LAS. OSTATNIA ŚCIEŻKA KOJOTA
Drzewa rosły tak gęsto, że z trudem przedzierali się przez dżunglę, szukając śladów starej
ścieżki. Co jakiś czas słyszeli krzyk małp albo skrzek papug, które przyglądały im się z rosnących
tuż nad ziemią splątanych gałęzi.
-Czy ktokolwiek tędy chodzi? - dopytywała się Irma. - Wygląda na to, że nie jest to ulubiona
trasa spacerowa mieszkańców wioski Zazu.
-To wyklęte miejsce - wyszeptał chłopak. - Właśnie tędy odszedł Kojot wypędzony z Ziemi. Tak
bardzo się zapierał, że ślady jego łap odbiły się w kamieniu. - Wskazał widoczne w głazach
zagłębienia.
Coś zaszeleściło między gęsto rosnącymi drzewami, jakiś ptak przeleciał z ochrypłym
wrzaskiem, jakby go goniło stado dzikich pawianów.
-Tam musi być portal. - Will przyspieszyła kroku.
-Jestem pewna, że tam jest. - Cornelia uklękła, dotykając ziemi. - Czujecie te drżenia? Tam musi
być przejście.
-To już blisko. - Chłopak stanął przy drzewie, wypatrując światła gwiazdy. - Zaraz będziemy na
miejscu.
-Całe szczęście, bo nie uśmiecha mi się spacer nocą przez dżunglę - odpowiedziała Irma. -
Wiedziałam, że ta droga musi dokądś prowadzić.
-Za zakrętem znajdziecie ostatni ślad, ja poczekam tutaj... - w jego oczach pojawiło się wahanie.
-To miejsce zakazane, nikt z naszych braci nie może tu przebywać. Kto przekroczy Bramę, ten
wejdzie do świata demonów. To gorsze niż przejście do krainy zmarłych. - Chłopak usiadł,
opierając się plecami o gruby pień drzewa.
-Dziękujemy ci za pomoc. - Cornelia podała mu rękę. - Jesteś bardzo odważny. Tak
wyobrażałam sobie prawdziwego Zazu.
Na szyi dziewczyny zakołysał się wisiorek ze Szmaragdowym Ptakiem.
-Tam, dokąd zmierzasz, nie będziesz sama - powiedział chłopak. - Pamiętaj, nie idziesz sama -
powtórzył tajemnicze słowa i zapatrzył się w ciemną gęstwinę drzew
-A to odkrycie - zaśmiała się niepewnie Irma. - Mówi, że nie będzie sama? W towarzystwie
czterech swoich przyjaciółek nie ma na to szans.
-Czuję, że miał na myśli coś innego. - Will szła dalej, prowadzona przez światło gwiazdy -
Chodźmy odnaleźć przejście, czuję, że jest już niedaleko.
Droga skończyła się nagle i zobaczyły dwa wielkie głazy, wysokie jak kolumny w świątyni.
Wyrastały niespodziewanie w samym środku dżungli, zanurzone w dzikiej trawie.
Ujrzały węże, które zawracały z drogi, i mrówki cofające się przed głazami jak przed falą
przypływu. A za kamienną bramą nie widać już było nic. Tylko mgły i płynący stamtąd przenikliwy
chłód zdradzały, że kryje się tam coś, co może budzić lęk.
-Czy ktoś się waha? - spytała Irma, biorąc się pod boki. - Bo jeśli nie, to na co czekamy?
Pierwsza ruszyła Taranee.
KRAINA KOJOTA. POD SKAŁĄ
Kojot w napięciu wpatrywał się w zdobyty Dzban.
Widział wzory lśniące w czerwieni pustyni.
-Musiałeś kazać mu tam wchodzić? - narzekał Sęp, przestępując z łapy na łapę. - I co teraz? A
jak nie wróci?.
-Nie bądź głupcem - Kojot warknął, przyciągając do siebie Dzban. - To magiczne naczynie,
dzięki niemu...
-Wiem, wiem - przerwał mu Sęp. - Tak tylko sobie myślę, że dość długo już go nie ma.
-Lepiej nie myśl, od myślenia jestem ja - mruknął Kojot.
Nagle w wąskiej szyi Dzbana pojawiła się głowa Grzechotnika. W jego ślepiach malował się
gniew.
-Szybko, wypuście mnie - krzyknął, spadając głucho na piasek. - Nigdy więcej tam nie wejdę.
Nawet mnie nie proście!
-Nie jęcz, tylko powiedz, czy widziałeś Wodę. - Kojot trącił go niecierpliwie łapą. - Czy jest tam
Żywa Woda? - powtórzył.
-Widziałem ich twarze. - Grzechotnik trząsł się, poruszając szybko ogonem. - Wpatrzone we
mnie oczy, jakieś ognie, huk, od którego rozbolała mnie głowa. Wszystko odbijało się w Kropli
Żywej Wody. Widziałem też tancerzy. Tworzyli przeklęty krąg wokół wielkiego Szmaragdowego
Ptaka.
-Nie wspominaj tylko przy mnie jego imienia - warknął Kojot.
-Otworzyłem paszczę, aby połknąć ich spojrzenia - mówił Grzechotnik, a w jego czarnych
ślepiach pojawił się teraz lęk. - I wtedy...
-Jak to, chciałeś połknąć Kroplę Żywej Wody? - oburzył się Sęp. - Ty oszuście!
-Nie połknąć, tylko zabrać ją tutaj czy, jak wolisz, przenieść - obraził się Grzechotnik. -
Otworzyłem więc paszczę i gdy ją zamknąłem, Kropla znikła, a obraz uciekł, jakby go tam nigdy
wcześniej nie było.
-Połknąłeś Kroplę Żywej Wody!? - wrzasnął rozzłoszczony Kojot.
-Nie, nie było jej tam, to była jakaś sztuczka! - Grzechotnik rzucił się na skałę i zwinął sploty
tak, że wystawała tylko głowa. - Czułem się okropnie - dodał. - A potem nadeszła ciemność.
Najgorsza była ciemność. Pusta i nieskończona.
-Myślą, że są sprytniejsi ode mnie - wycedził przez zęby Kojot. - Ale ja wydobędę stamtąd tę
Kroplę, choćbym miał...
Zimny wiatr wiejący z północy niespodziewanie przyniósł obce zapachy.
-Zaraz, zaraz, co to może być? - Kojot oderwał nos od Dzbana i uniósł wysoko łeb. Jego rozdęte
nozdrza chwyciły jakąś nieznaną woń, zapach obcych, i sierść zjeżyła mu się na grzbiecie. - Zazu
nigdy nie odważyliby się wejść na ścieżkę Ostatniej Drogi Kojota i przekroczyć Bramy - zawarczał.
- Żaden śmiertelnik tego nie uczyni, a Szmaragdowy Ptak też tamtędy nie przeleci, bo niebo nad
moim Królestwem należy do ciebie - zaśmiał się złowieszczo, spoglądając na Sępa. - Dlatego ten
zielony przybłęda już nigdy nie zabierze nam garnka.
-Ale może to uczynić ktoś inny - zagrzechotał Grzechotnik.
-Właśnie. Uważaj, może ktoś czai się już za skałami? - szydził Sęp.
-Głupcy, czuję zapach obcego, ale jest jeszcze daleko. - Kojot odsłonił ostre zęby.
-Ktoś śmiał naruszyć granice mojego Królestwa! - zawołał rozwścieczony. Zerwał się
gwałtownie i przebiegł kilka kroków. Stanął na krawędzi kanionu, i węsząc, zwrócił się w stronę
Sępa i Grzechotnika, oczekujących jego rozkazów. - I tak nikt nigdy nie przeszedł przez Martwy
Las. Wielu śmiałków z Innych Światów utknęło w nim na zawsze.
-Ha, ha, nikt nie oprze się mocy lasu, który wszystko zaklina w kamień! - zakrakal Sęp.
-Leć do Martwego Lasu i obserwuj. To potrafisz najlepiej. Nadsłuchuj kroków albo oddechu.
Ukryj się w gałęziach jednego z drzew i czekaj na intruzów - warknął Kojot, spoglądając na
widoczny na tle nieba posępny profil wielkiego ptaka.
-Tylko nie zaśnij - rzucił lekceważąco Grzechotnik. Odwrócił się leniwie i poruszył od
niechcenia ogonem.
-A ty nie zakop się w piasku - zakrakal Sęp i wyciągnął szyję, wyginając pogardliwie dziób.
Rozpostarł skrzydła, których olbrzymi czarny cień zakrył purpurowy horyzont. Uniósł się w górę i
poszybował na zachód, tam gdzie rozciągał się Martwy Las.
-Polecę do Bramy Przejścia! - zawołał jeszcze. - Może uda mi się zobaczyć, kto ją przekroczył.
-Kimkolwiek byłby ten intruz, gorzko pożałuje każdego kroku zrobionego na moich ziemiach. -
Kojot podniósł łeb i zawył, a echo poniosło jego głos daleko, aż na kraniec pustyni, gdzie pięć
Czarodziejek rozglądało się uważnie, aby wybrać kierunek swojej wędrówki.
KRAINA KOJOTA. CZERWONA PUSTYNIA
Przestrzeń, w której się znalazły, zdawała się nie mieć początku i końca. Ziemia posypana była
czerwonym popiołem, który unosił się nad nią, falując w ciężkim powietrzu. Widziały wielkie
głazy, wyglądające, jakby ktoś rzucił je z góry, wgniatając z wielką siłą w spękaną powierzchnię
suchej ziemi. Niektóre zapadały się w sobie, a w ich cieniu kryły się niepokojące profile nieznanych
zwierząt, które spoglądały na nie, wytrzeszczając nieruchome oczy. Zimny wiatr toczył kępy
wysuszonych traw, wielkie jak młyńskie koła.
W oddali majaczyły góry. Ich szczyty ginęły w purpurowych chmurach zwieszonych ciężko nad
horyzontem. Pięć maleńkich punktów w nieskończoności. Pięć Strażniczek Kondrakaru, mających
się zmierzyć z Innym Światem.
-Myślałam, że będzie tu jakiś komitet powitalny - zaśmiała się niepewnie Irma.
-Sztuczne ognie, fajerwerki i orkiestra? - upewniała się Cornelia.
-Czuję, jak pierzchną mi usta. - Hay Lin starała się złapać głębszy oddech, nie zważając na
drobiny piasku przyklejające się do warg i powiek.
Zobaczcie, tu też są jego ślady. - Taranee przymierzyła stopę do widocznych w kamieniach
wgłębień. - Nie pasuje - uśmiechnęła się do przyjaciółek.
-Butów w tym rozmiarze nie dostałby w żadnym sklepie - mruknęła Irma. - Musi być
rzeczywiście wielki.
Szły wolno, rozglądając się uważnie dookoła, szukając jakiejś drogi czy znaku, które
pozwoliłyby im obrać właściwy kierunek.
-Słyszałam jego skowyt - powiedziała Will. - Chyba stamtąd. - Wskazała widoczne na północy
wysokie góry.
-Nici z zaskoczenia - zmartwiła się Hay Lin.
-Nie chciałabym zostać zaskoczona przez tego okropnego wyjca. - Cornelia spoglądała z
niedowierzaniem na spękaną ziemię. - Od wieków nie spadła tu ani kropla deszczu.
-To się da załatwić. - Irma wyciągnęła dłonie.
-Poczekaj! - powstrzymała ją Will. - To zawsze zdążymy zrobić. Teraz najważniejszy jest Dzban.
Musimy go odnaleźć.
Zimne powietrze falami przesuwało się nad pustynią, napierając na Czarodziejki, jakby chciało
je wypchnąć w stronę Bramy Przejścia.
-Nie mamy zamiaru się stąd wynosić. - Hay Lin uniosła wysoko ręce i odepchnęła masy
powietrza, które z ogromną siłą przesuwało je w stronę wielkich skał.
Wiatr przybrał na sile, jakby chciał się oprzeć Strażniczce, ale po chwili wahania ustąpił i
zatańczył wokół Czarodziejki, unosząc w górę czerwony pył.
Niebo zdawało się pochylać nad ziemią, jakby chciało się z nią połączyć oraz zamknąć ten świat
w objęciach spowijającej wszystko ciemności.
