wtorek, 22 września 2015

Rozdział 4

1. ZAMEK JEDNOROŻCA. NAD PRZEPAŚCIĄ
Wiatr szarpał czerwono-białą taśmą broniącą dostępu do miejsca, skąd rozciągał się widok na
Wichrowe Wzgórza. Dawno temu stała tam Wysoka Wieża podarowana przez księcia tajemniczemu
Albertusowi, ale kiedy przed wiekami nagle znikła, miejsce to przestało cieszyć się dobrą reputacją.
Nie wiadomo dlaczego, ale wiatr wiał tu silniej, a kałuże po deszczu nie chciały wysychać. Ludzie
szybko zrozumieli, że lepiej się nie zbliżać w te okolice, kolejni właściciele zamku zaś niechętnie
powracali do jego historii, wiedząc, że zniknięcie wieży może mieć związek ze sztuczkami
Albertusa. Są to sprawy, o których lepiej zbyt dużo nie wiedzieć.
Dziewczyny wolnym krokiem ruszyły w stronę przepaści.
— Mam nadzieję, że nie spotkamy tu tych mało sympatycznych stworów — odezwała się Will,
spoglądając przez ramię na pozostałe wieże. — Przyznam, że ich zachowanie pozostawiało wiele
do życzenia.
Hay Lin zaśmiała się nerwowo i zatrzymała się na chwilę, aby wytrząsnąć z buta uwierający ją
boleśnie kamień.
— Jesteśmy teraz razem — zauważyła Cornelia. — To zmienia postać rzeczy.
— Zajmę się tym, bądź spokojna. — Irma łypnęła ponuro w stronę urwiska. — Nie będą
bezkarnie atakować Strażniczki Serca Kondrakaru.
Cornelia uśmiechnęła się porozumiewawczo do Taranee.
— Wyjmij grę — poprosiła ją Will i pierwsza przeszła pod kołyszącą się na wietrze taśmą.
Po chwili wszystkie, zerkając niepewnie na boki, znalazły się po drugiej stronie. Cornelia
ostrożnie otworzyła złożoną na czworo planszę.
— Peterson miał rację — odezwała się głuchym głosem Taranee. — To musi być mapa Zamku
Jednorożca. Według niej — wskazała palcem piąty krąg — jesteśmy teraz w samym środku wieży.
Nagle niebo rozdarło się na pół i w świetle błyskawicy ukazały się wysokie mury. Krąg
olbrzymich głazów otoczył Czarodziejki ze wszystkich stron, zamykając je w kamiennej pułapce.
Dopiero teraz rozległ się potężny grzmot, który jak żelazna kula przetoczył się po schodach
niewidzialnej wieży. Były uwięzione we wnętrzu magicznej budowli.
— Serce Kondrakaru... — szepnęła Will i wyciągnęła przed siebie dłonie.
Przestrzeń wieży rozświetliła się jakimś nieziemskim blaskiem.
2. ZAMEK JEDNOROŻCA. LOCHY
— Nie świeć mi po oczach! — rozległ się zduszony głos Kurta, który w panice trzymał się
nierównych cegieł ściany lochu. — Nic nie widzę!
Uria grzebał przy wyłączniku, to gasząc, to zapalając latarkę, i po chwili krąg światła zatrzymał
się na widocznym w perspektywie wylocie piwnicznego korytarza. Wąskie przejście niknęło w
mroku, a cieknąca po ścianach woda nie zachęcała do dalszej wędrówki. Stali dokładnie na
rozdrożu, bo korytarz rozchodził się w trzy tunele, a żaden z nich nie budził zaufania.
— Mówiłeś, że tu są skarby — poskarżył się Kurt. — Najpierw gaśnie pochodnia, którą
zwinąłeś temu Edwardowi, a teraz okazuje się, że nic tu nie ma.
— Łatwo się poddajesz — w głosie Urii wyczuć można było nieukrywaną pogardę. — Ten, kto
nie ryzykuje, nic nie zyskuje — powiedział z uśmieszkiem i skręcił bez wahania w prawo, gdzie
ziemia wydawała się bardziej ubita.
— Widzisz te ślady stóp? — Uria wpasował lewy but w pozostawiony odcisk. — Tak na oko
czterdziestka. Nie ma się czego bać!
Kurt z jękiem powlókł się za przyjacielem, przeklinając w duchu, że dał się namówić na wejście
do lochów. Zapach stęchlizny stawał się coraz wyraźniejszy, a ściany zdawały się zwężać tak, że
korytarz sprawiał wrażenie pułapki.
A jeśli się tu zgubimy? — spytał drżącym głosem Kurt. — Kto nas znajdzie? Te lochy mogą
ciągnąć się w nieskończoność.
— Dołączymy do grona szanownych kościotrupów, których stosy zalegają tuż za zakrętem —
zachichotał Uria, odwracając się do wlokącego się za nim kolegi. — No, chodź, to ci je pokażę. —
Machnął zachęcająco ręką.
— Serio, tam są kościotrupy? — Kurt śmiertelnie pobladł i cofnął się trzy kroki, opierając się o
wilgotną ścianę.
— Do wyboru, do koloru — zachwalał kolega. — Sam zobacz!
Kurt ruszył biegiem w stronę rozwidlenia.
— Poczekaj, żartowałem — zaśmiał się Uria. — Jeszcze tylko kawałek i w razie czego wracamy,
ale, mówię ci, czuję, że skarby są tuż-tuż.
Kurt wrócił z ociąganiem i z obawą zajrzał za kolejny zakręt.
Droga była pusta i nic nie wskazywało na to, że przebywał tu kiedyś chociaż jeden kościotrup.
Pochyleni ostrożnie przesuwali się dalej, a każdy najlżejszy nawet szmer budził przerażenie
roztrzęsionego Kurta. Nagle idący przodem Uria runął jak długi, znikając sprzed oczu podążającego
za nim kolegi.
— Jesteś cały? — Wystraszony poszukiwacz skarbów z wysiłkiem podnosił swojego wspólnika.
— Nic mi nie jest — jęknął przez zęby Uria, z trudem powstrzymując okrzyk bólu z powodu
stłuczonego kolana. — Ta cholerna wajcha, to przez nią, co ona tu robi?
Z kamiennego podłoża wyrastał kawałek zardzewiałego żelastwa. Był on podobny do ręcznego
hamulca jakiegoś przedpotopowego autobusu.
Ciągnij — zachęcił kolegę Uria.
Czemu ja? — zdziwił się fałszywie Kurt.
Uria demonstracyjnie odsunął tchórzliwego kompana i pociągnął obiema rękami dźwignię, która
w odpowiedzi drgnęła nieznacznie i znów znieruchomiała.
No i co? — ostrożnie wyszeptał pomocnik.
— No i nic. Sam nie dam rady. — Zniechęcony Uria puścił uchwyt.
W tym samym momencie usłyszeli dźwięk odskakującej sprężyny, która uruchomiła
niewidoczną zębatkę. Po chwili fragment muru ruszył powoli i przed oczami zdumionych chłopców
odsłoniła się czarna dziura.
No i co? — powtarzał Kurt jak zacinająca się płyta. — Co teraz?
A nie mówiłem! — Uria z satysfakcją skierował snop światła w głąb tajemniczego przejścia.
— Są już nasze...
4. NIEWIDZIALNA WIEŻA
Najpierw usłyszały krople. Padały miarowo, uderzając o kamienie, których chłód przenikał stopy
Czarodziejek.
Trochę tu ciemno, nie sądzicie? — W rękach Taranee zatańczyły płomyki.
I ponuro — dodała Cornelia, odsuwając się ze wstrętem od pokrytej pleśnią ściany.
Ognie rozproszyły mrok i teraz wszystko widać już było znacznie lepiej. Po obu stronach
wąskiej studni wieży tkwiły w murze drzwi, wzmocnione żelaznymi okuciami i zamknięte na
potężne skoble. Strome schody ginęły gdzieś w górze, prowadząc na sam szczyt budowli. Nikt z
nich dawno nie korzystał, bo pokryte kurzem i szarymi pajęczynami gubiły gdzieś po drodze
wyszczerbione stopnie.
— Pewnie spodziewałaś się komitetu powitalnego, błysku fleszy i składania autografów. — Irma
odliczała na palcach, uśmiechając się krzywo do przyjaciółki. — A tu nic.
— Raczej autografów składanych na pergaminie piórem maczanym w czerwonym atramencie —
dodała ponurym głosem Hay Lin.
— Przestańcie już! — zaprotestowała Will. — Coś słyszę!
Czarodziejki zamilkły Z daleka dochodzi! do nich delikatny stukot. Taranee wydawało się, że
ktoś wybija takt jakiejś znanej jej melodii.
Czyżby ponury właściciel zamienił się w szewca i podbijał tam nowe zelówki? — Cornelia
znacząco podniosła wzrok, wskazując kierunek, skąd dochodziły uderzenia.
Zapadła cisza, a po chwili stukot powrócił.
To jednorożec — stwierdziła Will. — Wyczuł, że tu jesteśmy...
I pewno nie może się doczekać naszego przyjścia. — Irma zrobiła krok w stronę
przylepionych do murów schodów. — Chodźmy!
5. ZAMEK JEDNOROŻCA. ZACHODNIA BASZTA
Tutaj wszedł — wyszeptała Bess. — Mówię ci, on coś kombinuje. Od razu wydał mi się
podejrzany, gdy mówił o tych kościach leżących w rozpadlinie.
Siostry Grumper prześlizgnęły się pod barierką i uchyliły ostrożnie drzwi. Stare drewno
skrzypnęło niemiłosiernie i zamilkło zatrzymane ręką Courtney, która zmrużyła z irytacji oczy.
— Mógłby je naoliwić — syknęła przez zęby — Leni się ten Edward, nie dba o zamek, jak
należy.
Reklamacje zostaw na później — poprosiła Bess. — Proponuję przejść pod taśmą.
Podejrzewam, że zostawił ją tu dla ozdoby.
Uniosła w górę wąski czerwono-biały pasek i prześlizgnęła się zgrabnie, zachęcając do tego
samego swoją siostrę. Po chwili obie były już po drugiej stronie.
„Wejście grozi śmiercią” — przeczytała grobowym głosem Courtney. — To będzie
rewelacyjny artykuł. Proponuję taki tytuł, co ty na to?
Wspięła się na pierwsze stopnie, zerkając w stronę wąskiego okienka, przez które widać było
kłębiące się nad zamkiem chmury. Deszcz stawał się coraz gęstszy, a niebo pociemniało, jakby za
chwilę miała zapaść noc.
— Masz ten stary breloczek z latarką? — szeptem zapytała Bess. — Przydałoby się trochę
światła.
Co z ciebie za reporterka — oburzyła się siostra. — Światło nas zdradzi. Musimy
przyzwyczaić oczy do ciemności.
Nasunęła głębiej czapkę i unosząc wysoko płaszcz, ruszyła odważnie przed siebie, pokonując
pierwsze stopnie. Tuż za nią podążała Bess, rozglądając się uważnie dookoła. Trzymała w
pogotowiu aparat fotograficzny na wypadek, gdyby ktoś wyszedł im naprzeciw.
— Co tak ściskasz tę cyfrę? — rzuciła przez ramię siostra. — To tylko aparat, a nie narzędzie
zbrodni. Nie ma się czego bać.
W tej samej chwili w górze rozległ się szelest i po wyszczerbionych schodach potoczył się
kamień, lądując pod stopami przerażonej Bess.
5. NIEWIDZIALNA WIEŻA. SCHODY
Zaczynam podejrzewać siebie o lęk wysokości — powiedziała zasapana Irma, zerkając przez
ramię w głąb ciemnej studni.
Dawno już zniknęła zmurszała poręcz schodów, a zwężający się krąg stopni budził coraz
większy niepokój wchodzących na szczyt wieży dziewczyn.
— Tylko nie patrzcie w dół — poradziła Hay Lin. — Trzymajcie się ściany, tak będzie
bezpieczniej.
Wspinały się teraz powoli, starając się iść blisko siebie, bo schody kruszyły się pod ich stopami,
jakby nie chciały ich wpuścić wyżej, na sam szczyt Wysokiej Wieży.
— Aaa... — krzyknęła nagle Taranee, spoglądając z przerażeniem na stopę, po której
prześlizgnęło się jakieś stworzenie. — Co to było?!
Czuła jeszcze delikatny dotyk, więc uniosła nogę i potrząsnęła nią kilka razy, aby pozbyć się
tego uczucia, starając się nawet nie myśleć, co mogłoby się wydarzyć.
— Jesteś przewrażliwiona. — Will zatrzymała się, chwytając za ramię przyjaciółkę. — Nic tu
nie ma oprócz czekającego na nas Jednorożca i może jakichś magicznych pułapek, ale z tymi
poradzimy sobie bez trudu — uśmiechnęła się uspokajająco.
Głosy Czarodziejek rozchodziły się echem we wnętrzu wieży. Maleńkie sylwetki dziewczyn
wyglądały jak figurki pionków w jakieś grze, której reguły owiane były tajemnicą.
— Czy te schody nigdy się nie skończą? — Cornelia oparła się plecami o ścianę i wtedy poczuła
na palcach wilgoć. Uniosła w górę dłonie i ujrzała pojedyncze krople wody, które połączyły się,
uciekając prosto pod nogi Irmy.
— Dobrze, że wzięłyśmy płaszcze — zauważyła Cornelia. — Na zewnątrz musi być niezła
ulewa.
Nagle usłyszały narastający szum.
— Czyżby tu była jakaś fontanna? — zdziwiła się szczerze Will.
Raczej wściekły wodospad — mruknęła z niepokojem Irma.
— W każdym razie to coś wychodzi nam na powitanie... — dorzuciła Hay Lin, przyglądając się
strużkom wody cieknącym po kamiennych ścianach coraz szybciej i szybciej, aby połączyć się w
większy strumień spływający teraz kaskadą po schodach.
— Jestem tu po raz pierwszy i ostatni... — uprzedziła Cornelia, unosząc w górę spódnicę, aby jej
nie zmoczyć.
W tym samym momencie wielka ściana spienionej wody wypadła z korytarza, tocząc się z
hukiem po kamiennych stopniach wieży
Irma! — wrzasnęła Cornelia, lecz jej krzyk utonął w potwornym ryku żywiołu, który wyrywał
ze ścian kamienie, ciskając je w stronę Czarodziejek.
Czoło spienionej fali uniosło się wyżej i wewnątrz nacierającej kipieli dziewczyny zauważyły
ogromny łeb Ropuchy Wyłupiaste oczy wpatrywały się w stojącą najbliżej Irmę, a pysk rozszerzył
się w triumfalnym uśmiechu.
Fala runęła na Czarodziejki i już miała cisnąć je w przepaść, kiedy w ostatnim momencie mała
kropla oderwała się od dłoni Irmy i z szaleńczą prędkością popędziła w stronę nacierającej ściany
wody. Przecięła kurtynę żywiołu i otworzyła wąski przesmyk dla uwięzionych na schodach
Czarodziejek. Dwa wściekłe strumienie przepłynęły obok nich jak dwie rzeki, dwoje wyłupiastych
oczu przemknęło, wpatrując się z nienawiścią w przytulone przyjaciółki, a po kilku chwilach rwący
potok zamienił się strumyk spływający leniwie po schodach.
Kropla wody, przejrzysta jak kryształ, cofnęła się wolno, powracając na dłoń uśmiechniętej Irmy.
Niewielka ropucha skoczyła w stronę schodów, rozchlapując kałużę tuż przy nogach Will.
Dziewczyna zapatrzyła się na stojące kilka stopni wyżej stworzenie. Usłyszała ciche plaśnięcie i
właścicielka wyłupiastych oczu zniknęła za ciemnym zakrętem wieży. Czarodziejka potrząsnęła
głową, jakby przebudziła się z głębokiego snu.
—Hej, zobaczcie, jaka urocza żabka! — zawołała, wyciągając rękę.
—Tylko nie mów, że chciałabyś ją mieć w swojej kolekcji! — oburzyła się Irma. — Raczej byś
się z nią nie dogadała. Mnie też nie za bardzo chciała słuchać, wyobraź sobie.
— Po prostu nie miała z tobą szans. — Taranee trąciła ją przyjaźnie i uśmiechnęła się szeroko. —
Mała ropucha przeciwko Czarodziejce, która włada żywiołem wody?
— Woda potrafi być jak miecz, wystarczy skierować ją w odpowiednie miejsce i z odpowiednią
siłą... — Irma położyła ręce na biodrach i spojrzała z triumfem na przyjaciółki. — Nie mam
najlepszych ocen z fizyki, ale w praktyce jestem niezła, prawda?
— Jeśli skończyłaś już się sobą zachwycać, może pójdźmy dalej, bo nie wierzę, żeby to było
wszystko, co przygotował dla nas właściciel tej uroczej siedziby — przerwała jej Cornelia. — Ale
dziękuję za uratowanie mojej sukienki — dodała z krzywym uśmieszkiem.
Czarodziejki wybuchnęły śmiechem i ruszyły w górę, wpatrując się w wąski otwór widoczny u
szczytu wieży.
6. NIEWIDZIALNA WIEŻA. PRACOWNIA ALBERTUSA
Wystarczył jeden ruch ręką i ogromny szklany baniak niczym piłka potoczył się po stole, aby
znaleźć się na krawędzi i runąć z hukiem na kamienną podłogę. Wirująca woda chlusnęła prosto na
łeb wypadającej z niego Ropuchy. Wcześniej ukryta w wielkim bąblu teraz pochylała głowę przed
rozgniewanym Albertusem, który z twarzą wykrzywioną wściekłością wygrażał jej pięścią.
— Siedziałabyś na tych bagnach całą wieczność, ale ja dałem ci szansę. — Umilkł na chwilę, a
twarz poczerwieniała mu z narastającego w nim gniewu. —Nie potrafisz pochłonąć pięciu
zuchwałych intruzów i zmieść ich z powierzchni wieży!?
Przez chwilę obserwował cofającą się Ropuchę, która wyraźnie kierowała się w stronę szczeliny
w murze, aby zniknąć tam, zanim starzec postanowi pozbyć się jej na zawsze.
— Nie spiesz się — wycedził przez zęby. — I tak, gdy cię zawołam, pojawisz się w mgnieniu
oka. Prawda? — Pochylił się nad stworzeniem, a jego długie włosy dotknęły drżącego grzbietu w
pozornie pieszczotliwym geście.
Ropucha przywarła do podłogi, udając jeden z kamieni.
— Ależ, panie, mówiłam ci, że nie są to zwykłe dziewczyny — wyszeptała, łypiąc wyłupiastym
okiem.
Albertus odwrócił się z pogardą i podszedł do stołu, przyzywając gestem Kruka. Ptak usiadł mu
na ramieniu i przekrzywił łeb, oczekując rozkazów. Przez chwilę zdawało się, że szepczą coś do
siebie. Na twarzy starca pojawił się uśmiech, a trzepot piór ptaka poruszył jego cienkie jak
pergamin siwe włosy.
7. NIEWIDZIALNA WIEŻA. SCHODY
— Patrzcie, tam... — powiedziała cichutko Will, wskazując pęknięcie w murze.
Czuły pod stopami chłód pokonywanych stopni, lecz nie zwracały na to uwagi, wpatrując się w
bijący z góry blask. Płynące stamtąd blade światło wydobywało z mroku kamienne schody.
Szczelina zwężała się stopniowo, a na samym końcu wykute było małe okno, w którym gwizdał
wiatr. Poczuły na twarzach wilgoć i ujrzały nitki mlecznej mgły wpływające wolno przez odkryty
otwór w murze.
— Jesteśmy w samym środku słynnych chmur, które podobno nigdy nie opuszczają Wichrowych
Wzgórz, prawda? — zapytała Irma, owijając wokół palca smugę mgły.
— Bardzo romantyczne — wycedziła przez zęby Cornelia. — Może chcesz urządzić tutaj piknik
w chmurach? Pewnie masz przy sobie coś do jedzenia. Ja w każdym razie dziękuję!
— Uspokójcie się — przerwała im Hay Lin, która przeczołgała się kilka metrów, aby dotrzeć do
wąskiego okna wieży ukrytego w kamiennym wykuszu.
Wysunęła rękę i przez chwilę mgły rozstąpiły się, ukazując widoczny w dole dziedziniec i
okalające go mury Zamku Jednorożca. Na sąsiedniej baszcie widać było przesuwające się rzędem
maleńkie jak mrówki sylwetki uczniów i postać profesor Kelly w wielkim czerwonym kapeluszu.
Gestykulowali z ożywieniem, pokazując rozciągający się wokół krajobraz.
— Nie wiedziałam, że wieża może być tak wysoka — szepnęła Hay Lin do pochylonych za jej
plecami dziewcząt.
Cornelia przysunęła się do niej i wyjrzała na dziedziniec. W tej samej chwili tuż przy jej
ramieniu coś niespodziewanie stuknęło. Odwróciła się gwałtownie, dostrzegając z przerażeniem
cofający się pysk kamiennego maszkarona, który wyrastał ze ściany.
Szarpnęła się do tyłu, uderzając kolanem zdziwioną Hay Lin.
— Na zewnątrz są jakieś potwory! — wydusiła przez ściśnięte gardło.
— Od kiedy boisz się jakichś potworków? Co ci się stało? — spytała przyjaciółka.
— Zaskoczyły mnie, po prostu — odparała Cornelia, prostując się, aby otrzepać z kurzu
spódnicę.
I znów usłyszały dobiegający z góry tętent kopyt.
— Uwolnijmy go wreszcie i zabierajmy się stąd, bo, powiem szczerze, dość już mam tych
niespodzianek. — Cornelia ruszyła w górę, zamiatając spódnicą schody.
Gwałtowny podmuch wiatru uniósł jej włosy, tworząc wokół twarzy świetlistą aureolę.
— Nowa fryzura? — rozległ się głos Irmy, która wzdychała ciężko, pokonując kolejne stopnie.
Nie usłyszała jednak odpowiedzi, bo warkocze Hay Lin pofrunęły w górę, uderzając ją z całej
siły. I naraz wszystkie poczuły silny uścisk niewidzialnych ramion, jakby otoczyła je obręcz i
powoli odrywała od schodów, unosząc w górę jak pozbawione woli szmaciane lalki.
— Hay Lin, zrób coś! — krzyknęła Taranee.
Czarodziejka Powietrza z trudem uniosia głowę i ujrzała nad sobą cień ogromnego skrzydła
drżący na murze wieży.
Tam jest jakiś ptak! — wyszeptała Will.
Skrzydło uniosło się powoli, jakby zbierało siły do strasznego uderzenia. Miały wrażenie, że na
tę jedną chwilę świat zatrzymał się w miejscu i zaraz ruszył jak pocisk w dól, zgarniając wszystko,
co napotkał na swej drodze. Potworny wiatr uderzył z samego wierzchołka wieży, aby jednym
potężnym dmuchnięciem strącić Czarodziejki ze schodów.
W ostatniej chwili złączyły dłonie, przytulając się do zimnej ściany. Kolorowa gumka sfrunęła z
warkocza Hay Lin, spadając niczym kwiat strącony z krawędzi przepaści.
Wiatr otarł się o nie lodowatym powiewem i ujrzały ostry dziób, który przejechał ze świstem po
ścianie, pozostawiając ślad na kamieniach. Ptak wzbijał się w górę, to znów opadał, pikując w
stronę maleńkich postaci.
— Dosyć tego dobrego! — krzyknęła Hay Lin i zerwała się do lotu.
Kruk zmalał, przywierając do ściany z przerażającym krakaniem.
— Chcesz walczyć? Najpierw zmierz się ze mną, ty tchórzu.
Powietrzny prąd uderzył z ogromną siłą w przyczajonego ptaka. Zerwał się z krzykiem do lotu i
znów ogromniał w oczach, lecąc prosto na unoszącą się lekko w powietrzu Hay Lin. Czarodziejka
w ostatniej chwili skręciła w stronę widocznego w murze otworu i wyleciała na zewnątrz,
wciągając tam za sobą cały mroczny wicher krążący w wieży. Dziewczyny rzuciły się do okienka.
Hay Lin, która wypadła na zewnątrz jak strzała, nie była sama. Ptak towarzyszył jej jak cień,
doganiając Czarodziejkę. Dziewczyna zaczęła spadać bezwładnie jak kamień, spoglądając w stronę
rosnącej w oczach krawędzi urwiska. Kruk wydał triumfalny wrzask i rzucił się za nią w pogoń.
— Musimy jej pomóc! — krzyknęła Cornelia, ale Will powstrzymała ją jednym ruchem dłoni.
— Zaczekaj, chyba wiem, co zamierza zrobić — szepnęła, wychylając się przez okno.
Hay Lin mijała przyrośnięte do wieży gargulce, które wyciągały kamienne pyski, chcąc chwycić
lecącą Czarodziejkę. Nie zwracała na nie uwagi. Widziała tylko szybko zbliżający się dziedziniec.
W ostatniej chwili, kiedy wydawało się, że weń uderzy, poderwała się do lotu, wymykając się
pikującemu Krukowi. Ptak nie zdołał już wzbić się w górę i ciężko zarył w ziemię, aż zatrzęsła się
skarpa, która dźwigała niewidzialną wieżę.
8. ZAMEK JEDNOROŻCA. WSCHODNIE SKRZYDŁO
— Spójrzcie tam! — krzyknął jeden z chłopaków.
Skarpa poruszyła się niczym żywe stworzenie. Masy ziemi uniosły się, wzniecając potężny
tuman kurzu, który po chwili rozwiał się na wszystkie strony i osiadł na pobliskich murach.
Pani Kelly ledwie złapała kapelusz, który wiatr wyrywał jej z dłoni,, jakby chciał porwać gdzieś
daleko, aż na wzgórza otaczające zamek. Wcisnęła go mocno na głowę, przytrzymując dłońmi
rondo i zerkając z obawą na rozciągającą się pod nimi przepaść.
— Co za wichura — mruknęła pod nosem. — Równie nieprzewidywalna jak moi uczniowie.
Kolorowa parasolka jednej z dziewczyn wyrwana przez silny podmuch wzbiła się wysoko i
zaczęła spadać, kręcąc się jak dziecięcy bąk, aby wreszcie opaść na zamkowy dziedziniec i
potoczyć się w stronę przepaści.
— Nie martw się — krzyknął Martin. — Widziałem podobne w centrum handlowym
„Heatherdome”, powiem ci, w którym stoisku jest największy wybór.
Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy i kiwnęła potakująco głową.
Panie hrabio — nauczycielka usiłowała przekrzyczeć szalejący na murach baszty wicher —
skąd tu się biorą tak silne uderzenia wiatrów? — Słowa utknęły jej w gardle, wepchnięte tam z
powrotem przez silniejszy podmuch.
Wszędzie mówią o zmianie klimatu, a tutaj, na Wichrowych Wzgórzach, dzieją się czasem
dziwne rzeczy, wiatrów tu nigdy nie brakowało... — wykrzyczał jej do ucha hrabia.
— Może zejdziemy na dół i zwiedzimy bibliotekę? — zaproponowała pani Kelly.
— Jak pani sobie życzy. — Hrabia Manfred ukłonił się, przytrzymując kapelusz. — Jestem do
usług.
Schodzimy! — nauczycielka zwróciła się do uczniów, którzy wychylali się przez blanki,
usiłując wypatrzyć coś ciekawego. — Pan hrabia pokaże nam swoje zbiory.
Wycieczkowicze skierowali się w stronę huśtających się na wietrze otwartych drzwi. Stary
skobel opadł ciężko na żelazną obręcz, zamykając wejście na wieżę.
9. NIEWIDZIALNA WIEŻA. SCHODY
Kamienne gargulce wpatrywały się w zdumieniu w twarze Czarodziejek. Nikt dotąd nie doszedł
tu tak wysoko, bo posłuszne Albertusowi żywioły bez trudu wypędzały zbłąkanych intruzów.
Uciekali z krzykiem, opowiadając potem dziwne historie o potworach z zaklętej wieży.
Największy z gargulców zamarł w potwornym grymasie, widząc powracającą Hay Lin, która
uniosła rękę w geście triumfu, dając znak, że Kruk został zwyciężony.
— Jestem — rozległ się głos Czarodziejki Powietrza, która wyłoniła się z wnęki okiennej z
uśmiechem mówiącym wszystko. — Miał trochę twarde lądowanie. Odechce mu się pojedynków ze
Strażniczką Kondrakaru... — zaśmiała się, otwierając ramiona na powitanie przyjaciółek.
Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że coś wymyślisz — ucieszyła się Will.
— Spójrzcie, jak niewiele stopni nam zostało. — Hay Lin pokazała schody, które wiodły na
szczyt wieży. Przefrimęła nad nimi i okrążywszy dziewczyny, wylądowała na najwyższym stopniu.
— Śmiało, zaraz będziemy na miejscu — rzuciła i ostrożnie oparła stopę na wyszczerbionym
kamieniu. — Uwaga, są coraz węższe i bardzo kruche — dodała, wspinając się wyżej.
Dziewczyny ostrożnie stawiały kroki, omijając niebezpieczne miejsca.
— Kimkolwiek jest mieszkaniec tego przybytku, powinien zafundować sobie windę — sapnęła
Irma. — Nie rozumiem, po co zbudował te schody...
Pewnie ma nieskazitelną linię — powiedziała z przekąsem Cornelia. — Codziennie po nich
wędruje, aby nie stracić kondycji...
— Cicho! —Taranee położyła dłoń na ścianie, czując drżenie kamieni, które stawały się coraz
cieplejsze. — Chyba znów mamy problem.
Po chwili ściana rozżarzyła się czerwienią i zaczęła parować, oddając zebraną w niej wilgoć.
Pod stopami Czarodziejek rodził się blask ognia, który ukryty w kamiennych stopniach rozchodził
się teraz szybko po całych schodach.
— Parzy... — jęknęła Irma i niczym baletnica dreptała już na czubkach palców. — Jeszcze
chwila i nie wytrzymam... —Taranee, zrób coś!
W tym momencie Czarodziejka Ognia dostrzegła przemykającą między kamieniami Salamandrę.
— Tu jesteś, sprytna podpalaczko! — mruknęła i bez chwili namysłu wypuściła z rąk wiązki
ognistego blasku, który otoczył lśniącą jaszczurkę. — Albo powstrzymasz ogień, albo sama
zamienisz się w żar — zagroziła Taranee, widząc, jak migotliwe stworzenie uderza wściekle głową
w niewidzialną pułapkę.
I wtedy ognista obręcz pękła, a na wolność wydostała się smoczyca z potężną, uzbrojoną w zęby
paszczą. Salamandra nie była już małą jaszczurką. Stała się groźną bestią i szła, nie zważając na
palące ją płomienie, prosto ku Taranee.
— Nie oszukasz mnie... — wyszeptała Czarodziejka, przymykając powieki. — Nie oszukasz
mnie... — powtarzała. — To tylko sztuczka... tak naprawdę jesteś małą salamandrą, która musi mi
być posłuszna.... — Otworzyła oczy i wpatrzyła się w zielone ślepia stworzenia. Dzieliła je ściana
czystego ognia.
Czarodziejki wstrzymały oddech. Zdawało się, że nikt nie może wygrać tego pojedynku. Po
chwili jednak smoczyca zaczęła się kurczyć i tracić swój blask. Najpierw stała się pomarańczowa,
potem zielona, w końcu blada żółć ustąpiła przezroczystej bieli. Kamienie znów były zimne, a
niepozorny już cień Salamandry przemknął między kamieniami, rzucając ostatnie spojrzenie
naTaranee.
— Mogę już stanąć? — rozległ się głos Cornelii, która podobnie jak pozostałe Czarodziejki cały
czas balansowała na palcach, starając się nie dotykać gorących stopni.
— Możesz nawet usiąść. — Taranee odetchnęła z ulgą. — A nawet się położyć, jeśli oczywiście
masz na to ochotę...
— Wcale jej tego nie proponuj. — Irma przewróciła znacząco oczami. — Jeszcze pobrudzi sobie
skrzydełka.
Zachichotały, zerkając porozumiewawczo na siebie, ale, o dziwo, najgłośniej śmiała się Cornelia.
10. NIEWIDZIALNA WIEŻA. WIĘZIENIE JEDNOROŻCA
Biała grzywa niczym fala zakołysala się w skąpym świetle płynącym z małego okienka
więziennej celi. Jednorożec odrzucił łeb do tyłu i zastrzygł uszami. Szeroko otwarte źrenice
wpatrywały się w widoczny na górze prostokąt, jakby widział tam po raz pierwszy od wielu, wielu
lat światełko nadziei.
Potrząsnął łbem, usiłując zrzucić z szyi potężną obrożę nabijaną ostrymi ćwiekami. Na próżno
jednak kręcił głową, bo obroża tkwiła mu na karku, jakby była tam od zawsze. Uderzył
niecierpliwie kopytami w kamień, aż wzniecił iskry, które wydostały się przez małe okienko. Przez
chwilę krążyły po niebie, aby zgasnąć tak, jak gasną co noc ich siostry -gwiazdy.
I wtedy rozpoczął swój szalony galop. Pędził w kółko, jakby nie była to zamknięta przestrzeń,
lecz wolna i bezkresna równina. Rytmiczny stukot kopyt rozchodził się echem po wnętrzu wieży. W
korytarzach studni rozbrzmiewał jak rytm serca, jak głos, który przyzywa dobro, jak pieśń
zbliżającej się wolności.
11. NIEWIDZIALNA WIEŻA. SCHODY
— Gdyby to nie był stukot jego kopyt, pomyślałabym, że ktoś nadaje SOS — szepnęła Will,
pokonując ostatnie stopnie. — Jest zrozpaczony — dodała, przyspieszając. — Nie ociągajmy się!
Nagle poczuła pod stopą pustkę. Ledwo utrzymała równowagę, chwiejąc się na rozsypującym
się schodku. Ze zdumieniem dostrzegła, że jeden z kamieni rozpada się na miliony okruchów,
zamieniając się w strugę piasku.
— Cornelio, co to za sztuczka? — zaniepokojona Will zwróciła się do przyjaciółki, która stała
nieruchomo, wpatrując się w widoczny w górze prześwit, jakby się spodziewała kogoś tam
zobaczyć.
Zatrzymały się więc, kierując spojrzenia w miejsce, gdzie utkwiła wzrok Czarodziejka Ziemi.
Nie musiały długo czekać. Tuż nad nimi pojawiła się olbrzymia twarz o grubo ciosanych rysach, a
zaraz potem wielkie łapy, które zamieniły się w strumienie ziemi i kamieni zsuwających się niczym
lawina na stojące niżej dziewczyny.
— To ten Gnom! — odezwała się głucho Cornelia. —Ten z naszej mapy, tylko trochę większy...
Rozejrzały się w poszukiwaniu kryjówki, lecz nie zdążyły schować się w okiennej niszy, bo
potężne ramię uniosło się w górę i zaczęło spadać prosto na stojące nieruchomo przyjaciółki.
— Uważajcie! — krzyknęła Hay Lin i podrywając się do lotu, chwyciła za rękę Cornclię, która
pociągnęła za sobą pozostałe Czarodziejki.
Zdążyły w ostatniej chwili, bo ogromna pięść zmiażdżyła ten fragment schodów, zamieniając go
w pył. Piasek uniósł się w górę, tworząc gęstą chmurę, która powoli zaczęła opadać, odsłaniając
pozbawioną stopni ścianę.
— Teraz... szybko — szepnęła Hay Lin i wszystkie ukryły się w niewielkiej niszy okiennej,
obserwując rozglądającego się Gnoma.
Nagle po schodach potoczył się niewielki kamyczek zrzucony przez Taranee, która usiłowała
podciągnąć wyżej nogę, aby znaleźć wygodniejszą pozycję. Cichy stukot zwrócił uwagę Gnoma,
który spojrzał w ich stronę, potrząsając piaskową głową.
— Odkrył nas — szepnęła Cornelia. — Zobacz, znów podnosi tę swoją wielką pięść.
Wychyliła się z niszy i mrużąc oczy, skierowała dłonie w stronę widocznej w dole przepaści.
Jeszcze jeden olbrzymi krok i Gnom zatrzymał się, zerkając w ciemną czeluść wieży. Działo się
tam coś dziwnego. Najpierw dał się słyszeć jakiś szelest, potem narastający szum, który kojarzył się
raczej z lasem i wzgórzami, a nie z ciasną studnią Wysokiej Wieży. Potężny pień piął się w górę,
ciągnąc za sobą ciężkie konary. Bo tam, w dole, rodziło się życie.
Cornelia uniosła dłonie i skierowała je w stronę znieruchomiałego olbrzyma. I nagle, w ciągu
chwili drzewo było już przy niej, a gałęzie wystrzeliły w stronę Gnoma, wnikając w jego piaskowe
ciało. Zakołysał się na piętach, usiłując strącić oplatające go konary. Ale już przesypywał się
między liśćmi, spływając szarą strugą piasku w stronę mrocznej przepaści. Dziewczęta ujrzały
jeszcze wykrzywioną grymasem zdziwienia twarz, ale i ona zniknęła w tumanach opadającego
pyłu.
Drzewo jednak rosło dalej, jakby szukało światła albo sprawczyni tego wszystkiego, bo jeden z
konarów pokrył się liśćmi i objął zachwyconą Cornelię, która przytuliła policzek do szorstkiej kory
rodzącej się gałęzi. Uniosła ona wysoko Czarodziejkę, która trzymała się jej mocno, spoglądając w
widoczny nad nią szczyt wieży.
— No i załatwiła sobie windę — w głosie Irmy pojawił się dziecinny zachwyt. Wskazała
oddalającą się przyjaciółkę i wyciągnęła rękę w stronę najbliższego konara. — Mogłaby chociaż na
nas poczekać — dodała ze śmiechem.
Czarodziejki unosiły się teraz coraz wyżej i wyżej, przytulone do pokrytych liśćmi gałęzi. Po raz
pierwszy od czasu znalezienia się w Wysokiej Wieży czuły się tak bezpiecznie. I uczucie to było
wspaniałe.
— Myślałam, że nigdy tu już nie dotrzecie — usłyszały głos Hay Lin, która przelatywała między
gałęziami uchylającymi się przed nią gościnnie.
Wznosząc się, mijały po drodze serpentynę niekończących się schodów oraz wtulone w mur
nisze, gdzie tkwiły pokryte kurzem przedmioty z odległych czasów. W pewnym momencie Cornelia
zauważyła amforę królującą wśród prostych glinianych naczyń. Dostrzegały coraz więcej
szczegółów. Gdzieś w kącie niewielkiego, pozbawionego drzwi pomieszczenia ujrzały mnóstwo
potłuczonego szkła. Było kolorowe i przez chwilę, gdy prześlizgnęło się po nich światło z
wąskiego okienka wieży, zamigotało jak klejnoty.
Widziały przed sobą skład rozsypanych minerałów, jeszcze wyżej samotną sypialnię z
prymitywnym, skleconym z drewnianych bali łożem. Świat ukazywał się i znikał, gdy mijały
kolejne otwory w murze, przez które dostawało się blade światło wydobywające z mroku
zapomniane przestrzenie.
Naraz ujrzały starca ze zwichrzoną brodą. Stał, trzymając się mocno potężnej framugi.
— Dziewczyny, ktoś tu jeszcze jest! — zawołała Cornelia, dostrzegając mężczyznę, który
zachwiał się, wpatrzony w rosnące w okamgnieniu magiczne drzewo.
— Uważajcie, może być niebezpieczny! — krzyknęła ostrzegawczo Will.
Na jego twarzy malowało się osłupienie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
— Zatrzymać je! — ryknął, oglądając się za siebie. — Gdzie jesteście, tchórze? Nigdy was nie
ma, kiedy naprawdę potrzebuję pomocy... —Tupnął, przydep— tując zbyt długi płaszcz, i przez
chwilę wymachiwał rękami, nie mogąc złapać równowagi.
Wciśnięta w kąt pracowni Ropucha zamknęła oczy, udając, że nie słyszy, a ognista Salamandra
zmieniła barwę, wtapiając się w kamienne do posadzki.
Cornelia spojrzała jeszcze na Gnoma, który łypnął na nią ze strachem i wczołgał się do
glinianego naczynia. Kruk stulił skrzydła, kołysząc się na żelaznej obręczy. Nie chciał patrzeć na
Mistrza, a frunąca Hay Lin zamachała do niego przyjaźnie, posyłając mu z krzywym uśmiechem
całusa.
— Chyba przesadziłaś — mruknęła Irma. — Jeszcze chwila, a usiądzie ci na ramieniu.
Albertus w zdumieniu wpatrywał się teraz w rosnące przed nim drzewo. Naraz poczuł na twarzy
delikatny dotyk liści. Nie mogąc się oprzeć pokusie, wyciągnął ostrożnie kościstą dłoń ozdobioną
rubinowym pierścieniem. Przesunął palcami po gałęzi i zadrżał, jakby trudno mu było przyjąć myśl,
która od dawna prześladowała jego samotną duszę.
Nigdy tak naprawdę nie stworzyłem niczego żywego — szepnął bezsilnie. — Nigdy nie udało
mi się poznać jego tajemnicy... — Wąskie usta poruszały się teraz bezgłośnie, a twarz stawała się
coraz starsza, jakby czas, który dotąd nie miał dostępu do Wysokiej Wieży, wkroczył teraz
bezlitośnie, aby zabrać, co do niego należy.
To tutaj — rozległ się krzyk Will. — Widzę drzwi!
I wtedy usłyszała uderzenie kopyt o kamienną ścianę. Znów rozpoczął się szaleńczy bieg
Jednorożca. Czarodziejka bez wahania odsunęła ciężki skobel i uchyliła wrota więzienia. Wewnątrz
zapadła cisza.
Will ostrożnie zajrzała do środka. Pod ścianą noszącą ślady kopyt, w najdalszym kącie celi stał
Jednorożec. Nerwowe drżenia przebiegały po grzbiecie zwierzęcia, a długi, widoczny między
oczami róg świecił nieziemskim blaskiem.
Nie bój się, jestem tutaj, żeby cię wyzwolić... — wyszeptała Czarodziejka.
Jednorożec zarżał i stanął dęba, rzucając jej spłoszone spojrzenie. W progu mrocznej celi
pojawiła się Cornelia, a za nią pozostałe dziewczęta.
Wysoka Wieża zadrżała i dał się słyszeć potworny huk spadających kamieni.
—Szybciej! — krzyknęła Irma, wychylając się, aby spojrzeć w dół. Kamienne schody składały
się niczym talie kart, znikając w kurzu wznieconym przez walące się mury. — Ta wieża zaraz się
rozpadnie!
Jednorożec cofnął się głębiej, jakby chciał ukryć się przed nimi, jakby nie wiedział, że
przybywają mu z pomocą. Will wyciągnęła rękę, patrząc mu w oczy i robiąc jeszcze jeden krok.
— Wiem, co czujesz — szepnęła łagodnie. — Chodź z nami, zanim będzie ża późno...
Ruszył w stronę niewielkiej postaci przemawiającej do niego kojącym szeptem. Zawahał się i
położył głowę na ramieniu dziewczyny. Wystarczyło jedno dotknięcie Will i obroża zsunęła się
gładko z szyi zwierzęcia. Potoczyła się po ziemi i zatrzymała w najciemniejszym kącie celi.
Potworny huk wstrząsnął budowlą i Czarodziejki poczuły, że drzewo przechyla się, jakby miało
za chwilę runąć, podobnie jak świat Albertusa.
Will chwyciła grzywę Jednorożca i bez wahania wskoczyła na jego grzbiet. Poczuła wiatr i
ujrzała nad sobą szare niebo, a potem czyjeś dłonie objęły ją w talii i usłyszała znajomy głos Irmy.
Uciekajmy!
Jednorożec wzbił się bez trudu w powietrze, pozostawiając za sobą walącą się wieżę.
Najpierw poczuły uderzenie wiatru, którego gwałtowny pęd sprawił, że musiały zamknąć oczy.
Gdy je otworzyły, ujrzały w dole drzewa miotane szalejącą wichurą. Wznosiły się nad zamkiem i
żadna siła nie mogła zawrócić ich z drogi.
Zimny wiatr szarpał gałęzie, usiłując porwać je gdzieś wyżej. Widziały, jak na zachodniej
baszcie galopuje biały Jednorożec z rozświetlonym rogiem, a na dziedzińcu poruszają się maleńkie
postacie uczniów, którzy starali się przekrzyczeć świst narastającego wiatru. Pokazywali sobie
widoczne na tle stalowego nieba magiczne stworzenie. Ukryty za blankami Edward uśmiechał się z
zadowoleniem, obserwując poczynania swego podopiecznego.
Rozległ się huk i niebo rozdarła błyskawica. W oślepiającym świetle stojący na dole Oskar
Peterson
nacisnął spust migawki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz