sobota, 11 października 2014

Rozdział 3

WIOSKA ZAZU. BUNGALOW
-Nie mogę w to uwierzyć. - Irma krążyła po pokoju, wymachując rękami. - Skąd się wziął ten
ptak? I dlaczego wcześniej nikt go nie zauważył?
-Myślałam, że to należy do scenariusza - przyznała Hay Lin. - Przecież mają opracowany każdy
gest, każdy ruch, każdy krok. Niemożliwe, aby ktoś mógł celowo popsuć uroczystość. Po co? I
dlaczego ten ptak porwał rekwizyt?
Will stała przy oknie, wpatrując się w jasno świecącą gwiazdę. Wydawało się, że od czasu
zniknięcia Dzbana jej blask przygasł.
-To nie jest rekwizyt - odezwała się cicho. - Widziałam energię płynącą z Dzbana. A więc jednak
dostali go od Szmaragdowego Ptaka. To nie była legenda.
-Dlaczego nam nic nie powiedziałaś?! - zawołała z pretensją Cornelia. - Gdybyśmy wiedziały,
może udałoby się go ochronić.
-Poczekajcie. - Taranee siedziała przy otwartym laptopie. - Mam już pierwsze zdjęcia.
Na ekranie pojawiła się twarz tancerza w szmaragdowej masce. Długie pióra unosiły się wysoko,
lecz domyślać się można było jedynie ich kształtu, bo tworzyły zieloną smugę owiniętą wokół
głowy. Kolejne zdjęcie przedstawiało całą sylwetkę w ruchu i zbliżającego się właśnie Kojota. I
jeszcze jedno. Tym razem dwaj tancerze krążyli spleceni w uścisku, niewyraźni, ale bardzo
dynamiczni.
-Nieźle ci wyszły te zdjęcia - powiedziała z uznaniem Irma.
-Zobaczmy teraz moje - zaproponowała Will.
-Transfer zdjęć gotowy - rozległ się głos laptopa.
-Co my tu mamy? - pochyliła się niżej nad klawiaturą.
-Nie dotykaj, sam pokażę!
-No dobrze już, dobrze - powiedziała pojednawczo Will.
Pierwsze zdjęcie przedstawiało Dzban. Zbliżenie pozwalało dostrzec geometryczne ryty, które
zdobiły glinianą powierzchnię naczynia. Dłonie tancerza obejmowały je pewnie, a w lśniącej
powierzchni odbijał się profil starca z plemienia Zazu.
Kolejne ujęcie ukazywało moment przekazania daru, a potem chwilę, kiedy starzec unosi w górę
gliniane naczynie.
-A teraz popatrzcie. - Will niecierpliwie kliknęła w klawiaturę.
-Już pokazuję - rozległ się lekko obrażony głos.
Zdjęcie przedstawiało fragment skrzydła nadlatującego czarnego ptaka.
-Zbliżenie - poprosiła Will.
Teraz widziały tylko jedno z piór, które wyglądało, jakby jego właściciel wiele przeszedł.
Przerzedzone lotki zdradzały jego poważny wiek.
-Stare ptaszysko - odezwała się Taranee.
-Tak... czasy świetności ma już za sobą - dodała Hay Lin.
-Mam podać skład obiektu? - z głośnika popłynęły słowa, w których wyraźnie dawało się
wyczuć zniecierpliwienie.
-Jak to skład obiektu? - zdziwiła się Cornelia, przeglądając w tym samym czasie zrobione przez
siebie zdjęcia. - Co masz na myśli?
-To, co powiedziałem - rozległ się pełen urazy głos.
-Podaj - poprosiła Will, spoglądając porozumiewawczo na dziewczyny.
-Nic nie widzę, struktura nieprzenikalna. Miejsce pochodzenia nieznane. Obiekt jedyny, nie
istnieje inny tego rodzaju. Brak danych - głos dobywający się z laptopa nabierał prędkości. - Łączę
się z Internetem. Brak danych.
-Jak to brak danych? - Will wpatrywała się w ekran z niedowierzaniem.
-Co to może być? - dopytywała się Irma.
-Chwileczkę! - zawołała Cornelia. - Coś chyba tu mam!
Will złapała jej aparat i podłączyła do komputera.
Na ekranie pojawiły się zakrzywiony dziób i przekrwione oczy ptaka.
-Wygląda jak najprawdziwsze zwierzę. - Taranee przysunęła nos do monitora.
-Podać skład obiektu?
-A ten znów swoje? Chyba coś ci się tam przegrzało na łączach. - Irma przewróciła oczami.
-To ty wydajesz się zbyt podekscytowana. - Obraz mignął i komputer się wyłączył.
No nie obrażaj się tak łatwo - poprosiła Will. - Podaj skład obiektu.
Ekran powoli się rozjaśnił.
-Brak danych - oznajmił sucho głos.
Kolejne zdjęcie przedstawiało uśmiechniętą szeroko Cornelię.
-A to kto? - spytała zdziwiona Will.
-Nie poznajesz naszej przyjaciółki? - Zaśmiała się Irma. - Nie mogło zabraknąć zdjęcia do
kolekcji, co? Mogłaś mnie poprosić, chętnie zrobiłabym ci portret.
-Chwileczkę. - Taranee chwyciła Cornelię za rękę. - Tam coś jest.
Na drugim planie, w górnym prawym rogu, widać było jakiś cień, który wyglądał jak sfruwający
papierek.
-Powiększenie - poprosiła Will. - Największe, jak się da.
-Pióro! - Irma przekrzywiła głowę, przyglądając się zbliżeniu. - Zgubił pióro - rzuciła przez
ramię.
-To nie jest pióro zwyczajnego ptaka - rozległ się głos płynący z laptopa. - Nie mam żadnych
danych.
-Szybko, następne zdjęcie - rzuciła Cornelia. - Pokaż, bo zrobiłam kilka, jedno po drugim.
-O, widzę, że to była cała sesja - zażartowała niepewnie Irma.
-Tylko ktoś inny był jej bohaterem - odpowiedziała ponurym głosem Cornelia.
Kolejne ujęcie ukazywało teraz fragment kamiennej posadzki między kolumnami i leżący tam
podłużny ciemny kształt.
-I mamy wreszcie zgubę! - zawołała Will. - Musimy znaleźć to pióro.
-Mogę podać współrzędne.
Nie czekając na odpowiedź, dziewczyny wybiegły z bungalowu prosto w czarną noc.
W oddali słychać było ożywione głosy turystów, którzy krążyli jeszcze w okolicach świątyni,
starając się ochłonąć po emocjonującym przedstawieniu.
Jakaś dziewczyna otworzyła szeroko okno w sąsiednim bungalowie i wyjrzała na chwilę, chcąc
zobaczyć, czy na niebie jest jeszcze tajemnicza gwiazda ludu Zazu.
-Jest! - krzyknęła i wtedy poznały, że to Bess, która odwróciła się do siostry, wymachując
czerwoną sukienką.
-Cornelia pewnie przebierze się za pawiana, będzie jej do twarzy - zachichotała.
-A może za sępa, pożyczy strój od tego, który spadł z nieba, che, che... - wtórowała jej Courtney.
-Ale one są głupie - wyszeptała Will.
-Nawet ich nie zauważam. - Cornelia przyśpieszyła kroku, unosząc w górę brodę.
-Hej, zobacz, to ona! - rozległ się triumfalny okrzyk Bess i mrok rozświetlił błysk flesza.
Upiorne białe światło wydobyło z ciemności biegnące dziewczyny. Jeszcze kilka błysków i znikły
w splątanej gęstwinie drzew.
Wąska ścieżka wiodąca wprost do świątyni tonęła w mroku, więc Cornelia zatrzymała się na
chwilę, aby poczuć znajomy zapach ziemi i rozpoznać miejsca, w których będzie można odnaleźć
drogę. Po chwili ruszyły w stronę świątyni, czując pod stopami drobne kamienie.
W budce stojącej przy bramie prowadzącej do starych budowli siedział staruszek. Na widok
pięciu dziewcząt zerkających na niego z prośbą w oczach pokręcił przecząco głową i wskazał
tabliczkę wiszącą nad drewnianym daszkiem: „Zwiedzanie od 10.00 do 21.00".
-Już zamknięte. Koniec - rzucił, układając kostki domina.
-Ale ja zostawiłam tam aparat - odezwała się niespodziewanie Irma. - I boję się, że jutro nie będę
mogła go znaleźć.
-Idźcie, tylko szybko - zgodził się niechętnie. Mamrotał coś jeszcze pod nosem, patrząc na
oddalające się sylwetki przyjaciółek. - Nic tylko oglądać i oglądać. Tacy ciekawscy i w dodatku
śmiecą - mruczał gniewnie, podnosząc z ziemi kolejny papierek po cukierku.
WIOSKA ZAZU. DOM ZGROMADZEŃ
Chłopak odsunął delikatnie gałęzie i odnalazł znajomy prześwit ukryty między belkami ściany
Domu Zgromadzeń. Coś zaszeleściło za jego plecami, gdy przykładał ucho do szpary, aby lepiej
słyszeć toczącą się w środku rozmowę.
-Kropla Żywej Wody nie połączyła się z ziemią. Nasza ziemia stanie się jałowa, a drzewa
przestaną rodzić. - Usłyszał głos starego człowieka.
Wszyscy wpatrywali się w miejsce po pustym Dzbanie.
-Czeka nas klęska, będziemy cierpieć suszę - dodał starzec, spoglądając na pozostałych członków
zgromadzenia.
Siedzący wokół chaty mieszkańcy wioski nadsłuchiwali, co się dzieje w środku. Na ich twarzach
malowało się przygnębienie. Nie docierał do nich żaden dźwięk, ściany były bowiem uszczelnione
gliną i nie przepuszczały nawet westchnień śpiącego psa, który całe dnie spędzał właśnie tutaj.
-Chodź tu, nie kryj się jak tchórz. - Chłopiec usłyszał tuż przy uchu znajomy głos wuja. - Wiesz
przecież - mówił z naganą, prowadząc go za ramię w stronę wejścia do chaty - że nikomu nie wolno
słuchać, co mówi starszyzna. Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?
-Jak mnie zauważyłeś? - spytał skruszony chłopak. - Przecież podszedłem jak dziki kot. Nie
mogłeś mnie usłyszeć, wuju.
-Ale mogłem cię zobaczyć. - Wuj potrząsnął niecierpliwie głową. - Światełko znikło.
-Światełko? - zdziwił się chłopak.
-W szparze, przez którą zerkałeś do środka. Zostań teraz z kobietami - rozkazał i posadził go
przy młodszym bracie, tuż przy płonącym ogniu.
Uniósł ciężki kilim zasłaniający wejście i zniknął w środku. Rozległ się gwar głosów, a potem
zapadła cisza. Barwna tkanina zafalowała i przez chwilę chłopak widział poruszającego się tam
Szmaragdowego Ptaka z Dzbanem w szponach.
„Nie martw się, ja cię odnajdę” - obiecał w duchu i zacisnął mocno palce na kamieniu, który od
rana nosił po to, aby wyciosać z niego małą figurkę Szmaragdowego Ptaka.
Kilim zasłaniający wejście do chaty starszyzny uniósł się w górę. Pojawił się tam starzec w
masce ozdobionej barwnymi piórami.
-Otrzymaliśmy znak - przemówił i skinął głową w stronę zgromadzonych na naradzie starców.
Przed chatą pojawił się totem Szmaragdowego Ptaka. Wysoka rzeźbiona figura z rozpostartymi
skrzydłami została,ustawiona przodem w stronę jaśniejącej na niebie gwiazdy.
-Zapalcie pochodnie - rozkazał i uniósł wysoko ręce.
WIOSKA ZAZU. ŚWIĄTYNIA SZMARAGDOWEGO PTAKA
Były już przy pierwszych kolumnach, kiedy ujrzały w cieniu jakiegoś chłopca, który wpatrywał
się w ciemną ścianę zieleni. Zerknął na nie, uśmiechnął się w ciemnościach i znów powrócił do
obserwowania dżungli.
-Gdzie ja go widziałam... - Cornelia obejrzała się jeszcze, starając się dostrzec w cieniu jego
twarz.
Gwiazda świeciła mocno, jakby chciała im ułatwić poszukiwania.
-Przypomnij sobie lepiej, gdzie stałaś - poprosiła Taranee. - Spróbujemy określić mniej więcej
miejsce, w którym mogło opaść pióro.
Dziewczyna zbliżyła się do sznura, który teraz unosił się swobodnie, wolny od rąk tłumu
gapiów.
-Stałam tutaj - mówiła w zamyśleniu - a potem, gdy ptak zniknął, pobiegłam, o, tam! - wskazała
róg świątyni.
Rozległ się krzyk jakiegoś stworzenia i wtedy zobaczyły połyskujące czernią pióro leżące w
rogu świątyni na kamiennej posadzce. Gdyby wiatr powiał mocniej, ukryłoby się wśród wysokich
traw wyrastających tuż za kolumnami.
Pierwsza była tam Will. Chwyciła je ostrożnie w palce i nagle poczuła dziwne drżenie. Uderzył
ją pęd powietrza i suchy piasek wdarł jej się pod powieki, które w ostatniej chwili zdążyła zacisnąć.
Wiatr ucichł, więc otworzyła powoli oczy. Ujrzała czerwoną łunę wznoszącą się ponad horyzontem
czarnej ziemi. I ciemne nagie skały o poszarpanych ramionach, i wykręcone konary drzew. I
usłyszała wycie. A nad nią wznosił się Sęp, trzymając w szponach gliniany Dzban.
Zakręciło jej się w głowie i z bezwładnej dłoni wypuściła czarne pióro. Zamrugała gwałtownie
powiekami. Zobaczyła zaniepokojone twarze przyjaciółek pochylających się nad nią w skupieniu.
Siedziała na ziemi.
-Nie pamiętam, żebym usiadła - odezwała się zachrypniętym głosem.
Hay Lin delikatnie zdjęła jej z policzka kilka ziarenek piasku.
-Osunęłaś się tak nagle, że nie zdążyłyśmy cię złapać - poinformowała ją Irma. - I muszę
przyznać, że bardzo nas przestraszyłaś.
-Chyba czas dowiedzieć się wreszcie czegoś więcej - zadecydowała Will, przywołując Serce
Kondrakaru.
KONDRAKAR. SALA MEDYTACJI
Wysokie wieże Kondrakaru ginęły w chmurach. Salę medytacji oświetlały przenikające
promienie. W sadzawce pływały ryby, przesuwając się bezszelestnie między kamieniami.
Wyrocznia uniósł się z miejsca, gdzie oddawał się rozmyślaniom, i wyszedł naprzeciw
Czarodziejkom.
-A więc wiecie już, że wasza pomoc będzie potrzebna - przemówił spokojnym głosem.
-Jeszcze kręci mi się w głowie - odezwała się Will.
W jej głosie dawało się wyczuć zdziwienie.
-Z Czerwonej Pustyni prosto do Kondrakaru to za wiele, nawet jak na Strażniczkę. - Wyrocznia
uśmiechnął się łagodnie.
-Byłaś tak blisko, że jeszcze chwila, a udałoby ci się to, co nie udało się dotychczas nikomu -
powiedział. - Przejść na stronę Czerwonej Pustyni w ludzkiej postaci. Ale moc pustyni jest
ogromna. Zaskakujesz mnie, Strażniczko - dodał, patrząc na nią z uznaniem.
-Widziałam ogromnego lecącego ptaka, który trzyma! w szponach Dzban ludu Zazu. Ukradł go z
Ziemi, ukradł dar Szmaragdowego Ptaka - mówiła z gniewem Will.
-Przyglądajcie się teraz uważnie, bo ujrzycie miejsce, które stanie się celem waszej wędrówki.
-Raczej misji - mruknęła Irma. - Nazywajmy rzeczy po imieniu.
-Słusznie - Wyrocznia uśmiechnął się do Strażniczki. - To miejsce, które niewiele ma wspólnego
z żywiołem wody.
Ujrzały w powietrzu zmącony krąg, a potem obraz Czerwonej Pustyni. Tak wyraźny, jakby stały
tam teraz i czuły zimny wiatr we włosach, a pod stopami piasek.
-Oto oni, wrogowie, których będziecie musiały pokonać, aby przywrócić dar ludowi Zazu. - W
głosie Wyroczni pojawiła się powaga.
W kręgu udeptanej czerwonej ziemi Sęp przestępował z nogi na nogę, wpatrując się w stojący na
piasku Dzban.
-I to miało być tak bezcenne - zaskrzeczał z zawodem w głosie. - Dla tej jednej rzeczy musiałem
nadwerężać moje skrzydła? - Łypnął złowrogo okiem i przez chwilę Hay Lin wydawało się, że
patrzy prosto na nią i na pozostałe Strażniczki.
Teraz ujrzały Kojota. Jego wąski pysk wykrzywiał grymas wściekłości.
-Ostrożnie, bo jeszcze uronisz kroplę i będzie po wszystkim. Ciesz się, że nie musiałeś wysilać
swojej mózgownicy - zawył. - No co się tak wpatrujesz we mnie jak sroka w gnat? Odsuń się,
zabierz te skrzydła! - Popchnął go mocno i objął łapami gliniany Dzban.
Hay Lin cofnęła się odruchowo i stanęła, dotykając ramienia Irmy.
-Pamiętasz, jak mówiłam ci o moim śnie? - zapytała. - To on.
-Ten sam ponurak, którego można było obejrzeć na freskach w świątyni albo w książce w
bibliotece? - upewniała się Taranee.
-Zdecydowanie mniej podoba mi się w naturze. - Irma wykrzywiła się paskudnie, spoglądając na
obraz zadowolonego Kojota, który obwąchiwał teraz Dzban, trącając go łapą.
-Długo kazałeś na siebie czekać - warknął po chwili. - Może próbowałeś sam coś tam, no
wiesz...
-Łypnął podejrzliwie na Sępa, a sierść zjeżyła mu się na grzbiecie.
-Głowa mnie boli od waszych kłótni. - Spod skały wypełzł Grzechotnik.
W czerwonej łunie pustyni jego cielsko zdawało się ciągnąć bez końca.
-Za duży - stwierdziła stanowczo Cornelia. - Zdecydowanie za duży.
—Oni wszyscy są tacy - Irma spojrzała z pretensją na Wyrocznię. - Czy zawsze musimy walczyć
z XXL?
Grzechotnik uniósł w górę głowę i rozejrzał się na wszystkie strony, jakby coś poczuł, jakieś
drżenie ziemi czy inny prąd powietrza..
-Co się tak rozglądasz? - szydził z niego Kojot.
-Spodziewasz się jakichś gości.
-Dla gości mamy przygotowane same niespodzianki - zarechotał Sęp.
-Ciekawe jakie? - mruknęła Irma. - Bo Wyrocznia z pewnością nam o nich nie opowie.
-Daj, ogrzeję się przy nim trochę - poprosił Grzechotnik.
Kojot objął zazdrośnie gliniany Dzban.
-Co rok będzie nam dawał Żywą Wodę, co rok nasza kraina zamieniać się będzie w zieloną
prerię, wystarczy, że Kropla połączy się ze spękaną ziemią. -Ujął naczynie i pochylił je nad
czerwonym piachem niesionym przez wiatr.
-Nie! - krzyknęła Will. - Nie pozwól na to, Wyrocznio!
Obraz zaczął powoli znikać, a blask czerwonej łuny stawał się coraz mniej wyraźny.
-Teraz wiecie już wszystko - odezwał się po chwili Wyrocznia. - Oddany Kojotowi sługa, Sęp
czarnych piórach, porwał Dzban z Żywą Wodą. Los Ludu Szmaragdowego Ptaka jest teraz w
waszych rękach.
-Łatwo powiedzieć - narzekała Irma. - Nie podobają mi się ci panowie. Źle im z oczu patrzy.
-Jeżeli nie odzyskacie Dzbana...
-Wiemy, wiemy, że mamy do spełnienia misję, oczywiście jesteśmy gotowe. - Irma uśmiechnęła
się do Wyroczni. - Przecież zawsze muszę trochę ponarzekać. Z przyjemnością pokażę im, gdzie
jest ich miejsce.
-Świat, w którym się niebawem znajdziecie, nie jest przyjazny. - Wyrocznia przyjrzał im się z
powagą. - Nie macie tam żadnych sojuszników, bo poza Kojotem, Sępem i Grzechotnikiem nikt nie
zamieszkuje Czerwonej Pustyni.
-Czyli nikt nam nie pomoże - upewniła się Cornelia.
-Tego nie powiedziałem - odparł Wyrocznia. - Ale pamiętajcie, że Kojot, kradnąc Dzban z Żywą
Wodą, zapragnął czegoś, co i tak nie może mu służyć. I pozbawił innych tego, co im się należy.
-Czy to znaczy, że ludność Zazu czekają teraz lata klęski nieurodzaju? - spytała Cornelia. - Czy
bez Dzbana nigdy już nie będą szczęśliwi?
-To, co ich czeka, jest gorsze niż klęska nieurodzaju. To susza, która może zmienić zielony świat
w jałową pustynię.
-Myślę, że mamy już wystarczającą motywację - powiedziała Will i przywołała Serce
Kondrakaru.
WIOSKA ZAZU. ŚWIĄTYNIA SZMARAGDOWEGO PTAKA
Stały przy ścianie świątyni, tuż przy fresku, gdzie widać było scenę przedstawiającą walkę
Szmaragdowego Ptaka z Kojotem. Will pochylała się, poprawiając sprzączkę przy sandale, a
pozostałe dziewczyny rozglądały się z lekka oszołomione, jakby znalazły się tutaj po raz pierwszy.
Ziemia drżała od dźwięku bębnów, których dudnienie rozchodziło się echem po dżungli.
I wtedy Cornelia zobaczyła przyglądającego im się chłopaka. Wyglądał, jakby zobaczył duchy.
W tej samej chwili dostrzegły go pozostałe Czarodziejki.
-Czy nie za późno na spacery po nocach - spytała Cornelia, podchodząc bliżej, aby ujrzeć jego
twarz.
-Tej nocy na wszystko jest za późno - odpowiedział, wychodząc z cienia. - Muszę odnaleźć nasz
magiczny Dzban.
-Coś mi się wydaje, że nie tylko my go szukamy - mruknęła Irma. - Ciekawa jestem, ilu
chłopaków tu się jeszcze kręci.
-Nie każdy zna się na dzbanach i szmaragdowych ptakach, prawda? - zapytała Cornelia. - A ty z
pewnością się znasz - dodała.
Dudnienie bębnów narastało, dźwięk podnosił się i opadał w głuchym lamencie.
-Rozpoczęła się ceremonia - szepnął chłopak.
-A więc to jeszcze nie koniec? Lud Zazu błaga o pomoc Szmaragdowego Ptaka?
-Będziemy wołać go, dopóki nas nie usłyszy Pamiętasz mnie, prawda? - zwrócił się do Cornelii.
-Tak - uśmiechnęła się w ciemnościach, chwytając w palce zielony wisiorek.
Will ostrożnie podniosła upuszczone czarne pióro.
-Nie widziałeś przypadkiem, gdzie zniknął jego właściciel? - spytała, trzymając je w dwóch
palcach, jak najdalej od siebie.
-Właściciela nie widziałem, ale kiedyś znalazłem takie pióro na Ostatniej Ścieżce Kojota.
-Co to za miejsce? - spytała Irma.
-Niewiele o nim wiem - wyszeptał chłopak. - Ale słyszałem, że to droga, którą przeszedł Kojot
do Innego Świata po przegranej walce ze Szmaragdowym Ptakiem.
-Możesz nas tam zaprowadzić? - Taranee szarpnęła go za rękaw.
-Byłem tam raz jako mały chłopiec z moim wujem, który jest jednym ze starszych w wiosce -
powiedział z dumą. - Jednak nie wspominam tego najlepiej. To dziwne miejsce.
-Lubię dziwne miejsca. - Cornelia uśmiechnęła szeroko. - Będziesz naszym przewodnikiem?
Chłopak wskazał bez słowa ścieżkę niknącą między potężnymi drzewami. Gdzieś daleko rozległ
się krzyk puchacza, który ruszał właśnie na polowanie.
-Złowieszczy ptak nocy to złowróżbny znak. - Chłopiec przystanął na chwilę i zawahał się, czy
ruszać w dalszą drogę.
-Złowróżbny znak dla czarnego ptaka, który porwał Dzban - odpowiedziała Taranee. - Każdy
czyta znaki tak, jak mu to dyktuje serce, prawda, dziewczyny?
-Więc już chodźmy, na co czekamy? - zawołała Hay Lin i wyprzedziwszy chłopaka, ruszyła w
stronę potężnych drzew oplecionych ciemnozielonym duszącym bluszczem.
-Poczekajcie na mnie! - krzyknął chłopak. - Nawet nie wiecie, dokąd iść.
KRAINA KOJOTA. CZERWONA PUSTYNIA
Głuche uderzenia rozchodziły się echem i powracały odbite od ciemnych skał Czerwonej
Pustyni. Wściekły Kojot uderzał łapą w skorupę Dzbana i potrząsał nim raz za razem, usiłując
znaleźć choć Kroplę. Zaglądał do środka przez zwężający się otwór, ale nic nie widział, nawet dna,
które zdawało się być gdzieś bardzo, bardzo daleko.
-Przecież zawsze tu była. - Zniechęcony cisnął go w piasek i położył pysk na łapach, zamyślając
się głęboko. Nagle w jego żółtych oczach pojawił się błysk zrozumienia. - To musi być jakiś
podstęp, lud Zazu ukrył źródło Żywej Wody gdzie indziej.
-Może oni podmienili garnki? - zastanawiał się głośno Sęp.
-A może rzucili na garnek zaklęcie? - Kojot łypnął w stronę Grzechotnika, który zwinął się na
skalnej półce, usiłując zdrzemnąć się choć przez chwilę. - Nie bądź leniem - wrzasnął. - Czy nie
widzisz, że ktoś nas przechytrzył?
-Ciebie nikt nie przechytrzy - odezwał się wąż pojednawczo i zsunął ze skały, podpełzając tuż
pod Dzban. - Musi być jakieś inne wytłumaczenie.
-Wejdź do środka - zaproponował niespodziewanie Kojot. - Sprawdź, co tam jest, i wracaj. Nie
widzę innego sposobu na ten Dzban.
-Mówiłem, że to zwykły garnek. - Sęp przestępował z nogi na nogę, przyglądając się skromnie
swoim pazurom. - Żaden tam magiczny...
-Siedź cicho! - wrzasnął Kojot - bo powyrywam ci wszystkie pióra!
Grzechotnik ostrożnie wsunął się do środka. Śliskie ściany naczynia pociągnęły go w dół i zaczął
lecieć, nie mogąc się zatrzymać.
Nie wiedział już, jak długo trwa ten lot. Gdy spadł, ogarnęła go ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz