1. POCIĄG. STACJA KOLEJOWA ZAMKOWA OSADA
Szły wąskim, skąpo oświetlonym korytarzem, zerkając na wiszące na ścianach obrazki
przedstawiające malownicze pejzaże okolic Wichrowych Wzgórz. Na jednym z nich dostrzegły
Zamek Jednorożca. Reprodukcja starego sztychu przedstawiała budowlę z czasów, kiedy pięć
wysokich wież wznosiło się ku chmurom wiecznie otaczającym wzgórze.
— Może teraz los się odwróci, a zamek odzyska dawną świetność... — powiedziała w
zamyśleniu Will.
— Na początek mogłoby przestać padać — zauważyła Cornelia, ostrożnie omijając kałużę, która
zbierała się pod nieszczelnym oknem.
— Znajdźmy lepiej jakieś wolne miejsca — zaproponowała Irma, zerkając do kolejnego
przedziału, skąd dobiegał pełen oburzenia okrzyk.
— Oddaj mój baton! Sam go zjem! Nie potrzebuję wspólnika — chłopiec wyrywał koledze
kolorowy papierek.
Na widok dziewczyn uśmiechnął się i zaniechał walki. Spojrzał na Cornelię i mocno popchnął
rozsuwane drzwi, zapraszając je do środka.
—
Dziękujemy, ale, niestety, już jesteśmy umówione — odpowiedziała uprzejmie, zamykając
stanowczo przedział.
Niektórzy z pasażerów w oczekiwaniu na odjazd pociągu usadowili się już wygodnie na swoich
miejscach i pozapalali lampki, których światło rzucało ciepły krąg na obicia foteli w kolorze bordo.
Gdy doszły do ostatniego przedziału, dostrzegły Oskara Petersona, który na ich widok zerwał się z
miejsca, zapraszając je do środka.
—
Gdzie się podziewałyście, drogie panie? — spytał wesoło. — W pewnym momencie
zniknęłyście mi z oczu...
—
Znikanie to nasza specjalność — odpowiedziały dziewczyny ze śmiechem. — Miło będzie
wracać razem — dodała Cornelia i położyła na półce czerwoną torbę, wyglądając na peron spowity
gęstniejącą z każdą chwilą mgłą.
— A Jednorożec? — Will nie mogła powstrzymać ciekawości.
— Udało się panu zrobić zdjęcie? — dopytywała się Taranee.
— Żałujcie, że tego nie widziałyście. — Oskar Peterson wyglądał jak mały chłopiec, który
właśnie dostał wymarzony prezent. — Leciał w chmurach nad przepaścią, tam gdzie niegdyś stała
Wysoka Wieża — mówił podekscytowany.
— To wspaniale — ucieszyła się Hay Lin. — A więc potrafi też latać...
— Zobaczycie... wszystko zobaczycie... — fotografik poklepał z dumą korpus aparatu. — Nie
chcę mówić hop, bo ze zjawami nigdy nic nie wiadomo, ale jeśli to, co ujrzałem, jest tutaj...
— Kto widział Urię i Kurta? — usłyszeli dobiegający z peronu donośny głos profesor Kelly.
Cornelia otworzyła okno, wpuszczając do środka zimne wilgotne powietrze. Wychyliła się na
zewnątrz, spoglądając na krążących niespokojnie dorosłych.
— Nie ma ich tam z wami? — dopytywała się nauczycielka. — Jak zaczęli, tak kończą. Ostatni
raz są ze mną na wycieczce...
Z sąsiednich wagonów wyjrzeli żądni sensacji podróżni.
— Nie ma też Bess i Courtney! — zawołał z drugiego końca peronu profesor Collins. — Za
kilka minut pociąg odjeżdża, chyba robią sobie żarty.
— Pewnie schowali się za budynkiem stacji — jeden z chłopaków starał się rozluźnić atmosferę.
— Ale się dobrali, randka we czworo — zarechotał i z hukiem zatrzasnął okno.
Gęstniejący mrok ukrywał w cieniu wątłe światło jedynej latarni stojącej pośrodku stacji
Zamkowa Osada. Budynek wyglądał niczym uśpiony olbrzym, a jego ciemna bryła nie zachęcała
do odwiedzin, szczególnie że kasa była już nieczynna, a jedyny pracownik stacji razem z
zawiadowcą stali przy lokomotywie, dyskutując zawzięcie z zaspanym konduktorem.
Profesor Kelly gorączkowo naradzała się z Deanem Collinsem.
— Rozumiem, że Kurt i Uria chcą nam zrobić jakiś kawał, ale że siostry Grumper dały się
namówić... nie, to niemożliwe — powiedziała z niedowierzaniem. — Coś się musiało stać...
2. SAMOCHÓD EDWARDA
Kolejny ostry zakręt spowodował, że Bess wylądowała na kolanach Kurta, który z głupią miną
wpatrywał się w okno.
—
Nie może pan jechać trochę ostrożniej? — spytał Uria, spoglądając z ukosa na siedzącego za
kierownicą Edwarda.
— Nie trzeba było buszować po zamkowych zakamarkach — zauważył kierowca, zerkając w
panoramiczne lusterko. — Siedzielibyście już sobie spokojnie w przedziale, czekając na odjazd
pociągu. Przez was musiałem wyciągać samochód. — Do wnętrza staroświeckiej limuzyny wdarł
się gwizd lokomotywy. Edward spojrzał na ozdobne wskazówki zegara wmontowanego w deskę
rozdzielczą. — A nie mówiłem, zaraz odjazd, cieszcie się, że nie będziecie nocować na stacji.
Stłoczeni na tylnym siedzeniu uczniowie siedzieli cicho, nie chcąc narażać się na kolejną
reprymendę.
Zarządca zamku z kamienną twarzą prowadził samochód, nie zwracając już uwagi na swoich
pasażerów. Monotonny dźwięk przesuwających się wycieraczek zagłuszany był co chwila
potwornym wyciem starego diesla.
Nigdy nie widzieli tak starannie utrzymanej limuzyny Skórzane siedzenia pachniały mleczkiem
migdałowym, tablica rozdzielcza połyskiwała światełkami, niklowane klamki aż błyszczały w
ciemnościach. Czarna hebanowa kierownica była wypolerowana, a odziane w skórzane rękawiczki
dłonie Edwarda spoczywały na niej pewnie, sugerując, że ich właściciel całkowicie panuje nad
sytuacją.
— Gdybyś tak nie wrzeszczała, nigdy by nas nie nakrył... — burknął Kurt, trącając łokciem
milczącą Courtney. — Co z ciebie za reporterka? Wpadasz w dziurę, lecisz w dół, przygniatasz
mnie jak worek kartofli i podnosisz taki krzyk, jakbyś wylądowała na dnie kanionu albo wśród
kościotrupów.
— Mądrala się znalazł — odgryzła się za siostrę Bess. — Ktoś musiał na nas zastawić pułapkę!
— Gdybyś był na naszym miejscu, zwiewałbyś gdzie pieprz rośnie — dodała z satysfakcją
Courtney.
—
Przynajmniej coś odkryłyście, panny zarozu— mialskie? — zapytał Uria.
—
To się jeszcze okaże, na pewno więcej niż domorośli poszukiwacze skarbów. — Bess
przycisnęła do piersi aparat fotograficzny i demonstracyjnie zaczęła wpatrywać się w okno.
— Jeszcze tu wrócimy, prawda Kurt? — Uria trącił kolegę, który w milczeniu wpatrywał się w
przesuwające się za oknem krajobrazy.
Wspólnik wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie jest skłonny do jakichkolwiek
rozmów na ten temat.
Edward wziął kolejny zakręt i teraz zjeżdżali znacznie szybciej, bo droga stała się stroma, a w
oddali było widać światełka stacji ukrytej w cieniu wzgórz. W zwężającym się tunelu ciemnych
drzew pędzili przed siebie, mijając wydobyte z mroku dziwne kształty korzeni. Wyrastały na
drodze, sprawiając, że samochód ciągle podskakiwał i uderzał z impetem o ubitą ziemię. Za
każdym razem Bess wzdychała, spoglądając znacząco na siostrę.
Las przerzedził się i oczom spóźnialskich ukazały się zarysy budynku stacji.
3. STACJA KOLEJOWA ZAMKOWA OSADA
Pani Kelly zdarła z głowy kapelusz i wachlując się nim nerwowo, ruszyła szybkim krokiem w
stronę zawiadowcy stacji sięgającego już po lizak.
— Niestety, brakuje nam czworga uczniów, będziemy musieli... — jej podniesiony głos spotkał
się z przeraźliwym klaksonem starego auta, które wtoczyło się na podjazd peronu.
Trzasnęły drzwi i z samochodu wysypali się spóźnieni uczniowie. Profesor Collins biegł już w
ich stronę z miną niewróżącą nic dobrego. Stary zarządca zamku wysiadł bez pośpiechu i
niezadowolony zaczął przyglądać się pokrytej błotem karoserii.
— Sam się dziwię, że jestem taki dobry — kiwał z niedowierzaniem głową. — Powinni mi teraz
wyczyścić samochód...