-Hej, może ktoś mi powie, w którą stronę mamy iść - niecierpliwiła się Irma. - Nie mam ochoty
podziwiać tych upiornych krajobrazów. Chcę zabrać ten garnek i wracać na jungle party.
Will uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-Tam, tam widzę jego blask - wskazała ręką czerwone szczyty - Myślę, że jest on właśnie tam.
Ruszyły w drogę, starając się nie tracić z oczu śladów Kojota, lecz twarda skala ustąpiła miejsca
grubym ziarnom piasku, który miękko zapadał się pod stopami Czarodziejek.
-I koniec wskazówek - westchnęła Cornelia. - Teraz musimy radzić sobie same. - Zatoczyła
dłonią krąg i wtedy zobaczyła, że za ich plecami nie ma już nic. Tam, gdzie wcześniej widziały
Bramę Przejścia, rozciągała się pustka, a na nieskończonej linii horyzontu nie było niczego, co
mogłoby stanowić jakikolwiek drogowskaz w przestrzeni. - Spójrzcie! - zawołała, zatrzymując się
raptownie.
-Niezła sztuczka - wychrypiała Irma. - Zdaje się, że ktoś zatrzasnął za nami drzwi.
-I jak teraz wrócimy? - spytała Hay Lin. - Jak mamy odnaleźć portal, który zniknął?
Will wpatrywała się w czerwony horyzont, jakby tam miała znaleźć odpowiedź na wszystkie
możliwe pytania, które padły i które mogły jeszcze paść w tej wyprawie. Nagle wzrok Czarodziejki
napotkał jakiś kształt. Wydało jej się, że w falującym powietrzu widzi przed sobą Kojota. Patrzył na
nią żółtymi ślepiami, a jego pysk wykrzywiał ironiczny grymas.
-On tam jest! - krzyknęła, wyciągając ręce. - Widzę go.
Światło energii uderzyło w miejsce, gdzie przed chwilą siedział Kojot, ale nie napotkało żadnego
oporu. Trafiło w pustkę i rozproszyło się, aby zniknąć.
-Nie było go tam? - Will z niedowierzaniem przecierała oczy. - Przecież go widziałam.
-On jest wszędzie - wyszeptała Taranee. - Czuję, że jest we wszystkim, na co patrzymy.
-Niewiele tu rzeczy, na których można zawiesić wzrok - parsknęła Irma. - I to właśnie jest
pocieszające. Nie życzę sobie, aby jakiś Kojot plątał mi się pod nogami.
Dziewczyny zaśmiały się nerwowo i wyruszyły w dalszą drogę. Powietrze gęstniało z każdą
chwilą, jakby nie miało siły wznosić się wyżej.
-Co to może być? - Cornelia wpatrywała się w falującą Unię horyzontu, gdzie korony wielkich
drzew zdawały się dźwigać szkarłatne chmury, zawieszone nisko nad ponurym krajobrazem.
-Wygląda na las - zauważyła Irma. - Może uda nam się przez niego przejść bez większych
niespodzianek.
-Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że wcześniej go tam nie było - dodała Taranee.
-Tu ciągle wszystko się zmienia - powiedziała Will. - Zauważyłam, że nic nie pozostaje na
swoim miejscu. Najpierw znika Brama Przejścia, potem pojawia się ponury zagajnik...
-Masz na myśli ten potężny las? - upewniała się Cornelia. Uniosła dłoń, zataczając nią wielki
krąg.
-Właśnie. - Will wzruszyła ramionami. - A poza tym nie wiemy, jakie jeszcze czekają na nas
pułapki. Czuję, że nie będzie łatwo odzyskać Dzban. Nie wiemy nawet, gdzie jest Kojot.
-Racja. -Taranee przyspieszyła kroku. - Jednak założyłyśmy, że ukrywa się on tam, gdzie
schował Dzban, w górach, i trzeba trzymać się planu.
Ziemia, którą przemierzały, była teraz twardsza i gdzieniegdzie można było zobaczyć
wyschnięte kaktusy. Wystarczało jedno dotknięcie, aby rozsypały się w pył.
-Nie mogę już na to patrzeć - stwierdziła Irma i napoiła wodą karłowaty kaktus wyciągający
powykręcane ramiona w stronę szkarłatnej łuny.
Wystrzelił w górę, a gdy dotknęła go Cornelia, obsypał się błękitnymi kwiatami.
-Jaki śliczny - zachwyciła się Hay Lin. - Chętnie bym go naszkicowała.
-Możesz to zrobić kiedy indziej. - Taranee pociągnęła ją za rękę. - Nie mamy czasu na zajęcia
plastyczne. Chodźmy lepiej do tego lasu, bo i tak nie da się go ominąć.
Im bardziej zbliżały się do granicy drzew, tym większy chłód ogarniał ziemię, która zmieniła
swoją barwę z czerwonej na szarą, jakby las wyssał z niej wszystkie soki.
Przywitała je cisza. I bezruch, który był gorszy od szumu przesuwających się mas piasku.
Cornelia przytuliła się miękko do pnia i objęła go ramionami.
-Ono cierpi - powiedziała, zbladła i zachwiała się, jakby coś znienacka w nią uderzyło.
-Te wszystkie drzewa są martwe? - Will obchodziła rosnące obok krzewy, których twarde gałązki
nie dawały się przyciągnąć czy ugiąć pod ciężarem jej dłoni.
-One są nie tylko martwe, one są kamienne - wyszeptała Cornelia.
-Słyszałam, że w naszym świecie spotyka się skamieniałe drzewa. - Irma przyglądała się
korzeniom, które wyszły na ścieżkę, jakby nie mogły poradzić sobie z ciężarem ziemi.
-Wygląda niewinnie - stwierdziła Hay Lin. - Myślę, że i tak nie mamy wyjścia, bo las ciągnie się
bez końca, więc musimy go przejść.
Między drzewami nie było ścieżek. Trzeba było iść, kierując się intuicją, bo najwyraźniej nikt
tego lasu wcześniej nie odwiedzał.
-Martin byłby zachwycony - stwierdziła Inna. - Każdy wesoły harcerzyk chciałby się znaleźć w
takim lesie.
-I zabłądzić - Cornelia wyglądała na osłabioną.
-Słyszę płacz drzew i ich skargi.
-Co mówią? - spytała Will.
-Że dawno już straciły soki, że nikt na nich nie siada, czasem tylko przylatuje tu ogromny ptak i
opowiada im różne historie - mówiła, wchodząc coraz głębiej w Martwy Las.
-I cały czas ci to szepcą? - zdziwiła się Taranee.
-Cały czas i nawet przez chwilę nie milkną. - Czarodziejka Ziemi szła coraz wolniej, słaniając
się na nogach.
-Co się z tobą dzieje? - zaniepokoiła się Hay Lin. - Co one tobie mówią?
-Muszę im pomóc - wyszeptała. - Idźcie dalej, ja tu zostanę. Nie mogę ich tak opuścić.
Wielkie oko drapieżnego ptaka wpatrzone było w kołyszącą się rytmicznie kurtynę jasnych
włosów Czarodziejki.
Nie słyszał skargi drzew. Czekał, aż dziewczyny zamienią się w kamienie. Bo drzewa w tym
lesie miały straszliwą moc.
„A więc tu zostanie - pomyślał - a one razem z nią, bo przecież nie opuszczą swojej przyjaciółki.
Nie wiedzą jednak, że na zawsze”.
-Cornelio, musimy odzyskać Dzban. - Will szarpała ją mocno za ramię.
-Tak, Dzban - powtórzyła nieprzytomnie Czarodziejka Ziemi. - Przynieście go tutaj, a drzewa
ożyją. Tak. - W jej oczach pojawił się błysk. - To świetny pomysł, Żywa Woda potrzebna jest tym
drzewom. Pewnie dlatego Kojot ją ukradł.
-Ukradł ją dla siebie, a nie dla tych drzew. - Will patrzyła na nią błagalnie. - Jeśli chcesz im
pomóc, musisz wyruszyć z nami po Żywą Wodę.
-Nie ruszę się stąd bez Cornelii - powiedziała stanowczo Taranee.
-Jak mogę je tak zostawić? - Oczy Cornelii pełne były łez. - Obiecałam im, że nie zostaną same.
Połączyły dłonie, otaczając siedzącą pod drzewem Czarodziejkę Ziemi. Powoli, z trudem
odzyskiwała regularny oddech, a w jej oczach pojawiła się wdzięczność. Uśmiechnęła się do
stojących przy niej przyjaciółek.
-Przeklęte ludzkie istoty. Dlaczego Martwy Las ich nie zabiera?! Sam sobie z nimi poradzę. -
Sęp wzbił się w górę, a jego pazur zahaczył o kamienną gałąź, na której przysiadł, aby słyszeć
każde ich słowo.
-Co to za trzask? - Irma zatrzymała się, oglądając przez ramię. Zauważyła obłok kurzu unoszący
się między drzewami. Podeszła bliżej i sięgnęła po odłamaną gałąź.
-Uff... ale ciężka, każde z tych drzew musi ważyć chyba tonę. - Usiłowała unieść ją w górę, ale
po chwili zrezygnowała i zostawiła konar na szarej spękanej ziemi.
Sęp krążył nad lasem, obserwując poruszające się między drzewami cienie.
-Czy nie macie wrażenia - przerwała ciszę Will - że coraz ciężej jest nam przedzierać się przez
ten kamienny las?
-Dziwnie zgęstniał - zauważyła Cornelia. - Gdyby nie to, że drzewa nie powinny ruszać się z
miejsc, przysięgłabym, że zacieśniają szeregi, aby stworzyć dla nas bezpieczną kryjówkę.
-Może na Ziemi lasy nie wędrują, ale tutaj wszystko po prostu jest możliwe. - Hay Lin
przecisnęła się między gałęziami. - Poczekajcie, mam świetny pomysł, spojrzę na nie z góry. - I nie
czekając na odpowiedź, wzbiła się w powietrze i już była nad lasem. Z góry wyglądał jak szary
dywan tkany przez nieudolną artystkę, która pozostawiała pełno niezawiązanych nitek. Korony
łączyły się w jeden kobierzec nieprzepuszczający światła. Hay Lin pofrunęła dalej i ujrzała jakiś
ciemny kształt unoszący się nad lasem. W pierwszej chwili pomyślała, że to może jej własny cień,
ale szybko porzuciła tę myśl, widząc rozpiętość skrzydeł stworzenia krążącego nad drzewami.
„Hay Lin, czy wszystko w porządku?” - usłyszała głos Will.
„Mniej więcej - odpowiedziała. - Choć widzę przed sobą znanego nam już Sępa”.
„Powiedz mu, żeby się wyniósł - zaproponowała Irma. - I tak z nami nie wygra, wstrętne
ptaszysko”.
Sęp wzbił się wyżej i paroma ruchami skrzydeł dogonił Hay Lin. Ujrzała tuż przy twarzy ostro
zagięty dziób i poczuła ciężki oddech ptaka. Odepchnęła go silnym podmuchem wiatru.
Zdziwiony ponownie zaatakował, lecz tym razem był już przygotowany. Przepuścił pod
skrzydłem powietrzny wir i zanim zdążyła krzyknąć, chwycił ją pazurami i porwał w górę, wysoko
ponad las.
-Złapał mnie! - krzyknęła Hay Lin. - Jest szybszy, niż myślałam.
Usiłowała wyrwać się z jego szponów, gdy naraz poczuła, że uścisk staje się lżejszy. Usłyszała
triumfalny okrzyk Irmy i skrzydła ptaka opadły pod ciężarem atakującej je wody. Runął w dół,
prosto pod nogi Cornelii.
-Co on sobie myśli! - Cornelia wyciągnęła z wahaniem dłonie i w tej samej chwili ku zdumieniu
Czarodziejek korzenie drzew oplotły ciasno potężnego ptaka.
-One wcale nie są martwe! - Hay Lin oparła się o drzewo, czując na plecach ciepło ożywającej
kory.
Sęp, uwięziony w klatce z mocnych pędów, rzucił jej złowrogie spojrzenie. Przez chwilę
wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale zrezygnował i przymknął powieki, chowając dziób
pomiędzy zmoczone skrzydła.
-Gdybym go nie znała, przypuszczałabym, że się wstydzi. - Irma potrząsnęła z niedowierzaniem
głową. - A tak, to myślę sobie, że przyczaił się, aby znów coś złego wymyślić.
-Las zaopiekuje się Sępem, może pozostanie w nim na zawsze jako wolny ptak? - Cornelia stała,
wpatrując się w zieleniejące korony drzew.
Pod stopami miały budzącą się ziemię i musiały przyznać, że to wspaniałe uczucie. Gałęzie
kołysały się na wietrze, uwolnione od kamiennego ciężaru. Czarodziejka Ziemi przyłożyła dłonie
do niewielkiego krzewu, który z trudem rodził pąki. W odpowiedzi wybuchnął zielenią i pojawiły
się na nim kwiaty. Cornelia uśmiechnęła się i odnajdując Ścieżkę Wyjścia, ruszyła lekko w stronę
widocznego w oddali świaria.
KRAINA KOJOTA. POD SKAŁĄ
-Co za nieudacznik! Nic nie potrafi zrobić do końca, dać się przechytrzyć pięciu dziewczynom to
po prostu żałosne. - Kojot krążył w kółko, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
-Nie wiedział, że te ludzkie istoty potrafią się dogadać z drzewami - tłumaczył go
Grzechotnik wijący się po suchej popękanej skale, tuż przy krawędzi przepaści.
-Zamknięty w tej pułapce z żywych korzeni, co za oryginalne zakończenie naszej przyjaźni –
Kojot zaśmiał się złowieszczo. Wskoczył na skalną półkę, na której zwykł siadywać Sęp. -
Grzechotniku, przebiegły wężu pustyni, pełznij na czerwone piaski, tam gdzie kryje się jezioro bez
dna. Obudź je - rozkazał.
-Mam nadzieję, że ty mnie nie zawiedziesz. Nie chciałbym cię zobaczyć zakopanego na wieki w
Czerwonej Pustyni - dodał z krzywym uśmiechem.
-Nikt nigdy nie zdołał przejść przez moje jezioro. - Grzechotnik utonął wzrokiem w ciemnej linii
horyzontu. - Wiry wciągają tam nawet największych śmiałków.
-Pełznij więc, pełznij, na co czekasz! - krzyknął Kojot i wspiął się na wielką czerwoną skałę
wiszącą nad przepaścią kanionu.
Ogromny Grzechotnik rozwinął sploty i ruszył w stronę wstęgi purpury widocznej na
horyzoncie. Zsuwał się powoli po stromych skałach, aż wreszcie znalazł się na samym dole, tam
gdzie wiła się droga na Czerwoną Pustynię.
-Nawet jeśli nie wytrząsnę z niego ani kropli, nikt nie dostanie go w swoje łapy. - Kojot
wyciągnął z jamy Dzban spowity w nieziemski blask. Wyryte na powierzchni Dzbana wzory
zdawały się poruszać, jakby coś uczyniło je żywymi. - Przeklęty garnek! - wrzasnął. - Przez ciebie
zostałem wypędzony na Czerwoną Pustynię. - Kopnął go nogą i Dzban potoczył się po ziemi,
zatrzymując pod wielkim wyschniętym kaktusem rosnącym tuż przy skalnej półce. - Tam jest twoje
miejsce – wydyszał. - I będziesz w nim tkwił, dopóki nie dasz mi Kropli Żywej Wody.
KRAINA KOJOTA. JEZIORO CZERWONYCH PIASKÓW
Pozostawiły za plecami las i choć nie było w nim ptaków, wyglądał zupełnie inaczej niż w
chwili, kiedy do niego wchodziły.
-Dobra robota, Corny. - Irma klepnęła ją po plecach. - Chyba wypuszczę tu kilka źródeł, z
których wypłyną rzeki, a potem...
-Nie rozkręcaj się - powstrzymała ją Will.
-Misja Dzban - przypomniała jej Taranee, tłumiąc śmiech.
-To co, idziemy? - spytała Cornelia, wskazując majaczące na północy góry.
-Tylko ostrożnie - zaśmiała się Taranee. - Bo nie stąpamy po pewnym gruncie.
Dopiero teraz zauważyły, że przed nimi rozciąga się znów pustynia. W oddali na horyzoncie
widać było szczyty, ale żeby tam dotrzeć, musiały przejść przez czerwony piach, który wsypywał
się do butów, utrudniając wędrówkę.
Brnęły ciężko przed siebie, poruszając się coraz wolniej, w miarę jak piasek stawał się głębszy.
Tylko Hay Lin czasem unosiła się nad ziemią.
-Czuję się jak mrówka, która zgubiła drogę do mrowiska - odezwała się Taranne.
-Czy jesteś pewna, że idziemy w dobrą stronę? - Irma zwróciła się do Will, bo przyjaciółka co
jakiś czas przystawała, aby obejrzeć się za siebie.
-Wszystkie drogi prowadzą do Kojota - odpowiedziała z niezachwianą pewnością.
-Raczej na każdej drodze spotkasz Kojota - dodała Cornelia. - A tam, gdzie on jest, znajdziemy
Dzban Żywej Wody
Małe punkciki poruszały się powoli w morzu czerwonego piasku. Ziemia wznosiła się i teraz
musiały piąć się wysoko na strome wydmy, z których co jakiś czas się zsuwały, nie mogąc znaleźć
żadnego oparcia.
-Naprawdę nigdy czegoś podobnego nie spotkałam - zdziwiła się Cornelia. - Te piaski sprawiają
wrażenie żywych.
-Może to wesołe miasteczko z atrakcjami typu zjeżdżalnia donikąd? - Irma z trudem wspinała się
na szczyt kolejnej wydmy.
Na piasku za dziewczynami rysowały się ślady niewielkich stóp. Nie znikały one, jakby wiatr
nie chciał ich zasypać.
-To twoja sprawka. - Will uśmiechnęła się do Hay Lin.
-Musimy przecież jakoś wrócić. - Hay Lin odpowiedziała jej poważnym spojrzeniem.
Stanęły na chwilę, zatrzymując się na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na odległe góry. W
dole ujrzały dolinę płaską jak talerz, otoczoną ze wszystkich stron pofałdowanymi wydmami
falującej czerwieni.
-Spróbujmy tamtędy przejść. - Taranee przechyliła głowę, wychwytując odległy dźwięk.
-Nareszcie jakaś przyzwoita trasa - sapnęła Irma. - Szkoda tylko, że znów trzeba będzie się od
nowa wspinać.
-Słyszycie? - Taranee złapała za ramię Cornelię. - Słyszysz, Corny?
W ciszę wdarł się niepokojący dźwięk. Stukot układał się w uporczywie powtarzające się frazy,
-Czy ten lot nigdy się nie skończy? - wydusiła z siebie Will.
-Oby to nie był nasz ostatni lot. - Cornelia trzymała się kurczowo Taranee, która najwyraźniej
nad czymś rozmyślała.
-Wiem! Już wiem, co zrobić. Odsuńcie się! - krzyknęła Taranee przywołała ogień.
Ogromna kula ruszyła w górę, rozgrzewając piasek. Tam, gdzie dosięgał go ogień, stawał się
gorący i miękki jak płynna wulkaniczna lawa.
-A teraz ja. - Irma uwolniła strumień wody, a on uderzył w rozgrzany piasek.
I wtedy wszystko ucichło. Cornelia z niedowierzaniem dotykała ścian, które wcześniej wciągały
je w pułapkę ruchomego jeziora. Były szklane i śliskie. W ogromnym lustrze odbijały się twarze
zdumionych Czarodziejek.
Umilkł wiatr i znów ujrzały nad sobą czerwonawe niebo. Ale teraz nie musiały podnosić głów,
odbijało się ono bowiem w gładkiej powierzchni piaskowego leja.
-Hej, to było niezłe, czuję się jak w wielkiej butli, którą można wygrać w wesołym miasteczku -
odezwała się Irma.
-Spójrzcie, tutaj jest przejście. - Will wskazała szczelinę, która otwierała z jednej strony, tworząc
wiodącą w górę szklaną drogę.
Przecisnęła się między gładkimi lustrami ścian i z ulgą odkryła, że droga jest dłuższa, niż
wydawało się na pierwszy rzut oka.
Szły jedna za drugą, trzymając się za ręce i starając się opierać stopy na krawędziach szczeliny
zamykającej się wysokimi ścianami. Były w długim tunelu tworzącym nad ich głowami szklaną
kopułę, raz obniżając się, to znów niespodziewanie wznosząc się wysoko ponad głowy
Czarodziejek.
-Jesteśmy już blisko. - Hay Lin poczuła wiatr, który pojawił się w tunelu i przemknął w dół w
poszukiwaniu nowych przestrzeni.
-Coś tam jest! - Irma zatrzymała się raptownie, wskazując wielki cień na ścieżce.
Zbliżyły się, zachowując ostrożność, i wtedy go zobaczyły. Zwój olbrzymiego Grzechotnika
uwięzionego w szkle, z uniesioną głową, jakby pozował do fotografii.
-Chciałeś jeszcze coś dodać? - Hay Lin pochyliła się nad ich prześladowcą.
-Chyba stracił wątek - zauważyła Will.
-Szkoda, że nie mam aparatu - powiedziała z żalem Taranee.
-A co do ostatniego słowa, to niniejszym oświadczam, że zostaje ono panu odebrane - rzuciła
przez ramię Irma i pierwsza wspięła się na górę, pokonując krawędź lustrzanej drogi.
-Nigdy bym nie przypuszczała, że tak ucieszy mnie ten widok - mruknęła, patrząc na zasnute
ciemnymi chmurami niebo.
Po chwili wszystkie już stały na gładkiej powierzchni doliny.
-Szkoda, Corny, że nie masz swoich łyżew - zachichotała Hay Lin. - Myślę, że nigdy nie
jeździłaś pod purpurowym niebem.
-Zostawię sobie tę przyjemność na później. - Cornelia odrzuciła na plecy włosy i przyklękła,
kładąc dłoń na śliskiej ziemi. - Wygląda na to, że na pamiątkę tego wydarzenia miejsce, gdzie teraz
stoimy, zostanie nazwane Lodowym Jeziorem.
Oglądały się jeszcze za siebie, aby ujrzeć odbijające się w nim niebo. Wreszcie wspięły się na
piaskowe wzgórze i ruszyły w dalszą drogę w kierunku czerwonych gór.
KRAINA KOJOTA. POD SKAŁA
W nozdrza Kojota wdarł się zimny powiew wiatru. W dole rozciągał się czerwony kanion,
którego ściany spadały w nieskończoność, tak że widoczna tam ścieżka wyglądała zupełnie jak
purpurowa nić rzucona w pofałdowaną przestrzeń wyjałowionej pustyni.
Przejście usłane było ostrymi kamieniami usypanymi przez wiatr i czas. Kojot siedział
nieruchomo w pustej zapomnianej przez wszystkich przestrzeni.
-Widzę was - odezwał się, przerywając panującą tu ciszę. - Pięć ludzkich istot. Macie moc, bo
inaczej nie udałoby się wam przejść przez Bramę, nie oswoiłybyście Martwego Lasu, Jezioro
Ruchomych Piasków nie stałoby się szklane, ale i tak nie jesteście tak potężne jak ja.
Wstał i przebiegł wzdłuż i wszerz swój niewielki krąg zdeptanej ziemi, po czym przysiadł znów
na półce, odwiecznym tronie czarnego Kojota.
-Głupcy! Gdzie jesteście?! - zawył.
Nikt mu nie odpowiedział, bo nikogo już nie było na Czerwonej Pustyni.
-Tak dać się podejść! - wyszeptał, podnosząc w górę łeb.
Widział w oddali maleńkie sylwetki pięciu Czarodziejek, które szły wąską ścieżką kanionu.
-Ciekawe, czy odnajdą jakąś szczelinę. Z mojego kanionu nie ma przecież wyjścia - uśmiechnął
się złowieszczo, kładąc na łapach pysk. - I tak do mnie przyjdą - warknął.
Był cierpliwy i przebiegły. Łypnął na porzucony pod skałą Dzban i przygotował się na długie
oczekiwanie.
-Dziewczyny...! - krzyknęła Taranee. - Znalazłam przejście!
Echo powtórzyło jej słowa, które powróciły, odbijając się od wysokich ścian wąwozu.
Rozległ się huk i kilka ciężkich głazów zsunęło się gdzieś z góry, zatrzymując się w połowie
drogi na skalnym występie. Szły już dłuższą chwilę, ale dopiero teraz udało im się znaleźć
szczelinę. Zasłonięta głazem wyglądała na zbyt małą, aby mogły się tamtędy przecisnąć.
-Da się tędy przejść? - Will zwróciła się do Cornelii, która stała, przyglądając się uważnie
niewielkiemu pęknięciu.
-Można je trochę powiększyć - powiedziała z zastanowieniem. - Jeśli wam się to uda, to dalej
już znajdziemy ścieżkę prowadzącą w górę. Prosto na płaskowyż.
-Skąd wiesz, że ona tam jest? - spytała Irma. - Bo jeśli jej tam nie ma, to nie ruszę się już z
miejsca. Nie znoszę takich ciasnych przestrzeni.
Cornelia nie odpowiedziała, ale skała otwierała się powoli, a rozsuwające się czerwone
krawędzie ukazywały drogę pnącą się wyraźnie w górę.
-No i gotowe. - Corny zapraszającym gestem pokazała wolną przestrzeń.
-Dzban Żywej Wody jest już niedaleko - odezwała się niespodziewanie Irma i wszystkie
Czarodziejki zwróciły na nią oczy.
-Tak, teraz i ja go czuję - powtórzyła z przekonaniem, spoglądając na Will.
-Zobaczcie, to on! To Kojot! - krzyknęła Hay Lin, wskazując niewielki ciemny punkt widoczny
na de ołowianego nieba.
Siedział na krawędzi kanionu, dokąd prowadziła odkryta przez nie droga.
-Tam jest ten padalec - krzyknęła Irma, wygrażając pięścią. - Zejdź tutaj, ty tchórzu!
Odpowiedział jej szyderczy śmiech, który rozszedl się echem po stromych ścianach wąwozu.
A potem zrobiło się ciemno i nagle były już na płaskowyżu, widząc przed sobą czarną
nieruchomą sylwetkę. Był to Kojot.
-Przyszłyście po garnek? Bierzcie go sobie, jest bezużyteczny.
Po raz pierwszy usłyszały jego głos. Brzmiał tak, jakby ktoś nasypał mu do gardła żwiru. Był
szorstki i ochrypły. Kojot przebiegł parę razy wokół stojącego na skale naczynia.
-Bierzcie - zachęcił, wskazując Dzban. - Na co czekacie?
Odszedł kilka kroków, nie zwracając już na nie uwagi.
Cornelia zrobiła jeden krok, później drugi i nagle usłyszała w górze jakiś dźwięk i zaraz potem
krzyk Taranee, która pociągnęła ją za rękę.
-Uważaj, to pułapka!
W ostatniej chwili uskoczyły za skałę i w tym samym momencie lawina głazów runęła ze
straszliwym łoskotem. Towarzyszył temu szalony śmiech Kojota.
Cornelia wyciągnęła dłoń i kamienie, zamiast spadać, niespodziewanie się zatrzymały, unosząc
się w powietrzu.
-Takie pułapki są dobre na sępa albo grzechotnika, nie zastawia się ich na elegancką dziewczynę
- prychnęła z pogardą.
-W dodatku pobrudził mi spodnie, gdzie on teraz jest? - Rozejrzała się z niepokojem, bo Kojot
zniknął.
-To była niezła sztuczka, musisz mnie jej kiedyś nauczyć! - Usłyszała chrapliwy głos, więc
obejrzała się gwałtownie i zauważyła stojącego za jej plecami Kojota.
-Pokażę ci lepszą. - Irma zaatakowała go potężnym strumieniem wody
W miejscu, gdzie stał Kojot, pojawiła się przezroczysta wibrująca postać, jakby cząsteczki wody
objęły w posiadanie jego ciało. Wydłużał się i kurczył, odbijając się od skalnych półek, aż odzyskał
znów swoją postać.
-Niezła kąpiel. Czy macie jeszcze inne atrakcje? - wycedził przez zęby, wytrząsając z sierści
ostatnie krople wody. - Bo ja mam dla was coś specjalnego.
Skoczył, uderzając łapami o ziemię.
Nagle spod skały, która drżała jeszcze od zatrzymanej w biegu lawiny, wytoczył się Dzban.
Zatrzymał się na drobnym kamyku i Will wstrzymała oddech, wyciągając ostrożnie dłoń. I już leciał
w stronę krawędzi urwiska, więc teraz Hay Lin, nie wahając się ani chwili, ruszyła w jego stronę,
starając się go chwycić, zanim runie w przepaść. Nie zdążyła jednak nic zrobić, bo wielki ogon
Kojota zamiótł ziemię i objął zazdrośnie Dzban, odciągając go ponownie za skały
-Nie tak prędko. Kto powiedział, że macie go tak łatwo dostać? - zaśmiał się szyderczo Kojot.
Niewielki płaskowyż oświetlony był purpurową łuną. W oddali widać było zielony las i Cornelia
uśmiechnęła się na ten widok, bo gdy wzrok Kojota zatrzymał się na drzewach, w jego oczach
pojawił się gniew.
-Nie będziemy się z nim wcale patyczkować, co, dziewczyny? - Taranee wyciągnęła ręce i nagle
na końcach jej palców pojawiły się żywe płomyki tańczącego ognia.
Hay Lin jednym ruchem przywołała powietrze i podmuch wiatru poniósł ogień w stronę
zapatrzonego w horyzont prześladowcy.
Kojot w jednej chwili przybrał ognisty kształt, który powiększył się i ruszył w stronę
zdumionych Czarodziejek. Ogromna postać odbiła się w lustrze doliny. Jej dno uniosło się w górę,
jakby miało wystąpić ze swoich brzegów. Kojot niczym bóstwo ognia wchłonął energię, która miała
mu przynieść zagładę, i stokroć silniejszy runął na stojącą najbliżej Hay Lin.
-Tym razem przebrałyście miarę. Kto ogniem wojuje, ten od ognia ginie - zawarczał, a w jego
żółtych oczach pojawiło się szaleństwo.
-Will! - zawołała rozpaczliwie Hay Lin i ujrzała, jak przyjaciółka przymyka oczy, przyzywając
całą energię.
Atakujący Kojot odbił się od świetlistej kopuły, którą stworzyła Strażniczka Serca Kondrakaru.
Dziewczyny objęte kręgiem energii złączyły dłonie.
I znów stał przed nimi w swojej postaci, przyglądając się uważnie ich kryjówce.
-No, nieźle - sapnął. - Muszę przyznać, że dawno się tak nie bawiłem.
-Trzeba go było zaprosić na jungle party - rzuciła propozycję Irma. - Najwyraźniej się teraz
nudzi, biedactwo.
-Oddaj Dzban, a zapomnimy, jak nieładnie się wobec nas zachowałeś. - Cornelia poprawiła
włosy i uśmiechnęła się krzywo.
-1 to szybko - dodała Taranee - bo się jeszcze rozmyślimy.
-Naiwne - szydził Kojot, obchodząc dookoła przestrzeń kryjącą Czarodziejki. - Nie wiecie, że
stąd nie ma powrotu?
-Zawsze można wrócić... - powiedziała po chwili milczenia Will.
-Tu ja rządzę. Jeśli chcę, znikają Bramy Przejścia, jeśli chcę, Martwy Las staje się więzieniem...
-To żywy las - zauważyła Cornelia. - Oto dowód, że nie zawsze masz rację.
-Zepchnę was w przepaść - zagroził, opierając łapę na niewidzialnej barierze.
-A może nigdy was stąd nie wypuszczę - wolno dobierał słowa, trącając od niechcenia gliniany
Dzban.
-W zasadzie doszedłem do wniosku, że na nic mi się nie przyda. Jest przecież bezużyteczny -
stwierdził, przyglądając się uważnie każdej z nich.
-Najlepiej będzie, jeśli nie was, ale ten przeklęty garnek zrzucę w przepaść - dodał, turlając go
wolno w stronę krawędzi kanionu.
Dzban zachwiał się niebezpiecznie, po czym runął, odbijając się od skalnego występu.
-Niee!... - krzyknęła Will i uwolniła Czarodziejki z kręgu energii.
Hay Lin już frunęła w dół najszybciej jak potrafiła, jednak wirujący Dzban spadał tak prędko, że
nie mogła za nim nadążyć.
-Zrób coś! - krzyczała Will, wychylając się niebezpiecznie nad krawędzią urwiska.
-Hay Lin - wyszeptała Cornelia, klękając na wystającym głazie.
I wtedy poczuła jakieś ciepło. To naszyjnik rozkołysał się na jej szyi i wydało jej się, że
malachitowy ptak usiłuje rozpostrzeć skrzydła. Jeden ruch i coś potrąciło ją w ramię.
-Dziewczyny! - krzyknęła, widząc nad sobą cień Szmaragdowego Ptaka.
Ogromny ptak sfrunął w dół i zniknął w czeluści kanionu tak szybko, że zdołały tylko zauważyć
zieloną smugę świada, które rozmyło im się przed oczami.
Kojot zawył, zadzierając w górę łeb. Strome ściany kanionu zaczęły się osuwać w dół, a
Czerwona Pustynia ruszyła niczym fala przypływu w stronę lasu. Rozległ się trzask pękającego
szkła, wydmy kruszyły się zgniatane jakąś ogromną siłą.
Czarodziejki trzymały się kurczowo jedynej skały, ale i ona zaczęła się powoli osuwać.
-Zrób coś, Cornelio! - zawołała Irma i w tej samej chwili znad wąwozu wylecieli Szmaragdowy
Ptak i Hay Lin, która wydawała się przy nim tak mała i krucha jak nigdy dotąd.
Czarodziejka trzymała w dłoniach uratowany właśnie Dzban. Wylądowała tuż przy
dziewczynach i z triumfem uniosła go w górę.
-Nieee! ...
Kojot w dwóch susach był już nad przepaścią i wyciągał łapy do stojącej na chwiejącej się skale
Hay Lin.
I wtedy poczuł powiew zimnego powietrza, i padł na niego cień. Odwrócił się i spojrzał prosto w
oczy Szmaragdowego Ptaka. Przez chwilę czas się zatrzymał i Kojot kołysał się nad krawędzią
przepaści. Potem cofnął się z wyciem i runął w zamykającą się przestrzeń.
-To już koniec. - Cornelia patrzyła ze smutkiem na otaczający je świat.
Szmaragdowy Ptak opuścił głowę i Czarodziejki znalazły się w kołysce jego piór. Rozpostarł
szeroko skrzydła i wzbił się wysoko, zataczając szeroki krąg nad górami, gdzie zniknął już kanion,
a skała czarnego Kojota była tylko wspomnieniem.
Purpurowe niebo pochylało się nad wypaloną ziemią, gdy przelatywali nad Czerwoną Pustynią,
a wirujący piach wznosił się i opadał, tworząc nowe wydmy. Las przywitał ich szumem zielonych
drzew, których korony wznosiły się ku Czarodziejce Ziemi mijającej je w podniebnym locie. Irma
wyciągnęła ręce i w dole wytrysnęły źródła.
Z daleka widać już było Bramę Przejścia. Dwa ogromne głazy niczym kolumny wyrastały w
pustej przestrzeni, przyzywając podróżniczki niosące dobrą nowinę.
Szmaragdowy Ptak, wielki jak skrzydlaty smok, zniżył lot i wpadł między rosnące w oczach
głazy kamiennej Bramy. Przeleciał między nimi tak lekko i szybko, że nawet nie zauważyły, jak
znalazły się w swoim świecie.
Mgła otuliła je miękką ciszą. Jeszcze dwa ruchy skrzydeł i usłyszały skowyt jakiegoś zwierzęcia,
a zaraz potem poranny świergot ptaka.
Ujrzały krzewy i znajomą dżunglę, a na ścieżce dostrzegły pogrążonego we śnie chłopaka, który
leżał pod drzewem, trzymając pod głową zwiniętą koszulę. Poruszył się niespokojnie, więc Hay Lin
podeszła do niego na palcach i ostrożnie położyła Dzban na Ostatniej Ścieżce Kojota. Gdy
odwróciła się, aby raz jeszcze spojrzeć na Bramę Przejścia, nie dostrzegła już nic. Brama zniknęła,
a ściana żywej zieleni rozbrzmiewała porannymi krzykami ptaków.
Drzewa rosły tak gęsto, że z trudem przedzierali się przez dżunglę, szukając śladów starej
ścieżki. Co jakiś czas słyszeli krzyk małp albo skrzek papug, które przyglądały im się z rosnących
tuż nad ziemią splątanych gałęzi.
-Czy ktokolwiek tędy chodzi? - dopytywała się Irma. - Wygląda na to, że nie jest to ulubiona
trasa spacerowa mieszkańców wioski Zazu.
-To wyklęte miejsce - wyszeptał chłopak. - Właśnie tędy odszedł Kojot wypędzony z Ziemi. Tak
bardzo się zapierał, że ślady jego łap odbiły się w kamieniu. - Wskazał widoczne w głazach
zagłębienia.
Coś zaszeleściło między gęsto rosnącymi drzewami, jakiś ptak przeleciał z ochrypłym
wrzaskiem, jakby go goniło stado dzikich pawianów.
-Tam musi być portal. - Will przyspieszyła kroku.
-Jestem pewna, że tam jest. - Cornelia uklękła, dotykając ziemi. - Czujecie te drżenia? Tam musi
być przejście.
-To już blisko. - Chłopak stanął przy drzewie, wypatrując światła gwiazdy. - Zaraz będziemy na
miejscu.
-Całe szczęście, bo nie uśmiecha mi się spacer nocą przez dżunglę - odpowiedziała Irma. -
Wiedziałam, że ta droga musi dokądś prowadzić.
-Za zakrętem znajdziecie ostatni ślad, ja poczekam tutaj... - w jego oczach pojawiło się wahanie.
-To miejsce zakazane, nikt z naszych braci nie może tu przebywać. Kto przekroczy Bramę, ten
wejdzie do świata demonów. To gorsze niż przejście do krainy zmarłych. - Chłopak usiadł,
opierając się plecami o gruby pień drzewa.
-Dziękujemy ci za pomoc. - Cornelia podała mu rękę. - Jesteś bardzo odważny. Tak
wyobrażałam sobie prawdziwego Zazu.
Na szyi dziewczyny zakołysał się wisiorek ze Szmaragdowym Ptakiem.
-Tam, dokąd zmierzasz, nie będziesz sama - powiedział chłopak. - Pamiętaj, nie idziesz sama -
powtórzył tajemnicze słowa i zapatrzył się w ciemną gęstwinę drzew
-A to odkrycie - zaśmiała się niepewnie Irma. - Mówi, że nie będzie sama? W towarzystwie
czterech swoich przyjaciółek nie ma na to szans.
-Czuję, że miał na myśli coś innego. - Will szła dalej, prowadzona przez światło gwiazdy -
Chodźmy odnaleźć przejście, czuję, że jest już niedaleko.
Droga skończyła się nagle i zobaczyły dwa wielkie głazy, wysokie jak kolumny w świątyni.
Wyrastały niespodziewanie w samym środku dżungli, zanurzone w dzikiej trawie.
Ujrzały węże, które zawracały z drogi, i mrówki cofające się przed głazami jak przed falą
przypływu. A za kamienną bramą nie widać już było nic. Tylko mgły i płynący stamtąd przenikliwy
chłód zdradzały, że kryje się tam coś, co może budzić lęk.
-Czy ktoś się waha? - spytała Irma, biorąc się pod boki. - Bo jeśli nie, to na co czekamy?
Pierwsza ruszyła Taranee.
KRAINA KOJOTA. POD SKAŁĄ
Kojot w napięciu wpatrywał się w zdobyty Dzban.
Widział wzory lśniące w czerwieni pustyni.
-Musiałeś kazać mu tam wchodzić? - narzekał Sęp, przestępując z łapy na łapę. - I co teraz? A
jak nie wróci?.
-Nie bądź głupcem - Kojot warknął, przyciągając do siebie Dzban. - To magiczne naczynie,
dzięki niemu...
-Wiem, wiem - przerwał mu Sęp. - Tak tylko sobie myślę, że dość długo już go nie ma.
-Lepiej nie myśl, od myślenia jestem ja - mruknął Kojot.
Nagle w wąskiej szyi Dzbana pojawiła się głowa Grzechotnika. W jego ślepiach malował się
gniew.
-Szybko, wypuście mnie - krzyknął, spadając głucho na piasek. - Nigdy więcej tam nie wejdę.
Nawet mnie nie proście!
-Nie jęcz, tylko powiedz, czy widziałeś Wodę. - Kojot trącił go niecierpliwie łapą. - Czy jest tam
Żywa Woda? - powtórzył.
-Widziałem ich twarze. - Grzechotnik trząsł się, poruszając szybko ogonem. - Wpatrzone we
mnie oczy, jakieś ognie, huk, od którego rozbolała mnie głowa. Wszystko odbijało się w Kropli
Żywej Wody. Widziałem też tancerzy. Tworzyli przeklęty krąg wokół wielkiego Szmaragdowego
Ptaka.
-Nie wspominaj tylko przy mnie jego imienia - warknął Kojot.
-Otworzyłem paszczę, aby połknąć ich spojrzenia - mówił Grzechotnik, a w jego czarnych
ślepiach pojawił się teraz lęk. - I wtedy...
-Jak to, chciałeś połknąć Kroplę Żywej Wody? - oburzył się Sęp. - Ty oszuście!
-Nie połknąć, tylko zabrać ją tutaj czy, jak wolisz, przenieść - obraził się Grzechotnik. -
Otworzyłem więc paszczę i gdy ją zamknąłem, Kropla znikła, a obraz uciekł, jakby go tam nigdy
wcześniej nie było.
-Połknąłeś Kroplę Żywej Wody!? - wrzasnął rozzłoszczony Kojot.
-Nie, nie było jej tam, to była jakaś sztuczka! - Grzechotnik rzucił się na skałę i zwinął sploty
tak, że wystawała tylko głowa. - Czułem się okropnie - dodał. - A potem nadeszła ciemność.
Najgorsza była ciemność. Pusta i nieskończona.
-Myślą, że są sprytniejsi ode mnie - wycedził przez zęby Kojot. - Ale ja wydobędę stamtąd tę
Kroplę, choćbym miał...
Zimny wiatr wiejący z północy niespodziewanie przyniósł obce zapachy.
-Zaraz, zaraz, co to może być? - Kojot oderwał nos od Dzbana i uniósł wysoko łeb. Jego rozdęte
nozdrza chwyciły jakąś nieznaną woń, zapach obcych, i sierść zjeżyła mu się na grzbiecie. - Zazu
nigdy nie odważyliby się wejść na ścieżkę Ostatniej Drogi Kojota i przekroczyć Bramy - zawarczał.
- Żaden śmiertelnik tego nie uczyni, a Szmaragdowy Ptak też tamtędy nie przeleci, bo niebo nad
moim Królestwem należy do ciebie - zaśmiał się złowieszczo, spoglądając na Sępa. - Dlatego ten
zielony przybłęda już nigdy nie zabierze nam garnka.
-Ale może to uczynić ktoś inny - zagrzechotał Grzechotnik.
-Właśnie. Uważaj, może ktoś czai się już za skałami? - szydził Sęp.
-Głupcy, czuję zapach obcego, ale jest jeszcze daleko. - Kojot odsłonił ostre zęby.
-Ktoś śmiał naruszyć granice mojego Królestwa! - zawołał rozwścieczony. Zerwał się
gwałtownie i przebiegł kilka kroków. Stanął na krawędzi kanionu, i węsząc, zwrócił się w stronę
Sępa i Grzechotnika, oczekujących jego rozkazów. - I tak nikt nigdy nie przeszedł przez Martwy
Las. Wielu śmiałków z Innych Światów utknęło w nim na zawsze.
-Ha, ha, nikt nie oprze się mocy lasu, który wszystko zaklina w kamień! - zakrakal Sęp.
-Leć do Martwego Lasu i obserwuj. To potrafisz najlepiej. Nadsłuchuj kroków albo oddechu.
Ukryj się w gałęziach jednego z drzew i czekaj na intruzów - warknął Kojot, spoglądając na
widoczny na tle nieba posępny profil wielkiego ptaka.
-Tylko nie zaśnij - rzucił lekceważąco Grzechotnik. Odwrócił się leniwie i poruszył od
niechcenia ogonem.
-A ty nie zakop się w piasku - zakrakal Sęp i wyciągnął szyję, wyginając pogardliwie dziób.
Rozpostarł skrzydła, których olbrzymi czarny cień zakrył purpurowy horyzont. Uniósł się w górę i
poszybował na zachód, tam gdzie rozciągał się Martwy Las.
-Polecę do Bramy Przejścia! - zawołał jeszcze. - Może uda mi się zobaczyć, kto ją przekroczył.
-Kimkolwiek byłby ten intruz, gorzko pożałuje każdego kroku zrobionego na moich ziemiach. -
Kojot podniósł łeb i zawył, a echo poniosło jego głos daleko, aż na kraniec pustyni, gdzie pięć
Czarodziejek rozglądało się uważnie, aby wybrać kierunek swojej wędrówki.
KRAINA KOJOTA. CZERWONA PUSTYNIA
Przestrzeń, w której się znalazły, zdawała się nie mieć początku i końca. Ziemia posypana była
czerwonym popiołem, który unosił się nad nią, falując w ciężkim powietrzu. Widziały wielkie
głazy, wyglądające, jakby ktoś rzucił je z góry, wgniatając z wielką siłą w spękaną powierzchnię
suchej ziemi. Niektóre zapadały się w sobie, a w ich cieniu kryły się niepokojące profile nieznanych
zwierząt, które spoglądały na nie, wytrzeszczając nieruchome oczy. Zimny wiatr toczył kępy
wysuszonych traw, wielkie jak młyńskie koła.
W oddali majaczyły góry. Ich szczyty ginęły w purpurowych chmurach zwieszonych ciężko nad
horyzontem. Pięć maleńkich punktów w nieskończoności. Pięć Strażniczek Kondrakaru, mających
się zmierzyć z Innym Światem.
-Myślałam, że będzie tu jakiś komitet powitalny - zaśmiała się niepewnie Irma.
-Sztuczne ognie, fajerwerki i orkiestra? - upewniała się Cornelia.
-Czuję, jak pierzchną mi usta. - Hay Lin starała się złapać głębszy oddech, nie zważając na
drobiny piasku przyklejające się do warg i powiek.
Zobaczcie, tu też są jego ślady. - Taranee przymierzyła stopę do widocznych w kamieniach
wgłębień. - Nie pasuje - uśmiechnęła się do przyjaciółek.
-Butów w tym rozmiarze nie dostałby w żadnym sklepie - mruknęła Irma. - Musi być
rzeczywiście wielki.
Szły wolno, rozglądając się uważnie dookoła, szukając jakiejś drogi czy znaku, które
pozwoliłyby im obrać właściwy kierunek.
-Słyszałam jego skowyt - powiedziała Will. - Chyba stamtąd. - Wskazała widoczne na północy
wysokie góry.
-Nici z zaskoczenia - zmartwiła się Hay Lin.
-Nie chciałabym zostać zaskoczona przez tego okropnego wyjca. - Cornelia spoglądała z
niedowierzaniem na spękaną ziemię. - Od wieków nie spadła tu ani kropla deszczu.
-To się da załatwić. - Irma wyciągnęła dłonie.
-Poczekaj! - powstrzymała ją Will. - To zawsze zdążymy zrobić. Teraz najważniejszy jest Dzban.
Musimy go odnaleźć.
Zimne powietrze falami przesuwało się nad pustynią, napierając na Czarodziejki, jakby chciało
je wypchnąć w stronę Bramy Przejścia.
-Nie mamy zamiaru się stąd wynosić. - Hay Lin uniosła wysoko ręce i odepchnęła masy
powietrza, które z ogromną siłą przesuwało je w stronę wielkich skał.
Wiatr przybrał na sile, jakby chciał się oprzeć Strażniczce, ale po chwili wahania ustąpił i
zatańczył wokół Czarodziejki, unosząc w górę czerwony pył.
Niebo zdawało się pochylać nad ziemią, jakby chciało się z nią połączyć oraz zamknąć ten świat
w objęciach spowijającej wszystko ciemności.
-Hej, może ktoś mi powie, w którą stronę mamy iść - niecierpliwiła się Irma. - Nie mam ochoty
podziwiać tych upiornych krajobrazów. Chcę zabrać ten garnek i wracać na jungle party.
Will uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-Tam, tam widzę jego blask - wskazała ręką czerwone szczyty - Myślę, że jest on właśnie tam.
Ruszyły w drogę, starając się nie tracić z oczu śladów Kojota, lecz twarda skala ustąpiła miejsca
grubym ziarnom piasku, który miękko zapadał się pod stopami Czarodziejek.
-I koniec wskazówek - westchnęła Cornelia. - Teraz musimy radzić sobie same. - Zatoczyła
dłonią krąg i wtedy zobaczyła, że za ich plecami nie ma już nic. Tam, gdzie wcześniej widziały
Bramę Przejścia, rozciągała się pustka, a na nieskończonej linii horyzontu nie było niczego, co
mogłoby stanowić jakikolwiek drogowskaz w przestrzeni. - Spójrzcie! - zawołała, zatrzymując się
raptownie.
-Niezła sztuczka - wychrypiała Irma. - Zdaje się, że ktoś zatrzasnął za nami drzwi.
-I jak teraz wrócimy? - spytała Hay Lin. - Jak mamy odnaleźć portal, który zniknął?
Will wpatrywała się w czerwony horyzont, jakby tam miała znaleźć odpowiedź na wszystkie
możliwe pytania, które padły i które mogły jeszcze paść w tej wyprawie. Nagle wzrok Czarodziejki
napotkał jakiś kształt. Wydało jej się, że w falującym powietrzu widzi przed sobą Kojota. Patrzył na
nią żółtymi ślepiami, a jego pysk wykrzywiał ironiczny grymas.
-On tam jest! - krzyknęła, wyciągając ręce. - Widzę go.
Światło energii uderzyło w miejsce, gdzie przed chwilą siedział Kojot, ale nie napotkało żadnego
oporu. Trafiło w pustkę i rozproszyło się, aby zniknąć.
-Nie było go tam? - Will z niedowierzaniem przecierała oczy. - Przecież go widziałam.
-On jest wszędzie - wyszeptała Taranee. - Czuję, że jest we wszystkim, na co patrzymy.
-Niewiele tu rzeczy, na których można zawiesić wzrok - parsknęła Irma. - I to właśnie jest
pocieszające. Nie życzę sobie, aby jakiś Kojot plątał mi się pod nogami.
Dziewczyny zaśmiały się nerwowo i wyruszyły w dalszą drogę. Powietrze gęstniało z każdą
chwilą, jakby nie miało siły wznosić się wyżej.
-Co to może być? - Cornelia wpatrywała się w falującą Unię horyzontu, gdzie korony wielkich
drzew zdawały się dźwigać szkarłatne chmury, zawieszone nisko nad ponurym krajobrazem.
-Wygląda na las - zauważyła Irma. - Może uda nam się przez niego przejść bez większych
niespodzianek.
-Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że wcześniej go tam nie było - dodała Taranee.
-Tu ciągle wszystko się zmienia - powiedziała Will. - Zauważyłam, że nic nie pozostaje na
swoim miejscu. Najpierw znika Brama Przejścia, potem pojawia się ponury zagajnik...
-Masz na myśli ten potężny las? - upewniała się Cornelia. Uniosła dłoń, zataczając nią wielki
krąg.
-Właśnie. - Will wzruszyła ramionami. - A poza tym nie wiemy, jakie jeszcze czekają na nas
pułapki. Czuję, że nie będzie łatwo odzyskać Dzban. Nie wiemy nawet, gdzie jest Kojot.
-Racja. -Taranee przyspieszyła kroku. - Jednak założyłyśmy, że ukrywa się on tam, gdzie
schował Dzban, w górach, i trzeba trzymać się planu.
Ziemia, którą przemierzały, była teraz twardsza i gdzieniegdzie można było zobaczyć
wyschnięte kaktusy. Wystarczało jedno dotknięcie, aby rozsypały się w pył.
-Nie mogę już na to patrzeć - stwierdziła Irma i napoiła wodą karłowaty kaktus wyciągający
powykręcane ramiona w stronę szkarłatnej łuny.
Wystrzelił w górę, a gdy dotknęła go Cornelia, obsypał się błękitnymi kwiatami.
-Jaki śliczny - zachwyciła się Hay Lin. - Chętnie bym go naszkicowała.
-Możesz to zrobić kiedy indziej. - Taranee pociągnęła ją za rękę. - Nie mamy czasu na zajęcia
plastyczne. Chodźmy lepiej do tego lasu, bo i tak nie da się go ominąć.
Im bardziej zbliżały się do granicy drzew, tym większy chłód ogarniał ziemię, która zmieniła
swoją barwę z czerwonej na szarą, jakby las wyssał z niej wszystkie soki.
Przywitała je cisza. I bezruch, który był gorszy od szumu przesuwających się mas piasku.
Cornelia przytuliła się miękko do pnia i objęła go ramionami.
-Ono cierpi - powiedziała, zbladła i zachwiała się, jakby coś znienacka w nią uderzyło.
-Te wszystkie drzewa są martwe? - Will obchodziła rosnące obok krzewy, których twarde gałązki
nie dawały się przyciągnąć czy ugiąć pod ciężarem jej dłoni.
-One są nie tylko martwe, one są kamienne - wyszeptała Cornelia.
-Słyszałam, że w naszym świecie spotyka się skamieniałe drzewa. - Irma przyglądała się
korzeniom, które wyszły na ścieżkę, jakby nie mogły poradzić sobie z ciężarem ziemi.
-Wygląda niewinnie - stwierdziła Hay Lin. - Myślę, że i tak nie mamy wyjścia, bo las ciągnie się
bez końca, więc musimy go przejść.
Między drzewami nie było ścieżek. Trzeba było iść, kierując się intuicją, bo najwyraźniej nikt
tego lasu wcześniej nie odwiedzał.
-Martin byłby zachwycony - stwierdziła Inna. - Każdy wesoły harcerzyk chciałby się znaleźć w
takim lesie.
-I zabłądzić - Cornelia wyglądała na osłabioną.
-Słyszę płacz drzew i ich skargi.
-Co mówią? - spytała Will.
-Że dawno już straciły soki, że nikt na nich nie siada, czasem tylko przylatuje tu ogromny ptak i
opowiada im różne historie - mówiła, wchodząc coraz głębiej w Martwy Las.
-I cały czas ci to szepcą? - zdziwiła się Taranee.
-Cały czas i nawet przez chwilę nie milkną. - Czarodziejka Ziemi szła coraz wolniej, słaniając
się na nogach.
-Co się z tobą dzieje? - zaniepokoiła się Hay Lin. - Co one tobie mówią?
-Muszę im pomóc - wyszeptała. - Idźcie dalej, ja tu zostanę. Nie mogę ich tak opuścić.
Wielkie oko drapieżnego ptaka wpatrzone było w kołyszącą się rytmicznie kurtynę jasnych
włosów Czarodziejki.
Nie słyszał skargi drzew. Czekał, aż dziewczyny zamienią się w kamienie. Bo drzewa w tym
lesie miały straszliwą moc.
„A więc tu zostanie - pomyślał - a one razem z nią, bo przecież nie opuszczą swojej przyjaciółki.
Nie wiedzą jednak, że na zawsze”.
-Cornelio, musimy odzyskać Dzban. - Will szarpała ją mocno za ramię.
-Tak, Dzban - powtórzyła nieprzytomnie Czarodziejka Ziemi. - Przynieście go tutaj, a drzewa
ożyją. Tak. - W jej oczach pojawił się błysk. - To świetny pomysł, Żywa Woda potrzebna jest tym
drzewom. Pewnie dlatego Kojot ją ukradł.
-Ukradł ją dla siebie, a nie dla tych drzew. - Will patrzyła na nią błagalnie. - Jeśli chcesz im
pomóc, musisz wyruszyć z nami po Żywą Wodę.
-Nie ruszę się stąd bez Cornelii - powiedziała stanowczo Taranee.
-Jak mogę je tak zostawić? - Oczy Cornelii pełne były łez. - Obiecałam im, że nie zostaną same.
Połączyły dłonie, otaczając siedzącą pod drzewem Czarodziejkę Ziemi. Powoli, z trudem
odzyskiwała regularny oddech, a w jej oczach pojawiła się wdzięczność. Uśmiechnęła się do
stojących przy niej przyjaciółek.
-Przeklęte ludzkie istoty. Dlaczego Martwy Las ich nie zabiera?! Sam sobie z nimi poradzę. -
Sęp wzbił się w górę, a jego pazur zahaczył o kamienną gałąź, na której przysiadł, aby słyszeć
każde ich słowo.
-Co to za trzask? - Irma zatrzymała się, oglądając przez ramię. Zauważyła obłok kurzu unoszący
się między drzewami. Podeszła bliżej i sięgnęła po odłamaną gałąź.
-Uff... ale ciężka, każde z tych drzew musi ważyć chyba tonę. - Usiłowała unieść ją w górę, ale
po chwili zrezygnowała i zostawiła konar na szarej spękanej ziemi.
Sęp krążył nad lasem, obserwując poruszające się między drzewami cienie.
-Czy nie macie wrażenia - przerwała ciszę Will - że coraz ciężej jest nam przedzierać się przez
ten kamienny las?
-Dziwnie zgęstniał - zauważyła Cornelia. - Gdyby nie to, że drzewa nie powinny ruszać się z
miejsc, przysięgłabym, że zacieśniają szeregi, aby stworzyć dla nas bezpieczną kryjówkę.
-Może na Ziemi lasy nie wędrują, ale tutaj wszystko po prostu jest możliwe. - Hay Lin
przecisnęła się między gałęziami. - Poczekajcie, mam świetny pomysł, spojrzę na nie z góry. - I nie
czekając na odpowiedź, wzbiła się w powietrze i już była nad lasem. Z góry wyglądał jak szary
dywan tkany przez nieudolną artystkę, która pozostawiała pełno niezawiązanych nitek. Korony
łączyły się w jeden kobierzec nieprzepuszczający światła. Hay Lin pofrunęła dalej i ujrzała jakiś
ciemny kształt unoszący się nad lasem. W pierwszej chwili pomyślała, że to może jej własny cień,
ale szybko porzuciła tę myśl, widząc rozpiętość skrzydeł stworzenia krążącego nad drzewami.
„Hay Lin, czy wszystko w porządku?” - usłyszała głos Will.
„Mniej więcej - odpowiedziała. - Choć widzę przed sobą znanego nam już Sępa”.
„Powiedz mu, żeby się wyniósł - zaproponowała Irma. - I tak z nami nie wygra, wstrętne
ptaszysko”.
Sęp wzbił się wyżej i paroma ruchami skrzydeł dogonił Hay Lin. Ujrzała tuż przy twarzy ostro
zagięty dziób i poczuła ciężki oddech ptaka. Odepchnęła go silnym podmuchem wiatru.
Zdziwiony ponownie zaatakował, lecz tym razem był już przygotowany. Przepuścił pod
skrzydłem powietrzny wir i zanim zdążyła krzyknąć, chwycił ją pazurami i porwał w górę, wysoko
ponad las.
-Złapał mnie! - krzyknęła Hay Lin. - Jest szybszy, niż myślałam.
Usiłowała wyrwać się z jego szponów, gdy naraz poczuła, że uścisk staje się lżejszy. Usłyszała
triumfalny okrzyk Irmy i skrzydła ptaka opadły pod ciężarem atakującej je wody. Runął w dół,
prosto pod nogi Cornelii.
-Co on sobie myśli! - Cornelia wyciągnęła z wahaniem dłonie i w tej samej chwili ku zdumieniu
Czarodziejek korzenie drzew oplotły ciasno potężnego ptaka.
-One wcale nie są martwe! - Hay Lin oparła się o drzewo, czując na plecach ciepło ożywającej
kory.
Sęp, uwięziony w klatce z mocnych pędów, rzucił jej złowrogie spojrzenie. Przez chwilę
wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale zrezygnował i przymknął powieki, chowając dziób
pomiędzy zmoczone skrzydła.
-Gdybym go nie znała, przypuszczałabym, że się wstydzi. - Irma potrząsnęła z niedowierzaniem
głową. - A tak, to myślę sobie, że przyczaił się, aby znów coś złego wymyślić.
-Las zaopiekuje się Sępem, może pozostanie w nim na zawsze jako wolny ptak? - Cornelia stała,
wpatrując się w zieleniejące korony drzew.
Pod stopami miały budzącą się ziemię i musiały przyznać, że to wspaniałe uczucie. Gałęzie
kołysały się na wietrze, uwolnione od kamiennego ciężaru. Czarodziejka Ziemi przyłożyła dłonie
do niewielkiego krzewu, który z trudem rodził pąki. W odpowiedzi wybuchnął zielenią i pojawiły
się na nim kwiaty. Cornelia uśmiechnęła się i odnajdując Ścieżkę Wyjścia, ruszyła lekko w stronę
widocznego w oddali świaria.
KRAINA KOJOTA. POD SKAŁĄ
-Co za nieudacznik! Nic nie potrafi zrobić do końca, dać się przechytrzyć pięciu dziewczynom to
po prostu żałosne. - Kojot krążył w kółko, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
-Nie wiedział, że te ludzkie istoty potrafią się dogadać z drzewami - tłumaczył go
Grzechotnik wijący się po suchej popękanej skale, tuż przy krawędzi przepaści.
-Zamknięty w tej pułapce z żywych korzeni, co za oryginalne zakończenie naszej przyjaźni –
Kojot zaśmiał się złowieszczo. Wskoczył na skalną półkę, na której zwykł siadywać Sęp. -
Grzechotniku, przebiegły wężu pustyni, pełznij na czerwone piaski, tam gdzie kryje się jezioro bez
dna. Obudź je - rozkazał.
-Mam nadzieję, że ty mnie nie zawiedziesz. Nie chciałbym cię zobaczyć zakopanego na wieki w
Czerwonej Pustyni - dodał z krzywym uśmiechem.
-Nikt nigdy nie zdołał przejść przez moje jezioro. - Grzechotnik utonął wzrokiem w ciemnej linii
horyzontu. - Wiry wciągają tam nawet największych śmiałków.
-Pełznij więc, pełznij, na co czekasz! - krzyknął Kojot i wspiął się na wielką czerwoną skałę
wiszącą nad przepaścią kanionu.
Ogromny Grzechotnik rozwinął sploty i ruszył w stronę wstęgi purpury widocznej na
horyzoncie. Zsuwał się powoli po stromych skałach, aż wreszcie znalazł się na samym dole, tam
gdzie wiła się droga na Czerwoną Pustynię.
-Nawet jeśli nie wytrząsnę z niego ani kropli, nikt nie dostanie go w swoje łapy. - Kojot
wyciągnął z jamy Dzban spowity w nieziemski blask. Wyryte na powierzchni Dzbana wzory
zdawały się poruszać, jakby coś uczyniło je żywymi. - Przeklęty garnek! - wrzasnął. - Przez ciebie
zostałem wypędzony na Czerwoną Pustynię. - Kopnął go nogą i Dzban potoczył się po ziemi,
zatrzymując pod wielkim wyschniętym kaktusem rosnącym tuż przy skalnej półce. - Tam jest twoje
miejsce – wydyszał. - I będziesz w nim tkwił, dopóki nie dasz mi Kropli Żywej Wody.
KRAINA KOJOTA. JEZIORO CZERWONYCH PIASKÓW
Pozostawiły za plecami las i choć nie było w nim ptaków, wyglądał zupełnie inaczej niż w
chwili, kiedy do niego wchodziły.
-Dobra robota, Corny. - Irma klepnęła ją po plecach. - Chyba wypuszczę tu kilka źródeł, z
których wypłyną rzeki, a potem...
-Nie rozkręcaj się - powstrzymała ją Will.
-Misja Dzban - przypomniała jej Taranee, tłumiąc śmiech.
-To co, idziemy? - spytała Cornelia, wskazując majaczące na północy góry.
-Tylko ostrożnie - zaśmiała się Taranee. - Bo nie stąpamy po pewnym gruncie.
Dopiero teraz zauważyły, że przed nimi rozciąga się znów pustynia. W oddali na horyzoncie
widać było szczyty, ale żeby tam dotrzeć, musiały przejść przez czerwony piach, który wsypywał
się do butów, utrudniając wędrówkę.
Brnęły ciężko przed siebie, poruszając się coraz wolniej, w miarę jak piasek stawał się głębszy.
Tylko Hay Lin czasem unosiła się nad ziemią.
-Czuję się jak mrówka, która zgubiła drogę do mrowiska - odezwała się Taranne.
-Czy jesteś pewna, że idziemy w dobrą stronę? - Irma zwróciła się do Will, bo przyjaciółka co
jakiś czas przystawała, aby obejrzeć się za siebie.
-Wszystkie drogi prowadzą do Kojota - odpowiedziała z niezachwianą pewnością.
-Raczej na każdej drodze spotkasz Kojota - dodała Cornelia. - A tam, gdzie on jest, znajdziemy
Dzban Żywej Wody
Małe punkciki poruszały się powoli w morzu czerwonego piasku. Ziemia wznosiła się i teraz
musiały piąć się wysoko na strome wydmy, z których co jakiś czas się zsuwały, nie mogąc znaleźć
żadnego oparcia.
-Naprawdę nigdy czegoś podobnego nie spotkałam - zdziwiła się Cornelia. - Te piaski sprawiają
wrażenie żywych.
-Może to wesołe miasteczko z atrakcjami typu zjeżdżalnia donikąd? - Irma z trudem wspinała się
na szczyt kolejnej wydmy.
Na piasku za dziewczynami rysowały się ślady niewielkich stóp. Nie znikały one, jakby wiatr
nie chciał ich zasypać.
-To twoja sprawka. - Will uśmiechnęła się do Hay Lin.
-Musimy przecież jakoś wrócić. - Hay Lin odpowiedziała jej poważnym spojrzeniem.
Stanęły na chwilę, zatrzymując się na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na odległe góry. W
dole ujrzały dolinę płaską jak talerz, otoczoną ze wszystkich stron pofałdowanymi wydmami
falującej czerwieni.
-Spróbujmy tamtędy przejść. - Taranee przechyliła głowę, wychwytując odległy dźwięk.
-Nareszcie jakaś przyzwoita trasa - sapnęła Irma. - Szkoda tylko, że znów trzeba będzie się od
nowa wspinać.
-Słyszycie? - Taranee złapała za ramię Cornelię. - Słyszysz, Corny?
W ciszę wdarł się niepokojący dźwięk. Stukot układał się w uporczywie powtarzające się frazy,
-Czy ten lot nigdy się nie skończy? - wydusiła z siebie Will.
-Oby to nie był nasz ostatni lot. - Cornelia trzymała się kurczowo Taranee, która najwyraźniej
nad czymś rozmyślała.
-Wiem! Już wiem, co zrobić. Odsuńcie się! - krzyknęła Taranee przywołała ogień.
Ogromna kula ruszyła w górę, rozgrzewając piasek. Tam, gdzie dosięgał go ogień, stawał się
gorący i miękki jak płynna wulkaniczna lawa.
-A teraz ja. - Irma uwolniła strumień wody, a on uderzył w rozgrzany piasek.
I wtedy wszystko ucichło. Cornelia z niedowierzaniem dotykała ścian, które wcześniej wciągały
je w pułapkę ruchomego jeziora. Były szklane i śliskie. W ogromnym lustrze odbijały się twarze
zdumionych Czarodziejek.
Umilkł wiatr i znów ujrzały nad sobą czerwonawe niebo. Ale teraz nie musiały podnosić głów,
odbijało się ono bowiem w gładkiej powierzchni piaskowego leja.
-Hej, to było niezłe, czuję się jak w wielkiej butli, którą można wygrać w wesołym miasteczku -
odezwała się Irma.
-Spójrzcie, tutaj jest przejście. - Will wskazała szczelinę, która otwierała z jednej strony, tworząc
wiodącą w górę szklaną drogę.
Przecisnęła się między gładkimi lustrami ścian i z ulgą odkryła, że droga jest dłuższa, niż
wydawało się na pierwszy rzut oka.
Szły jedna za drugą, trzymając się za ręce i starając się opierać stopy na krawędziach szczeliny
zamykającej się wysokimi ścianami. Były w długim tunelu tworzącym nad ich głowami szklaną
kopułę, raz obniżając się, to znów niespodziewanie wznosząc się wysoko ponad głowy
Czarodziejek.
-Jesteśmy już blisko. - Hay Lin poczuła wiatr, który pojawił się w tunelu i przemknął w dół w
poszukiwaniu nowych przestrzeni.
-Coś tam jest! - Irma zatrzymała się raptownie, wskazując wielki cień na ścieżce.
Zbliżyły się, zachowując ostrożność, i wtedy go zobaczyły. Zwój olbrzymiego Grzechotnika
uwięzionego w szkle, z uniesioną głową, jakby pozował do fotografii.
-Chciałeś jeszcze coś dodać? - Hay Lin pochyliła się nad ich prześladowcą.
-Chyba stracił wątek - zauważyła Will.
-Szkoda, że nie mam aparatu - powiedziała z żalem Taranee.
-A co do ostatniego słowa, to niniejszym oświadczam, że zostaje ono panu odebrane - rzuciła
przez ramię Irma i pierwsza wspięła się na górę, pokonując krawędź lustrzanej drogi.
-Nigdy bym nie przypuszczała, że tak ucieszy mnie ten widok - mruknęła, patrząc na zasnute
ciemnymi chmurami niebo.
Po chwili wszystkie już stały na gładkiej powierzchni doliny.
-Szkoda, Corny, że nie masz swoich łyżew - zachichotała Hay Lin. - Myślę, że nigdy nie
jeździłaś pod purpurowym niebem.
-Zostawię sobie tę przyjemność na później. - Cornelia odrzuciła na plecy włosy i przyklękła,
kładąc dłoń na śliskiej ziemi. - Wygląda na to, że na pamiątkę tego wydarzenia miejsce, gdzie teraz
stoimy, zostanie nazwane Lodowym Jeziorem.
Oglądały się jeszcze za siebie, aby ujrzeć odbijające się w nim niebo. Wreszcie wspięły się na
piaskowe wzgórze i ruszyły w dalszą drogę w kierunku czerwonych gór.
KRAINA KOJOTA. POD SKAŁA
W nozdrza Kojota wdarł się zimny powiew wiatru. W dole rozciągał się czerwony kanion,
którego ściany spadały w nieskończoność, tak że widoczna tam ścieżka wyglądała zupełnie jak
purpurowa nić rzucona w pofałdowaną przestrzeń wyjałowionej pustyni.
Przejście usłane było ostrymi kamieniami usypanymi przez wiatr i czas. Kojot siedział
nieruchomo w pustej zapomnianej przez wszystkich przestrzeni.
-Widzę was - odezwał się, przerywając panującą tu ciszę. - Pięć ludzkich istot. Macie moc, bo
inaczej nie udałoby się wam przejść przez Bramę, nie oswoiłybyście Martwego Lasu, Jezioro
Ruchomych Piasków nie stałoby się szklane, ale i tak nie jesteście tak potężne jak ja.
Wstał i przebiegł wzdłuż i wszerz swój niewielki krąg zdeptanej ziemi, po czym przysiadł znów
na półce, odwiecznym tronie czarnego Kojota.
-Głupcy! Gdzie jesteście?! - zawył.
Nikt mu nie odpowiedział, bo nikogo już nie było na Czerwonej Pustyni.
-Tak dać się podejść! - wyszeptał, podnosząc w górę łeb.
Widział w oddali maleńkie sylwetki pięciu Czarodziejek, które szły wąską ścieżką kanionu.
-Ciekawe, czy odnajdą jakąś szczelinę. Z mojego kanionu nie ma przecież wyjścia - uśmiechnął
się złowieszczo, kładąc na łapach pysk. - I tak do mnie przyjdą - warknął.
Był cierpliwy i przebiegły. Łypnął na porzucony pod skałą Dzban i przygotował się na długie
oczekiwanie.
-Dziewczyny...! - krzyknęła Taranee. - Znalazłam przejście!
Echo powtórzyło jej słowa, które powróciły, odbijając się od wysokich ścian wąwozu.
Rozległ się huk i kilka ciężkich głazów zsunęło się gdzieś z góry, zatrzymując się w połowie
drogi na skalnym występie. Szły już dłuższą chwilę, ale dopiero teraz udało im się znaleźć
szczelinę. Zasłonięta głazem wyglądała na zbyt małą, aby mogły się tamtędy przecisnąć.
-Da się tędy przejść? - Will zwróciła się do Cornelii, która stała, przyglądając się uważnie
niewielkiemu pęknięciu.
-Można je trochę powiększyć - powiedziała z zastanowieniem. - Jeśli wam się to uda, to dalej
już znajdziemy ścieżkę prowadzącą w górę. Prosto na płaskowyż.
-Skąd wiesz, że ona tam jest? - spytała Irma. - Bo jeśli jej tam nie ma, to nie ruszę się już z
miejsca. Nie znoszę takich ciasnych przestrzeni.
Cornelia nie odpowiedziała, ale skała otwierała się powoli, a rozsuwające się czerwone
krawędzie ukazywały drogę pnącą się wyraźnie w górę.
-No i gotowe. - Corny zapraszającym gestem pokazała wolną przestrzeń.
-Dzban Żywej Wody jest już niedaleko - odezwała się niespodziewanie Irma i wszystkie
Czarodziejki zwróciły na nią oczy.
-Tak, teraz i ja go czuję - powtórzyła z przekonaniem, spoglądając na Will.
-Zobaczcie, to on! To Kojot! - krzyknęła Hay Lin, wskazując niewielki ciemny punkt widoczny
na de ołowianego nieba.
Siedział na krawędzi kanionu, dokąd prowadziła odkryta przez nie droga.
-Tam jest ten padalec - krzyknęła Irma, wygrażając pięścią. - Zejdź tutaj, ty tchórzu!
Odpowiedział jej szyderczy śmiech, który rozszedl się echem po stromych ścianach wąwozu.
A potem zrobiło się ciemno i nagle były już na płaskowyżu, widząc przed sobą czarną
nieruchomą sylwetkę. Był to Kojot.
-Przyszłyście po garnek? Bierzcie go sobie, jest bezużyteczny.
Po raz pierwszy usłyszały jego głos. Brzmiał tak, jakby ktoś nasypał mu do gardła żwiru. Był
szorstki i ochrypły. Kojot przebiegł parę razy wokół stojącego na skale naczynia.
-Bierzcie - zachęcił, wskazując Dzban. - Na co czekacie?
Odszedł kilka kroków, nie zwracając już na nie uwagi.
Cornelia zrobiła jeden krok, później drugi i nagle usłyszała w górze jakiś dźwięk i zaraz potem
krzyk Taranee, która pociągnęła ją za rękę.
-Uważaj, to pułapka!
W ostatniej chwili uskoczyły za skałę i w tym samym momencie lawina głazów runęła ze
straszliwym łoskotem. Towarzyszył temu szalony śmiech Kojota.
Cornelia wyciągnęła dłoń i kamienie, zamiast spadać, niespodziewanie się zatrzymały, unosząc
się w powietrzu.
-Takie pułapki są dobre na sępa albo grzechotnika, nie zastawia się ich na elegancką dziewczynę
- prychnęła z pogardą.
-W dodatku pobrudził mi spodnie, gdzie on teraz jest? - Rozejrzała się z niepokojem, bo Kojot
zniknął.
-To była niezła sztuczka, musisz mnie jej kiedyś nauczyć! - Usłyszała chrapliwy głos, więc
obejrzała się gwałtownie i zauważyła stojącego za jej plecami Kojota.
-Pokażę ci lepszą. - Irma zaatakowała go potężnym strumieniem wody
W miejscu, gdzie stał Kojot, pojawiła się przezroczysta wibrująca postać, jakby cząsteczki wody
objęły w posiadanie jego ciało. Wydłużał się i kurczył, odbijając się od skalnych półek, aż odzyskał
znów swoją postać.
-Niezła kąpiel. Czy macie jeszcze inne atrakcje? - wycedził przez zęby, wytrząsając z sierści
ostatnie krople wody. - Bo ja mam dla was coś specjalnego.
Skoczył, uderzając łapami o ziemię.
Nagle spod skały, która drżała jeszcze od zatrzymanej w biegu lawiny, wytoczył się Dzban.
Zatrzymał się na drobnym kamyku i Will wstrzymała oddech, wyciągając ostrożnie dłoń. I już leciał
w stronę krawędzi urwiska, więc teraz Hay Lin, nie wahając się ani chwili, ruszyła w jego stronę,
starając się go chwycić, zanim runie w przepaść. Nie zdążyła jednak nic zrobić, bo wielki ogon
Kojota zamiótł ziemię i objął zazdrośnie Dzban, odciągając go ponownie za skały
-Nie tak prędko. Kto powiedział, że macie go tak łatwo dostać? - zaśmiał się szyderczo Kojot.
Niewielki płaskowyż oświetlony był purpurową łuną. W oddali widać było zielony las i Cornelia
uśmiechnęła się na ten widok, bo gdy wzrok Kojota zatrzymał się na drzewach, w jego oczach
pojawił się gniew.
-Nie będziemy się z nim wcale patyczkować, co, dziewczyny? - Taranee wyciągnęła ręce i nagle
na końcach jej palców pojawiły się żywe płomyki tańczącego ognia.
Hay Lin jednym ruchem przywołała powietrze i podmuch wiatru poniósł ogień w stronę
zapatrzonego w horyzont prześladowcy.
Kojot w jednej chwili przybrał ognisty kształt, który powiększył się i ruszył w stronę
zdumionych Czarodziejek. Ogromna postać odbiła się w lustrze doliny. Jej dno uniosło się w górę,
jakby miało wystąpić ze swoich brzegów. Kojot niczym bóstwo ognia wchłonął energię, która miała
mu przynieść zagładę, i stokroć silniejszy runął na stojącą najbliżej Hay Lin.
-Tym razem przebrałyście miarę. Kto ogniem wojuje, ten od ognia ginie - zawarczał, a w jego
żółtych oczach pojawiło się szaleństwo.
-Will! - zawołała rozpaczliwie Hay Lin i ujrzała, jak przyjaciółka przymyka oczy, przyzywając
całą energię.
Atakujący Kojot odbił się od świetlistej kopuły, którą stworzyła Strażniczka Serca Kondrakaru.
Dziewczyny objęte kręgiem energii złączyły dłonie.
I znów stał przed nimi w swojej postaci, przyglądając się uważnie ich kryjówce.
-No, nieźle - sapnął. - Muszę przyznać, że dawno się tak nie bawiłem.
-Trzeba go było zaprosić na jungle party - rzuciła propozycję Irma. - Najwyraźniej się teraz
nudzi, biedactwo.
-Oddaj Dzban, a zapomnimy, jak nieładnie się wobec nas zachowałeś. - Cornelia poprawiła
włosy i uśmiechnęła się krzywo.
-1 to szybko - dodała Taranee - bo się jeszcze rozmyślimy.
-Naiwne - szydził Kojot, obchodząc dookoła przestrzeń kryjącą Czarodziejki. - Nie wiecie, że
stąd nie ma powrotu?
-Zawsze można wrócić... - powiedziała po chwili milczenia Will.
-Tu ja rządzę. Jeśli chcę, znikają Bramy Przejścia, jeśli chcę, Martwy Las staje się więzieniem...
-To żywy las - zauważyła Cornelia. - Oto dowód, że nie zawsze masz rację.
-Zepchnę was w przepaść - zagroził, opierając łapę na niewidzialnej barierze.
-A może nigdy was stąd nie wypuszczę - wolno dobierał słowa, trącając od niechcenia gliniany
Dzban.
-W zasadzie doszedłem do wniosku, że na nic mi się nie przyda. Jest przecież bezużyteczny -
stwierdził, przyglądając się uważnie każdej z nich.
-Najlepiej będzie, jeśli nie was, ale ten przeklęty garnek zrzucę w przepaść - dodał, turlając go
wolno w stronę krawędzi kanionu.
Dzban zachwiał się niebezpiecznie, po czym runął, odbijając się od skalnego występu.
-Niee!... - krzyknęła Will i uwolniła Czarodziejki z kręgu energii.
Hay Lin już frunęła w dół najszybciej jak potrafiła, jednak wirujący Dzban spadał tak prędko, że
nie mogła za nim nadążyć.
-Zrób coś! - krzyczała Will, wychylając się niebezpiecznie nad krawędzią urwiska.
-Hay Lin - wyszeptała Cornelia, klękając na wystającym głazie.
I wtedy poczuła jakieś ciepło. To naszyjnik rozkołysał się na jej szyi i wydało jej się, że
malachitowy ptak usiłuje rozpostrzeć skrzydła. Jeden ruch i coś potrąciło ją w ramię.
-Dziewczyny! - krzyknęła, widząc nad sobą cień Szmaragdowego Ptaka.
Ogromny ptak sfrunął w dół i zniknął w czeluści kanionu tak szybko, że zdołały tylko zauważyć
zieloną smugę świada, które rozmyło im się przed oczami.
Kojot zawył, zadzierając w górę łeb. Strome ściany kanionu zaczęły się osuwać w dół, a
Czerwona Pustynia ruszyła niczym fala przypływu w stronę lasu. Rozległ się trzask pękającego
szkła, wydmy kruszyły się zgniatane jakąś ogromną siłą.
Czarodziejki trzymały się kurczowo jedynej skały, ale i ona zaczęła się powoli osuwać.
-Zrób coś, Cornelio! - zawołała Irma i w tej samej chwili znad wąwozu wylecieli Szmaragdowy
Ptak i Hay Lin, która wydawała się przy nim tak mała i krucha jak nigdy dotąd.
Czarodziejka trzymała w dłoniach uratowany właśnie Dzban. Wylądowała tuż przy
dziewczynach i z triumfem uniosła go w górę.
-Nieee! ...
Kojot w dwóch susach był już nad przepaścią i wyciągał łapy do stojącej na chwiejącej się skale
Hay Lin.
I wtedy poczuł powiew zimnego powietrza, i padł na niego cień. Odwrócił się i spojrzał prosto w
oczy Szmaragdowego Ptaka. Przez chwilę czas się zatrzymał i Kojot kołysał się nad krawędzią
przepaści. Potem cofnął się z wyciem i runął w zamykającą się przestrzeń.
-To już koniec. - Cornelia patrzyła ze smutkiem na otaczający je świat.
Szmaragdowy Ptak opuścił głowę i Czarodziejki znalazły się w kołysce jego piór. Rozpostarł
szeroko skrzydła i wzbił się wysoko, zataczając szeroki krąg nad górami, gdzie zniknął już kanion,
a skała czarnego Kojota była tylko wspomnieniem.
Purpurowe niebo pochylało się nad wypaloną ziemią, gdy przelatywali nad Czerwoną Pustynią,
a wirujący piach wznosił się i opadał, tworząc nowe wydmy. Las przywitał ich szumem zielonych
drzew, których korony wznosiły się ku Czarodziejce Ziemi mijającej je w podniebnym locie. Irma
wyciągnęła ręce i w dole wytrysnęły źródła.
Z daleka widać już było Bramę Przejścia. Dwa ogromne głazy niczym kolumny wyrastały w
pustej przestrzeni, przyzywając podróżniczki niosące dobrą nowinę.
Szmaragdowy Ptak, wielki jak skrzydlaty smok, zniżył lot i wpadł między rosnące w oczach
głazy kamiennej Bramy. Przeleciał między nimi tak lekko i szybko, że nawet nie zauważyły, jak
znalazły się w swoim świecie.
Mgła otuliła je miękką ciszą. Jeszcze dwa ruchy skrzydeł i usłyszały skowyt jakiegoś zwierzęcia,
a zaraz potem poranny świergot ptaka.
Ujrzały krzewy i znajomą dżunglę, a na ścieżce dostrzegły pogrążonego we śnie chłopaka, który
leżał pod drzewem, trzymając pod głową zwiniętą koszulę. Poruszył się niespokojnie, więc Hay Lin
podeszła do niego na palcach i ostrożnie położyła Dzban na Ostatniej Ścieżce Kojota. Gdy
odwróciła się, aby raz jeszcze spojrzeć na Bramę Przejścia, nie dostrzegła już nic. Brama zniknęła,
a ściana żywej zieleni rozbrzmiewała porannymi krzykami ptaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz