U WRÓT ŚWIATA MUSZLI
Irma wylądowała na ścianie, uderzając głową w jej gładką powierzchnię. Czuła jeszcze
wirowanie, jakby ktoś wrzucił ją do uruchomionej pralki, a potem raptownie zatrzymał urządzenie,
wycisnąwszy z niej całą energię. Wstała, spoglądając krytycznie na wygnieciony strój Strażniczki.
Poprawiła machinalnie spódnicę i zmrużyła oczy.
— Dziewczyny, gdzie jesteście? — szepnęła, wpatrując się w ciemność z nadzieją, że ujrzy
światełko.
— Gdzie jesteście... jesteście... jesteście... — powtórzyło echo.
— A gdzie mogłybyśmy być? — spytała przytomnie Will. — Tu jesteśmy! — Jesteśmy...
jesteśmy... — głos Will oddalał się jak plusk odbijającego się w wodzie kamienia.
Taranee rozpaliła kule ognia, rozświetlając przestrzeń, którą dopiero teraz mogły zobaczyć.
Znajdowały się w środku groty, wielkiej jak wnętrze katedry. Gładkie ściany połyskiwały w
ciemności, a korytarz ginął w gęstym mroku, skręcając łagodnie w lewo.
— Zupełnie jak w moim śnie — wyszeptała Irma. — Tylko tym razem nie jestem sama —
dodała z niepewnym uśmiechem.
— Może ktoś mi powie, co tak naprawdę się stało? — Taranee klęczała, badając dłońmi śliską
powierzchnię ścian.
— Chyba zostałyśmy zaproszone — zaśmiała się nerwowo Irma. — Tylko nikt nas nie pytał, czy
mamy na to ochotę.
Zapadła cisza przerywana jedynie miarowymi uderzeniami kropel, które odbijały się od
czarnych luster kałuż.
— Chyba nie zamierzacie zostać tu na zawsze? — upewniła się Will i w tym momencie doszedł
je dziwny dźwięk.
Obejrzały się i zobaczyły, jak od drżącej ściany wody, zamykającej wejście do jaskini, odrywa
się jakiś ciemny kształt i pozostawia za sobą rozchodzące się kręgi. Był to dziwny stwór, który miał
postać ryby i ptaka.
— On frunie! — krzyknęła z zachwytem Hay Lin. — To latająca ryba.
— To potwór — żachnęła się Irma. — Nie widzisz, że ma potrójny rząd zębów, a jego ogon
wygląda tak, jakby na co dzień ścinał nim głowy nieproszonych gości? I jeszcze to światełko nad
głową.
Na kołyszącym się nad otwartym pyskiem czuł— ku rozświediła się kula.
— Bardzo praktyczne — zauważyłaTaranee. — Tutaj, w ciemnych korytarzach, przyda się
każdy promyk świada.
Tajemniczy ryboptak szybował, poruszając się jak w zwolnionym tempie.
— Musi być śpiący — zawyrokowała Will. — Nigdy czegoś takiego nie widziałam. —
Poczekajcie — dodała. — On chyba coś dźwiga...
Dopiero teraz na jego łuskowatym grzbiecie dostrzegły skrzynię, która przy najmniejszym
poruszeniu zdawała się niebezpiecznie zsuwać. Tajemniczy ładunek wyglądał jak kufer z pirackiego
statku.
— No i masz swoje skarby — szepnęła do Irmy Hay Lin. — Zdaje się, że chętnie ci ich nie
odda...
— Chodźmy za tym tragarzem — zaproponowała Irma. — Z pewnością nas dokądś zaprowadzi.
— Jeśli, się nie pospieszymy, zgubimy go i będziemy się błąkać. — Will pociągnęła za rękę Hay
Lin, która wpatrywała się zafascynowana w ogon znikający za zakrętem korytarza.
— On nigdzie się nie spieszy — zauważyła Taranee. —Tutaj wszystko odbywa się wolniej.
Ruszyły przed siebie, mając dziwne wrażenie, że brną w gęstym powietrzu stawiającym
niespodziewany opór. Minęła je ławica kolorowych ryb, które płynęły w stronę wodnych wrót.
— Nie będę wnikać w to, jak się tutaj znalazłyśmy — mówiła Taranee. — Jednak chętnie
wróciłabym na statek. Nawet jeśli bardzo miałabym się tam nudzić.
Szła z nachmurzoną miną, z uwagą rozglądając się na wszystkie strony.
— Miałyśmy tylko zbadać miejsce zaznaczone na mapie — przypomniała Will.
— Zbadać, a nie w nie wpadać — poprawiła ją Hay Lin, uśmiechając się niepewnie.
Płynący przed nimi ryboptak obejrzał się niecierpliwie, jakby czekał na dziewczyny i miał im za
złe, że tak wolno się poruszają.
— On chyba na nas czeka — powiedziała ze zdumieniem Will.
— I chce, abyśmy wzięły udział w konkursie piękności — dodała Irma.
— Jest bardzo podobny do tego z Instytutu Oceanograficznego — zauważyła Taranee, nie
reagując na jej komentarz.
— Uważaj! — zawołała Will, łapiąc za rękę Taranee. — Lepiej ich nie nadepnąć.
Pod stopami podążających za rybą dziewcząt zaroiło się od stworzeń. Przypominały langusty, ale
były znacznie większe. Dźwigały na plecach mieszki z monetami, srebrną cukiernicę,
wyszczerbione przez wodę złote kielichy. Niektóre z nich wlokły za sobą połyskujące w
ciemnościach łańcuchy, których srebrne ogniwa uderzały o ściany korytarza, wydając metaliczny
dźwięk. Wszystkie zmierzały w stronę środka muszli.
— Wygląda na to, że znoszą tutaj jakieś łupy, a my musimy odkryć, dla kogo gromadzą te
skarby. Jak już spotkamy tego wybrańca, warto go zapytać, co się stało z zaginionymi żaglowcami i
kutrami. Nie wątpię, że maczał w tym palce — zauważyła Will.
— Nic prostszego — prychnęła Irma. — Boję się tylko, że może to być nasze ostatnie pytanie.
KONDRAKAR. SALA MILCZENIA
— Już dobrze, możesz otworzyć oczy — usłyszała znajomy głos.
Nie było słychać plusku fał, nie czuła kołysania łodzi. Uchyliła powieki i ujrzała pochyloną nad
sobą zatroskaną twarz Wyroczni. Zaglądał jej w oczy, cierpliwie czekając, aż odzyska spokój.
Siedziała na brzegu sadzawki w tej samej pozie, którą przybrała na łódce. Obejmowała
ramionami podciągnięte wysoko kolana.
— Nie możesz poddawać się zwątpieniu — głos Wyroczni brzmiał niezwykle łagodnie. —
Strażniczki nigdy nie tracą ducha.
Cornelia zmarszczyła brwi i wstała.
— Łatwo powiedzieć. Nie zapominaj, że jestem też najzwyklejszą dziewczyną. Już w
Heatherfield nie wierzyłam w sensowność tej wyprawy Tak naprawdę nie chciałam płynąć, ale nie
mogłam namawiać dziewczyn, aby zrezygnowały. Pomyślałyby, że mówię tak, bo nie lubię wody.
— Nie miałaś na to wpływu — odezwał się Wyrocznia. — Tak miało się stać. Na rafie znajduje
się najstarszy z portali prowadzący do Świata Muszli. Kiedy uchylają się jego bramy, powstaje
potężny wir i biada temu, kto stanie na jego drodze. Pochłonął już niejedną ofiarę.
— Dlaczego zawsze dowiadujemy się ostatnie? — w głosie Cornelii dało się słyszeć wyrzut. —
Jesteśmy Strażniczkami, a ja czuję się tak, jakbym była czyjąś marionetką, którą można przesuwać
z miejsca na miejsce, w zależności od scenariusza wydarzeń. Decyzje zapadają gdzie indziej i
najwyraźniej my ich nie podejmujemy — dodała z goryczą.
— Ci, którzy wszystko wiedzą, nie są w stanie dokonać wielkich czynów — zauważył spokojnie
Wyrocznia. — A niewiedza daje siłę i nadzieję.
— Niepotrzebna mi taka niewiedza — odpowiedziała ze złością Cornelia. — Gdzie są teraz
moje przyjaciółki?
— Przebywają w Świecie Muszli, w jednym z najstarszych z istniejących światów.
Wyrocznia wstał, unosząc w górę rękę. Zatoczył krąg i w tej samej chwili za taflą krystalicznej
wody ukazał się przed nimi obraz pogrążonego w mroku jajowatego korytarza.
— Tędy przechodziły — wyjaśnił. — To wrota do wnętrza prastarej skorupy. Nikt jeszcze
stamtąd nie wrócił...
— Czy to właśnie miejsce ma coś wspólnego z tajemniczymi zaginięciami statków? — spytała
ostrożnie Cornelia.
— Tam są uwięzione — potwierdził Wyrocznia. — I tylko wy, Strażniczki, możecie uratować ich
załogi. Tylko wy!
Zapadła cisza. Po chwili Cornelia uśmiechnęła się, ukradkiem ocierając łzy.
— Czuję, że jestem im potrzebna, razem stanowimy jedność. Jest jednak jedno ale — dodała po
chwili wahania. — Nie znoszę wody. Wolałabym przejść tam suchą stopą...
— Nie będziesz musiała nurkować — przerwał jej głos Wyroczni.
Od bezpiecznej Komnaty Milczenia do czeluści ciemnego korytarza dzielił ją tylko jeden krok.
Cornelia zawahała się przez chwilę.
— No, śmiało.
— Mam tam iść? — upewniła się Czarodziejka Ziemii. — I co dalej?
— To odkryjecie same... — Cornelii wydawało się, że ten głos dobiega już z bardzo daleka.
Dziewczyna obejrzała się jeszcze, aby po chwili rozpłynąć się w lustrze wody.
ŚWIAT MUSZLI. KORYTARZ
— Czy mogłabyś mnie łaskawie nie popychać? — poprosiła Irma, czując mocne uderzenie w
plecy. — Zapewniam cię, że potrafię iść sama, więc może daruj sobie...
— Irma! — Cornelia złapała kurczowo przyjaciółkę, potrząsając nią z całej siły. — To ty?
Dziewczyny zatrzymały się raptownie, słysząc głos Czarodziejki Ziemi.
— No i jesteśmy w komplecie! — zawołała radośnie Taranee i w jednej chwili wszystkie
znalazły się przy przyjaciółce.
— No, no — odezwała się Will. — Nieźle sobie poradziłaś. Nie bałaś się wejść do wody?
— To Wyrocznia. — Cornelia rozejrzała się po zwężającym się teraz korytarzu. — On mnie tu
przeprowadził.
— Nie musiałaś nurkować? — zdziwiła się Irma. — Ty to zawsze umiesz sobie wszystko
załatwić.
— Słyszycie? — Hay Lin uciszyła je jednym gestem.
Były to głosy dobiegające z wnętrza spiralnego korytarza. Zniekształcone przez odbicia,
rozpaczliwe, wołające o pomoc krzyki sprawiły, że Irma osunęła się wzdłuż ściany, zatykając
dłońmi uszy.
— Nie mogę tego słuchać — jęknęła, spoglądając na przyjaciółki z błaganiem w oczach. —
Zróbcie coś!
— Poznaję te głosy — szepnęła Will. — Pamiętacie muszlę ze zbiorów w pracowni
biologicznej?
Nagle zapadła cisza, która zdawała się stokroć groźniejsza od wcześniejszych nawoływań.
— To z pewnocią marynarze z zaginionych statków. — Cornelia objęła ramieniem Irmę. —
Musisz się uspokoić.
Kiedy pomagała jej wstać, dostrzegła pełznące w ciemności węże.
— Ciągną coś w sieciach — zauważyła Taranee. — Dobrze, że nie ma tu pająków.
— Nie byłabym tego taka pewna. — Irma wyraźnie już doszła do siebie. — W tym totalnie
zakręconym świecie może kryć się dosłownie wszystko.
— Dziękuję, że mi to powiedziałaś — wykrzywiła się Taranee. — Teraz już będę spokojna.
Węże przesuwały się po gładkiej powierzchni muszli, unosząc z gracją głowy zwieńczone
kolorowym wachlarzem łusek. W ich paciorkowatych oczach odbijały się ogniste kule, oświetlając
drogę Strażniczkom. Nie było w nich widać zainteresowania. Jakby ludzkie postaci nie budziły
zdziwienia, jakby wiodąca wewnątrz muszli droga była miejscem przypadkowych spotkań
stworzeń, które przemierzały ją w dwie strony, bez chęci nawiązania kontaktu.
— Mam wrażenie — odezwała się Hay Lin — że nikt tędy nie przechodzi bez powodu.
— Też mi się wydaje, że to nie deptak, po którym spacerują znudzeni mieszkańcy prastarej
skorupy — przytaknęła Cornelia.
— Co powiedziałaś? — Will stanęła, odwracając się do Czarodziejki Ziemi.
— Wyrocznia tak właśnie nazwał to miejsce — wyjaśniła Cornelia. — I dodał... — umilkła,
otwierając szeroko oczy.
— Co dodał? — Irma zbliżyła się do niej, z miną niewróżącą nic dobrego.
— Że nikomu nie udało się jeszcze stąd wrócić — dokończyła Cornelia.
— Tak, to pocieszające. I oczywiście my mamy przełamać tę złą passę? — upewniła się Irma.
— Zostaw ją, to nie jej wina — poprosiła Will. — Zastanówmy się lepiej, co robić dalej. Czy
powiedział coś jeszcze?
Dziewczyny w napięciu czekały na odpowiedź.
— Mamy uwolnić uwięzionych marynarzy „Wilka Morskiego” i innych statków. I jeszcze coś.
Musimy radzić sobie same — w głosie Cornelii po raz pierwszy pojawiła się niepewność.
ŚWIAT MUSZLI. KOMNATA KAŁAMARNICY
Niebo rozdarła błyskawica, a nad wzburzonym morzem przetoczył się kolejny grzmot, dudniąc
złowrogo i budząc strach w sercach wystarczająco już przerażonej załogi. Koło sterowe tańczyło
jak oszalałe, wyślizgując się z rąk marynarza, który na próżno usiłował nad nim zapanować.
Pokład, śliski od przewalającej się przez niego wody, przechylał się niebezpiecznie, to wspinając się
wysoko, to znów opadając z impetem na wściekle spienione fale. Ciężkie skrzynie, przesuwając się
tam i z powrotem, uderzały o burty, powodując koszmarny trzask.
— Długo nie wytrzymamy! — usiłował przekrzyczeć wiatr jeden z marynarzy, który przywiązał
się do masztu. — Zmyje nas fala i zginiemy bez śladu.
Poczuli potężny wstrząs i jęk pękającego drewna. „Wilk Morski” runął w wodną przepaść,
pogrążając się w ciemności.
Ogromne macki oplatały szklaną kulę, w której odbijały się wielkie oczy Kalamarnicy. Liczne
przyssawki przywierały bez trudu do gładkiej powierzchni, więc ponownie potrząsnęła wściekle
swoją zabawką. Woda wzburzyła się, aby zaraz spłynąć spienioną falą, odsłaniając kołyszące się we
wnętrzu kuli uwięzione statki. Trzymała tam całą kolekcję. Ostatni był „Wilk Morski”, i to on
dawał jej najwięcej radości. Jego załoga wciąż nie traciła nadziei, zaciekle walcząc z rozszalałym
żywiołem.
Kałamarnica wiedziała, że jeszcze kilka wstrząsów i zanurzeń, a poddadzą się rozpaczy jak inni.
Wtedy jednak będą następni i zabawa nigdy się nie skończy. Odstawiła kulę i trąciła ją macką na
pożegnanie, sprawiając, że obróciła się wokół własnej osi. Znów usłyszała jęki i zawodzenia,
przyłożyła więc swoje wielkie oko do szklanej powierzchni, zaglądając raz jeszcze do ulubionej
zabawki.
— Widzę oko, oko potwora! — Stojący na dziobie chłopiec pokazywał niebo, które uciekało mu
z horyzontu, gdy kuter kołysał się na rozhuśtanych falach.
— Nic tam nie ma! — ryknął bosman. — Pomieszało ci się w głowie! Wypatruj lepiej lądu, bo
nigdy nie wrócimy do domu.
Paszcza Kałamarnicy rozwarła się w straszliwym uśmiechu. Lubiła te szalone majaki
zrozpaczonych marynarzy, którzy nie chcieli pogodzić się ze swoim losem, nie wiedząc, że jest on
już przesądzony.
— I tak dzielnie się trzymają — mruknęła z podziwem i obróciła swoje różowe cielsko na drugi
bok, żeby popatrzeć na stosy skarbów, które od niepamiętnych czasów znosili tutaj wysłannicy
potwora. Bił od nich taki blask, że zmęczone nim oczy Kałamarnicy dawno już straciły moc
widzenia w ciemnościach. Nie było jej to jednak potrzebne. Od tego miała swoich strażników.
Nagle usłyszała hałas, który dobiegł z wnętrza jaskini. Przybywał kolejny wysłannik, który
przeczesywał dno oceanu w poszukiwaniu dla niej łupów. Skrzydlaty ryboptak o wyłupiastych
oczach zrzucił z grzbietu dużą skrzynię tuż przed poruszającymi się pożądliwie mackami. Kufer
rozpadł się, uwalniając zegarki w złotych kopertach. Macki cofnęły się jak oparzone.
— Czas... — nadęła się Kałamarnica. — Po co przyniosłeś mi czas? — wymamrotała. — Tu
czasu nie ma. Wszystko jest takie jak na początku świata. — Machnęła ze złością swoim
galaretowatym odwłokiem, uderzając w stertę rozsypanych zegarków Jeden z nich rozpadł się na
kawałki, a wystrzelona sprężyna odbiła się od szklanej powierzchni kuli. — Nie przynoś mi takich
łupów — Spojrzała surowo na umęczonego dźwiganiem stwora. — Wolę złote monety. — Jedną z
macek wskazała górę połyskujących krążków. Widniały na nich portrety władców ziemskiego
świata. Nie było jednak ani jednej, która przedstawiałaby Kałamarnicę. — Znajdź mi taką, na której
będę ja — dudniący głos przetoczył się po jaskini i popłynął korytarzami muszli. — Tylko ja, a nie
jakiś ziemski pomiot...
— U wrót naszego świata widziałem ludzi — tragarz mówił powoli, jakby nie mógł udźwignąć
ciężaru słów. — Pięcioro młodych ludzi — powtórzył.
— I dopiero teraz mi o tym mówisz? — Źrenice Kałamarnicy zwęziły się ze złości. —
Strażnicy! Do mnie! — zabulgotała gniewnie, poruszając wszystkimi mackami, które zakołysaly się
nad jego głową.
Z zakamarków jaskini wyskoczyły ryby z mieczami nosów najeżonych ostrymi niczym brzytwa
zębami. Doskonali żołnierze Władczyni. Nie potrzebowali rozkazów Jak wystrzeleni z procy lecieli
już zakręcającym korytarzem, potrącając po drodze wędrujących wysłanników Kałamarnicy.
Lecieli, aby zmierzyć się ze Strażniczkami Kondrakaru.
ŚWIAT MUSZLI. ZAKRĘT KORYTARZA
— Ten korytarz staje się coraz węższy — zauważyła Cornelia. — Ciekawa jestem, czy na końcu
cokolwiek będzie, bo wygląda na to, że cała spirala zamknie się w jednymi maleńkim punkcie.
— A gdzie pomieściłyby się te wszystkie skarby? — spytała Hay Lin. — Tam musi być jakaś
komnata.
Pokonały kolejny krąg i ujrzały przed sobą unoszące się w górze galaretowate parasole, których
fosforyzujące fioletowe światło rozjaśniało panujący tam mrok.
— Taranee, mamy już wystarczająco dużo światła. — Will uśmiechnęła się do Czarodziejki
Ognia. — Wygląda na to, że im bliżej jesteśmy celu, tym więcej niespodzianek.
Meduzy falowały w powietrzu, wydzielając słod— kawy zapach wodorostów. Ich regularne
skupiska sprawiały wrażenie ogromnych lamp, które zostały zawieszone przez szalonego architekta
tej dziwnej przestrzeni.
— Niezły pomysł, przydałoby mi się kilka takich w domu — zażartowała Irma. — Mogłabym
przeglądać w nocy kolorowe czasopisma. — Zachwycona zbliżyła dłoń do jednego ze świecących
czułków.
— Nie dotykaj! — w ostami ej chwili powstrzymała ją Cornelia. — To trujące parzydła,
dotknięcie ich jest jak porażenie prądem!
Światło rozżarzyło się i przygasło.
— W takim razie przydałby się tutaj elektryk — zauważyła Irma, ale szerokim lukiem ominęła
połyskujące parasole.
Po koralowych ścianach Świata Muszli uparcie sunęły pomarańczowe rozgwiazdy. Wyglądały
jak poszukujące czegoś dłonie o zręcznych palcach zdolnych wyłuskać najrzadsze skarby. Przed
nimi galopowały w powietrzu koniki morskie, podrzucając na grzbietach ogromne różowe perły.
— Chciałabym choć jedną dostać na pamiątkę — zwierzyła się Cornelia. — Wrzuciłabym ją do
akwarium i leżałaby tam ukryta na całą wieczność.
Nagły świst przeciął powietrze i na ścianie muszli pojawiły się złowrogie cienie nadlatujących
strażników. Ostronosi wojownicy wystrzelili zza zakrętu, lecąc prosto w stronę idących dziewczyn.
— Na spacerowiczów to oni nie wyglądają. — Ta— ranee jednym ruchem wysłała w ich stronę
kulę ognia, ale ominęły ją zręcznie, pozostawiając za sobą pióropusz iskier rozbitego o ścianę
pocisku. — Są sprytniejsze, niż myślałam — mruknęła pod Strażniczka, oberwując ze zdziwieniem
gasnące ogniki.
Teraz już wyraźnie widziały ich zbliżające się pyski, na których roiło się od ostrych spiczastych
zębów Cornelia szybko rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby wykorzystać i co byłoby
posłuszne jej mocy. Wzrok dziewczyny padł na kilka glonów, które musiały znaleźć się tu
wcześniej, przywleczone przypadkowo przez tragarzy. Leżały zwiędnięte, porzucone w pustej
przestrzeni, więc Czarodziejka w jednej chwili dała im życie, a one uniosły się w górę, splatając się
w gęstą sieć.
Latające piły wpadły w gąszcz zieleni i z wściekłością szarpnęły się do tyłu. Ale pułapka
zaciskała się, uniemożliwiając im odwrót. Przyjaciółki widziały ostre nosy uwięzione między
splotami obejmujących je glonów i połyskujące nienawiścią oczy. Po chwili żywy las zamknął
ostronosy w duszącej pułapce.
— Teraz dobrze? — zapytała z krzywym uśmiechem Cornelia. — Wszyscy zadowoleni?
— Nie odpuściłaś im — powiedziała z uznaniem Taranee. — No i wspaniale, po co marnować
ogień — dodała z przekorą.
Przemknęły pod ścianą, starając się nie patrzeć na uzbrojone w zęby miecze uwięzionych ryb.
— Skąd się tu biorą te wszystkie szkaradzieństwa? To moja ostatnia morska wyprawa —
narzekała Cornelia, stawiając ostrożnie stopy, aby ominąć kolonię wędrujących stworów
przypominających jeżowce. Były jednak znacznie większe, a ich kołyszące się kolce wyglądały jak
trawy poruszane wiatrem. Wlokły za sobą jakieś drobne błyskotki.
— Niosą wszystko, co się błyszczy — zauważyła Taranee. — Tam musi być jednak jakiś
skarbiec.
— Nie obchodzi mnie ten skarbiec. — Will rzuciła im ponure spojrzenie. — Bardziej interesuje
mnie ten, kto nim rządzi, bo teraz naprawdę jestem zła!
ŚWIAT MUSZLI. KOMNATA KAŁAMARNICY
Kałamarnica uderzyła macką w szklaną kulę.
— Nie spać tam! — zagulgotała. — Do roboty! Idzie sztorm! — zaśmiała się straszliwie i
rozkołysała wodę, która chlusnęła na ściany pułapki.
W tym momencie do komnaty wleciał strażnik, jedyny, który zdołał uratować się z lasu
duszących glonów
—Gdzie oni są? — zabulgotała ze złością kałamar— nica, wpatrując się w drżącego strażnika
miotającego się od ściany do ściany. — Dlaczego jesteś sam? — spytała, poruszając złowrogo
mackami.
—To prawdziwe potwory. Wypuszczają kule ognia, glony też są im posłuszne. Potrafią nawet
pozbawiać sił! — odpowiedział, trzęsąc się jeszcze i uderzając ogonem o ścianę.
—I co, nie mogliście sobie z nimi poradzić? To żałosne! — prychnęła pogardliwie Kałamarnica.
— Olbrzymy! — ryknęła.
Z zakamarków komnaty wypełzły purpurowe kraby o połyskujących pancerzach i potężnych
szczypcach. Były tak wielkie, że z trudem dźwigały swoje chitynowe zbroje.
— Nigdy się na was nie zawiodłam. Zmiażdżcie tych ludzi! Zmiażdżcie ich natychmiast!
Ruszyły przed siebie, wydając bojowe okrzyki i tnąc powietrze topornymi nożycami szczypiec.
— Słyszycie to! — Cornelia nagle zatrzymała się w miejscu.
Najpierw usłyszały miarowe uderzenia, niczym szczęk oręża armii rozgrzewającej się do walki,
a potem poczuły drżenie, które z każdą sekundą stawało się coraz silniejsze.
— Oho, teraz pewnie wymyślili coś innego. — Hay Lin uniosła się w powietrzu i okrążyła
przyjaciółki. — Może sprawdzę, co się tam dzieje? — zaproponowała. Lepiej wiedzieć, co nas
czeka.
— Tylko bądź ostrożna! — krzyknęła Will za odlatującą Hay Lin. — Tutaj aż roi się od
fruwających potworów...
Hay Lin nie słyszała już ostatnich słów Strażniczki. Wystarczył jeden zakręt i ujrzała przed sobą
pancerze monstrualnych dziesięcionogów. Maleńkie oczy wpatrywały się w nią złowrogo, a wielkie
szczypce zamykały się i otwierały w poszukiwaniu ofiary.
Jeden z nich zaczął wspinać się po ścianie i choć zsuwał się za każdym razem, nie mogąc
znaleźć oparcia, był tak ogromny, iż niewiele brakowało, a chwyciłby Hay Lin szczypcami za nogę.
Silny podmuch wiatru odrzucił purpurowego kraba, który upadł na chitynowe pancerze innych
wojowników.
Kraby widziały maleńką postać, która fruwała w powietrzu, unosząc ręce. Za każdym razem
czuły, jak coś pcha je do tyłu, więc ustawiły się w innym szyku, aby utworzyć żywą ścianę
przeciwstawiającą się szalejącemu wiatrowi. Teraz nic już nie mógł im zrobić.
Nie to jednak wzbudziło niepokój Hay Lin. Była przekonana, że w innym przypadku potężna
siła wiatru bez trudu pokonałaby kraby. Tym razem jednak wiedziała, że za ich pancerzami kryje się
żywioł, który skutecznie się jej przeciwstawia. I nagle zaczęły wolno się posuwać, i ruszyły przed
siebie, tam gdzie czekały pozostałe Strażniczki.
Hay Lin zawróciła, słysząc za plecami złowrogi chrzęst purpurowych pancerzy.
— Tym razem zmierza tu całe wojsko! — krzyczała już z daleka. — Są... o, takie! — Stanęła
przed dziewczynami i zatoczyła dłońmi wielki krąg. — Nie, jeszcze większe!
— Znów jakieś ryboptaki albo ostronose pociski? — zainteresowała się Will.
— Nie, to monstrualne kraby, nigdy takich nie widziałam. Kucharz w „Srebrnym Smoku” z
pewnością byłby zachwycony.
— A ile ich jest? — spytała Taranee, podrzucając od niechcenia kulę ognia.
— Nie miałam czasu policzyć. — Hay Lin odwróciła się nerwowo, aby spojrzeć w tunel
korytarza.
— Nigdy nie lubiłam skorupiaków — skrzywiła się Irma. — Te ich szczypce...
— Mogłabyś nie wchodzić w szczegóły? — Cornelia oparła ręce na biodrach, spoglądając
wojowniczo na Czarodziejkę Wody
— Dajcie mi pomyśleć — poprosiła Will. — Nie mogłaś ich zdmuchnąć? — zwróciła się do Hay
Lin.
— Próbowałam, ale okazały się potężniejsze, niż myślałam.
— Hm... chyba będę musiała użyć tego... — W dłoniach Taranee tańczyły kule ognia.
— A może by je tak zamrozić! — ożywiła się nagle Irma, przypominając sobie poranne zakupy
na targu rybnym.
— Jak te w Heatherfield? — Hay Lin w lot pojęła intencję przyjaciółki.
W tym momencie zza zakrętu wyłonił się rząd purpurowych pancerniaków. Na widok
Czarodziejek przyspieszyły jakby czuły zbliżającą się ucztę.
— Nie tak prędko! To nie wyścigi! — zaprotestowała Irma. — Zobaczcie, chyba poczerwieniały
ze złości. To co, pomożemy im ochłonąć?
Jeden z krabów wysunął szczypce, chcąc złapać Cornelię, lecz potężny strumień wody uniósł go
w powietrze i w tej samej chwili posłuszny Hay Lin lodowaty wiatr ściął mrozem jego pancerz.
Opadł z hukiem tuż obok Cornelii, która odsunęła się od niego z obrzydzeniem.
Woda dosięgła też pozostałych wojowników, a wiatr zamroził ich pancerze. Pokryte warstwą
białego szronu skorupy wyglądały jak stara mapa Świata Muszli. Niektóre ze stworzeń miały
jeszcze uniesione wysoko szczypce, jakby chciały coś złapać, inne zastygły z szeroko otwartymi
oczami, jakby nie mogły uwierzyć w to, że walka już się skończyła.
— Chodźmy! — Will ominęła ostrożnie wpatrzonego w nią nieruchomo kraba.
— Gdyby je teraz zobaczył nasz kapitan, nie zamawiałby już chyba frutti di mare — dodała
Irma, dotykając ostrożnie pancerza jednego z nich.
— Jeśli chcesz je poklepać albo pocieszyć, zostań tu, a my pójdziemy załatwić nasze sprawy —
zaproponowała Cornelia.
— Miłe potworki, ale nie mam teraz czasu się z nimi zaprzyjaźniać — odpowiedziała
Czarodziejka Wody.
Pozostawiły za swoimi plecami lodowe figury zamknięte na zawsze w pozach wojowników,
którym nie było dane zmierzyć się z wrogą armią. Zrobiło się jaśniej, więc teraz widziały już
wyraźnie wspinające się po ścianach porosty i małe połyskujące muszle, które kryły się w
delikatnych gałązkach roślin. Ściana wielkiej muszli żyła.
— To już chyba ostami zakręt — powiedziała ostrożnie Will.
Droga skończyła się nagle, otwierając się na ogromną przestrzeń komnaty, która tonęła w blasku
porozrzucanych skarbów.
Ogromna Kałamarnica przewalała się właśnie z boku na bok, czekając na powrót olbrzymów.
— No nie, co za obrzydliwa krewetka — jęknęła Hay Lin.
— Większych tu nie mieli? — spytała Irma, przyglądając się uważnie poruszającym się leniwie
mackom, z których dwie, zakończone ostrymi haczykami, były dłuższe od pozostałych.
Kałamarnica odwróciła się w stronę intruzów, zasłaniając swoim cielskiem szklaną kulę. Utkwiła
w nich nieruchome spojrzenie.
— Wygląda na znudzoną — stwierdziła Irma.
— Raczej na przebiegłą... — nie zdążyła dokończyć Will, gdy nagle jedna z macek wystrzeliła
jak z kata— pulty, sięgając po stojącą najbliżej Cornelię. W mgnieniu oka owinęła się wokół jej
pasa i gwałtownym ruchem uniosła dziewczynę wysoko, pod samo sklepienie komnaty.
— Ratunku! — zawołała Czarodziejka Ziemi. — Zróbcie coś!
Oniemiałe przyjaciółki zastygły w bezruchu. Galaretowate monstrum porwało Cornelię i nie
wypuszczając jej z objęć, przeturlało się w głąb komnaty. Uwięziona w zaciskających się
ramionach Czarodziejka kołysała się teraz nad ogromnym cielskiem Kałamarnicy. Po chwili opadła
jej głowa, a ciało zrobiło się wiotkie jak u szmacianej laleczki.
— Ona wysysa z niej życie. Zróbmy coś szybko, bo za chwilę będzie za późno... — szepnęła
przerażona Hay Lin.
Irma bez zastanowienia podniosła dłonie i potężny strumień wody uderzył w odwłok
Kałamarnicy, która najwyraźniej gustowała w takich kąpielach, bo otrząsnęła się z zadowoleniem.
Lśniła teraz, a odpychające cielsko zdawało się jeszcze groźniejsze. Setki przyssawek na jej
mackach poruszały się żarłocznie, jakby rześki strumień pobudził jedynie apetyt potwora.
— Oddaj naszą przyjaciółkę! — krzyknęła Will, a w jej głosie pojawiła się straszna groźba. —
Myślisz, że to twoja zabawka? Zapomnij o tym! — Strażniczka pochyliła się i przyłożyła ręce do
leniwego strumienia, który płynął po dnie owalnej komnaty w stronę triumfującego monstrum.
Wystarczyła jedna chwila, i już świetlista mgła niesiona po powierzchni wody uderzyła w
galaretowate ciało, aby wziąć je w swoje posiadanie. Ol— brzymka drgnęła jakby przeszył ją prąd i
skuliła się z bólu. Jej spojrzenie stało się nieobecne, a bezsilne sploty macek wypuściły
nieprzytomną Cornelię.
— Hay Lin! — wrzasnęła Will. — Ona spada!
Czarodziejka Powietrza była już jednak przy swojej przyjaciółce i w mocnych objęciach unosiła
ją ponad trzęsącą się jeszcze Kałamarnicą.
— Szybkość wiatru kontra siła ciążenia, w takim przypadku wygrywam zawsze! — uśmiechnęła
się Hay Lin i opadła łagodnie, układając przyjaciółkę na perłowej skorupie muszli.
Cornelia powoli odzyskiwała siły.
— Co się stało? Czułam, jakby kończył się świat... — wyszeptała Czarodziejka, a na jej twarzy
pojawiło się zdziwienie.
Wiłl zmarszczyła brwi.
— Nie wybaczę jej tego! — Nie mogła darować sobie klęski tej pierwszej potyczki, kiedy na
chwilę straciły czujność. — Hej, ty! — krzyknęła do Kałamar— nicy. — Żyjesz? Bo my czujemy
się dobrze i mamy zamiar zrobić tu porządek. Raz na zawsze!
Olbrzymka zaśmiała się paskudnie i przetoczyła na drugą stronę komnaty, miażdżąc po drodze
sterty zgromadzonego złota. Gardłowy śmiech powracał odbitym echem, w którym słychać było
tłumioną wściekłość.
I wtedy zobaczyły ogromną szklaną kulę. Ukryta wcześniej za plecami Kaiamarnicy obracała się
teraz wokół własnej osi. Uwięzieni w niej marynarze ostatkiem sił próbowali wołać o pomoc.
— To tu ich więzi! — Irma ruszyła przed siebie, nie mogąc już dłużej patrzeć na męki
zagubionych rozbitków.
Drogę zastąpiła jej Will.
— Spokojnie, ona coś kombinuje... — ostrzegła, spoglądając na nadymającą się Kałamarnicę,
która wydawała się teraz dwa razy większa. — Nie możemy popełnić najmniejszego błędu...
Nagle potężne dmuchnięcie wydobyło się z trzewi potwora, a góra zgromadzonego złota i srebra
runęła jak lawina na stojące w głębi dziewczyny. W oczach Taranee pojawił się gniew. Podniosła
dłonie, uwalniając z nich promień intensywnego purpurowego światła. W jednej chwili nacierająca
fala rozpłynęła się u stóp Strażniczek. Hay Lin chwyciła przyjaciółki za ręce i uniosły się razem w
górę, czując ognisty żar płynnej rzeki, która odbiła się od ściany, aby zawrócić teraz w stronę
Kałamarnicy.
— Aaaa... — ryknęła, czując, jak języki ognia dotykają już jej macek.
Po raz pierwszy w jej ogromnych oczach zobaczyły strach. Wygięła się w potworny łuk, a
płonąca rzeka przetoczyła się w głąb muszli. W komnacie rozlegało się ciężkie sapanie, jakby
władczyni Świata Muszli powoli zaczynała tracić siły.
— Jest taka wielka, że każdy najmniejszy ruch kosztuje ją zbyt wiele wysiłku — zakpiła Irma.
— Przydałby jej się trening w siłowni.
— Widzisz? — zawołała Will. — To koniec. Uwolnij statki!
Nienawistne spojrzenie, którym obrzuciła Strażniczki, zdradzało, że kałamarnica nie
powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Nabrała powietrza i wtedy muszlą wstrząsnął kolejny
podmuch. Wszystko, co znajdowało się w pobliżu, zaczęło frunąć w jej stronę, tak wielka była siła
jej wdechu. Wystarczył moment i już pięć Czarodziejek leciało bezwładnie prosto w otwarte na
powitanie macki.
Wydawało się, że Kałamarnica bez końca wciąga powietrze, a jej czarne oczy świecą jak
magiczne latarnie, ściągając nieświadomych niebezpieczeństwa rozbitków.
— Hay Lin! Ucisz wiatr! — Cornelia usiłowała przekrzyczeć wzmagający się szum. —
Jesteśmy coraz bliżej tego potwora, drugi raz tego nie przeżyję...
Czarodziejka Powietrza skupiła się, a na jej czole pojawiła się zmarszczka. Usiłowała zatrzymać
porywający je wiatr, ale ten wzmagał się, będąc we władzy okrutnego glowonoga.
Hay Lin z rozpaczą spojrzała na przyjaciółki.
— Nie mogę. On mnie nie słucha! — przeczytały w jej oczach bezradną odpowiedź.
I wtedy wiatr cisnął je prosto w ramiona Kałamarnicy. Złapane przez śliskie macki potwora
bezwładnie huśtały się na słabnącym wietrze. Cornełia przymknęła powieki.
— A więc to koniec? — spytała z niedowierzaniem Taranee.
Will zakaszlała. Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Nie miała już siły i choć nie poddawała się
jeszcze, monotonne kołysanie sprawiało, że powoli obojętniała na to, co się z nią stanie. I wtedy
kątem oka dostrzegła szklaną kulę.
„Ten potwór jest zbyt mocny, ale możemy jeszcze uratować uwięzione okręty... trzeba rozbić
kulę... — myśli uciekały jej, w miarę jak stawała się coraz słabsza. — Obudź się, obudź...” —
rozkazała sobie szeptem i ostatkiem sił przyzwała Serce Kondrakaru.
Pięć promieni światła omiotło komnatę wielkiej Kałamarnicy.
Pięć kolorów nieba ujrzeli nad sobą zdumieni marynarze.
Pięć żywiołów połączyło się w jedność i rozbiło szklane więzienie.
Miliony odłamków odbiły się jasnym światłem w czarnym oku potwora.
— Moja zabawka... — rozległ się zachrypnięty głos Kałamarnicy.
Macki rozluźniły się, wypuszczając ofiary. I wtedy rozległ się ogłuszający szum.
Runęły z hukiem wodne wrota i żywioł wdarł się do wnętrza Świata Muszli. Spieniona woda
pędziła krętymi korytarzami, zmiatając wszystko, co napotkała na swojej drodze. Obracające się
bezradnie ryby — wędrujących tragarzy — porwał szalony wir. Cały podwodny świat płynął w
stronę serca muszli, gdzie tkwiły przyjaciółki uwięzione z Kałamarnicą.
— Dziewczyny, trzymajcie się! — Irma starała się przekrzyczeć huk żywiołu. — Musimy dać się
wynieść falom, tylko tak możemy się uratować.
— Chwyćmy się za ręce! — krzyczała Will. — Szybko, zanim będzie za późno!
Kałamarnica z rozpaczą grzebała w resztkach szklanych odłamków, nie zwracając uwagi na
nadciągający żywioł. A on już tu był, zakręcając gwałtownie do ostatniej komnaty.
Dostały się pod wodę, a potem uderzyła je jeszcze łopocąca bandera jakiegoś statku. Ujrzały
„Wilka Morskiego” wspinającego się na falę, jakby chciał ją przeskoczyć lub pokonać.
Czarodziejki, połączone dłońmi jak magiczna rozgwiazda, poddały się wirowi, który popychał je
teraz w stronę wyjścia. Mijały tańczące na falach żaglowce, umykały przed parzącymi meduzami,
ślizgały się po koralowych ścianach muszli.
— Syreny! Widzę syreny! — krzyczał uczepiony skrzyni chłopiec, szarpiąc za rękę bosmana
przywiązanego do koła sterowego.
— Trzymaj się! Nie trać ducha, chłopcze, tylko to nam pozostało!
Ogromna fala wynosiła z impetem całą flotę, wszystkich zagubionych w czasie marynarzy i
gromadzone od wieków skarby Widzieli błyski pojawiające się i znikające w szalonej kipieli i
wytrzeszczone oczy przerażonych ryb. Świecące w ciemności meduzy wciągane przez wir owijały
się dookoła masztu, aby po chwili odpaść i zginąć bezpowrotnie w mrocznych odmętach. Nie
wiedzieli, jak długo trwał ten szalony sztorm. Nie wiedzieli, gdzie jest niebo, ziemia i ocean, co jest
na górze, a co na dole. Nie wiedzieli już nic.
I nagle zapadła cisza.
RAFA KORALOWA
Wyrzuciła je w górę fontanna wody. Widziały nad sobą niebo pełne gwiazd i unosiły się jeszcze
przez chwilę w powietrzu, trzymając się za ręce. Wreszcie opadły na pokład kołyszącej się na
falach łódki i wymieniły radosne uśmiechy.
— Ale jazda — westchnęła Irma. — To było coś! Lepsze ńiż zjeżdżalnia w aąuaparku w
Heatherfield!
— Dziękuję za takie atrakcje. — Cornelia spojrzała tęsknie w stronę statku. — Może jednak
wróciłybyśmy do naszej kajuty?
Irma chwyciła za wiosła i spoglądając porozumiewawczo na pozostałe dziewczęta, zanurzyła je
w wodzie.
— A może popłyniemy na małą wycieczkę?
— Mam dosyć wycieczek na całe życie! — wrzasnęła Cornelia.
— Uspokójcie się, bo nas usłyszą — poprosiła Will. — Irma, lepiej wracajmy, bo nie wiadomo,
co jeszcze się może kryć w tej wodzie.
Czarodziejka Wody wyprowadziła łódkę z rafy kilkoma uderzeniami wioseł i bez słowa
skierowała ją w stronę widocznych w oddali kolorowych światełek „Perły Zatoki”.