— Gdzie pan ich znalazł? — spytał zdyszany nauczyciel, spoglądając na milczących uczniów.
— W lochach — odpowiedział krótko Edmund. — Podziemia zamku łączą ze sobą wszystkie
wieże. Pełno tam pułapek dla ciekawskich — dodał z satysfakcją. —Wpadli w jedną z nich.
— Rozumiem, Uria i Kurt, ale wy, dziewczyny — mówiła profesor Kelly. — Porozmawiamy o
tym u pani dyrektor. A panu bardzo dziękuję za pomoc i opiekę — zwróciła się do Edmunda. —
Naprawdę, nie zasłużyli na taką uprzejmość...
—
Proszę wsiadać, mamy trzyminutowe opóźnienie — niecierpliwił się zawiadowca stacji.
—
Dziękujemy panu — wykrztusiła Bess.
— I przepraszamy za kłopot — wymruczał pod nosem Kurt.
Zarządca zamku uniósł w górę brwi i uśmiechnął się pod nosem.
— Zapraszam ponownie. Poszukiwacze skarbów i tropicielki sensacji zawsze są u nas mile
widziani... — zerknął z ukosa na swoich pasażerów.
— Do zobaczenia — dodała
Courtney
i machając mu na pożegnanie, wskoczyła na pierwszy
stopień schodków wagonu.
—
Zobacz, jacy grzeczni — zaśmiała się Taranee, która stanęła obok Cornelii i wyjrzała przez
okno, ciekawa, jak zakończy się przygoda słynnych reporterek „Sheffield
Voice”.
Pociąg sapnął i rozległ się przeraźliwy gwizd, który przetoczył się po wzgórzach, ginąc w
otaczających je mgłach.
4. POCIĄG
Monotonny stukot kół wspinającego się na kolejne wzgórze pociągu usypiał pasażerów, którzy
kołysali się w takt ich rytmu, wspominając przeżyte na zamku chwile. Panująca za oknem ciemność
sprawiała, że Wichrowe Wzgórza wyglądały jak wzniesienia jakiejś magicznej krainy, która ukryła
się w jesiennych mgłach.
Opuszczali właśnie Starą Puszczę, spoglądając na pusty peron, na którym nikt na nikogo nie
czekał. Pociąg przyspieszył i wydając przeciągły gwizd, przejechał obok oświetlonej budki
dróżnika, zostawiając za sobą zielone światełka semaforów.
— Mrugają jak oczy jakiegoś tajemniczego stworzenia — rozmarzyła się Hay Lin, przyciskając
twarz do szyby, aby lepiej widzieć rozciągający się po drugiej stronie krajobraz.
— Jesteśmy już w połowie drogi — zauważyła Cornelia, zapalając jedną z lampek ukrytych w
pod— główku miękkiego fotela.
Ujrzały swoje odbicia w oknie i profil Oskara Petersona, który walczył z ogarniającą go
sennością. Po chwili głowa opadła mu na piersi, a na twarzy pojawił się błogi uśmiech.
—
Zasnął — szepnęła Taranee. — Ciekawe, co udało mu się sfotografować.
— Zbiorowy portret Czarodziejek na pędzącym w chmurach Jednorożcu... — odpowiedziała
cicho Cornelia. — Ale mam nadzieję, że tego akurat nie uwiecznił.
— Albo Hay Lin frunącą między obłokami — powiedziała z chichotem Will. — To dopiero
byłoby zdjęcie.
— Już sobie wyobrażam nagłówki w gazetach.
Łowca duchów chciał uwiecznić Jednorożca, a udało
mu się tylko sfotografować latającą dziewczynkę — dorzuciła stłumionym głosem Irina.
W tym momencie z sąsiedniego przedziału dobiegły odgłosy szamotaniny i coś ciężkiego
uderzyło w ścianę.
— Uważaj, jak zdejmujesz torbę — usłyszały podniesiony głos Bess. — Myśli, że należy do
niego cały przedział...
— Ale z ciebie zołza — zachrypiał Uria. — Muszę wyjąć sweter, chyba przeziębiłem się w tych
lochach.
— Nie zapominaj, że czeka cię sprzątanie peronu na starym dworcu — zauważyła złośliwie
Bess. — Musisz być w dobrej formie.
— Przestańcie już się kłócić — przerwała im zniecierpliwiona Courtney. — Mówię wam, to
wszystko, co działo się na zamku, wygląda bardzo, ale to bardzo podejrzanie. O mały włos nie
przyłapałyśmy tego zarządcy na gorącym uczynku...
— A co on właściwie tam robił? — zainteresował się Kurt.
—
Dobre pytanie — zauważyła Courtney. — Tego właśnie nie wiemy...
Huk mijanego pociągu zagłuszył przez chwilę toczącą się w sąsiednim przedziale rozmowę.
—
Może udawał Jednorożca i biegał po murach? — zagadnął jeden z chłopaków.
Za ścianą rozległ się wybuch śmiechu. Will spojrzała znacząco na przyjaciółki.
— Ale ja naprawdę go tam widziałam, galopował w stronę zachodniej baszty — upierała się
któraś z dziewczyn. — Słyszałam wyraźnie tętent końskich kopyt.
— Jakich kopyt?To ta blacha, którą oderwał wiatr, sama mówiłaś, że uderza o dach, jakby
nadawała szyfrem jakąś wiadomość — rozległ się stłumiony głos innej poszukiwaczki przygód.
— Możesz mi nie wierzyć, ja wiem swoje — upierała się przyjaciółka. — Nie mam jeszcze
kłopotów ze słuchem.
W sąsiednim przedziale zapadła cisza. Dziewczyny patrzyły na swoje odbicia w szybie,
wsłuchując się w stukot kół rozpędzonego pociągu. Właśnie opuszczali las, wjeżdżając na otwartą
przestrzeń Dyniowych Pól. W przedziale rozlegało się ciche pochrapywanie Oskara Petersona,
któremu wyraźnie coś się śniło, bo uśmiechał się i mamrotał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa.
Taranee przymknęła oczy i w tej samej chwili poczuła, jak Irma trąca ją w ramię.
—
Nie zasypiaj, bo coś przegapisz — odezwała się półgłosem, pokazując widoczny w oknie
zarys znajomej postaci.
Serce Kondrakaru rozświetliło się nieziemskim blaskiem. I już tam były, w samym środku
nieskończoności!
—
A więc udało wam się go uwolnić — odezwał się z uśmiechem Wszechwiedzący.
Perłowe kolumny pięły się bez końca w pływających wysoko obłokach. Najmniejszy powiew
wiatru nie burzył lustra wody kryształowego jeziora, nad którym pochylał się w zamyśleniu
Wyrocznia.
—
Galopuje teraz przez wrzosowiska, wolny jak ptak dzięki wam, pięciu Strażniczkom. —
Spojrzał na nie z uznaniem.
—
Wszystko wiedziałeś... — szepnęła Will. — Ty zawsze wszystko wiesz.
— I oczywiście nie mogłeś nas uprzedzić — dodała Irma. — Jak zawsze tajemniczy i jak zwykle
pozostawiający nas własnym wyborom...
— A gra? —Taranee spojrzała na czerwoną torbę. — A raczej mapa, to też nie był przypadek?
— Nic nie dzieje się przypadkiem — odparł.
—
Szczególnie w naszym życiu — dodała Irma.
— Jeżeli chodzi o mnie, na drugi raz wolałabym uniknąć tych wszystkich niespodzianek —
stwierdziła Cornelia.
— Nikt nie mógł uwolnić Jednorożca. — Wyrocznia rozłożył ręce. — Tylko Strażniczki
Kondrakaru...
— Muszę przyznać, że te stwory prawie mi zaimponowały. .. — stwierdziła ze śmiechem Irma.
—Trzeba było widzieć ich miny, gdy okazało się, że nic z tego nie wyszło...
— Nie przesadzaj z tymi minami — weszła jej w słowo Cornelia, spoglądając na ożywioną
przyjaciółkę. —Wiesz przecież, że nie było łatwo..
— To prawda. Żywiołaki to niebezpieczny przeciwnik — przyznał Wyrocznia. — Szczególnie
kiedy włada nimi ktoś taki jak Albetrus.
— Ale on sam nie był taki straszny... — zauważyła Cornelia.
— To stara historia — rozpoczął swoją opowieść Wyrocznia. — Dawno temu Albertus był
słynnym i potężnym Mistrzem. Pewnego dnia przybył na Zamek Jednorożca. Książę od razu
ofiarował mu Wysoką Wieżę, żeby tylko zechciał zostać i prowadzić swoje doświadczenia. To był
jego największy błąd. Albertus bowiem nie mógł pogodzić się z faktem, że na Wichrowych
Wzgórzach jest istota, która posiada potężniejszą moc niż on. Pewnej nocy zakradł się w
niedostępne knieje i kiedy Jednorożec zasnął, zarzucił na niego sieć.
— Łajdak — skwitowała krótko Hay Lin.
— Biedne zwierzę walczyło z nią do rana, lecz o świcie Jednorożca opuściły siły i dał się zawlec
do Wysokiej Wieży, gdzie Albertus zamknął go w celi. Tam nałożył mu na szyję magiczną obręcz i
zagroził, że dopóki nie zdradzi swojej tajemnicy, dopóty będzie tkwił w mrokach wilgotnego
więzienia.
— Nigdy mu jej nie zdradził... — dodała Will. — Wiem to, wiem na pewno.
—
Albertus nie rozumiał, że dar nieśmiertelności dany jest tylko tym, którzy mają czyste serce.
Jego wiedza była ogromna, potrafił władać żywiołami, lecz nigdy nie zaznał szczęścia. Nie
wiedział, czym jest dobro i współczucie, a tylko one dawały moc prawdziwego tworzenia. Wolny
od tych uczuć, z góry skazany był na klęskę.
Zapadło długie milczenie przerywane jedynie szumem wody, która zaczęła się toczyć po głazach
kryształowego jeziora.
— Po latach — kontynuował swoją opowieść Wyrocznia — kiedy przestała bić cudowna
fontanna, książę domyślił się, kto jest tego sprawcą. I wtedy Albertus zniknął razem z Wysoką
Wieżą, którą uczynił niewidzialną. To wszystko. Nie było już Jednorożca na Wichrowych
Wzgórzach, a zamek z upływem czasu zamienił się w ruinę.
— Ale co się stało z w Wysoką Wieżą? — Irma nie dawała za wygraną. — Gdzie ona teraz jest?
—
Nigdy już nie wzniesie się nad urwiskiem — odparł zagadkowo Wyrocznia. — Jednorożec
jest wolny, a Wichrowe Wzgórza znów będą miejscem przynoszącym szczęście.
Irma wyciągnęła rękę, domagając się głosu, lecz Kondrakar zaczął znikać i zanim zdołała
zaprotestować, znów znalazły się w pociągu.
Rozglądały się po przedziale, szukając ciągle wzrokiem jasnych krajobrazów nieskończoności.
— Miałam jeszcze kilka pytań — burknęła Irma. — Ale, jak widać, nikogo to nie obchodzi.
Pociąg minął z gwizdem stację Dyniowe Pola, rozpędzając się na ostatnim odcinku drogi
prowadzącej do Heatherfield. Księżyc wyszedł zza chmur, a przepędzone przez wiatr mgły
odsłoniły widoczną w dole nitkę kolei, gdzie jak lśniąca gąsienica poruszały się wagony pełne
uśpionych pasażerów.
Oskar Peterson westchnął głośniej i otworzył oczy, rozglądając się nieprzytomnie po przedziale.
Panował w nim półmrok, bo dziewczyny zgasiły lampki i wpatrywały się teraz w czarną przestrzeń
zmieniających się za oknem krajobrazów. Fotografik zamrugał powiekami i przytulił głowę do
kotary zasłaniającej okno. Po chwili znów spał.
Nagle ujrzały jakiś biały kształt, który wypadł zza pagórków i jak błyskawica przemknął wzdłuż
pociągu. Potem zawrócił i znalazł się na wysokości ich przedziału. Świetlisty róg pochylonej głowy,
biała grzywa i magiczna aureola nie pozostawiały wątpliwości.
Był to Jednorożec. Przez chwilę galopował tuż przy oknie przedziału Czarodziejek, aby
odwrócić łeb i spojrzeć im prosto w oczy. Oślepiające światło rogu wydobyło z ciemności pluszowe
fotele. Dziewczyny zamarły z zachwytu. Wystarczył moment... i już go nie było.
— Kurt! Widziałeś tego konia?! — rozległ się krzyk Urii. — Musiał być dziki.
— To ty jesteś dziki — ze śmiechem odparła Bess. — Pewnie ci się coś przyśniło. Podejrzewam,
że w tych lochach pomieszało ci się ze strachu w głowie. Biedaczek.
— Robisz się nudny — dobiła go Courtney.
— Ale to był koń — nie dawał za wygraną Uria.
— To te mgły, które uparły się nam towarzyszyć. — Próbowała załagodzić spór jedna z
dziewczyn. — Czasem też wyobrażam sobie różne kształty.
— Możecie mi nie wierzyć — powiedział obrażonym głosem Uria. — Ale to był biały dziki koń
i nikt mnie nie przekona, że było inaczej.
Will patrzyła, jak Oskar Peterson budzi się ze snu. Przeciągnął się i potrząsnął energicznie
głową.
— Niedługo nasza stacja — oznajmił. — Zawsze budzę się w odpowiednim momencie.
— Tak, to najbardziej odpowiedni moment — powiedziały niemal chórem dziewczyny,
chichocząc, i jeszcze długo nie mogły się uspokoić.