzał na nią z uznaniem.
-Gdybym wiedziała wcześniej, to znaczy gdyby ktoś nas wcześniej uprzedził... - zaczęła
Taranee.
-To wy ocaliłyście Dzban Żywej Wody - przerwał jej z uśmiechem.
-Drobiazg - mruknęła Irma. - Zawsze możesz na nas liczyć.
-I Brama Przejścia zniknęła - dokończyła Hay Lin. - To ty zamknąłeś portal.
-Pozostaną tam na zawsze, a odrodzona dzięki wam Czerwona Pustynia stanie się ich wiecznym
więzieniem. - Wyrocznia utkwił wzrok w rzędzie kolumn, jakby dostrzegł tam coś, czego
Strażniczki nie mogły już zobaczyć.
WIOSKA ZAZU. TARG
Profesor Vargas odwróciła się z niesmakiem, spoglądając na kierowcę autobusu, który raz za
razem przekręcał kluczyk w stacyjce, co sprawiało, że po raz. kolejny nieposłuszny pojazd wydawał
trudny do zniesienia ryk.
-Czy te autobusy nigdy nie mogą być sprawne? - narzekała, sadowiąc się przy oknie. - O
klimatyzacji i tak można zapomnieć - gderała, spoglądając przez okno na swoich uczniów, którzy
upychali walizki pod klapą żółtego autobusu.
-Też mnie to denerwuje - odezwała się przymilnie Bess. - Moglibyśmy już odjechać.
Zerknęła przez okno i zauważyła po drugiej stronie placu Cornelię z dziewczynami. Stały przy
straganie w towarzystwie znajomego chłopaka.
-Szybko, trzaskaj. - Courtney uderzyła ją w plecy i w tej saniej chwili silnik zaskoczył. - No rób
zdjęcie, na co czekasz? - ponaglała siostrę, więc Bess posłusznie pstryknęła kilka fotek.
Kierowca spoglądał na dziewczyny w lusterku i uśmiechał się szeroko.
-Trzeba było tak od razu. Niezły sposób na uruchomienie silnika - rzucił wesoło w stronę Bess. -
Jedno stuknięcie w plecy i załatwione.
-Bardzo śmieszne - mruknęła pod nosem.
-Niech pan zatrąbi lepiej na spóźnialskich - zakomenderowała pani Mitrage, wnosząc do środka
wielką rzeźbę Szmaragdowego Ptaka. Długie nogi zablokowały się w przejściu, więc przez chwilę
szarpała swoją zdobycz, aż wreszcie popchnął ją profesor Collins, który zamierzał wreszcie usiąść i
porobić notatki z wyjazdu.
-Kupiłam ją od tego miłego chłopca - powiedziała tonem usprawiedliwienia. - Okazyjnie.
Kierowca zatrąbił dwa razy i mrugnął światłami w stronę dziewczyn.
Cornelia pomachała uspokajająco.
-Myślałam, że będzie jeszcze pił kawę, pożegna się z sąsiadami, podrapie psa za uchem -
wyliczała Irma, przyglądając się stojącemu w cieniu chłopakowi.
-Wiesz, jednak go odnalazłem - zwrócił się do Cornelii.
-I dokonałeś tego we śnie, prawda? Wszystko, co najważniejsze, spotyka nas właśnie tam -
odpowiedziała mu ze śmiechem.
Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Nie przeszłyście przez Bramę, co? Wróciłyście w końcu na jungle party? Jak było? - dopytywał
się z niepewnością w głosie.
-No, wiesz, kojoty, sępy, grzechotniki... i takie tam inne. Trochę już mamy dość tych masek,
prawda, dziewczyny?
Kierowca włączył długi klakson i nie przestawał już trąbić, zagłuszając skutecznie rozmowę.
Gdzieś zawył pies, zapłakało dziecko, a stara kobieta siedząca na progu domu zaczęła coś
wykrzykiwać, wygrażając mu pięścią.
-A więc do następnego razu - rzuciła pospiesznie Corny.
-Może wtedy uda nam się dłużej porozmawiać - powiedział z żalem chłopak.
Cornelia zerknęła na stół z biżuterią i zatrzymała się jeszcze na chwilę, jakby coś nowego
przyszło jej do głowy.
-Czy nie zechciałabyś pomyśleć o zrobieniu amuletów pięciu Czarodziejek? Mogą to być nawet
zwyczajne dziewczyny.
-Albo chociażby wisiorków - dodała Hay Lin, uśmiechając się radośnie na pożegnanie.
Autobus zakręcił tuż przy Cornelii, zatrzymując się przed straganem. Rozłożone tam płachty
pofrunęły w górę i opadły z rozsypaną na nich biżuterią. Roześmiane przyjaciółki wskoczyły
szybko do środka, machając na pożegnanie zapatrzonemu w nie chłopakowi.
-Szkoda, że już wyjeżdżają - mruknął cicho.
-Ojej! - krzyknęła Cornelia i podskoczyła do góry, wyciągając stopę z kosza z indykiem.
Przestraszony ptak rozpostarł skrzydła i pofrunął ciężko między siedzeniami, goniony śmiechem
pasażerów. Kurz za oknami wszystko zasłonił i autobus potoczył się wyboistą drogą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz